“Farba” to kontynuacja bestsellerowej „Inwazji”. Polska przegrywa wojnę z Rosją. Okupanci rozpoczynają powszechną rusyfikację i starają się kontrolować wszystkie obszary życia Polaków.


FarbaCzy kapitan Roman Gurski zdoła uzyskać przewagę w nierównej walce, jaka toczy się między słabo uzbrojonym polskim podziemiem a doskonale wyposażonymi i wyszkolonymi Rosjanami?

Czy Zenon Marczak odnajdzie swoją przyrodnią siostrę Danutę Wojnarowicz, która tak bezlitośnie okaleczyła go podczas wojny?

Czy rozdzielona wojenną pożogą rodzina Michała Barańskiego kiedykolwiek się połączy?

Czy kraje zachodnie, z USA na czele, postanowią zareagować i uwolnią Polskę spod jarzma nowo powstałego Imperium Rosyjskiego?

***

Totalnie wciągające i przerażające, bo wiesz, że to wszystko mogłoby się zdarzyć naprawdę. Wojtek Miłoszewski tak prowadzi akcję, że nie daje chwili oddechu. Wciągnąłem jak foka śledzie.
Marcin Meller

Jeszcze lepsza od Inwazji. Wojtek Miłoszewski depcze bratu po piętach.
Vincent V. Severski

Musicie przeczytać, zanim zrobią z tego film. Polecam.
Marcin Dorociński

Mocne jak spirytus z red bullem. Wojtek Miłoszewski to król polskiej sensacji. Szacunek!
Patryk Vega

***


Dlatego teraz zamiast opieprzyć swojego kaprala, Roman tylko spytał z uśmiechem:
– Udane łowy?
– Karton jacka i dwa kartony wyborowej. Ale najlepszy łup to dwadzieścia butelek adwokata.
Gurski skrzywił się.
– Nie lubię tego syfu.
– Ja też nie, ale ruscy biorą to dla swoich kurew. Pan rozumie, kobiety lubią słodkie.
– Kapralu, handlujecie z Rosjanami!?
– Od razu handlujecie… – powiedział zmieszany Wójcik.
– Żartuję. Przecież poza tym wszystkim trzeba jakoś żyć.
Drzwi otworzyły się i do środka wszedł generał Sawicki z doktorem Judymem. Sawicki od razu podszedł i wyciągnął dłoń do Gurskiego.
– Kapitanie, gratuluję. Wiszący namiestnik jest na ustach całego świata. Teraz nikt nie będzie już wątpić, że FARBA naprawdę istnieje.

Wojtek Miłoszewski
Farba
seria: Inwazja, tom 2
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 9 maja 2018
 
 

Farba


Rozdział I


1

Władisław Surkow, prawa ręka rosyjskiego prezydenta, spojrzał smętnie na sedes, opuścił klapę i usiadł z cichym westchnieniem. Na szczęście czasy wciągania koksu z deski klozetowej są już za nami, pomyślał i sięgnął do kieszeni drogiej marynarki po smartfon, który idealnie nadawał się do tego celu. Drugą ręką sprawnie wysypał z torebki trochę białego proszku i korzystając z karty kredytowej, szybko uformował dwie grube kreski. Ma się tę wprawę, pomyślał zadowolony i uświadomił sobie, że tak naprawdę to najbardziej lubił wciągać kokainę z piersi prostytutek. Szybko porzucił tę myśl, uznając, że takie fantazje w toalecie soboru Zaśnięcia Matki Bożej to jednak bluźnierstwo. Przeżegnał się z pokorą i wciągnął szybko obie kreski, zgarniając resztki proszku palcem i wcierając sobie w dziąsła, żeby nie marnować towaru. Z niezadowoleniem stwierdził, że kokaina niewiele pomogła na duszący go lęk przed ceremonią, która miała się zaraz zacząć. Dlatego wprawnym ruchem posypał i zażył dwie kolejne porcje narkotyku. Dopiero wtedy poczuł, że spływa na niego niebiański spokój. Włączył kamerę w smartfonie i korzystając z obrazu na ekranie niczym z lusterka, usunął resztki narkotyków z nosa. Potem spuścił wodę i dziarskim krokiem wyszedł. Tak, teraz jest o wiele lepiej, pomyślał, czując, jak jego umysł ogarnia wyjątkowa jasność. Wszedł do nawy i po raz kolejny poczuł się przytłoczony powagą i pięknem tego budynku. Siedem wieków historii ukształtowało ten nakryty pięcioma złoconymi kopułami kremlowski sobór. To właśnie tutaj odbyła się koronacja Iwana IV Groźnego, który jako pierwszy obwołał się carem i rozpoczął czas świetności Rosji, tworząc imperium.
Najbliższy doradca Władimira Putina, przepuszczony przez ochroniarzy, zajął miejsce w pierwszym rzędzie i rozejrzał się po zebranych gościach. Społeczeństwo rosyjskie od wieków miało banalnie prostą konstrukcję. Mianowicie jeden procent populacji posiadał pokaźnych rozmiarów majątek, wpływy oraz wiążący się z pozycją społeczną autorytet. Pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć procent stanowili ludzie ubodzy, których historia i państwo przy każdej okazji doświadczały w bolesny sposób. Budynek soboru Zaśnięcia Matki Bożej wypełniony był całkowicie tym jednym procentem – pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć procent stało w mrozie na placu Czerwonym i nawet tutaj było słychać tę wrzeszczącą hałastrę, jak o niej myślał Surkow. Miał okazję przyjrzeć się tym ludziom podczas tradycyjnego przejazdu Władimira Putina, który aby tradycji stało się zadość, przyjechał do cerkwi na białym koniu w otoczeniu kawalerzystów. Ludzie zgromadzeni na placu w większości byli mocno pijani, bo nie wytrzeźwieli jeszcze po sylwestrowej zabawie. Wszyscy szykowali się na wiele dni wolnego, bo za pasem było prawosławne Boże Narodzenie, a Władimir Putin specjalnym dekretem pozwolił cieszyć się ludziom dniami wolnymi aż do czternastego stycznia. Tym samym dla niektórych zaczynał się dwutygodniowy cug, przez Rosjan nazywany swojsko zapojem, podczas którego dochodziło do brutalnych przestępstw i zabójstw. Surkow nie miał wątpliwości, że ten alkoholowy ciąg po koronacji będzie bardziej brzemienny w skutki niż poprzednie.
Zgromadzeni w soborze eleganccy goście patrzyli na ubranego w galowy mundur Władimira Putina, który stał na podwyższeniu przed ołtarzem. Wszyscy obserwowali z niemym podziwem, jak Cyryl I, patriarcha Moskwy i całej Rusi, okrył ramiona prezydenta ciężką, podbitą gronostajem purpurą. Surkow za każdym razem, kiedy widział głowę prawosławnego Kościoła, podziwiał geniusz swojego pryncypała. Po przejęciu władzy przez Radę Komisarzy Ludowych Kościół prawosławny w Rosji został poddany takim represjom, że wszyscy byli przekonani, że do końca swoich dni zostanie tam, gdzie umieścili go sowieci, czyli na marginesie. Władisław Surkow doskonale pamiętał długie dyskusje z Władimirem Putinem, podczas których odradzał mu wskrzeszenie wpływu duchowieństwa na rosyjskie umysły. Okazało się, że prezydent Rosji miał jednak rację. Ludzie chcieli powrotu do starych czasów. Ale nie tych leninowskich, tylko tych jeszcze dawniejszych. Chcieli powrotu Imperium Rosyjskiego.
Cyryl I wręczył Władimirowi Putinowi uroczystym gestem Wielką Koronę Imperialną Rosji, wykonaną przez znamienitych jubilerów osiemnastego wieku na koronację Cesarzowej Rosji Katarzyny II. Zdobiło ją blisko pięć tysięcy brylantów i siedemdziesiąt pięć różowych pereł. Miała kształt mitry archirejskiej, składającej się z dwóch srebrnych półkul. Pod wykonanym z pięciu brylantów krzyżem umieszczono czerwony spinel o masie blisko czterystu karatów, który według imperialnych kronikarzy został sprowadzony do Rosji jeszcze w siedemnastym wieku.
Władimir Putin ujął delikatnie koronę, nałożył ją sobie na głowę, uklęknął i wyrecytował:
– Z Twojej woli wybrany na cara i najwyższego sędziego swoich poddanych, chylę czoło przed Tobą, o Panie, i proszę, abyś w moim zadaniu pomagał mi i przewodził Twoją mądrością.
Kokaina to był doskonały narkotyk, ale miał dwie przykre wady. Jedną z nich była wysoka cena, co zupełnie Surkowa nie interesowało, bo do biednych nie należał. Niestety, drugą wadą było to, że trzymała dość krótko i trzeba ją było zażywać o wiele częściej niż na przykład przeznaczoną dla plebsu amfetaminę. Władisław Surkow poczuł, że opuszcza go jasność umysłu, a za gardło chwyta przerażenie, które wcześniej stłumił narkotykiem. Wiele niecnych intryg uknuliśmy wspólnie z Wołodią i praktycznie wszystkie uszły nam na sucho, pomyślał. Ale może z tą koronacją przesadzamy?
Wciągnięcie kolejnej porcji było rzecz jasna niemożliwe, gdy wszyscy wokół modlili się o zdrowie i pomyślną przyszłość nowego cara. Dlatego Surkow klęknął wspólnie z pozostałymi i rozejrzał się po twarzach rosyjskich bogaczy, łudząc się, że może w oczach któregoś z nich dostrzeże ten sam niepokój. Nic takiego nie zauważył, nikt nie miał wątpliwości. Na zewnątrz rozległy się pierwsze salwy armat, których zgodnie z tradycją miało być sto jeden. Cyryl I potoczył spojrzeniem po zebranych i wyrecytował tytuł nowego władcy Imperium Rosyjskiego:
– Władimir I Władimirowicz Putin, z Bożej Łaski Cesarz i Samodzierżca Wszechrosyjski, Kijowski, Włodzimierski, Nowogrodzki, Car Kazański, Car Astrachański, Car Polski, Car Syberyjski, Pan Pskowski, Król Białorusi, Wielki Książę Smoleński, Wołyński, Podolski, Litewski, Estoński, Inflancki, Kurlandzki, Żmudzki, Karelski, Twerski, Jugorski, Permski, Wiacki i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej.

2

Trzy miesiące później cała wschodnia część Europy odczuła już skutki noworocznej koronacji Władimira Putina, który wybrany przez Boga, także tylko przed nim miał odpowiadać w przyszłości. Po ataku na Polskę i zajęciu jej przez Rosję państwa bałtyckie nie miały złudzeń. Pozbawione nadziei na pomoc wojsk NATO, szybko podpisały bezwarunkowe kapitulacje, tym samym potwierdzając prawdziwość tytułów wymienionych przez Cyryla I w kremlowskim soborze.
Polska weszła w skład Imperium Rosyjskiego jako teoretycznie niezależne państwo pod nazwą Polska Republika Ludowa. Nie wiadomo, czy nazwa powstała pod wpływem nagłego przypływu poczucia humoru, czy też był to skutek wytężonej pracy moskiewskiej administracji. Tak czy siak, swojski skrót PRL był już mocno wcześniej zakorzeniony w polskiej rzeczywistości i może nie spotkał się z masowym entuzjazmem, lecz na pewno z ponurą, ale jednak akceptacją. Polska republika została podzielona na dziesięć guberni, a funkcję stolicy, tak jak przed wojną, pełniła Warszawa. Głową nowo utworzonego państwa był przysłany przez Moskwę namiestnik, generał Wiaczesław Samojłow, a jego siedzibą został praktycznie nieskalany działaniami wojennymi Zamek Królewski.
Grubo po osiemnastej w drugiej połowie marca to już czas, kiedy słońce od dawna znajduje się za horyzontem, i plac Zamkowy tonął w mroku. Nieliczni przechodnie spoglądali z obawą na rozstawione wokół Zamku Królewskiego rosyjskie posterunki. Było ciemno, a wiszące nad miastem chmury przesłaniały księżyc. Ani zajętym swoimi sprawami przechodniom, ani pilnującym ważnego obiektu rosyjskim wartownikom nie przyszło do głowy, by spojrzeć nagle w niebo. Nawet gdyby to zrobili, to trudno byłoby im zauważyć nadlatujący na niskim pułapie szybowiec, ponieważ samolot pomalowano na ciemny granat. Mimo pięciu stopni powyżej zera padająca mżawka sprawiła, że podczepiony do spodu kadłuba szybowca kapitan Roman Gurski trząsł się z zimna. Miał na sobie jedynie cienki kombinezon, a dłonie i nogi zamocowane w zabezpieczonych klamrami uchwytach mocno mu zdrętwiały. Na plecach miał spadochron, a jego jedynym uzbrojeniem był kawałek stalowej linki i pistolet.
Szybowiec nadleciał od południa na nieprzekraczającym stu metrów pułapie. Maszyna musiała lecieć tak nisko, by pozostać poza zasięgiem radarów. Wysokość przelotu na poziomie stu metrów oznaczała, że Roman miał do dachu Zamku Królewskiego jakieś osiemdziesiąt metrów i to była odległość, którą musiał pokonać ze spadochronem. Do tej pory najniższy pułap, z jakiego skakał, to było trzysta metrów, dlatego teraz na plecach miał spadochron przeznaczony do BASE jumpingu. Była to forma ekstremalnego sportu polegająca na skokach ze skał, dachów wieżowców lub mostów. Spadochron taki różnił się od zwykłego tym, że jego czasza napełniała się o wiele szybciej. Niestety, Roman zupełnie się na tym nie znał i w kwestii poprawnego złożenia tego ustrojstwa musiał zaufać fanatykowi tej dyscypliny, którego wyszukał gdzieś Sawicki. No nic, pomyślał Roman, czując potworne napięcie związane ze zbliżającym się skokiem. Miejmy nadzieję, że koleś naprawdę wie, co robi.
Ponieważ zwrócony był twarzą do kadłuba szybowca, mógł obserwować przesuwające się w dole budynki jedynie przez małe lusterko zamocowane na brzuchu maszyny.
Patrzył teraz w lustrzanym odbiciu na uciekające dachy Pałacu Prezydenckiego, a po krótkiej chwili rozpoznał bryłę kościoła Świętej Anny i gdy znalazł się nad niknącą w tunelu aleją Solidarności, wstrzymał oddech i wcisnął guzik zwalniający blokadę klamer. Jego stopy i dłonie uwolniły się z uchwytów, Roman błyskawicznie obrócił się na brzuch i otworzył spadochron.
Jego ciało lecące z prędkością szybowca znalazło się nad dachem zamku, ale pułap był tak niski, że gdy tylko poczuł hamującą siłę spadochronu, jego stopy uderzyły w dach. Pokryta padającą mżawką powierzchnia była tak śliska, że Roman nie utrzymał równowagi, z impetem uderzył potylicą w dach i zaczął zsuwać się bezwładnie po jego stromiźnie, ciągnąc za sobą falującą czaszę spadochronu.
Uderzenie na szczęście nie było zbyt silne i nie pozbawiło go przytomności. Słyszał narastający szum deszczu i zorientował się, że leży na samej krawędzi dachu od strony Wisły. Po kolejnych dwóch sekundach z przerażeniem zauważył, że szumi nie deszcz, ale kołowrotek z linką zamocowaną do spadochronu. Przygotowujący akcję, stwierdzili, że ukrycie spadochronu będzie niemożliwe, musiał odlecieć z szybowcem. Oczywiście odpowiednia długość linki miała dać Romanowi wystarczający zapas czasu. Nikt jednak nie przewidział utraty przytomności.
Gurski natychmiast sięgnął ręką, by uwolnić się ze spadochronowej uprzęży, ale było już za późno. Linka odwinęła się do końca i pociągnęła Romana, szorując jego ciałem po mokrym dachu. Zaraz za nim, niczym falująca chmura, goniła ciemna czasza spadochronu. Tym razem w ekspresowym tempie kapitan pokonywał dystans do szczytu dachu i w ostatniej chwili zasłonił się ręką, by nie uderzyć głową w jeden z kominów. Omal nie zawył z bólu, który eksplodował w jego przedramieniu. Szybowiec oddalał się coraz bardziej, a przerażony Roman zbliżał się z dużą prędkością do północnej krawędzi dachu. Ponieważ prawa ręka w wyniku starcia z kominem stała się zupełnie bezużyteczna, sięgnął lewą ręką do klamry i rozpiął uprząż spadochronu. Czasza pomknęła ku górze, a koziołkujący Gurski złapał się w ostatniej chwili lewą ręką krawędzi dachu i zawisł na wprost wylotu ulicy Kanoniej warszawskiej starówki.
Gdyby budynek był oświetlony tak jak przed wojną, na pewno od razu by go zauważono, ale teraz ścianę okrywał głęboki cień. Roman spróbował złapać się drugą ręką, ale całe przedramię wraz z dłonią było odrętwiałe i nie nadawało się do użytku. Pewnie złamałem rękę, pomyślał z rozpaczą. Nie ma szans, żebym podciągnął się na jednej ręce, nie jestem alpinistą. Spojrzał w dół i ocenił, że do ziemi ma jakieś piętnaście metrów. W najlepszym wypadku przeżyje i będzie leżał sparaliżowany, dopóki nie znajdą go rosyjscy wartownicy. Poczuł silne pieczenie w palcach lewej dłoni, był już na granicy wytrzymałości. Na chuj mi była ta cała konspiracja, pomyślał bezradnie. Jego palce utraciły kontakt ze śliską krawędzią dachu. Poczuł przez moment stan nieważkości, po którym miał runąć w dół, gdy nagle coś szarpnęło go za lewą rękę w nadgarstku.
Gurski spojrzał w górę i ujrzał nad krawędzią dachu siwe włosy spięte w kucyk, sumiasty wąs oraz pomarszczoną twarz starca.
– Panie kapitanie – wychrypiał z wysiłkiem kapral Mariusz Wójcik. – Druga ręka. Szybko, bo nie dam rady.
Roman przez milisekundę zastanawiał się, czy nie prosić swojego żołnierza o delikatne obchodzenie się z jego pokiereszowaną ręką, nim po prostu wyciągnął prawą dłoń w kierunku kompana, a ten chwycił ją i pociągnął ku górze. Upłynęło dobre pół minuty, zanim Gurski znowu znalazł się na dachu i były to jedne z najdłuższych trzydziestu sekund w jego życiu, kiedy to z całych sił starał się nie krzyczeć z bólu, który zawładnął jego prawą ręką. Gdy leżał już zasapany na dachu i zdążył się nacieszyć tym, że żyje, powiedział:
– Kapralu, dlaczego ignorujecie rozkazy? Mieliście czekać w środku.
– Chciałem zobaczyć ten pojebany skok z bliska.
– Przyznaj się, że chciałeś zobaczyć, jak rozwalam sobie łeb.
– Tak jest. – Wójcik zachichotał. – Nagrać to, a potem wrzucić do zachodniego netu. Miałbym parę milionów wyświetleń jak nic.
Kapral szybko poprowadził dowódcę do otwartego mansardowego okna. Kiedy znaleźli się w środku, zabezpieczył je grubą folią i dopiero wtedy włączył światło. Gurski przyjrzał się z podziwem jego peruce, wąsom i całej charakteryzacji.
– Nieźle cię zrobili. Nawet deszcz ci tego nie zmył.

 
Wesprzyj nas