W biografii „Meryl Streep. Znowu ona!” zostały ujęte wczesne lata kariery aż po rolę w filmie „Sprawa Kramerów”, za którą aktorka została po raz pierwszy uhonorowana Oscarem. Książka napisana przez Michaela Schulmana ukazuje nie tylko filmowe dokonania Amerykanki, ale też czasy jej młodości.


Meryl Streep. Znowu onaKinomani nie będą tą biografią zawiedzeni. Michael Schulman kocha kino, widać to w każdej linijce tekstu poświęconej analizie filmów, w których wystąpiła Meryl Streep, a kto ciekawy, ten może przeczytać w internecie inne teksty autora, na stałe współpracującego z czasopismem „The New Yorker” w charakterze redaktora działu kultury. Analizuje więc, z zacięciem typowym dla pasjonata wszelkie okoliczności powstania dzieła, kulisty castingów, przytacza rozmowy i anegdoty zachowane w pamięci uczestników, bądź zanotowane w prasie, dotyczące pracy na planie zdjęciowym i wydarzeń rozgrywających się na jego obrzeżach.

Czytając „Meryl Streep. Znowu ona!” można poczuć się trochę tak, jakby zaglądało się przez ramię reżyserowi takich filmów jak „Łowca jeleni”, „Wybór Zofii” czy „Sprawa Kramerów”. Poniekąd szkoda, że to właśnie na ostatnim z wymienionych filmów kończy się biografia napisana przez Schulmana. Czytelnik żegna się z Meryl w chwili, gdy odbiera ona swojego pierwszego Oscara, skromna i zaskoczona. Później tak wiele jeszcze zdarzyło się w życiu zawodowym Meryl. Jednak zamysł autora jest jasny: jego książka dotyczy wczesnych lat życia i pracy aktorki, czasów, które w największym stopniu ją ukształtowały jako osobę i jako artystkę.

A były to ciekawe czasy! „Lata, które zmieniły Meryl Streep z ujmującej cheerleaderki w niepowstrzymaną gwiazdę „Kochanicy Francuza” i „Wyboru Zofii”, przemieniły również Amerykę, kobiety oraz całą branżę filmową” – pisze Schulman. Urodzona w 1949 roku Meryl dorastała na tle radykalnie zmieniających się czasów, wczesne dzieciństwo przeżyła w słodkich latach pięćdziesiątych, jej nastoletnie lata przypadły na okres wojny w Wietnamie i hipisowskiej rewolucji Dzieci Kwiatów, na studia w Vassar College wyruszyła w roku 1967, a czas nauki pokrył się z okresem rewolt studenckich, ruchów na rzecz zrównania praw kobiet i mężczyzn. Schulman pisząc o tych latach oczywiście ani na moment nie traci z oczu swojej bohaterki, jednak udaje mu się ciekawie i przejrzyście opisać społeczny pejzaż Stanów Zjednoczonych w połączeniu z kolejnymi etapami życia Streep.

Dojrzewanie do aktorstwa, rozwój talentu, zyskiwanie kolejnych umiejętności, a wreszcie pierwsze kroki w stronę sceny – wszystko to wciąga czytelnika bez reszty. O życiu prywatnym artystki Schulman pisze z rozwagą i taktem, nie szuka skandali, nie zajmuje się plotkami. Konstruuje jej portret wyłaniający się z relacji z innymi ludźmi opierając się wyłącznie na potwierdzonych informacjach i wiadomościach uzyskanych bezpośrednio od blisko osiemdziesięciu osób dobrze znających aktorkę, które zgodziły się pomóc przy sporządzaniu biografii.

Rzetelny stosunek autora do podjętej pracy ma znaczenie, ponieważ w życiu Meryl nie brakowało zdarzeń dramatycznych.

Jego rzetelny stosunek do podjętej pracy ma znaczenie, ponieważ w życiu Meryl nie brakowało zdarzeń dramatycznych. Jej pierwsza wielka miłość aktor John Cazale (znany m.in. z roli w „Ojcu chrzestnym” – przyp. Red) zmarł młodo pokonany przez chorobę, a Meryl opiekowała się nim do ostatnich dni. Także małżeństwo pospiesznie zawarte z rzeźbiarzem Donem Gummerem było w swoich czasach tematem plotek i domysłów – Schulman umiejętnie je omija starając się pokazać czytelnikowi prawdę.

Niemniej tym, co najbardziej interesuje autora biografii, jest świat filmu i sceny, ponadprzeciętna umiejętność opowiadania widzom różnorodnych historii, jaką Meryl Streep opanowała do perfekcji. Przytłaczająca liczba otrzymanych przez nią nagród i nominacji do nich zainspirowała tytułowe „Znowu ona!”, bo prawie każde rozdanie prestiżowych laurów w przemyśle filmowym od kilkudziesięciu lat wiąże się z jej osobą. Świadczy to bez wątpienia o wybitnym talencie, a to jak się on kształtował, samo w sobie jest niezwykle ciekawą historią, którą Schulmanowi udało się z wprawą opowiedzieć czytelnikom. Robert Wiśniewski

Michael Schulman, Meryl Streep. Znowu ona!, Przekład: Robert Waliś, Wydawnictwo Marginesy,Premiera: 17 sierpnia 2016
 

Meryl Streep. Znowu ona

Michael Schulman
Meryl Streep. Znowu ona!
Przekład: Robert Waliś
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 17 sierpnia 2016

Prolog

Nie wszystkie gwiazdy fi lmowe są sobie równe. Gdybyśmy uwięzili całe Hollywood w bryle bursztynu i zaczęli je badać jak wiekowy ekosystem pogrzebany pod warstwami osadu i skały, odkrylibyśmy kunsztowny splot dyskretnych hierarchii, zawiedzionych ambicji oraz kompromisów udających zawodowe przemiany. Najlepsze miejsce i chwila na takie archeologiczne badanie to niewątpliwie Hollywood Boulevard 6801 późną zimą, gdy wręcza się nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej. Oczywiście gwiazdom filmowym przybyłym na ceremonię rozdania Oscarów towarzyszy równie liczna armia pasożytów: rzeczników prasowych, stylistów, korespondentów z czerwonego dywanu, a także stylistów i rzeczników prasowych korespondentów z czerwonego dywanu.
Nominowana jest jak kadłub statku, który pokrywają niewielkie skupiska wąsonogów. Przeciska się przez hordy fotografów, agentów prasowych i asystentów, którzy starają się nie wejść w kadr. Ma za sobą miesiące męczących lunchów, pokazów i spekulacji, a teraz zaufany opiekun prowadzi ją przez tłum do sali, w której jej los kryje się wewnątrz koperty.
Osiemdziesiąta czwarta ceremonia wręczenia nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej nie jest wyjątkiem. Jest 26 lutego 2012 roku, a przed wejściem do Kodak Theatre panuje harmider, na który składa się mnóstwo starannie kontrolowanych elementów. Rozkrzyczani widzowie na trybunach czekają po jednej stronie triumfalnego łuku, podktórym przybywający uczestnicy przechodzą w dokładnie zaplanowanej kolejności. Ufryzowane telewizyjne osobistości czekają z pytaniami: Czy jesteście zdenerwowani? Czy to wasz pierwszy raz? Kto was ubrał? Pojawiają się uznane gwiazdy (Gwyneth Paltrow w białej pelerynie od Toma Forda), a także nowo wykreowane gwiazdki (Emma Stone z szyją ozdobioną czerwoną kokardą od Giambattisty Vallego, większą od jej głowy). Jeśli zwrócisz uwagę, zauważysz także mężczyzn: Brada Pitta, Toma Hanksa, George’a Clooneya. Z jakiegoś powodu pojawiła się również zakonnica.
Jednakże większość uwagi skupia się na kobietach, a wyjątkowo dokładnie obserwuje się kandydatki do nagrody dla najlepszej aktorki. Oto Michelle Williams, która wygląda jak chochlik w wąskiej czerwonej sukience od Louisa Vuittona. Rooney Mara, punkowa księżniczka z groźną czarną grzywką, ubrana w białą suknię Givenchy. Viola Davis w olśniewającej zielonej kreacji od Very Wang. A także Glenn Close, nominowana za rolę w Albercie Nobbsie, która wygląda nieco hermafrodytycznie w sukni od Zaca Posena i dopasowanej marynarce od smokingu. Ale to piąta nominowana da im wszystkim popalić, a kiedy się pojawia, jak monarchini, która przybyła powitać swoich poddanych, jej wygląd zwiastuje zwycięstwo.
Meryl Streep jest ubrana na złoto.
A dokładnie rzecz biorąc, ma na sobie wieczorową suknię od Lanvina ze złotej lamy, która opina jej sylwetkę jak szata greckiej bogini. Dodatki robią równie duże wrażenie: kołyszące się złote kolczyki, ozdobna torebka wieczorowa z macicy perłowej oraz złote sandały od Salvatorego Ferragama. Jak zauważa niejeden obserwator, sama przypomina statuetkę Oscara. Autorka jednego z blogów modowych pyta: „Zgodzicie się, że nigdy nie wyglądała lepiej?”¹. To znaczy: nieźle jak na sześćdziesięciotrzylatkę. Jednak przede wszystkim złota kreacja oznacza: To mój rok. Czy na pewno?
Oszacujcie jej szanse. Owszem, zdobyła już dwa Oscary, ale ostatnio w 1983 roku. A chociaż należy do niej rekord aż siedemnastu nominacji, kolejnym rekordem jest czternaście porażek, co stawia ją w jednym rzędzie z Susan Lucci. Meryl Streep przywykła do przegrywania. Weźcie także pod uwagę film, w którym zagrała. Nikt nie uważa Żelaznej Damy za dzieło kinowego geniuszu. Chociaż jej rola pełnej werwy Margaret Thatcher nosi wszystkie znamiona oscarowego sukcesu – postać historyczna, postarzająca charakteryzacja, praca nad akcentem – to właśnie one przez dziesięciolecia doprowadziły do jej zaszufladkowania. W swojej recenzji na łamach „New York Timesa” A.O. Scott ujął to następująco: „Poruszając się powoli na sztywnych nogach, ukryta za toną dyskretnie nałożonego postarzającego makijażu, Meryl Streep po raz kolejny bezbłędnie wciela się w znaną postać, jednocześnie ukazując nam jej istotę”². To pochlebne słowa, ale wyczuwa się w nich nutę znużenia.
Kiedy prowadzi męża, Dona Gummera, po czerwonym dywanie, jedna z dziennikarek podsuwa jej mikrofon pod nos.
– Czy wciąż się pani denerwuje na czerwonym dywanie, chociaż jest pani taką profesjonalistką?³
– Tak, powinna pani dotknąć mojego serca… Ale pani nie wolno – odpowiada oschle.
– Czy ma pani przy sobie jakieś amulety? – nie ustępuje dziennikarka.
– Tak – rzuca nieco zniecierpliwiona. – Mam buty, które uszył Ferragamo… Ponieważ uszył wszystkie buty dla Margaret Thatcher.
Odwraca się w stronę trybun i macha, a ludzie wybuchają radością. Potem bierze męża za rękę i wchodzi do budynku.
Jak na wręczenie Oscarów przystało, uroczystość nie ma końca. Zanim dowiaduje się, czy została najlepszą aktorką, musi wytrzymać liczne formalności. Billy Crystal sypie żartami. („Nic tak nie łagodzi gospodarczych problemów świata, jak oglądanie milionerów wręczających sobie nawzajem złote statuetki”). Christopher Plummer w wieku osiemdziesięciu dwóch lat zostaje najstarszym laureatem nagrody dla najlepszego aktora drugoplanowego. („Jeszcze nie wyszedłem z łona matki, a już ćwiczyłem swoją przemowę przed Akademią”). Cirque du Soleil wykonuje akrobatyczny występ w hołdzie dla magii kina.
Wreszcie Colin Firth wychodzi na scenę, aby wręczyć statuetkę dla najlepszej aktorki. Kiedy wyczytuje nazwiska nominowanych, Meryl Streep bierze kilka głębokich, wzmacniających oddechów, a złote kolczyki drżą ponad jej ramionami. Na ekranie pojawia się krótki fragment, w którym Thatcher beszta amerykańskiego dygnitarza. („Nalać ci herbaty, Al?”), a potem Firth otwiera kopertę i szeroko się uśmiecha.
– Oscara otrzymuje Meryl Streep.

***

Jej przemowa po otrzymaniu statuetki to prawdziwe dzieło sztuki: zarazem spontaniczna i zaplanowana, pokorna i harda, pełna wdzięczności i zblazowana. Oczywiście fakt, że Meryl Streep zdobyła tak wiele nagród, czyni całą sytuację zabawniejszą. Któż inny otrzymał tyle laurów, że żartobliwe umniejszanie swojej wartości mogło stać się jego znakiem rozpoznawczym? Wygląda na to, że Meryl Streep cieszy się tytułem Największej Współczesnej Aktorki równie długo, jak Elżbieta II zasiada na tronie królowej Anglii. Pochwały trzymają się jej jak wbite pinezki: jest boginią pośród aktorek, potrafi rozpłynąć się w dowolnej postaci, opanować każdy gatunek, a także bezbłędnie odwzorować każdy akcent. Nie tylko nie stała się niepotrzebna po pięćdziesiątce, ale zaprzeczyła zasadom Hollywood i w tym wieku osiągnęła szczyt kariery. Żadna inna aktorka urodzona przed 1960 rokiem nie ma szans na rolę, jeśli Meryl wcześniej jej nie odrzuci.
Poczynając od jej przełomowych ról pod koniec lat siedemdziesiątych, ceniono ją za niezwykle szczegółowe odwzorowywanie postaci. W latach osiemdziesiątych przemierzała świat jako bohaterka imponujących dramatów, takich jak Wybór Zofii czy Pożegnanie z Afryką. Lata dziewięćdziesiąte, jak twierdzi, były czasem uśpienia. (Trzykrotnie nominowano ją wtedy do Oscara). Lubi zwracać uwagę, że gdy tylko skończyła czterdzieści lat, zaproponowano jej trzy różne role wiedźm.
W 2002 roku zagrała u Spike’a Jonze’a w niemożliwej do zaszufladkowania Adaptacji. Ten film najwyraźniej wyzwolił ją z marazmu, w który chwilowo popadła. Nagle mogła robić wszystko, na co przyszła jej ochota, i to w atmosferze żartu. Kiedy w kolejnym roku zdobyła Złoty Glob, sprawiała wrażenie niemal zaskoczonej. „Ojej, niczego nie przygotowałam”, powiedziała, przeczesując palcami spoconą grzywkę. „Nie dostałam żadnej nagrody chyba od plejstocenu”⁴.
W 2004 roku, gdy zdobyła nagrodę Emmy za telewizyjną adaptację Aniołów w Ameryce w reżyserii Mike’a Nicholsa, pokora ustąpiła w niej miejsca nadmiernej pewności siebie. („Są dni, gdy uważam, że się mnie przecenia… ale nie dzisiaj”⁵). Pojawiły się kolejne przeboje i żartobliwe przemowy po otrzymanych nagrodach: Złoty Glob za Diabeł ubiera się u Prady („Mam wrażenie, że współpracowałam ze wszystkimi ludźmi w tej sali”⁶), Nagroda Gildii Aktorów Ekranowych za Wątpliwość („Nawet nie kupiłam sukienki!”⁷). Wkrótce do perfekcji opanowała sztukę żartowania z własnej sławy i swojej uprzywilejowanej pozycji przy jednoczesnym efektownym ich uwypuklaniu.
Kiedy więc Colin Firth wyczytuje jej nazwisko w Kodak Theatre, Meryl czuje się, jakby po trzydziestu latach wreszcie wracała do domu, a zarazem jest to znak, że odbudowa jej kariery, rozpoczęta za sprawą Adaptacji, osiągnęła szczyt. Po tym jak słyszy, kto wygrał, unosi dłoń do ust i kręci głową z niedowierzaniem. Publiczność wstaje z miejsc, Meryl dwukrotnie całuje Dona, bierze do ręki swojego trzeciego Oscara i wraca do uświęconej czasem tradycji umniejszania swojej wartości.
– O mój Boże. Dajcie już spokój⁸ – zaczyna, uciszając tłum. Śmieje się do siebie. – Kiedy wyczytano moje nazwisko, miałam wrażenie, że pół Ameryki jęknęło: „O nie… dlaczego? To znowu ona!”. Dacie wiarę? – Przez chwilę wydaje się urażona myślą, że połowa Ameryki może być rozczarowana. Potem kpiąco się uśmiecha. – Ale… nieważne. – Rozładowawszy napięcie doskonałym fałszem, przechodzi do wyrazów wdzięczności. – Najpierw chciałabym podziękować Donowi – mówi z uczuciem. – Ponieważ gdy dziękujesz mężowi na końcu, zazwyczaj zagłuszają cię muzyką, a ja chcę, aby wiedział, że od niego otrzymałam wszystko, co najbardziej cenię w życiu.
Kamera pokazuje Dona, który klepie się po sercu.
– Dziękuję także swojemu drugiemu partnerowi. Trzydzieści siedem lat temu, kiedy grałam w swojej pierwszej sztuce teatralnej w Nowym Jorku, poznałam wybitnego stylistę fryzur i wizażystę Roya Hellanda, z którym współpracuję praktycznie bez przerwy, odkąd się zobaczyliśmy. Po raz pierwszy pomagał mi podczas kręcenia Wyboru Zofii i trwa to aż do dzisiejszego wieczoru – tutaj jej głos na chwilę się załamuje – kiedy zdobył nagrodę za swoją piękną pracę w Żelaznej Damie, trzydzieści lat później. – Z thatcherowską pewnością siebie podkreśla każde słowo uderzeniem dłoni. – Pracował. Przy. Każdym. Moim. Filmie. – Zmienia ton i mówi dalej: – Chcę więc podziękować Royowi, ale także dziękuję… ponieważ zdaję sobie sprawę, że nigdy więcej tutaj nie stanę… – Tutaj niemal niezauważalnie zerka z ukosa, jakby chciała powiedzieć: „Jeszcze zobaczymy…” – …wszystkim swoim kolegom i przyjaciołom. Patrzę na was i widzę całe swoje życie: dawnych i nowych przyjaciół. – Jej ton łagodnieje, gdy zbliża się do wielkiego finału: – To naprawdę ogromny zaszczyt, choć dla mnie największe znaczenie mają przyjaźnie oraz miłość i czysta radość, jakie towarzyszyły nam podczas wspólnego kręcenia filmów. Przyjaciele, dziękuję wam wszystkim, tym, którzy odeszli, i tym, którzy wciąż tutaj są, za tę nieopisanie cudowną karierę.
Przy słowie „odeszli” zerka ku niebu, a przynajmniej ku reflektorom pod dachem Kodak Theatre, gdzie czają się duchy przemysłu rozrywkowego. Mogła mieć na myśli wiele różnych duchów. Swoją matkę, Mary Wolf, która zmarła w 2001 roku. Swojego ojca Harry’ego, który zmarł dwa lata później. Swoich reżyserów: Karela Reisza, który obsadził ją w Kochanicy Francuza; Alana J. Pakulę, który uczynił ją gwiazdą Wyboru Zofii. Z pewnością pomyślała o Josephie Pappie, legendarnym producencie teatralnym, który jako pierwszy pokazał ją światu kilka miesięcy po tym, jak skończyła szkołę teatralną. Jednak w tej chwili, gdy jej kariera osiągnęła kolejny szczyt, trudno sobie wyobrazić, aby nie wspominała jej początków, nierozerwalnie związanych z Johnem Cazale’em.
Nie widziała go od trzydziestu czterech lat. Poznali się przed trzydziestoma sześcioma laty, gdy grali Angela i Izabelę w przedstawieniu Miarka za miarkę w ramach festiwalu Szekspir w Parku. Dzień po dniu, w upalne letnie wieczory, błagała go, aby okazał łaskę jej skazanemu bratu: „O, przebacz mu, panie! On na śmierć jeszcze nie przygotowany”⁹.
John Cazale był jednym z najwybitniejszych aktorów charakterystycznych swojego pokolenia i jednym z najczęściej pomijanych. Zapamiętany na zawsze jako Fredo z Ojca chrzestnego, był jej pierwszą wielką miłością i pierwszą druzgocącą stratą. Gdyby żył dłużej niż czterdzieści dwa lata, mógłby się stać równie sławny jak De Niro czy Pacino. Tymczasem tak wiele go ominęło. Nie zobaczył, jak Meryl zdobywa dwa Oscary przed ukończeniem trzydziestego trzeciego roku życia. Nie zobaczył, jak z wiekiem uczy się iście królewskiego panowania nad sobą. Nie zobaczył, jak zagrała Joannę, Zofię, Karen, Lindy, Francescę, Mirandę, Julię ani Maggie. John Cazale nie widzi jej teraz na scenie, gdy Meryl dziękuje swoim przyjaciołom, wszystkim bez wyjątku, za „nieopisanie cudowną karierę”. Po ostatnim podziękowaniu macha na pożegnanie i schodzi za kulisy, a jej reputacja znów lśni jak świeżo wypolerowana. Meryl Streep, Żelazna Dama aktorstwa: nieposkromiona, niazatapialna, nieunikniona.

 
Wesprzyj nas