“Amerykański spisek” Jamesa Ellroya to thriller polityczno – sensacyjny pokazujący brudną, daleką od ideału, Amerykę przełomu lat 50. i 60. XX wieku.


Amerykański spisekJest 20 listopada 1958 roku.

Howard Hughes, zdeprawowany milioner, poszukuje brudów mogących zaszkodzić klanowi Kennedych. Tylko to może mu pomóc w pozbyciu się prześladujących go wezwań sądowych w sprawie antymonopolowego podziału TWA.

Taką kartę przetargową ma dostarczyć Pete Bondurant. Były gliniarz jest specjalistą od brudnej roboty, który swoimi dokonaniami stworzył legendę brutalnego zabójcy. Nie zawaha się przed niczym, nawet gdy na drodze stanie mu dawny znajomy: Kemper Boyd.

Ten niebezpieczny i ambitny agent pracuje na trzech etatach w FBI, CIA i dla samego Edgara Hoovera. Jego zadaniem jest infiltrowanie Kennedych z ramienia FBI na wypadek, gdyby JFK wygrał wybory i zasiadł w Białym Domu. Jednocześnie wraz z gorliwym prawnikiem, Robertem Kennedym, zwalcza mafię…

Taki jest początek całej, wielowątkowej historii. A jej koniec przypadnie na pamiętny dzień 22 listopada 1963 roku. Wtedy wielu z jej bohaterów znajdzie się w jednym miejscu w Dallas…

***

“Amerykański spisek” jest genialny
The Times

“Amerykański spisek” jest jak jazda kolejką górską, a naszym przewodnikiem jest Sułtan Brudów. Ellroy to najbardziej oryginalny twórca powieści kryminalnych naszych czasów.
Spectator

James Ellroy
Amerykański spisek
Cykl: Underworld USA (tom 1)
Przekład: Violetta Dobosz, Anna Wojtczak
Wydawnictwo Sonia Draga
Premiera: 28 marca 2018
 
 

Amerykański spisek


Ameryka nigdy nie była niewinna. Ciupcialiśmy dziewice na tylnych siedzeniach samochodów bez żadnych wyrzutów sumienia. Nie da się przypisać naszego upadku żadnemu szczególnemu wydarzeniu ani zbiegowi okoliczności. Nie można stracić czegoś, czego nie miało się od urodzenia.
Nostalgia masowego rynku sprawia, że zaczyna się tęsknić za przeszłością, która nigdy nie istniała. Hagiografia uświęca hulaszczych polityków, a ich wykalkulowanym gestom dodaje doniosłego znaczenia. W toku naszej opowieści prawda o tym, co się wydarzyło, zlewa się ze spóźnionymi refleksjami. Tylko pozornie można między nimi wytyczyć prostą granicę.
Wielką trójzasadą Camelotu było: Dobrze wyglądać, Komuś dowalić, Kogoś przelecieć. Jack Kennedy był mitycznym głównym bohaterem szczególnie sprośnej części naszej historii. Wypowiadał się jak nuworysz i miał światową fryzurę. Był jak Bill Clinton, tyle że niepoddany ocenie coraz bardziej wszechobecnych mediów i bez paru wałeczków tłuszczu.
Zabili go w najlepszym momencie dla zapewnienia mu świętości. Wokół płomienia jego wiecznej chwały wciąż krążą kłamstwa. Nadszedł czas na wyjęcie jego urny i rzucenie światła na kilku ludzi, którzy towarzyszyli Jackowi w drodze na szczyt i ułatwili mu upadek.
Byli twardymi gliniarzami, mistrzami szantażu i najemnikami. Zakładali podsłuchy i zabawiali się w gejowskich lokalach. Gdyby choć jedna sekunda z ich życia zboczyła z kursu, historia Ameryki nie istniałaby w znanej nam wersji.
Nadszedł czas na odmitologizowanie tamtej ery i stworzenie nowego mitu o pucybucie i milionerze. Nadszedł czas na przyjęcie do wiadomości, że istnieli źli ludzie, którzy potajemnie zapłacili za zdefiniowanie swoich czasów.
Ta opowieść jest dla nich.

CZĘŚĆ I

SZANTAŻE

LISTOPAD–GRUDZIEŃ 1958

1

Pete Bondurant

(Beverly Hills, 22 listopada 1958)
Zawsze dawał sobie w żyłę w świetle telewizora.
Paru meksyków wymachiwało giwerami. Dowódca podżegał ich i wyjmował sobie wszy z brody. Biało-czarne zdjęcia; dureń z CBS w panterce. Prezenter wiadomości mówił: „Klątwa rzucona na Kubę – rebelianci Fidela Castro przeciwko regularnej armii Fulgencia Batisty”.
Howard Hughes odnalazł żyłę i wstrzyknął kodeinę. Pete obserwował z ukrycia – Hughes zostawił uchylone drzwi sypialni.
Narkotyk zaczął działać. Twarz Wielkiego Howarda się rozluźniła. Na zewnątrz klekotały wózki obsługi hotelowej. Hughes wytarł szprycę i zmienił program. Miejsce wiadomości zajęła dobranocka z Howdym Doodym – jak to w Beverly Hills.
Pete wyszedł na patio – stąd widać było basen, dobry punkt obserwacyjny. Parszywa pogoda: żadnych gwiazdeczek w bikini.
Nerwowo spojrzał na zegarek. W południe miał do wykonania rozwodową chałturę – mąż pił samotnie w czasie lunchu, a potem dymał jakąś młodą cipę. Musi wziąć porządną lampę błyskową: inaczej zdjęcia wyjdą zamazane, jakby się na nich pieprzyły pająki. Co do Hughesa, trzeba dowiedzieć się, kto rozpowiadał o wezwaniach do sądu w sprawie antymonopolowego podziału TWA, i przekupić go, żeby opowiadał, iż Wielki Howard odleciał na Marsa.
Sprytny Howard ujął to następująco: „Nie zamierzam z nimi walczyć, Pete. Po prostu będę nieuchwytny i przez to podbiję ceny do poziomu, kiedy sam będę chciał sprzedać. Mam dość TWA, ale nie pozbędę się go za mniej niż pięćset milionów dolarów”. Powiedział to, wydymając wargi – Lord Fauntleroy, starzejący się ćpun.
Koło basenu kręciła się Ava Gardner. Pete pomachał jej; zbyła go chłodnym gestem. Kiedyś załatwił jej aborcję w zamian za weekend z Hughesem. Pete – człowiek renesansu: alfons, diler, najemny zbir.
Hughes i on znają się baaardzo długo.
Czerwiec 1952. Los Angeles. Zastępca szeryfa hrabstwa Pete Bondurant – dowódca nocnego patrolu w okręgu San Dimas. Ta jedna gówniana noc: zgwałcona Murzynka, gablota pełna wrzeszczących pijaczków.
Wkurzył go tamten śmieć: „Znam cię, twardzielu. Zabijasz niewinne kobiety i własną…”.
Zatłukł go gołymi pięściami.
Szeryf wyciszył to. Naoczny świadek doniósł do FBI. Agent z LA, któremu przydzielono sprawę, nazwał tego śmiecia „ofiarą nieprzestrzegania praw człowieka”.
Dobrało się do niego dwóch federalnych: Kemper Boyd i Ward J. Littell. Howard Hughes zobaczył w gazecie jego zdjęcie i wyczuł wielki potencjał. Wygłuszył sprawę i zaproponował mu pracę: „załatwiacz spraw”, alfons, dostawca narkotyków.
Howard ożenił się z Jean Peters i dał jej willę obok swojej. A do obowiązków Pete’a dołożył rolę „podwórzowego burka”, dodając największą na świecie darmową budę: dom obok.
Sam o małżeństwie mówił: „Uważam, że to cudowna instytucja, Pete, ale wspólne mieszkanie jest stresujące. Wyjaśniaj to od czasu do czasu Jean, dobrze? A jeśli poczuje się samotna, szepnij, że zawsze o niej myślę, nawet gdy jestem bardzo zajęty”.
Pete zapalił cygaro. Nadciągnęły chmury – plażowicze zadygotali. Zaterkotał interkom – Hughes wzywał.
Wszedł do sypialni. W telewizji leciał Kapitan Kangur przy mocno ściszonym dźwięku.
Biało-czarne smugi światła – i Wielki Howard w głębokim cieniu.
– Sir?
– „Howard”, gdy jesteśmy sami. Wiesz przecież.
– Dzisiaj czuję się jak podwładny…
– Rozumiem, że masz ochotę pobrykać z tą swoją panną, Gail Hendee… Powiedz, czy dobrze się jej żyje w twojej wartowni?
– Owszem. Ona, tak jak ty, podejrzliwie podchodzi do wspólnego mieszkania i twierdzi, że dwadzieścia cztery pokoje dla dwóch osób upraszczają wiele spraw.
– Podobają mi się niezależne kobiety.
– Przecież wiem, że nie.
Hughes wyklepał poduszki.
– Masz rację. Ale podoba mi się idea niezależności kobiet, którą zawsze starałem się wykorzystać w moich filmach. I jestem pewien, że panna Hendee jest równie cudowną partnerką w wymuszaniu, jak i w łóżku. A jeśli chodzi o TWA…
Pete przysunął krzesło.
– Ci, którym zależy na procesie, nie znajdą cię. Przekupiłem wszystkich pracowników tego hotelu i umieściłem pewnego aktora w twoim bungalowie dwie przecznice stąd. Wygląda i ubiera się jak ty, bez przerwy odwiedzają go panienki dla podtrzymania mitu, że wciąż sypiasz z kobietami. Sprawdzam wszystkich, którzy chcą się tu zatrudnić, żeby być pewnym, że Departament Sprawiedliwości nie wetknie nam kapusia. Wszyscy tutejsi kierownicy zmiany grają na giełdzie i co miesiąc daję im po dwadzieścia akcji Hughes Tool Company. Tak długo, jak zostaniesz tutaj, nie będziesz musiał pojawiać się w sądzie.
Hughes skubał szlafrok – lekko drżały mu ręce.
– Jesteś bardzo okrutnym człowiekiem.
– Nie, jestem twoim okrutnym człowiekiem i dlatego pozwalasz mi na odszczekiwanie się.
– Jesteś „moim człowiekiem”, ale wciąż siedzi w tobie coś z tandetnego prywatnego detektywa.
– Dlatego, że mnie przytłaczasz. Dlatego, że ja też nie przepadam za wspólnym mieszkaniem.
– Pomimo tego, ile ci płacę?
– Nie, z powodu tego.
– Możesz jaśniej?
– Mogę. Ja mam dom w Holmby Hills, ale ty masz akt jego własności. Mam nowego pontiaka, ale ty masz na niego papiery. Mam…
– To nic nie znaczy.
– Howard, chcesz czegoś ode mnie. Powiedz, o co chodzi, i zrobię to.
Hughes nacisnął guzik pilota i Kapitan Kangur zniknął z ekranu.
– Kupiłem magazyn „Cicho sza!”. Powody nabycia tego ordynarnego szmatławca były dwa. Po pierwsze, układam się z J. Edgarem Hooverem i chcę, żeby nasza przyjaźń okrzepła. Obaj uwielbiamy typ hollywoodzkich plotek, których dostarcza „Cicho sza!”, więc posiadanie tego magazynu może być przyjemnością, a jednocześnie przebiegłym politycznym posunięciem. Po drugie, chodzi o samą politykę. Szczerze mówiąc o to, bym mógł obsmarować polityków, których nie lubię; takich rozwiązłych playboyów jak senator John Kennedy, który może wystartować w wyborach prezydenckich w sześćdziesiątym roku przeciw mojemu dobremu przyjacielowi Dickowi Nixonowi. Pewnie wiesz, że w latach dwudziestych rywalizowaliśmy z ojcem Kennedy’ego w interesach i tak naprawdę nienawidzę całej tej rodziny…
– Wiem – wtrącił Pete.
– A ja wiem, że pracowałeś dla „Cicho sza!” jako „weryfikator informacji”, dlatego zrozumiesz ten aspekt interesu. To coś w rodzaju szantażu, w sam raz dla ciebie…
Pete strzelał palcami.
– „Weryfikacja informacji” polegała na tym, że radziłem: „Nie podawaj naszego pisma do sądu, bo zrobię ci krzywdę”. Jeśli chcesz, żebym pomagał ci w taki sposób, to nie ma sprawy.
– To dobrze. Od tego zaczniemy.
– Howard, powiedz krótko. Znam tam ludzi, wystarczy, że mi powiesz, kto odchodzi, a kto zostaje.
Hughes wzdrygnął się – ale tylko trochę.
– Recepcjonistką była Murzynka z łupieżem, więc ją wylałem. Ten pismak, tak zwany „tropiciel skandali”, sam zrezygnował i chcę, żebyś znalazł mi nowego. Sol Maltzman zostaje. Wszystkie swoje artykuły wypuszcza pod pseudonimem, więc jestem skłonny go zostawić, mimo że to komunista z czarnej listy należący do tylu organizacji lewicowych, że…
– Ale kogoś tam musisz mieć. Sol robi dobrą robotę, a gdyby sprawy potoczyły się gorzej, może zastąpić go Gail – od paru lat pisuje trochę dla „Cicho sza!”. Od kwestii prawnych masz swojego Dicka Steisela, a do czarnej roboty mogę załatwić Freda Turentine’a. Znajdę ci też dobrego tropiciela skandali. Muszę tylko trochę poniuchać i popytać, to kwestia czasu.
– Ufam ci. Jak zwykle świetnie sobie poradzisz.
Pete wciąż strzelał palcami. Bolały go stawy – niechybny znak, że będzie padać. Hughes spytał:
– Musisz to robić?
– To przez te moje ręce się spotkaliśmy, szefie. Po prostu daję ci znać, że wciąż są na miejscu.
Salon „budy podwórzowego burka” miał wymiary 25 na 24 metry. Ściany hallu były ze złociście nakrapianego marmuru. Dziewięć sypialni. Chłodnie. A dywany Hughes kazał czyścić co miesiąc – czarnuch przeszedł po nich tylko raz. Kamery monitorujące, zamontowane na dachu i półpiętrze, filowały prosto na sypialnię pani Hughes.
Pete znalazł Gail w kuchni. Jej wspaniałe kształty i długie brązowe włosy wciąż na niego działały.
– Zazwyczaj słyszy się, jak ktoś wchodzi do domu, ale nasze drzwi wejściowe są pół kilometra stąd – powiedziała.
– Mieszkamy tu od roku, a ciebie wciąż się żarty trzymają.
– Do mieszkania w Tadż Mahal człowiek długo się przyzwyczaja…
Pete usiadł okrakiem na krześle przy niej.
– Coś nerwowa jesteś.
Gail odsunęła od niego swoje krzesło.
– Hm… jak na szantażystkę przystało. Jak się nazywa dzisiejszy facet?
– Walter P. Kinnard. Ma czterdzieści siedem lat i zdradza żonę od zawsze. Ma też dzieci, za którymi szaleje, a żona mówi, że ugiąłby się pod groźbą pokazania tych zdjęć im właśnie. To pijaczek, a podrywa zawsze w porze lunchu.
Gail się przeżegnała – trochę na żarty, trochę na poważnie.
– A gdzie?
– Spotkasz się z nim w Dale’s Secret Harbor. Metę ma parę przecznic stamtąd, tam popycha swoją sekretarkę, ale ty nalegaj na pójście do Ambasadora. Jesteś w mieście na konferencji i masz elegancki pokój z barkiem.
Gail zadrżała. Poranne dreszcze – pewny znak, że jest roztrzęsiona.
Pete wcisnął jej klucz.
– Wynająłem sąsiedni pokój, więc możesz się zamknąć, żeby wyglądało to wiarygodnie. Naoliwiłem zamek w drzwiach łączących pokoje, tak że nie powinno być hałasu.
Gail zapaliła papierosa. Ręce jej nie drżały – dobry znak.
– Opowiedz mi o czymś innym. Czego chciał Howard Samotnik?
– Kupił „Cicho sza!”. Chce, żebym znalazł mu pismaka, żeby mógł położyć łapę na hollywoodzkich plotkach, do spółki z tym swoim kumplem J. Edgarem Hooverem. Chce obsmarowywać swych politycznych wrogów, jak tego twojego dawnego kochasia, Johna Kennedy’ego…
Gail uśmiechnęła się ciepło.
– Parę weekendów nie oznacza zaraz, że był moim kochasiem.
– Ten lubieżny uśmiech oznacza co innego…
– Kiedyś zabrał mnie samolotem do Acapulco. To przez ten jego gest w stylu Howarda Samotnika jesteś taki zazdrosny.
– Bo to było podczas jego miesiąca miodowego!
– I co z tego? Ożenił się z przyczyn politycznych, a te nie pomagają w łóżku. Na Boga, taki podglądacz i nie wie!
Pete wyciągnął nagle gnata i sprawdził magazynek – sam nie wiedział czemu.
– Nie uważasz, że nasze życie jest dziwne? – rzuciła Gail.

Do centrum pojechali osobnymi wozami. Gail usiadła przy barze; Pete zajął pobliski stolik i zamówił drinka. Restauracja była zatłoczona – Dale’s nieźle musiała zarabiać na lunchach. Pete wybrał idealne miejsce – kiedyś zgasił papierosa na właścicielu.
Kręciło się tu mnóstwo kobiet: głównie personel biurowy. Gail wyróżniała się, i to bardzo, wręcz niesamowicie. Pete pożerał orzeszki – zapomniał o śniadaniu.
Kinnard się spóźniał. Bystre oko Pete’a prześwietliło salę. Obok telefonów stał Jack Whalen – czołowy bukmacher Los Angeles. Dwa stoliki dalej siedzieli policjanci. Szeptali: „Bondurant… Jasne, ten od Cressmeyerowej”.
Duch Ruth Mildred Cressmeyer siedział przy barze: smutna, podstarzała, trzęsąca się kobieta.
Pete wszedł na Ścieżkę Pamięci.
Koniec 1949. Miał dwie dobre fuchy: ochroniarz pokerowych graczy i aborcyjny naganiacz. Doktorem od skrobanek był jego młodszy brat, Frank.
Pete zaciągnął się do amerykańskich marines, żeby załapać się na zieloną kartę. Frank został z rodziną w Quebecu i poszedł do szkoły medycznej.
Pete przyjechał tu wcześniej, Frank po nim. „Nie paplaj po francusku, mów po angielsku. Pozbądź się akcentu i ruszaj na Amerykę…”
Frank dotarł do LA z żądzą wielkich pieniędzy. Zdał końcowe egzaminy i rozpuścił wici: aborcje i morfina na sprzedaż. Frank kochał aktoreczki i karty. Kochał zbirów. I kochał czwartkowego pokera u Mickeya Cohena.
Zaprzyjaźnił się ze złodziejem o nazwisku Huey Cressmeyer. Mama Hueya prowadziła pokątny gabinet ginekologiczny dla Murzynek. Dziewczyna Hueya zaszła w ciążę i poprosiła Franka i mamę Hueya o pomoc. A Hueyowi odbiło i zwinął pieniądze z czwartkowego pokera – Pete’a nie było akurat na służbie, złapał grypę.
Mickey załatwił Pete’owi tę robotę. Dostał cynk: Huey ukrywa się w melinie w El Segundo. W domu należącym do Jacka Dragna. A Mickey nienawidził Jacka Dragna. Podwoił więc cenę i kazał zabić wszystkich tam obecnych.
14 grudnia 1949 – pochmurno i zimno.
Pete oświetlił dziuplę koktajlem Mołotowa. Tylnymi drzwiami wybiegły cztery postacie w płomieniach. Pete zastrzelił je i zostawił, żeby spłonęły.
Według dokumentów byli to:
Hubert John Cressmeyer, lat 24
Ruth Mildred Cressmeyer, lat 56
Linda Jane Camrose, lat 20, w czwartym miesiącu ciąży
François Bondurant, lat 27, lekarz, imigrant z Kanady.
Oficjalnie sprawcy nie wykryto. Ale zaczęły krążyć plotki.
Ktoś zadzwonił do jego ojca w Quebecu i doniósł o tym. Stary wykręcił do Pete’a i błagał, żeby zaprzeczył… Musiał się zająknąć albo jakoś inaczej wydać. Nazajutrz stary razem z żoną nawdychał się spalin.
Starucha przy barze wyglądała jak jakiś pieprzony sobowtór Ruth Mildred.
Czas się wlókł. Postawił starej drinka. Walter P. Kinnard wszedł i usiadł obok Gail.
Zaczęła się poezja.
Gail kiwnęła na barmana. Szybki Walter wolał gwizdnąć. Joe podskoczył z shakerem do martini – stały bywalec miał coś do powiedzenia.
Bezradna Gail szukała w torebce zapałek. Usłużny Walter już z uśmiechem podawał zapalniczkę. To nic, że tył jego kołnierzyka był obsypany łupieżem.
Gail się uśmiechnęła. Seksowny Walt również. Nosił białe skarpetki do trzyczęściowego garnituru w prążki.
Siedzieli, gawędząc nad martini. Pete obserwował przedłóżkową rozgrzewkę. Gail napiła się dla kurażu – była wyraźnie zdenerwowana. Dotknęła ramienia Waltera. Widać było jej poczucie winy – gdyby nie pieniądze, rzuciłaby to.

 
Wesprzyj nas