Na kartach książki “Dom umarłych. Syberyjska katorga w czasach carów” Daniel Beer pokazuje, jak wielki był wpływ tego miejsca katorgi tysięcy na historię ludzkości.


Dom umarłychSyberia — zabójczo mroźna otchłań azjatyckiej Rosji, miejsce symbol, skute lodem więzienie, mogiła tysięcy Polaków i Rosjan, inny świat, dom umarłych.

Pisali o niej Dostojewski i Tołstoj, Czechow, Sołżenicyn i Herling-Grudziński, a po motyw zesłania sięgali Prus i Dukaj.

Wybitny brytyjski historyk Daniel Beer zabiera czytelników w zapierającą dech w piersiach podróż przez czas liczony w pokoleniach i przestrzeń ciągnącą się od ogarniętych powstańczymi płomieniami ziem Polski po mroczne kopalnie dalekowschodniej kolonii karnej w Nerczyńsku.

Opowiada o rewolucjonistach: rosyjskich dekabrystach, uczestnikach powstania listopadowego i styczniowego, a wreszcie o komunistach, którzy wyzwolili Syberię tylko po to, by przemienić ją w jeszcze bardziej śmiercionośne więzienie, gułag.

Na kartach Domu umarłych… Daniel Beer pokazuje, jak wielki był wpływ tego miejsca katorgi tysięcy na historię ludzkości. Dowodzi, że carska Syberia, jako więzienie powstańców i rewolucjonistów, ale także fabryka powstań i rewolucji, ukształtowała Rosję europejską, jej miejsce w świecie oraz bolszewicką przyszłość.

***

Nienagannie udokumentowana, pięknie napisana
„The Guardian”

Beer ożywia zarówno brutalną rzeczywistość nieludzkiego systemu, jak i tragiczne i inspirujące losy tych, którzy przetrwali
„The New York Times”

Wspaniałe studium tego, jak nadludzkim nakładem pracy zdobywano rosyjski Dziki Wschód
„Kirkus Reviews”

Daniel Beer – historyk, pracownik Royal Halloway na Uniwersytecie Londyńskim, gdzie wykłada współczesne dzieje Europy. Znawca dziejów Rosji, pisał m.in. artykuły o tej tematyce dla „History Today”. Jest autorem docenionej w środowisku akademickim książki Renovating Russia. The Human Sciences and the Fate of Liberal Modernity, 1880-1930 (Cornell University Press, 2008).

Daniel Beer
Dom umarłych
Syberyjska katorga w czasach carów
Przekład: Michał Ronikier
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 4 kwietnia 2018
 
 

Dom umarłych


3.
ZŁAMANE MIECZE

(…)
Pierwsza grupa więźniów wyruszyła w drogę pod koniec lipca 1826 roku, a w ciągu następnych dwunastu miesięcy w kierunku Syberii Wschodniej wysłano w sumie dziewięćdziesięciu trzech ludzi. Niemal wszyscy zostali przedtem „pozbawieni wszystkich praw i przywilejów związanych z urodzeniem”. Ponieważ rząd chciał ograniczyć do minimum kontakty skazańców z mieszkańcami mijanych miast i wsi, deportacje przybierały oszałamiające tempo. Wozy miały jechać dniem i nocą i odpoczywać tylko co trzeci dzień[43]. Strażnikom konwojów rozkazano transportować więźniów jak najszybciej, często więc zajeżdżali konie dosłownie na śmierć. Nikołaj Bestużew i jego towarzysze podróży zażądali od dowódcy konwoju pokazania im pisemnych instrukcji, oznajmiając, że jeśli nie znajdą w nich wyraźnego rozkazu „pozbawienia ich życia”, złożą na niego skargę przy pierwszej nadarzającej się okazji. Bestużew w istocie omal nie zginął, gdy wypadł ze zjeżdżającej po pochyłości kibitki. Jego łańcuchy zaplątały się w koła, więc był „ciągnięty jak Hektor za rydwanem Achillesa”. Mimo gorączkowego tempa deportacji dowódcom konwojów z najwyższym trudem udawało się zmieścić w harmonogramach przewozów. Braciom Bestużewom i ich towarzyszom odmówiono przysługującego im dnia odpoczynku w Tobolsku, gdyż kapitan bał się, że ich konwój zostanie wyprzedzony przez inny. „O biurokratyczna Rosjo! – pisał Nikołaj Bestużew. – Urzędnicy są gotowi zagonić nas na śmierć, byleby nie naruszyć numerycznego porządku: jeden, dwa, trzy, cztery i tak dalej”. Męczarnią dla wygnańców były nie tylko stan dróg i ciągły pośpiech, lecz również ciążące im kajdany, które pozwolono im zdjąć dopiero po czterech latach. Okowy ocierały ich kostki, powodując krwawiące rany. Kiedy Wołkonski potknął się o swe łańcuchy podczas schodzenia po schodach, obecny przy tym wieśniak stwierdził z satysfakcją: „Musicie nauczyć się z nimi żyć, łaskawy panie!”[44].
Fizyczne cierpienia dekabrystów były niewątpliwie mniej dotkliwe niż udręki psychiczne. Młodym szlachcicom, pochodzącym często z najznakomitszych i najbogatszych rodzin Moskwy i Petersburga i wychowanym w duchu romantycznego patriotyzmu, podróż musiała zdawać się koszmarem. Nie tylko utracili majątki, władzę i pozycję społeczną, ale zostali też wygnani z ojczystego kraju. „Już samo słowo «Syberia» – stwierdził pewien rosyjski odkrywca w 1830 roku – napawa przerażeniem każdego Rosjanina. Kojarzy się ono z koniecznością opuszczenia ojczyzny, z bezterminowym pobytem w olbrzymim lochu, z którego nie ma ucieczki”. Wielu dekabrystów, na przykład Siergiej Kriwcow, było przerażonych perspektywą spędzenia reszty swoich dni „w bezludnej krainie, w której lód i mróz – jak słupy Herkulesa – wyznaczały granice ludzkiej wytrzymałości”. Artamon Murawjow wielokrotnie pomstował na kozackiego awanturnika Jermaka za to, że „podbił” Syberię, która teraz stała się „źródłem katuszy i grobem zesłańców”. Rozpacz towarzyszyła większości wygnańców uprowadzanych rozklekotanymi wozami na wschód. Żandarmi nadzorujący konwoje donosili, że „szczególnie podczas przejazdu przez rosyjskie prowincje wszyscy skazani prawie się nie odzywali i często płakali. Częściej niż inni szlochał Wasilij Dawydow, który tęsknił za piątką pozostałych w domu dzieci”[45].
Przeprawa przez góry uralskie była dla niemal wszystkich dekabrystów równoznaczna z przekroczeniem granicy obcego kraju. Tak wspominał ten moment Nikołaj Lorer: „Rankiem przebyliśmy w milczeniu 21 kilometrów, by dotrzeć do stanicy «etapu», która stała samotnie, pogrążona w posępnym milczeniu, na samym szczycie góry. U stóp tego wzniesienia rozciągało się bezkresne morze błękitnych i fioletowych lasów, wśród których wiła się droga. Woźnica wyciągnął przed siebie bat i oznajmił: «Oto Syberia!». A więc nie byliśmy już w Europie! Zostaliśmy odcięci od całego cywilizowanego świata!”[46].
Kiedy dekabryści zostawili za sobą Ural, ich nastroje zaczęły się poprawiać. Zamiast wykreowanego w wyobraźni widoku zamarzniętego pustkowia ujrzeli piękny, malowniczy kraj, w którym wieśniacy nie byli skrępowani przez poddaństwo. „Im dalej wjeżdżaliśmy w głąb Syberii, tym bardziej atrakcyjna stawała się ona w moich oczach – pisał Basajew. – Prości ludzie wydawali się bardziej wolni, bardziej pogodni i lepiej wykształceni niż nasi rosyjscy wieśniacy, szczególnie chłopi pańszczyźniani”[47]. Tego rodzaju obserwacje wpływały na sposób myślenia postępowych, proreformistycznych rosyjskich romantyków, którzy coraz częściej postrzegali Syberię jako demokratyczną alternatywę dla sztywnych i dusznych struktur europejskiej Rosji.
Mimo że skazani dekabryści cierpieli fizyczne i psychiczne męki, sam sposób ich deportacji nadał im status wyjątkowych więźniów. Nie musieli iść pieszo, lecz byli przewożeni wozami, o czym mogły tylko marzyć tysiące zesłańców, znoszących od lat dwudziestych XIX wieku trudy wędrówki przez Ural. Urzędnicy i żołnierze nadzorujący konwoje również nie byli pewni, jak mają traktować sławnych podopiecznych. Nawet „pozbawieni wszystkich praw i przywilejów” dekabryści nadal mówili i zachowywali się tak jak ich przełożeni. „Wszędzie posługiwano się naszymi książęcymi tytułami lub nazywano nas generałami – pisał Zawaliszyn. – Niektórzy, uwzględniając wymogi naszego obecnego statusu, a zarazem chcąc okazać nam szacunek, mówili do nas: «Wasza była Wysokość, Wasza była Ekscelencjo»”. Niepewność strażników, nie zawsze stosujących się do surowych reguł narzuconych przez rząd, pogłębiała jeszcze bardziej postawa tych dekabrystów, którzy kupowali ich względy za łapówki. Aleksander von Benckendorff – mianowany przez Mikołaja I szef Trzeciego Oddziału Kancelarii Osobistej Jego Cesarskiej Mości, który został utworzony w przededniu rewolty dekabrystów w celu zwalczania buntowniczych tendencji – dowiedział się, że dwie pierwsze grupy zesłańców „ucztowały” w drodze, podejmując żołnierzy i żandarmów winem i wyszukanymi potrawami. Obolenski mógł pisać do żony, a Dawydowowi pozwalano się golić. Dekabrystom wyraźnie zabroniono jazdy własnymi powozami, ale Fonwizin, któremu żona dała na drogę tysiąc rubli, złamał ten zakaz, w dodatku zdołał uzyskać ciepłe koce dla siebie i swoich towarzyszy podróży. Żandarmi, którzy mieli ich nadzorować, w istocie „usługiwali im” przez całą drogę[48].
Udający się na zesłanie dekabryści wcale nie spotykali się z wrogo nastawionym motłochem, przed którym ostrzegano Niemca bałtyckiego Rozena. Zarówno funkcjonariusze państwowi, jak i zwykli mieszkańcy Syberii okazywali im zainteresowanie, hojność i sympatię. „[Gubernator Tobolska Dmitrij Bantysz-Kamienski i jego rodzina] przyjęli mnie gorąco i gościnnie – pisał do żony Fonwizin. – Im właśnie zawdzięczam to, że dowódca naszego konwoju traktował nas bardzo dobrze, a nawet zgodził się przekazać Ci ten list”. Basargin wspominał ciepło niejakiego Stiepanowa, starego gubernatora miasteczka Kańsk: „Odwiedził nas w towarzystwie dwóch mężczyzn, dźwigających olbrzymi kosz pełen wina i wszelkiego rodzaju smakołyków. Pozwolił nam najeść się do syta i zabrać ze sobą to, co zostało. Proponował nam też gotówkę, tłumacząc swą postawę w zadziwiający sposób: «Zdobyłem te pieniądze – stwierdził, wyciągając gruby plik banknotów – nie całkiem uczciwie, biorąc łapówki. Jeśli je weźmiecie, złagodzicie moje wyrzuty sumienia»”. Mieszkańcy Krasnojarska spierali się o to, któremu z nich powinien przypaść zaszczyt podejmowania wygnańców, bo mieli zatrzymać się w mieście na dzień odpoczynku. Kupcy gościli więźniów w najlepszych pokojach swoich domów, nie szczędząc pieniędzy na jadło i napitki[49].
Wspieranie jałmużną „nieszczęśników”, którzy w konwojach mijali ludzkie osady, stało się ważnym elementem syberyjskiej tradycji. Choć władze usiłowały utrzymywać szczegóły podróży w tajemnicy, Basargin wspominał w swych pamiętnikach tłumy ludzi gromadzących się wokół punktów etapowych, by spojrzeć choćby przelotnie na skazańców. Co bardziej odważni zbliżali się do wozów i rzucali więźniom monety: „Nadal przechowuję pieniążek, który wręczyła mi jakaś stara żebraczka. Weszła do naszego baraku i pokazała nam garść miedziaków, mówiąc: «To wszystko, co mam; weźcie je, panowie, nasi drodzy ojczulkowie. Wy potrzebujecie ich bardziej niż ja»”[50].
Choć rząd nie podjął jeszcze decyzji co do dokładnej lokalizacji ich przymusowego osiedlenia, dekabrystów kierowano do rozległej karnej strefy Nerczyńskiego Okręgu Górniczego, leżącego o 1700 kilometrów na wschód od jeziora Bajkał. Dwie pierwsze grupy skazańców, wycieńczonych po przebyciu sześciu tysięcy kilometrów w ciągu zaledwie trzydziestu siedmiu dni, dotarły do stolicy regionu – Irkucka – pod koniec sierpnia 1826 roku, a do punktu docelowego, czyli błagodatskiej kopalni srebra w Nerczyńsku, po upływie następnych dwóch miesięcy[51].
Korzyści, jakie przyniosły przywódcom dekabrystów nerwowa pobłażliwość władz i sympatia opinii publicznej, stają się bardziej widoczne, kiedy porówna się ich losy z położeniem gorzej urodzonych oficerów biorących udział w rebelii. Jeden z zesłańców stwierdził, że „można nauczyć się życia w każdych warunkach”, ale nie dodał, że ta nauka będzie wymagać od niektórych większego wysiłku niż od innych. Wykształceni Rosjanie z wyższych sfer skazani na przymusową pracę z trudem zdobywali rozeznanie w typowych dla pieszych konwojów warunkach niepewności, przemocy i nędzy. Skazani na „śmierć cywilną” i pozbawieni praw oraz klasowych przywilejów, znaleźli się nagle w towarzystwie zwykłych ludzi. Hierarchie i wymogi dyscypliny obowiązujące w imperialnej armii, w arystokratycznych domach i na folwarkach przestały rzutować na ich stosunki z chłopami, rzemieślnikami czy żołnierzami[52].
To kulturowe zderzenie z przedstawicielami klas niższych przeżyli tylko nieliczni zesłani na Syberię oficerowie z grona dekabrystów. Skazani już po wygaśnięciu rządowej fali histerii wywołanej przez spisek, deportowani byli nie ze stolicy, lecz z prowincjonalnych miast. Podczas podróży na Syberię nie skorzystali oni z lękliwości władz, z osobistego bogactwa ani z hojności okolicznych mieszkańców. Petersburski rząd zrezygnował z tajności i pośpiechu, jakie towarzyszyły pierwszym falom deportacji. Ci mniej uprzywilejowani skazańcy nie pędzili w kierunku Syberii Wschodniej wozami czy saniami, lecz szli pieszo w towarzystwie pospolitych przestępców. Dla carskich urzędników kierujących ruchem konwojów w mijanych miejscowościach stali się po prostu kolejnymi nazwiskami na listach wygnańców. Traktowani jak zwykli zbrodniarze, dołączani byli do standardowych konwojów, liczących od stu do dwustu ludzi. Ich przeżycia podkreślały względną łagodność władz, z jaką spotykali się ich wiezieni północną trasą towarzysze[53].
Jeden z takich młodych oficerów, Wasilij Kolesnikow, opisał swe doświadczenia z myślą o przyszłych pokoleniach. Podobnie jak większość arystokratów pogrążonych w posępnym, przygnębiającym i pełnym przemocy świecie maszerujących konwojów, był bardziej wstrząśnięty rzucającą się w oczy niemoralnością skazańców niż dehumanizującymi warunkami, w jakich się znaleźli: „Generalnie chodzi o to, że człowiek szlachetny zderza się tu z całkowitym brakiem miłości bliźniego […]. Ci nieszczęśnicy niemal rywalizują ze sobą w okrucieństwie, usiłując odsłonić jak najciemniejsze strony swej natury. Są przesiąknięci niemoralnością, podatni na wszelkiego rodzaju perwersje. Nieustannie hałasują, wrzeszczą, grają w karty i w kości, kłócą się lub śpiewają, tańczą […]. Mój Boże! Cóż to za tańce! […] Jednym słowem, było to prawdziwe piekło!”.
W grudniu 1827 roku, po trzech miesiącach spędzonych w drodze, Kolesnikow dotarł w końcu do Tobolska. Zamknięty w ciasnej, wyziębionej, wilgotnej celi, zachorował „z wyczerpania i zimna”, ale nie otrzymał pomocy medycznej. Kiedy po pięciu dniach konwój wyruszył w dalszą drogę, pozwolono mu ostatecznie jechać na jednym z wozów. We wrześniu 1828 roku, po kilku nawrotach choroby, która skazywała go na pobyt w kilku mijanych szpitalach, dotarł do miasta Czyta, oddalonego o 320 kilometrów od jeziora Bajkał, spędziwszy na szlaku zesłania okrągły rok[54].

 
Wesprzyj nas