“To, co najlepsze” to dwutomowa kolekcja, po raz pierwszy ukazująca polskim czytelnikom bogactwo i różnorodność dorobku niezwykłego pisarza i scenarzysty Harlana Ellisona.


Harlan Ellison - To, co najlepsze. Tom 1Harlan Ellison – kontrowersyjny geniusz światowej literatury, prowokator nieustannie testujący granice wyobraźni. Obsypany nagrodami, zaliczony w poczet wielkich mistrzów SF i horroru.

Jego twórczość była inspiracją m.in. dla Neila Gaimana, Dana Simmonsa, Jamesa Camerona i rodzeństwa Wachowskich.

“To, co najlepsze” to dwutomowa kolekcja, po raz pierwszy ukazująca polskim czytelnikom bogactwo i różnorodność dorobku tego niezwykłego pisarza i scenarzysty. Drugi tom ukaże się jesienią 2018.

***

Nie mogę wyobrazić sobie science fiction późnego XX wieku bez Harlana Ellisona. Byłoby nudno!
Ursula K. Le Guin

Nowa Fala zrewolucjonizowała amerykańską fantastykę. A Harlan Ellison zrewolucjonizował Nową Falę. Dostał za to – między innymi nagrodami – jedenaście Hugo i pięć Nebuli. “Ptak śmierci”, “Nie mam ust, a muszę krzyczeć”, “Dziwne wino”, “Ukorz się, pajacu, rzecze Tiktaktor”. I mój faworyt: “Chłopiec i jego pies”. Żaden szanujący się miłośnik fantastyki nie może sobie pozwolić na to, by nie znać Harlana Ellisona. A poznać naprawdę warto. Ręczę za to moim słowem.
Andrzej Sapkowski

Moje opowiadania ruszają w świat i wywołują piekło. Od czasu do czasu jakiś oszczerca lub urażony krytyk mówi: „Napisał to tylko po to, żeby szokować”. Uśmiecham się wtedy i kiwam głową. Dokładnie tak.
Harlan Ellison w liście do Stephena Kinga

Harlan jest gigantem wśród ludzi pod względem odwagi, waleczności, wymowy, dowcipu, czaru, inteligencji – pod każdym względem oprócz wzrostu.
Isaac Asimov we wstępie do “Niebezpiecznych wizji”

Ta książka to portret jednego artysty, będącego sublimacją buntownika.

Harlan Ellison został nazwany przez „Washington Post” jednym z wielkich żyjących amerykańskich autorów opowiadań. W swojej ponadpięćdziesięcioletniej karierze zdobył więcej nagród niż jakikolwiek inny żyjący twórca fantastyki. Ellison napisał lub zredagował ponad sto książek, ponad tysiąc siedemset opowiadań, esejów, artykułów i felietonów, ponad dwadzieścia scenariuszy telewizyjnych i kilkanaście filmowych. Otrzymał m.in. jedenaście Nagród Hugo, pięć Bram Stoker Award, cztery Nebule, jest dwukrotnym laureatem Nagrody Edgara. Ellison został także wyróżniony prestiżowym tytułem Wielkiego Mistrza przez Stowarzyszenia Amerykańskich Pisarzy Science Fiction i Fantasy (Damon Knight Memorial Grand Master Award).

Harlan Ellison
To, co najlepsze. Tom 1
Przekład: Wiktor Bukato, Maciejka Mazan, Krzysztof Sokołowski, Bartosz Kurowski, Agnieszka Sylwanowicz
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 15 lutego 2018
 
 

Harlan Ellison – To, co najlepsze. Tom 1


Niniejszy zbiór składa się wyłącznie z wydań i wersji tekstów osobiście wybranych przez autora. To jest prawdziwy kanon – nie ufajcie żadnym innym.

WYZWANIE

Od lat zadaję sobie pytanie: jak to możliwe, że nazwisko Harlana Ellisona jest w Polsce praktycznie nieznane? To gigant fantastyki –jedenaście nagród Hugo, pięć Bram Stoker Award, cztery Nebule; dwukrotny zdobywca World Fantasy Award (w 1993 roku nagrodzony WFA również za całokształt twórczości). Wielki Mistrz Horroru (2000), Wielki Mistrz Fantasy i SF (2006), w 2011 roku wprowadzony do Science Fiction Hall of Fame. Imponująca lista, czyż nie? Tymczasem Ellisona nie kojarzy w naszym kraju nawet wielu miłośników szeroko pojętej fantastyki, chociaż jego twórczość była bezpośrednią inspiracją dla twórców m.in. Terminatora i Matrixa, a on sam stworzył scenariusz do The City on the Edge of Forever – odcinka uważanego powszechnie za najlepszy w historii wszystkich seriali z uniwersum Star Treka. Był również redaktorem Niebezpiecznych wizji (1967, polskie wydanie 2002), najważniejszej, pod wieloma względami przełomowej antologii fantastycznej.
Od 1989 roku, gdy eksplodował wolny rynek książki, minęło tyle czasu, kiedy można było zaprezentować czytelnikom jego dorobek, a jednak na przestrzeni lat wydano tylko jeden wybór jego opowiadań (Ptak śmierci – Solaris, 2002) i garść tekstów rozrzuconych po różnych czasopismach i antologiach. Dlaczego, do cholery, tak mało?
Może dlatego, że zarówno wydanie Ellisona, jak i jego lektura to wyzwanie. Wyzwanie w przekładzie, gdyż jego erudycja i barwny, intensywny, nierzadko eksperymentalny styl wysoko zawieszają poprzeczkę tłumaczom. Wyzwanie w lekturze, ponieważ autor wytrąca czytelnika ze strefy komfortu z subtelnością kopniaka w krocze; zmusza do myślenia, raz za razem kwestionuje utarte schematy, a jako niezłomny humanista dręczy uśpione sumienie niewygodnymi pytaniami. W czasach gdy rozpowszechniło się pojęcie „trigger warning”– ostrzeżenia przed treściami drażliwymi, budzącymi emocjonalny dyskomfort – słynącego z bezceremonialności i niewyparzonego języka Ellisona można by od stóp do głów owinąć taśmą z takimi przestrogami. Jest barbarzyńcą stojącym na straży cywilizacji – tej właściwie pojętej, głęboko osadzonej w człowieczeństwie; nieograniczającej się jedynie do gładkich pozorów, lecz faktycznie odróżniającej nas od cwanych dwunożnych bestii.
Polski tytuł tego omnibusa, To, co najlepsze, ma zatem dwa znaczenia. Z jednej strony mówi o zawartości kolekcji, z drugiej zaś pokazuje, co może wydobyć z czytelników twórczość Harlana Ellisona, jeśli tylko odważą się stawić czoło wyzwaniu.
Jerzy Rzymowski

WSTĘP

NIEZRÓWNANY BUNTOWNIK

Terry Dowling

W 1979 roku wydawnictwo Wildwood House opublikowało Buntowniczą duszę, papirus berliński 3024 w natchnionym tłumaczeniu Biki Reed. Ta interpretacja opowieści z czasów Średniego Państwa po raz pierwszy ujawniła prawdziwą tożsamość Iaia, boga o głowie osła, wcześniej nieznanego aspektu boga Ra. Dzięki temu Reed mogła dokonać pierwszego spójnego przekładu tego wspaniałego tekstu inicjacyjnego.
Iai to w egipskiej mitologii postać fascynująca. Jest buntownikiem, gotowym zawsze spróbować czegoś nowego; symbolem przenikliwości i stawiającej ciągły opór siły intelektu. Trwa przy swoim z uporem osła, rzuca wyzwanie wszystkiemu, co powszechnie uważane za prawdziwe i rozsądne; niczym dziecko, które powiedziało królowi, że jest nagi, i Błazen, który wytknął błąd królowi Lirowi. Tacy cenni niczym skarby buntownicy (bo było ich i jest wielu) nie tylko ośmielają się wątpić, lecz także płacą za to cenę: zrażają do siebie tych, którzy nie zadają pytań, którzy nawet nie wiedzą, że można je zadać, i którzy wychodzą na głupców, bo tego nie zrobili.
Ach, ci mieszający nam szyki, nigdzie niepasujący buntownicy! Hypatia. Giordano Bruno. Lucy Stone. Susan B. Anthony. John T. Scopes. Oliver Wendell Holmes. Lenny Bruce. Ralph Nader. John Peter Zenger.
Harlan Ellison.
Ta książka to portret jednego artysty, będącego sublimacją buntownika.
Na szczęście to nie tylko zbiór utworów najlepszych (choć rzeczywiście zawiera większość najlepszych utworów Ellisona). To raczej dobra prezentacja – ze wszystkimi przywarami – twórczości pisarza, którego często, chętnie i z przekonaniem obsadza się w roli Iaia jego czasów (w reakcji na wzloty, upadki i bezwolność tego wieku). Wczesne dzieła pozwalają obserwować, jak Ellison zaczynał, jakimi ścieżkami doszedł do dojrzałego stylu, jak rozpoznawał swe cele i jak do nich dążył, aż stał się czołowym twórcą fantastyki, laureatem wielu nagród, mimowolnym autorytetem w dziedzinie tej literatury, ważniejszym niż sam zapewne zechciałby przyznać.
Ze swej natury zbiór ten umożliwia śledzenie tego procesu.
Pisarstwo Harlana jest dobrze znane i słusznie chwalone, ale zdecydowanie za mało cenione za poczucie odpowiedzialności społecznej, które jest jego osią. W rzeczywistości ten jego wymiar wydaje się nawet świadomie pomijany, a cel społeczny – trywializowany. A kiedy pomija się głos błazna, mistyfikatora i spryciarza, to dowód, że mamy poważny problem.
Jestem głęboko przekonany, że wielu czytelników życzyłoby sobie, by Harlan był wyłącznie wziętym fantastą, po prostu cholernie dobrym pisarzem. Żeby mniej w nim było Iaia. Tylko że jego opowiadania są przede wszystkim komentarzami, a do tego dochodzą wprowadzenia i wstępy, eseje i publicystyka. Nie ma się gdzie schować.
W konsekwencji Harlan staje się dla ludzi wrogiem w sensie ibsenowskim. Nie potrafi znieść ludzkiej głupoty i nie zamierza jej znosić. Nie znosi też bigoterii, uprzedzeń, otępienia prowadzącego do odrzucenia korzystnych zmian, nieusprawiedliwionych krzywd – wyrządzanych przez ignorancję, ale i zamierzonych. Wierzy – i jest to wiara w pełni usprawiedliwiona – że każdy ma prawo wyrazić swą opinię, ale pod warunkiem że wie, o czym mówi. Że mamy obowiązek uczyć się całe życie, stawać się najlepszą możliwą wersją nas samych.
Tak, Harlan jest całym sobą po stronie cywilizacji, po stronie tych, o których zdrowiejący Jung powiedział: „Każda zmiana musi się gdzieś zacząć. To pojedyncza osoba doświadczy zmiany i poniesie ją dalej”.
Społeczeństwo nigdy nie traktowało ludzi renesansu dobrze – swych samorodnych uczonych, śmiałków wytyczających nowe szlaki, uzdrowicieli wyglądających tylko na buntowników. Ale, o ironio, to ludzie nieszablonowi i niezależni, samotni wolni radykałowie najczęściej podejmowali wyzwania, przesuwali granice, oczyszczali społeczeństwo, a nie tylko mu służyli. Nic dziwnego, że ci, którzy nie dają się goić ranom, którzy uparcie powtarzają niewygodne pytania, są neutralizowani przez spisek obojętnych, skutecznie sterylizowani przez oburzonych krytyków. Zazdrość, strach oraz poczucie winy mącą czyste wody zdrowego rozsądku, jeśli idzie o owych uzdrawiaczy, katalizatorów przemian. Należny im szacunek, należny ich poglądom rozgłos przyjmują postać polowania na czarownice. Kłamstwa, plotki i nieporozumienia zawsze były bronią w walce z buntownikami, ostatnim narzędziem, którego zdemaskowani mogą użyć do zemsty, do zmącenia obrazu Iaia. Im bardziej jest wyrazisty, im bardziej skuteczny, tym więcej zakłóceń stosuje się do obrony przed nim.
Nie możemy dopuścić, by tak stało się z Harlanem. Choć zawsze musimy pamiętać, dlaczego może się stać.
Jego wzorcami są przecież Świerszcz Jiminy i Zorro, a nie Torquemada, Kuba Rozpruwacz czy Richard Nixon.
A ponieważ innym, stosowanym od zawsze i niezwykle skutecznym narzędziem do walki z buntownikiem jest obojętność, przyjrzyjmy się metodom, jakie stosuje Harlan – bo musi je stosować! – by osiągnąć swój cel: szok, zaskoczenie, groteska, gwałt i cierpienie, mocny język, mocne ciosy i mocniejsze od nich emocje, czyli strach, gniew, poczucie winy, ból i miłość. Harlan skupia się na ideach, czasami tak pełnych miłości i współczucia, że oszałamiają prostą uczciwością, a czasami otoczonych drutem kolczastym, chwytających nas, rozdzierających, wywołujących okrzyki, sprawiających, że zaczynamy czuć. Harlanowi chodzi głównie o poruszenie. Nawet bez cudownych notek, towarzyszących utworom (Harlan jest chyba najbardziej szczerym w wypowiedziach o swej twórczości współczesnym pisarzem anglojęzycznym), wyczuwamy, co jest w nich najważniejsze: stała obecność poruszenia, wynikającego z obserwacji i interpretacji życia. Szczerze.
Doktor Johnson byłby dumny. Szekspir (wielki kreator buntowników i błaznów) uśmiechnąłby się z czułością. Bo taki jest rozmiar tego zjawiska. Ellison jest tak bliski pulsu swego czasu, jak byli Chaucer, Szekspir czy Dickens.
Warto też w tym momencie wspomnieć, że jak wielu prawdziwie wielkich uzdrowicieli i cywilizatorów Harlan nie ma wyboru. Nie może przestać się wściekać, nie może przestać dać się prowokować. Musi zabierać głos. Musi wstawać i żądać uwagi. Stałby na stopniach Biblioteki Aleksandryjskiej, próbując odpędzić szturmujący ją tłum z pochodniami, nawet gdyby był jej jedynym obrońcą, gdy inni bibliotekarze wygłaszaliby jedynie natchnione tyrady i próbowali dyskusji, oczywiście nie osiągając niczego. To typowe zachowanie Iaia, prowokatora rzucającego wyzwanie cywilizacji, biorącego na siebie to niebezpieczne i niewdzięczne zadanie.
Tak, Harlan przywiązuje wielką wagę do bycia cywilizowanym, odpowiedzialnym. W pracowni ma nad biurkiem plakietkę ze słowami Allena Tate’a: „Cywilizacja jest wspólną zgodą na ignorowanie otchłani”, w której najważniejsze słowo, „jest”, powinno raczej brzmieć „powinna być”. Bo posiadający odpowiednią wiedzę odpowiedzialni ludzie mogą zgodzić się na ignorowanie otchłani tylko wówczas, gdy cywilizacja to towar autentyczny, prawdziwy, a nie kosmetyczny zabieg, tandetny substytut samej siebie. Inaczej bowiem ignorowanie otchłani byłoby największą głupotą, zapewne tragiczną w skutkach dla naszej rasy.
Harlan nie ma za grosz cierpliwości do cywilizacji kosmetycznej, zadowolonej z siebie, składającej samej sobie gratulacje z okazji przełamywania kolejnych barier technologicznych, lecz z przerażającą obojętnością traktującej prawa człowieka. Wychwalającej rewolucję informatyczną, ale tolerującej rosnący analfabetyzm i bierność. Nie, nawet w najlepszych okolicznościach słowa Tate’a należy traktować jako postulat, przypomnienie ideału. Postawa Harlana jako pisarza jest bliższa słowom André Bretona z Manifestu surrealizmu: „Cienki most nad przepaścią pod żadnym pozorem nie powinien mieć barierek”. Bo nic nie jest tak pewne jak to, że Harlan Ellison stał się także kontrolerem jakości cywilizacji, rzucającym jej wyzwania buntownikiem w sensie, jaki nadała temu słowu Bika Reed. Jest magikiem, niepozwalającym ludzkości zignorować otchłani, z której wypełzają Trzecie Rzesze, Wietnamy, senatorowie McCarthy i Richardowie Nixonowie. Jest zdecydowany raczej na ciągłą konfrontację z tą otchłanią w jej wszystkich manifestacjach: jako przesądów rasowych, urzędniczej korupcji, prywatnej nieuczciwości, bezmyślnym podążaniu za większością, tak charakterystycznym dla telewizji i literatury popularnej. Nie chce, żebyśmy pozostawali naiwniakami, strusiami chowającymi głowy w piasek, byśmy oszukiwali samych siebie. Spod jego ręki nie wywiniemy się tak łatwo.
W rzeczywistości jednak Harlan buduje mosty nad przepaścią do naszego użytku: biegnące wysokim łukiem, zbudowane w prawdziwej cywilizacji, cenne, lecz kruche, piękne, lecz nie zawsze wytrzymałe. Wielu tak zwanych cywilizowanych ludzi nie jest w stanie po nich przejść. Po pierwsze: otchłań – o czym Harlan często przypomina – istnieje teraz, tutaj, wprost pod ich nogami. Przy niej ich cywilizacja jest słaba i wątła, raczej jak chwiejny płomyk świecy we wszechogarniającej ciemności niż jasne słońce oświecenia. Po drugie: nie ma tu poręczy. Przejście po tych mostach nie jest łatwe. Każdy robi to na własną odpowiedzialność.
I to jest jasne postawienie sprawy. Większość z nas rzadko i niechętnie przyznaje, że otchłań w ogóle istnieje, więc gdy ją dostrzegamy, nie czas na półśrodki. Sztuczki Harlana sprawiają, że wabi nas na most czarami swych pomysłów, sytuacji i bohaterów, wszystkich wziętych wprost z naszej rzeczywistości, przywołanych wielkim darem języka, a potem słyszymy niewinne pytanie: „Jak wam się podoba widok? A w ogóle to jak leci?”. Cóż więc w tym dziwnego, że wielu cofa się nad krawędź, a część, która nawet przechodzi mostem (do tego stopnia została omamiona), potem wykrzykuje z oburzeniem, że ją skrzywdzono, miota śmieszne, wiele mówiące o niej samej oskarżenia pod adresem „elitarysty”, „czubka”, „antychrysta” lub chwyta w dłonie oręż obojętności.
Poznajcie waszego buntownika.
Dowiedzcie się, jaki jest naprawdę, kim musi być – nic nie może na to poradzić.
Kiedy piszę te słowa, Harlan dobiega pięćdziesiątki, Świerszcz Jiminy ma czterdzieści cztery lata, a Zorro – sześćdziesiąt. Iai, jak to on, jest bezczasowy.
Na 79 stronie papirusu berlińskiego 3024 w przekładzie Reed Dusza mówi do Ciała: „Bracie, dopóki płoniesz, jesteś wśród żywych”. Harlan jest więc wśród żywych, jak Iai, płonie, więc żyje, przerzuca mosty ponad otchłaniami, stoi na stopniach Biblioteki Aleksandryjskiej, czeka na oszalały tłum. Cywilizacja tylko na tym korzysta.
Los Angeles, Kalifornia,
10 grudnia 1983
Przełożył Krzysztof Sokołowski

(…)
Każda wyprawa ma swój początek, a najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku. Z drobnych pierwszych kroczków Harlana trudno było przewidzieć wielkość, którą udało mu się osiągnąć. Ale w jego twórczości bardzo szybko pojawiają się jej główne cechy.
Nie ma powodu, by żądać od Harlana przeprosin za to, jak prymitywne są te wczesne opowiadania. Nie należy też wymagać, by je poprawiał, wygładzał czy w jakikolwiek inny sposób udoskonalał (patrz cytat z Lynch Pins… powyżej). Poradzą sobie same, tak lub inaczej, a jeśli obudzą zainteresowanie bardziej historyczne niż jakiekolwiek inne, niech i tak będzie.
“Miecz Parmagonu” i “Glokonda” opublikowane zostały pierwotnie w odcinkach (odpowiednio pięciu i siedmiu) w „The Rangers”, kolumnie dla młodzieży „Cleveland News”. Stało się to w 1949 roku, a w chwili ich publikacji Harlan miał piętnaście lat. Można uznać, że były to jego pierwsze profesjonalne publikacje (biografia Lesliego Kaya Swigarta zawiera informację, że zapłacono mu za nie biletami na mecze drużyny baseballowej Cleveland Indians). Opowiastkami tymi Harlan po raz pierwszy sięgnął poza krąg rodziny i najbliższych znajomych. Zaczną się ukazywać w druku od 1949 roku, wraz z własnoręcznymi rysunkami Harlana.
(…)

MIECZ PARMAGONU

ROZDZIAŁ 1: JASKINIA

Było późne lato tysiąc pięćset trzeciego roku. Panował upał, ale jeszcze większy w Anglii, gdzie słońce przyświecało tak mocno, że ser topił się w cieniu. To dlatego Philip dePaley, syn gubernatora dePaleya z Lancashire, wędrował wzdłuż klifów Dover w poszukiwaniu ochłody.
„Mam wspaniały pomysł – powiedział sobie Philip, schodząc powoli kamienistą ścieżką po zboczu klifu. – Zdejmę ubranie, odepnę miecz, przytroczę je do pleców i popłynę do miasteczka. Tu chyba nie jest aż tak głęboko”.
Odpiął więc nabijany drogimi kamieniami pas, za którym trzymał piękny miecz – zawsze miał go przy boku – zdjął buty, koszulę i kapelusz, przytroczył je do pleców i zanurkował w chłodnej wodzie.
Opadał i opadał, i nagle już nie nurkował – to silny prąd wciągał go pod wodę. A potem, kiedy zaczynało mu już brakować oddechu, prąd pchnął go w górę i po chwili Philip znów oddychał słodkim powietrzem. A gdy odzyskał zmysły, kiedy rozejrzał się dookoła, ku swemu zdumieniu stwierdził, że znajduje się w ogromnej jaskini. Zrozumiał, że prąd przeniósł go przez klify do naturalnej groty wypłukanej przez morze. Próbował zorientować się w otoczeniu, kiedy zobaczył stary wrak okrętu rzucony na brzeg w ciemnym zakątku. Podszedł do niego. Był to stary okręt wikingów. „Rozbił się i prąd wciągnął go tu dawno, dawno temu” – pomyślał Philip. Wtedy zobaczył! Szkielet trzymający MIECZ!

ROZDZIAŁ 2: ODKRYCIE BLASKU

Philip powoli podszedł do szkieletu. Pochylił się, dotknął go palcem, a stare kości natychmiast rozpadły się w pył. Został tylko miecz oparty o wilgotną skalną ścianę. Podniósł go. Miecz promieniował białym blaskiem. Był piękny, ze złota, z rękojeścią wyłożoną rubinami. Na górnej części ostrza widniała inskrypcja, którą przełożył sobie z norweskiego: „Kto użyje miecza Parmagonu, zdobędzie siłę i wiedzę nad własne”.
Dotknięcie błyszczącego metalu wywołało w nim dziwne wrażenie. Philip poczuł nieposkromioną siłę. Nagle zdał sobie sprawę, że stoi nieruchomo z mieczem w ręku, i dopiero teraz zrozumiał, jaka niebezpieczna jest to przygoda! Znalazł się pod klifami Dover, z dala od ludzi. Jak się stąd wydostanie?
Miecz natychmiast zaczął drżeć. Drżał tak mocno, że Philip musiał go puścić. Zauważył, że blask rzucany przez ostrze pada na dziurę w ścianie, której inaczej z pewnością by nie zauważył. A więc w mieczu było coś tajemniczego. Nie wiedział co, ale i tak bardzo go to ucieszyło. Wziął go, podszedł do dziury i zobaczył stare schody prowadzące do góry, w ciemność. Blask padający z ostrza służył mu jako pochodnia. Zaczął powoli wspinać się po schodach. Szedł tak i szedł, i wydawało mu się już, że idzie godzinami, aż nagle zobaczył przed sobą pasemko światła. Zebrał wszystkie siły i wbiegł na samą górę stopni, z trudem chwytając oddech. Zatrzymał się przy wielkich drewnianych drzwiach. Na ścianie obok była dźwignia. Pociągnął ją i drzwi się rozsunęły. Za nimi kryła się komnata wypełniona strzelbami, nożami, mieczami, prochem i innymi narzędziami wojny. A na wielkim tronie siedział wróg rodziny dePaleyów, baron Kovell, CZARNY BARON.

ROZDZIAŁ 3: PLAN WOJNY

– Ty! – krzyknął baron, zrywając się z tronu. – DePaley! Jak się tu dostałeś?!
Philip cofnął się do rogu komnaty i zasłonił mieczem promieniującym teraz silniejszym światłem niż przed chwilą.
– Chcesz mi powiedzieć, że nic nie wiedziałeś o przejściu do jaskini? – spytał.
– Dziadek opowiadał mi o jego istnieniu, ale mnie nie udało się go odkryć, choć moi ludzie od dawna go szukali – odparł baron gniewnie. – A ty poznałeś sekret, więc nie wyjdziesz stąd… żywy.
– Czym jest ta komnata? Zbrojownią? – spytał Philip.
– Nie. – Baron uśmiechnął się złym uśmiechem. – To mój as, karta, która pomoże mi podbić wszystkie krainy rządzone przed rodzinę dePaleyów!
Baron błyskawicznie sięgnął za plecy, zdjął ze ściany topór bojowy, zeskoczył z tronu, krzyknął i zaatakował Philipa. Ostrze opadało nieuchronnie, ale Philip mógł tylko odskoczyć w bok i uderzyć słabo mieczem Parmagonu. Ku jego zdumieniu miecz odciął ostrze topora od rękojeści i zaświecił mocniej, bardziej zdecydowanie, jakby kpił sobie z niezdarności barona.
Philip przeskoczył przez stos kusz i przerażony pobiegł długim korytarzem. Za plecami słyszał tupot szybkich kroków, więc wbiegł do najbliższej sali, która okazała się pusta, ale miała drzwi w ścianie naprzeciwko. Otworzył je.
Stanął w wejściu do psiarni. Powitał go widok, od którego krew zmroziła mu się w żyłach. Do ściany przed nim przykutych było pięć warczących głodnych bestii. Chłopiec łatwo się domyślił, dlaczego wyglądają na takie strasznie głodne. Były to psy używane do walk. Nie dawano im jeść, żeby były złe i żeby lepiej walczyły. Patrzyły na niego oszalałymi ślepiami. Nagle jeden zerwał łańcuch i warcząc, skoczył na niego.

 
Wesprzyj nas