Frances Hardinge wprowadza czytelnika w magiczny świat, pełen niesamowitych zdarzeń i nietypowych zagadek. Powieść “Śpiew kukułki” jest tajemnicza i mroczna jak stare baśnie.


Śpiew kukułkiTriss cudem przeżyła upadek do wody. Kiedy budzi się po wypadku, czuje, że coś jest nie tak.

Dręczy ją głód nie do pohamowania, a wokół niej zaczynają dziać się dziwne rzeczy – lalki mówią, w opuszczonym pokoju brata w nocy pojawia się ptakopodobny stwór, a Triss raz po raz budzi się rano z liśćmi we włosach.

Czy to postępująca choroba? Co się dzieje z Triss? Czy to wszystko jest wynikiem jej wyobraźni? Dlaczego młodsza siostra Triss nagle nie chce z nią rozmawiać?

Wkrótce dziewczynka odkrywa, że to, co się z nią stało, jest dziwniejsze, niż mogła przypuszczać.

Frances Hardinge (ur. 6 lutego 1973 w hrabstwie Kent) – brytyjska pisarka, twórczyni literatury dziecięcej i młodzieżowej. Dorastała w hrabstwie Kent. Studiowała anglistykę na University of Oxford. W 2006 za swoją pierwszą powieść “Fly by Night” otrzymała nagrodę Branford Boase Award. Za książkę “Drzewo kłamstw” otrzymała nagrodę Costa Book Award w kategorii literatura dziecięca za 2015 rok, a powieść “Śpiew kukułki” została laureatem Robert Holdstock Award for Best Novel at the British Fantasy Awards 2015.

Frances Hardinge
Śpiew kukułki
Przekład: Krzysztof Mazurek
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 15 lutego 2018
 
 

Śpiew kukułki


Rozdział 1

W jednym kawałku

Strasznie bolała ją głowa. Jakiś dźwięk ocierał się o wnętrze jej umysłu, był jak pozbawione melodii i rytmu drapanie, przypominał szelest papieru. Ktoś się zaśmiał, wziął swój śmiech w dłonie, zmiął w wielką, trzeszczącą kulę i wcisnął jej pod czaszkę. Siedem dni – śmiało się to coś. Siedem dni.
– Przestań – jęknęła. I przestało. Dźwięk ustąpił, nawet słowa, które pojawiły się w jej głowie, znikły jak chmurka oddechu na zimnym szkle.
– Triss? – rozległ się tuż obok inny głos, brzmiący znacznie donośniej niż jej własny, głos należący do kobiety. – Triss, kochanie, najdroższa, wszystko jest w porządku. Jestem przy tobie.
Coś się działo. Dwie dłonie zacisnęły się wokół jej ręki, tworząc dla niej ciepłe gniazdo.
– Nie pozwól, żeby się ze mnie śmiali – szepnęła. Przełknęła ślinę i okazało się, że gardło ma spękane i suche jak chrust.
– Nikt się z ciebie nie śmieje, kochanie – odparła kobieta. Jej głos był tak delikatny i łagodny, że przypominał westchnienie.
Nieco dalej rozległo się zaniepokojone mamrotanie.
– Czy ona ma delirium? Panie doktorze, myślałam, że pan powiedział…
– To tylko przerwany sen. Zobaczymy, jak Tereska będzie się czuła, kiedy się obudzi.
Tereska. Jestem Teresa. To była prawda, wiedziała o tym, ale teraz miała wrażenie, że to tylko słowo. Jakby nie wiedziała, co oznacza. Jestem Triss. To wydawało jej się bardziej naturalne, jak książka, która otwiera się na często odwiedzanej stronie. Udało jej się nieco otworzyć oczy, choć mrużyła powieki przed jasnym światłem. Leżała na łóżku, oparta o stertę poduszek. Miała wrażenie, że jest jej za dużo, że rozpościera się jak przyduszony kamieniami horyzont, i zdziwiła się, widząc siebie wyciągniętą na łóżku, w normalnych kształtach, pod kołdrą i kocami.
Obok niej siedziała kobieta i delikatnie trzymała ją za rękę. Jej ciemne włosy były krótko przycięte i ułożone ciasno w sztywne, błyszczące fale. Na policzkach miała delikatną warstewkę pudru, który łagodził zmarszczki w kącikach zmęczonych oczu. Błękitne paciorki z jej naszyjnika chwytały światło z okna, rzucając mroźne błyski na bladą skórę szyi i podbródka.
Każdy centymetr ciała tej kobiety był boleśnie znajomy, a jednak nieznany, jak plan na wpół zapomnianego domu. Zdrętwiały umysł Triss jakimś cudem złapał słowo, które ukazało się nie wiadomo skąd i zawisło w powietrzu.
– Ma… – zaczęła.
– Tak, kochanie, mamusia jest przy tobie.
Mamusia. Mama.
– Mam… Mam… – Tylko tyle udało jej się wykrakać. – Ja… Ja nie… – Triss umilkła bezradnie w pół słowa. Nie wiedziała, czego nie zrobiła, ale była przerażona tym, jak wiele tego było.
– Wszystko w porządku, żabciu. – Mama ścisnęła ją lekko za rękę i uśmiechnęła się łagodnie. – Znów zachorowałaś, to wszystko. Miałaś gorączkę, więc nie do końca wiedziałaś, co się dzieje. Pamiętasz, co się wczoraj wydarzyło?
– Nie. – Wczoraj było wielką czarną dziurą. Triss poczuła ukłucie paniki. Co właściwie miałaby pamiętać?
– Przyszłaś do domu całkowicie przemoczona. Pamiętasz? – Sprężyny łóżka jęknęły, kiedy na jego skraju usiadł mężczyzna. Miał długą twarz o wyrazistych rysach, zmarszczone brwi, jak gdyby w skupieniu zastanawiał się nad każdym słowem, i jasne włosy, które zaczynały już siwieć. Głos miał jednak łagodny i Triss wiedziała, że mężczyzna patrzy na nią w szczególny, wyjątkowy sposób. Ojciec. – Sądzimy, że wpadłaś do Grimmera.
Słowo „Grimmer” sprawiło, że Teresa poczuła nagły chłód i drżenie, jak gdyby ktoś przyciskał jej do szyi skórę żaby.
– Ja… Ja nie pamiętam. – Chciała jak najszybciej uciec od tej myśli.
– Proszę nie naciskać. – U wezgłowia jej łóżka stanął inny mężczyzna, był starszy, miał obłoczek bezbarwnych włosów kręcących się pół centymetra nad różową skórą głowy i siwe, krzaczaste brwi, które poruszały się, kiedy mówił. Żyły na jego starczych dłoniach były nabrzmiałe i powykrzywiane.
– Dzieci zawsze będą się bawić nad wodą. Tak już jest. Bóg jeden wie, ile razy sam wpadłem do strumienia, kiedy byłem chłopcem. Młoda damo, nieźle wystraszyłaś rodziców, błąkając się wczoraj wieczorem z rosnącą gorączką, nie rozpoznając mamy i taty. Mam nadzieję, że teraz nie masz z tym problemu?
Triss zawahała się i ciężko skinęła głową. Poznawała już ich zapachy. Popiół z fajki i puder na policzkach.
Doktor postukał palcami o wezgłowie łóżka.
– Jak się nazywa miłościwie nam panujący król? – zapytał nagle głośno.
Triss aż podskoczyła i przez chwilę była oszołomiona. Później jednak posłusznie wpłynęło jej do głowy wspomnienie rytmicznie powtarzanych słów. Jeden jest władca miłościwie nam panujący, naszym królem jest Jerzy, Jerzy Piąty…
– Jerzy Piąty – odparła.
– Dobrze. A gdzie teraz jesteśmy?
– To stary kamienny dom w Lower Bentling – odpowiadała Triss z rosnącą pewnością siebie. – Tam, gdzie jest staw z zimorodkami. – Rozpoznawała zapach tego miejsca – wilgoć ścian, plus ledwie wyczuwalny odór trzech pokoleń starych, chorych kotów. – Jesteśmy tu na wakacjach. My… My tu przyjeżdżamy co roku.
– Ile masz lat?
– Jedenaście.
– A gdzie mieszkasz?
– The Beeches, Luther Square, Ellchester.
– Grzeczna dziewczynka. Tak jest znacznie lepiej. – Uśmiechnął się szeroko i ciepło, jak gdyby był z niej naprawdę dumny. – Cóż, byłaś bardzo chora, więc pewnie masz wrażenie, że ktoś napchał ci do głowy waty, prawda? Ale nie panikuj. W ciągu paru dni dojdziesz do siebie i wszystko przejdzie. Już czujesz się lepiej, czyż nie?
Triss powoli pokiwała głową. Teraz nie słyszała niepokojącego śmiechu. Wciąż docierał do niej co prawda delikatny, nieregularny szelest, ale gdy odwróciła się w kierunku okna, z łatwością ujrzała winowajcę. Szyby dotykała nisko zwisająca gałąź, ściągana w dół rosnącymi na drzewie zielonymi jabłkami, a za każdym razem, kiedy poruszał nią wiatr, liście tarły o szkło.
Nierówne plamy światła, które wpadały do pokoju, przesuwały się tu i tam, rozdarte przez mozaikę liści. Sam pokój był równie zielony. Zielona kapa na łóżku, zielone ściany, a na nich – małe kremowe diamenciki, zielone prostokątne obrusiki na czarnych drewnianych stolikach. Nie zapalono jeszcze gazu, a kule lamp ściennych były matowe i martwe.
Dopiero teraz Triss zdała sobie sprawę, że w pokoju jest jeszcze ktoś, czający się przy drzwiach. To była inna dziewczynka, młodsza od Triss, a jej ciemne kędzierzawe włosy sprawiały, że wyglądała niemal jak miniaturowa wersja matki. Jej oczy były jednak chłodne i patrzyły twardo, jak oczy drozda. Dziewczynka kurczowo ściskała klamkę drzwi, jak gdyby chciała ją wyrwać, a jej szczęka nieustannie się poruszała, raz po raz zaciskając zęby.
Mama spojrzała przez ramię, idąc za wzrokiem Triss.
– Popatrz, Penny przyszła zobaczyć, jak się czujesz. Biedna Penny – nie mogła nic jeść, odkąd zachorowałaś, tak się o ciebie bała. Wejdź, Pen, chodź i siadaj obok siostry.
– Nie! – wrzasnęła Penny tak nagle, że wszyscy podskoczyli. – Ona udaje! Nie widzicie? To jest teatr! Żadne z was nie widzi różnicy? – Utkwiła w twarzy Triss spojrzenie tak twarde, że mogłoby rozłupywać kamienie.
– Pen. – W tonie jej ojca zabrzmiała ostrzegawcza nuta. – Wejdź natychmiast i…
– Nie! – Pen wyglądała na zdesperowaną. Oczy miała szeroko otwarte, jak gdyby chciała się na kogoś rzucić, a później gwałtownie wypadła na korytarz. Od ścian odbijał się echem tupot jej małych stóp.
– Nie idź za nią – powiedział łagodnie ojciec, kiedy mama zaczęła wstawać. – To „nagradzanie” jej uwagą – pamiętasz, co mówili?
Mama westchnęła ciężko, ale posłusznie usiadła. Zauważyła, że Triss bezwiednie podniosła ramiona, tak że prawie dotykały jej uszu, i wpatruje się w drzwi.
– Nie przejmuj się nią – powiedziała łagodnie, ściskając dłoń Triss. – Wiesz, jaka ona jest.
Rzeczywiście? Czy ja naprawdę wiem, jaka ona jest?
To moja siostra Penny. Pen. Ma dziewięć lat. Miewała zapalenie migdałków. Jej pierwszy ząb mleczy wypadł, kiedy kogoś gryzła. Miała kiedyś kanarka, ale zapominała czyścić mu klatkę i ptak zdechł.
Ona kłamie. Kradnie. Wrzeszczy i rzuca przedmiotami. I… Nienawidzi mnie. Naprawdę mnie nienawidzi. Widzę to w jej oczach. I nie wiem dlaczego.
Przez chwilę matka namawiała Triss, żeby ta pomogła jej wycinać wykrój sukienki wielkimi nożycami z szylkretowymi uchami, które leżały w przyborniku do szycia. Matka za każdym razem upierała się, żeby brać go ze sobą na wakacje. Nożyce powoli cięły mięsisty materiał, jak gdyby znajdowały cichą satysfakcję w przedzieraniu się przez każdy kolejny centymetr.
Triss od zawsze uwielbiała przypinanie wykrojów do materiału, wycinanie i krojenie, a później patrzenie, jak kawałki materii, błyszczące od szpilek i okolone poszarpanymi ściegami, powoli nabierają konkretnych kształtów. Wykroje były zdobione obrazkami pań w pastelowych kolorach, niektóre miały na sobie płaszcze i kapelusze w kształcie dzwonów, inne – turbany i długie, proste suknie. Wszystkie pochylały się leniwie, jak gdyby za chwilę miały ziewnąć, oczywiście w bardzo elegancki sposób. Wiedziała, że pomaganie mamie w wykrawaniu i szyciu to święto. Tak było zawsze, kiedy chorowała.
Dziś jednak czuła się głupio i niezręcznie. Ogromne nożyce wydawały jej się niewiarygodnie ciężkie, palce ześlizgiwały się z uchwytu, miała wrażenie, że żyją własnym życiem i wyrywają jej się z ręki. Kiedy po raz drugi niemal poraniła sobie kłykcie, matka zabrała jej nożyce.
– Wciąż nie doszłaś do siebie, kochanie, prawda? Może byś sobie poczytała?
Na stoliku przy łóżku leżały egzemplarze „Sunbeam” i „Golden Penny” z wyświechtanymi rogami.
Triss jednak nie potrafiła się skupić na migających jej przed oczami stronicach. Nie chorowała przecież po raz pierwszy, wręcz przeciwnie. Ale teraz była pewna, że jeszcze nigdy nie przebudziła się z tak dręczącym uczuciem niepewności.
Co się stało z moimi rękami? Co się stało z moją głową? Chciała to wszystko z siebie wykrzyczeć. Mamusiu, pomóż mi, proszę, pomóż. Wszystko jest dziwne i obce, nic nie jest na swoim miejscu, a mój rozum przypomina układankę, w której brakuje chyba kilku elementów…
Kiedy jednak postanowiła opisać to dziwaczne uczucie, jej umysł natychmiast odwracał się od tej myśli.
Jeśli powiem rodzicom – pomyślała irracjonalnie – będą się martwić, a to będzie oznaczało, że sprawa jest poważna. Jeśli jednak nic nie powiem, będą mi powtarzać, że wszystko jest w porządku, mimo że w rzeczywistości jest zupełnie inaczej.
– Mamusiu… – Głos Triss był cichutki. Patrzyła na stos leżących na łóżku powykrawanych kawałków materiału. Wyglądały, jakby były ranne, bezbronne i opadłe z sił. – Ja… Ze mną wszystko w porządku, prawda? To nie jest nic… strasznego, że… nie potrafię sobie przypomnieć wszystkiego z wakacji, prawda?
Matka spojrzała na nią uważnie i Triss była zdziwiona błękitem jej oczu, tak podobnych do szklanych paciorków naszyjnika. Przejrzystych i kruchych. Było to spojrzenie jasne i przyjazne, ale niewiele trzeba było, aby we wzroku matki pojawiło się przerażenie.
– Kochanie, jestem pewna, że wszystkie wspomnienia wrócą. Tak powiedział pan doktor, czyż nie? – Skończyła przypinanie szpilkami szwu, uśmiechnęła się i wstała. – Słuchaj, mam pomysł. A może byś przejrzała swój pamiętnik? Może to ci pomoże? – Mama Triss wyciągnęła spod łóżka niewielką walizeczkę podróżną z wyblakłej czerwonej skóry, w której narożniku widniały litery „TC”, i położyła ją na kolanach córki.
Prezent urodzinowy. Wiem, że kocham tę walizeczkę i wszędzie ją ze sobą zabieram. Ale nie mogę sobie przypomnieć, jak się otwiera zamek. Po kilku próbach jednak zatrzask otworzył się sam.
Wewnątrz było jeszcze więcej rzeczy, które obudziły wspomnienia, więcej fragmentów, które mówiły jej, że naprawdę jest Triss. Ubrania. Rękawiczki. Druga para rękawiczek, na wypadek gdyby zrobiło się chłodniej. Egzemplarz książki z wierszami pod tytułem „Peacock Pie”.
Przybornik kosmetyczny, podobny do tego należącego do jej matki, ale mniejszy, z lusterkiem na wieczku, bez pudru do twarzy. A pod tymi wszystkimi rzeczami – książeczka oprawiona w niebieską skórę.
Triss wyjęła pamiętnik, otworzyła go i aż zapiszczała ze zdziwienia. Połowa stron była wypełniona jej ładnym, kaligraficznym pismem. Wiedziała, że tak jest. Ktoś jednak wyrwał te strony, zostawiając margines naddartego papieru, na którym wciąż widniały jakieś zawijasy słów, które zaginęły. Później były już tylko puste strony. Mama podeszła do niej, usłyszawszy okrzyk zaskoczenia, i przez kilka sekund wpatrywała się w zniszczony dziennik.
– Nie wierzę – szepnęła w końcu. – Jak można… Ze wszystkich głupich, złośliwych dowcipów… Nie, tego już za wiele. – Energicznym krokiem wyszła z pokoju. – Pen? PEN! – Triss usłyszała, że matka wbiega po schodach, a później szarpie klamką u drzwi.
– Co się dzieje? – usłyszała głos ojca.
– To znowu Pen. Tym razem wyrwała połowę stron z pamiętnika Triss. I nie chce otworzyć drzwi. Chyba przywaliła je jakimś meblem.
– Jeśli chce się sama uwięzić, niech tak będzie. – Triss usłyszała odpowiedź ojca. – Wcześniej czy później będzie musiała wyjść i wytłumaczyć się z tego, co zrobiła. Wie o tym. – Zostało to powiedziane na tyle głośno, że oblężona strona musiała wszystko usłyszeć.
Mama Triss znowu weszła do pokoju chorej.
– Żabciu, tak mi przykro… No cóż… Może po prostu ukryła gdzieś te kartki i będziemy mogły je włożyć na miejsce, kiedy je znajdziemy. – Usiadła na łóżku, westchnęła i zajrzała do walizeczki. – Kochanie… Lepiej sprawdźmy, czy nic innego nie zginęło.
Okazało się, że brakuje też szczotki do włosów, zrobionej na plaży fotografii przedstawiającej Triss siedzącą na osiołku i chusteczki, na której z taką radością i dumą wyszywała swoje imię.
– Przecież wiem, że część z tych rzeczy miałaś wczoraj wieczorem przed wypadkiem – mruknęła mama. – Pisałaś coś w pamiętniku. Pomagałam ci czesać włosy. O, Boże. Pen! Nie wiem, dlaczego ona cię tak nęka, kochanie.
Widok powydzieranych stron napełnił Triss tym samym chłodnym, wijącym się jak robactwo uczuciem w głębi brzucha, które wcześniej nawiedziło ją, kiedy usłyszała słowo „Grimmer”. Przeraziło ją to, nie wiedziała dlaczego i nie chciała o tym myśleć. Ale wszystko jest w porządku, mówiła sobie. To tylko Pen, która zachowuje się głupio i okrutnie.
Triss podejrzewała, że powinna czuć z tego powodu wściekłość, ale prawdę mówiąc, było coś pocieszającego w tym, że rodzice byli wściekli w jej imieniu. Miała wrażenie, że chowa się w łupinie kasztana, chroniona przez jej wewnętrzną, puchową miękkość, a wszystkie kolce wystają na zewnątrz. Był to – tak szeptały w niej wspomnienia – naturalny bieg rzeczy.

 
Wesprzyj nas