Gułag – nieludzki system represji, który stał się piekłem przeciwników, ofiar czystek i ludzi niewygodnych oraz zbędnych dla komunistycznej władzy. Jego przejmujący obraz stworzyli wielcy pisarze, m.in. Aleksander Sołżenicyn, Wiktor Szałamow, Gustaw Herling-Grudziński. W literaturze faktu opisała go Anne Applebaum w tej książce.


Gułag„Gułag” to znacznie więcej niż historia sowieckiego systemu obozów pracy, które powstały tuż po zwycięstwie rewolucji i rozrastały się gwałtownie wraz z dojściem Stalina do władzy (w tym czasie do obozów trafiło 18 milionów ludzi, 4,5 miliona nigdy z nich nie wróciło).

To również opowieść o państwie w państwie, które rządziło się według własnych reguł i praw, które miało własny język, literaturę, orkiestry, teatry i własną niemoralną moralność.

Anne Applebaum otwiera przed czytelnikami wszystkie, najbardziej nawet ukryte obszary funkcjonowania Gułagu i życia jego katów i ofiar. Opowiada zarówno o brawurowych ucieczkach i buntach, jak i o niewyobrażalnych karach, jakie spotkały ich uczestników.

Oprowadza po świecie, który nigdy nie powinien istnieć, a przecież stał się nieludzkim domem dla niemal 30 milionów ludzi.

CYKL „ANNE APPLEBAUM” OBEJMUJE NASTĘPUJĄCE TYTUŁY:
– „Gułag” – Nagroda Pulitzera 2004
– „Za żelazną kurtyną”
– „Czerwony głód”

Anne Applebaum
Gułag
Przekład: Jakub Urbański
Wydawnictwo Agora
wydanie III
Premiera w tej edycji: 28 lutego 2018
 
 

Gułag


Książka ta jest dedykowana tym wszystkim, którzy opisali to, co się wydarzyło

W strasznych latach jeżowszczyzny spędziłam siedemnaście miesięcy w więziennych kolejkach Leningradu. Pewnego razu ktoś „rozpoznał” mnie. Wtedy stojąca za mną kobieta o sinych wargach, która oczywiście nigdy nie słyszała mego nazwiska, ocknęła się z odrętwienia, w jakim trwaliśmy wszyscy, i zapytała mnie na ucho (wszyscy tam mówili szeptem):
– A to może pani opisać?
I powiedziałam:
– Mogę.
Wtedy coś w rodzaju uśmiechu przemknęło przez to, co niegdyś było jej twarzą.
Anna Achmatowa Requiem (tłum. E. Siemaszkiewicz)

WSTĘP


I los uczynił wszystkich równymi
Poza jakimikolwiek granicami prawa
Synów kułaka i czerwonego komendanta
Synów popa i komisarza…

Tutaj zrównały się klasy
Wszyscy są braćmi, kumplami z obozu
Ludzie naznaczeni piętnem zdrajcy…

Aleksandr Twardowski Prawem pamięci

Oto historia Gułagu, historia sieci obozów pracy rozrzuconych po całym obszarze Związku Sowieckiego – od wysp na Morzu Białym po brzegi Morza Czarnego; od kręgu arktycznego po równiny Azji Centralnej; od Murmańska po Workutę i Kazachstan; od centrum Moskwy po przedmieścia Leningradu. Słowo „Gułag” jest akronimem nazwy: Gławnoje Uprawlenie Łagieriej – Główny Zarząd Obozów. W miarę upływu czasu mianem tym zaczęto określać nie tylko samą instytucję, ale i cały sowiecki system pracy niewolniczej i wszystkie jego formy: obozy pracy, obozy karne, obozy dla więźniów politycznych i kryminalnych, obozy dla kobiet, dzieci i obozy przejściowe. Co więcej, określenie „Gułag” utożsamiano także z samym systemem represji – zespołem procedur określanych przez więźniów mianem „maszynki do mięsa”. Składały się na niego aresztowania, przesłuchania, procesy, transporty w nieogrzewanych wagonach bydlęcych, przymusowa praca, lata wygnania. Epilogiem bywała często przedwczesna i niepotrzebna śmierć.
Początków Gułagu można doszukiwać się jeszcze w Rosji carskiej. Od XVII stulecia do początków XX wieku funkcjonowała na Syberii instytucja katorżniczej pracy przymusowej. Tuż po rewolucji październikowej przybrała ona współczesną i znaną do dziś formę, stając się jednocześnie nieodłączną częścią systemu sowieckiego. Masowy terror, wymierzony w rzeczywistych i domniemanych wrogów, stanowił ważną część rewolucji od samego jej początku. Już w lecie 1918 roku Lenin, jako przywódca rewolucji, domagał się, by „elementy niepewne” zamykać w obozach koncentracyjnych na obrzeżach większych miast[2]. Masowe aresztowania objęły rzesze arystokratów, kupców i wszystkich innych, określanych jako potencjalni „wrogowie”. W roku 1921 w czterdziestu trzech prowincjach funkcjonowały osiemdziesiąt cztery obozy, których zadaniem była „resocjalizacja wrogów ludu”.
W roku 1929 łagry nabrały nowego charakteru. Wtedy to Stalin podjął bowiem decyzję o wykorzystaniu pracy przymusowej dla przyspieszenia industrializacji. Dzięki niej planowano eksploatację zasobów naturalnych ledwie nadającej się do zasiedlenia północnej części kraju. Od tego roku tajna policja zaczęła przejmować kontrolę nad systemem penitencjarnym, a obozy i więzienia na terenie całego kraju powoli wychodziły spod władzy aparatu sądowniczego. Fale masowych aresztowań w latach 1937 i 1938 zainicjowały okres niezwykle dynamicznej ekspansji Gułagu. Już pod koniec lat trzydziestych łagry można było znaleźć we wszystkich dwunastu strefach czasowych Związku Sowieckiego.
Wbrew obiegowej opinii Gułag nie przestał się rozrastać w latach trzydziestych, a nawet przeciwnie, jego zasięg rozszerzał się nieprzerwanie także przez cały okres drugiej wojny światowej, by osiągnąć szczyt na początku lat pięćdziesiątych. W tym czasie łagry stanowiły główną podporę ekonomii sowieckiej. One to dostarczały jedną trzecią produkowanego przez kraj złota, znaczną część węgla oraz drewna, a także wiele innych kopalin i surowców. Przez cały okres istnienia Związku Sowieckiego, powołano do życia co najmniej 476 niezależnych kompleksów obozowych i tysiące pojedynczych obozów; w każdym przebywało od kilkuset do wielu nawet tysięcy więźniów[3]. Pracowali oni w niemal wszystkich gałęziach gospodarki – od wyrębu lasów, przez kopalnie, budowy, fabryki, gospodarstwa rolne, aż po wojskowe biura projektowe. Żyli w swoistym wewnętrznym państwie, tworząc własną cywilizację. Gułag rządził się własnymi prawami, miał odrębne zwyczaje, moralność i specyficzny slang. Dał początek własnej literaturze, miał własnych zbrodniarzy i bohaterów. Odcisnął głębokie piętno na wszystkich, którzy przez niego przeszli – dotyczy to zarówno więźniów, jak i strażników. Wiele lat po uwolnieniu, mieszkańcy Gułagu potrafili rozpoznać na ulicy swoich współtowarzyszy – wystarczyło, że zobaczyli „wyraz ich oczu”.
Tego typu spotkania nie należały do rzadkości – obozy miały olbrzymią rotację więźniów. Aresztowania trwały nieprzerwanie, ale też równie częste bywały zwolnienia. Więźniowie odzyskiwali wolność albo po odsiedzeniu wyroku, albo z powodu kalectwa lub gdy wcielano ich w szeregi Armii Czerwonej. Zwalniano kobiety z małymi dziećmi i tych, którzy awansowali z więźniów na strażników. W efekcie ogólna liczba więźniów obozów oscylowała w granicach dwóch milionów, ale tych, którzy jako więźniowie polityczni lub kryminalni przewinęli się przez obozy, było dużo, dużo więcej. Szacuje się, że od roku 1929 – kiedy zaczął się gwałtowny rozwój Gułagu – do śmierci Stalina w roku 1953, przez łagry przewinęło się około 18 milionów ludzi. Dalsze 6 milionów zesłano lub deportowano na pustynie Kazachstanu i w leśne ostępy Syberii. Wprawdzie nie żyli za drutem kolczastym, jednak prawo wiązało ich z miejscem zesłania, czyniąc z nich niewolników[4].
Angażujący miliony osób, oparty na masowej pracy niewolniczej system obozów przestał funkcjonować wkrótce po śmierci Stalina. Gensek przez całe życie wierzył, że Gułag stanowi podporę ekonomii sowieckiej. Dla jego następców było jasne, że jest jedynie ostoją zacofania i marnotrawstwa. Przyszli spadkobiercy polityczni Stalina już u schyłku jego życia zaczęli zamykać obozy. Proces ten przyspieszyły trzy duże bunty i wiele mniejszych, choć nie mniej groźnych incydentów.
Łagry nie zniknęły całkowicie, a jedynie przeszły ewolucję. Przez lata siedemdziesiąte i na początku osiemdziesiątych niektóre z nich zreformowano i zamieniono na więzienia dla nowego pokolenia opozycjonistów. Za sprawą dysydentów i międzynarodowych ruchów obrony praw człowieka wieści o nich docierały na Zachód. Problem łagrów odgrywał coraz to większą rolę w rozgrywkach dyplomatycznych okresu zimnej wojny. Jeszcze w latach osiemdziesiątych prezydent Ronald Reagan poruszał ten temat w rozmowach z Michaiłem Gorbaczowem. On to dopiero, wnuk łagierników, zainicjował w roku 1987 mozolny proces likwidacji obozów politycznych Związku Sowieckiego.
Choć istniały przez cały czas trwania sowieckiego państwa, prawda o ich historii dopiero całkiem niedawno ujrzała światło dzienne i duże jej fragmenty wciąż pozostają nieznane, zwłaszcza w obiegu masowym. Jak pisał francuski historyk komunizmu, Pierre Rigoulot: „Wiedza ludzka nie nawarstwia się niczym cegły systematycznie dokładane do ściany ręką murarza. Jej rozwój, lecz również zastój i zanik, uwarunkowane są podłożem społecznym, kulturowym i politycznym”[5].
Można by rzec, że jak dotąd nikomu nie udało się przygotować odpowiedniego podłoża do zrozumienia istoty Gułagu.

Po raz pierwszy zetknęłam się z tym problemem kilka lat temu, podczas przechadzki po moście Karola, jednej z głównych atrakcji turystycznych cieszącej się świeżą demokracją Pragi. Szłam wśród kuglarzy i tancerzy, co kilkanaście kroków mijając stragany pełne obrazków z widokami pięknych uliczek, tanią biżuterią i breloczkami z napisem „Praga” – słowem wszystkim, czym handluje się w tego typu miejscach. Wśród tych drobiazgów były też sowieckie parafernalia wojskowe: czapki, epolety, klamry od pasków i cynowe znaczki z Leninem i Breżniewem, jakie onegdaj w klapach mundurków nosiły dzieci w ZSRS. Większość klientów kupujących sowieckie emblematy, stanowili amerykańscy lub zachodnioeuropejscy turyści. Zapewne wszyscy oburzyliby się na samą myśl o noszeniu w klapie swastyki. Nikt jednak nie miał nic przeciwko przypięciu sierpa i młota do koszulki lub czapki. Tego rodzaju drobne obserwacje pozwalają uchwycić nastroje społeczne: symbole jednych zbrodni budzą w nas przerażenie, symbole innych – tylko śmiech.
Zupełną obojętność wobec stalinizmu, cechującą przemierzających ulice Pragi turystów, można częściowo wytłumaczyć brakiem odpowiednich obrazów w kulturze masowej Zachodu. „Zimna wojna” stworzyła Jamesa Bonda, thrillery i filmy o Rambo z wyjętymi żywcem z kreskówek postaciami Rosjan. Nie powstało jednak żadne dzieło na miarę Listy Schindlera lub Wyboru Zofii. Steven Spielberg, jeden z najwybitniejszych reżyserów Hollywoodu, zajął się japońskimi (Imperium Słońca) i niemieckimi obozami koncentracyjnymi, pomijając temat łagrów stalinowskich. Te ostatnie nie przemawiały najwyraźniej tak dobrze do hollywoodzkiej wyobraźni.
Wysoka kultura także nie poświęciła temu zagadnieniu większej uwagi. Reputacja Martina Heideggera doznała uszczerbku za sprawą jego krótkotrwałej, acz nieskrywanej sympatii do nazizmu – entuzjazmu, który zrodził się na długo przed popełnieniem przez Hitlera największych zbrodni. Z drugiej strony opinia o Jeanie Paulu Sartrze nie ucierpiała zbytnio z powodu jego zajadłego poparcia dla stalinizmu, wyrażanego już w latach powojennych, kiedy nie było trudno o dowody licznych zbrodni Stalina. „Skoro nie byliśmy członkami partii – pisał Sartre – ani jej jawnymi sympatykami, nie było naszym obowiązkiem pisać o sowieckich obozach pracy; mogliśmy pozostać poza sporami o naturę tego systemu, o ile nie zajdą wydarzenia o znaczeniu socjologicznym”[6]. Przy innej okazji zwracał się do Alberta Camusa: „Tak jak Ty uważam, że nie możemy tolerować tych obozów, równie nie do zniesienia jednak jest codzienne wykorzystywanie tego tematu przez prasę burżuazyjną”[7].
Po upadku Związku Sowieckiego sytuacja zaczęła się powoli zmieniać. W 2002 roku brytyjski powieściopisarz Martin Amis, poruszony stalinizmem i samą postacią Stalina, poświęcił im książkę. Jego wysiłki skłoniły innych pisarzy do postawienia pytania: czemu tak niewielu przedstawicieli lewicy odważyło się poruszyć temat zbrodni stalinowskich?[8]. Z drugiej strony wiele pozostało bez zmian. Jest na porządku dziennym, że amerykańscy uczeni uniwersyteccy wychwalają czystki stalinowskie lat trzydziestych, pisząc, że były niezwykle użyteczne, gdyż zmobilizowały ludzi i pozwoliły przygotować grunt pod pieriestrojkę[9]. Nadal zdarza się, że brytyjscy wydawcy odmawiają przyjęcia do druku artykułu z powodu „zbyt antysowieckiego wydźwięku”[10]. Najczęstszymi postawami wobec terroru stalinowskiego, z jakimi się zetknęłam, są po prostu znudzenie i obojętność. Poniekąd szczera i pochlebna recenzja mojej książki poświęconej sytuacji w zachodnich republikach Związku Sowieckiego po roku 1990, zawierała ustęp: „Przez ziemie te w latach trzydziestych przeszła fala terroru głodowego, Stalin był odpowiedzialny za śmierć większej liczby Ukraińców niż Hitler Żydów. Ile osób żyjących na Zachodzie o tym pamięta? W końcu to umieranie było tak bardzo nudne, tak zupełnie pozbawione jakiegokolwiek dramatyzmu”[11].
To wszystko drobiazgi – kupno znaczka z sierpem i młotem, reputacja filozofa, obecność lub brak hollywoodzkich filmów. Zbierzmy je jednak razem, a powstanie cała historia. Amerykanie i Europejczycy doskonale wiedzą, co wydarzyło się w Związku Sowieckim. Świetnie przyjętą przez Zachód powieść Aleksandra Sołżenicyna Jeden dzień Iwana Denisowicza, w latach 1962-1963 opublikowano w wielu językach. Dziesięć lat później ukazała się, również w wielu krajach, jego relacja z obozów – Archipelag Gułag. Książka ta wzbudziła wiele dyskusji, a w niektórych krajach stała się przyczyną rewolucji intelektualnej. Najbardziej dało się to odczuć we Francji, gdzie duża część lewicy przyjęła postawę antysowiecką. W latach osiemdziesiątych pojawiły się nowe fakty, ujawnione w okresie głasnosti.
Nie zmienia to faktu, że zbrodnie stalinowskie nie wywołują takiego wzburzenia, jak te popełnione przez Hitlera. Jakiś czas temu różnice między nimi usiłował wyjaśnić mi Ken Livingstone, były członek brytyjskiego parlamentu, a obecnie burmistrz Londynu. Według niego w III Rzeszy dochodziło do „zbrodni”, w Związku Sowieckim zaś – jedynie do „wypaczeń”. Odzwierciedla to powszechny – niekoniecznie wśród zatwardziałych lewaków – pogląd, że w pewnym momencie „ojczyzna światowego proletariatu” zdryfowała w niewłaściwą stronę. Nie był to jednak, tak jak w przypadku hitlerowskich Niemiec, błąd systemowy.
Do całkiem niedawna można było uznać, że ta powszechna obojętność wobec tragedii, jaką przyniósł komunizm, wynika z wielu okoliczności.
Był to efekt wpływu czasu: reżimy komunistyczne z biegiem lat stawały się coraz bardziej łagodne i nienaganne. Nikt nie obawiał się generała Jaruzelskiego czy nawet Breżniewa, chociaż każdy z nich dźwigał odpowiedzialność za tragedie swych narodów. Do tego dochodziła nieznajomość faktów, których potwierdzenie odnaleziono by w materiałach archiwalnych. Uczeni, przez długie lata pozbawieni dostępu do źródeł, rzadko zajmowali się tym tematem. Archiwa pozostawały zamknięte. Wstęp na teren byłych obozów był zabroniony. Do sowieckich łagrów i ich ofiar nigdy nie dotarły kamery filmowe, tak jak pod koniec drugiej wojny światowej stało się to w Niemczech. Brak wyobraźni doprowadził do braku zrozumienia.
Ideologia także miała swój udział w wypaczeniu historii Sowietów i Europy Wschodniej[12]. Od lat trzydziestych niewielka grupa działaczy lewicy zachodniej usiłowała wyjaśnić, a niekiedy nawet usprawiedliwiać i obozy, i terror, który przyczynił się do ich powstania. W 1936 roku, kiedy miliony sowieckich chłopów pracowały pod przymusem w obozach lub żyły na wygnaniu, para brytyjskich socjalistów, Sidney i Beatrice Webb, opublikowała wyniki szeroko zakrojonych studiów nad Związkiem Sowieckim. Pisali między innymi, że „uciśnione rosyjskie chłopstwo stopniowo zyskuje poczucie swobody politycznej”[13]. W trakcie pokazowych procesów moskiewskich, kiedy to Stalin arbitralnie skazał na odsiadkę tysiące niewinnych członków partii, dramaturg Bertolt Brecht w rozmowie z filozofem Sidney’em Hookiem powiedział: „Im bardziej są niewinni, tym bardziej zasługują na śmierć”[14].
Nawet w późnych latach osiemdziesiątych można było znaleźć uczonych, którzy z zapałem opisywali zalety opieki zdrowotnej w Niemczech Wschodnich i inicjatywy pokojowe Polski Ludowej. Wielu aktywistów czuło zażenowanie wobec zainteresowania dysydentami więzionymi w obozach na terenie Europy Wschodniej. Może działo się tak dlatego, że nauki tych samych filozofów – Marksa i Engelsa – ukształtowały poglądy całej lewicy, zarówno zachodniej, jak i sowieckiej. Używano tych samych pojęć do opisania świata: „masy”, „walka”, „proletariat”, „wyzyskiwacze” i „wyzyskiwani” czy też „własność środków produkcji”. Zbyt głębokie potępienie Związku Sowieckiego oznaczałoby potępienie czegoś, co było tak bliskie sercom wielu przedstawicieli lewicy zachodniej.
Ale to nie tylko skrajna lewica i zachodni komuniści starali się znaleźć usprawiedliwienie dla zbrodni Stalina, czego nigdy nie zrobiliby w wypadku Hitlera. Ideały komunistów – sprawiedliwość i równość społeczna – były zdecydowanie bardziej atrakcyjne dla większości mieszkańców Zachodu niż nazistowski nacjonalizm i triumf silnych nad słabymi. Nawet jeśli w praktyce ideologia komunistyczna była zaprzeczeniem tego, co sama głosiła, spadkobiercom rewolucji francuskiej i amerykańskiej wojny o niepodległość trudniej było potępiać system o założeniach brzmiących podobnie jak te, na których opierał się system, w jakim sami wyrośli. Może właśnie dlatego przekazywane przez naocznych świadków relacje z Gułagu od samego początku były bagatelizowane i podważane, i to przez tych samych ludzi, którym nie przyszłoby nawet do głowy kwestionować świadectwa holocaustu dane przez Primo Leviego i Elie Wiesela. Od czasów rewolucji październikowej osoby zainteresowane miały dostęp do oficjalnych danych dotyczących sowieckich obozów, a oficjalną relację poświęconą jednemu z pierwszych łagrów utworzonych podczas budowy Kanału Białomorskiego, opublikowano nawet po angielsku. Nazywanie tego ignorancją nie wystarczy, by wyjaśnić powody, dla których zachodni intelektualiści omijali ten temat.
Z drugiej strony zachodnia prawica nie wahała się potępiać zbrodni sowieckich, chociaż często czyniła to w sposób, który niweczył jej wysiłki. Niewątpliwie człowiekiem, który najbardziej zaszkodził sprawie przeciwników komunizmu, był amerykański senator Joe McCarthy. Opublikowane ostatnio dokumenty świadczą wprawdzie, że spora część stawianych przez niego zarzutów nie była pozbawiona podstaw, nie zmienia to jednak faktu, że jego zajadłe tropienie komunistów wśród postaci życia publicznego Stanów Zjednoczonych i „sądy” nad sympatykami komunizmu bardzo niekorzystnie wpłynęły na opinię społeczną, która racje antykomunistów uznała za szowinistyczne i nietolerancyjne[15]. W rezultacie działania McCarthy’ego przyczyniły się do obiektywnego badania historii nie lepiej niż to, co robili jego wrogowie.
Tak naprawdę nasz stosunek do przeszłości Sowietów nie wiąże się z jakąkolwiek ideologią polityczną. Jest w jakimś stopniu zanikającym wspomnieniem drugiej wojny światowej. Żyjemy w przekonaniu, że była wyłącznie wojną – nikt nie chce tego obrazu burzyć. Pamiętamy D-Day, wyzwolenie niemieckich obozów koncentracyjnych, dzieci z radością witające na ulicach amerykańskie czołgi. Nikt nie chce słyszeć o drugiej, mrocznej stronie zwycięstwa aliantów. O tym, że nie wyzwolono łagrów naszego sprzymierzeńca Stalina, tak bardzo przypominających obozy hitlerowskie. Nikt nie chce przyznać, że po wojnie – w wyniku przymusowych repatriacji – tysiące Rosjan poniosło śmierć, że oddając w Jałcie miliony ludzi pod władzę Stalina, przyczyniono się do popełnienia zbrodni przeciwko ludzkości. To wszystko zniszczyłoby nieskazitelny moralnie obraz naszych wspomnień z tego okresu. Nikt nie chce pamiętać, że pokonano jednego zbrodniarza z pomocą innego. Wszyscy zapomnieli, jakimi względami cieszył się ów morderca u zachodnich mężów stanu. „Naprawdę lubię Stalina, nigdy nie złamał danego słowa” – przyznał w rozmowie z przyjacielem brytyjski minister spraw zagranicznych Anthony Eden[16]. Zachowało się bardzo dużo zdjęć, przedstawiających uśmiechniętych Stalina z Churchillem i Rooseveltem.
Oczywiście niemałą rolę odegrała tu propaganda sowiecka. Sowieci nie ustawali w wysiłkach, by podać w wątpliwość dzieła Sołżenicyna. Przedstawiano go jako szaleńca, antysemitę lub pijaka; trzeba przyznać, że nie bez powodzenia[17]. Skutek odniosła też presja wywierana na zachodnich uczonych i dziennikarzy. Kiedy w latach osiemdziesiątych kończyłam w Stanach licencjat, koledzy poradzili mi, żebym nie zawracała sobie głowy studiami magisterskimi na temat stalinizmu – wiązało się to ze zbyt wieloma trudnościami. Ci, którzy pisali o Związku Sowieckim w sposób „przychylny”, mieli w nagrodę lepszy dostęp do archiwów i oficjalnych źródeł informacji, dostawali też na dłużej wizy. Nie groziły im konsekwencje w postaci wydalenia i wynikających stąd problemów. Nie muszę chyba dodawać, że nikt z zewnątrz nie miał dostępu do materiałów dotyczących łagrów i poststalinowskiego systemu więziennictwa. Ten problem w ogóle nie istniał, a tych, którzy mimo to drążyli temat, pozbawiano prawa pobytu w kraju.
Wszystkie te wyjaśnienia układają się w logiczną całość. Po raz pierwszy zaczęłam poważnie myśleć o tym zagadnieniu w roku 1989, kiedy upadał komunizm. Wtedy wydawało mi się zupełnie oczywiste, że nie mam jak dowiedzieć się więcej o stalinowskim Związku Sowieckim. Zatajona historia czyniła go jednak jeszcze bardziej intrygującym. Po upływie dziesięciu lat mam do tego inny stosunek. Druga wojna światowa stała się sprawą minionego pokolenia. „Zimna wojna” też odeszła do historii, a zrodzone przez nią przymierza i podziały powoli się zacierają. Zachodnia lewica konkuruje z prawicą na zupełnie innych płaszczyznach. Ale pojawił się terroryzm – nowa groźba dla cywilizacji zachodniej – i wydaje się, że szczególnie teraz należy zacząć badać dawne zagrożenia ze strony komunizmu.

 
Wesprzyj nas