“1968. Czasy nadchodzą nowe” to wielka reporterska opowieść o najbardziej zbuntowanym roku XX wieku. Ewa Winnicka i Cezary Łazarewicz zabierają nas w podróż 50 lat wstecz. Zbierają okruchy życia, opisują znane i nieznane postacie, by pokazać ówczesny świat z nieoczywistej strony.


1968. Czasy nadchodzą noweW 1968 roku młodzi ludzie w Europie nie pamiętają wojny na swoim kontynencie. To wyjątkowa sytuacja, bo ich ojcowie, dziadkowie i pradziadkowie ginęli na frontach, w obozach, w bombardowanych miastach.

W 1968 roku świat, w którym dorastali, jest mniej więcej uporządkowany. Nie grozi im głód, chodzą do szkoły, najlepsi trafiają na uniwersytety. Przynajmniej w teorii.

Ale w 1968 roku młodym świat ich rodziców wcale się nie podoba. Niby nic nadzwyczajnego, młodzi zawsze kontestują rzeczywistość dorosłych i chcą ją naprawiać. Ale tym razem nie kończy się na chęciach. W okolicach marca wyrywają z bruku pierwsze kamienie.
Ewa Winnicka i Cezary Łazarewicz

Jesienią 1968 roku działonowy Stefan Dorna, żołnierz polskich wojsk okupacyjnych, strzela do mieszkańców czeskiego miasteczka, na które najechał ze swoją armią. Młody człowiek pada od serii z karabinu maszynowego tuż przy budce telefonicznej, starsza kobieta umiera w szlafroku i bamboszach na chodniku. Żołnierz rani też 13 osób, w tym dwóch kolegów z oddziału.

Andrzej Krakowski nie jest już wtedy Polakiem. Ojczyzna się go wyrzekła, bo ma żydowskie pochodzenie.

Jola i Stefan – amerykańskie rodzeństwo z San Francisco – uczą znajomych z Gliwic, czym jest LSD i jak być hipisem.

Janusz Szpotański, lekko sepleniący autor opery narodowej „Cisi i Gęgacze”, w tym samym czasie gra w szachy pod celą ze współwięźniami.

A 16-letni Romain Goupil przygotowuje rewolucję, która ma zmienić Francję.

***

Ewa Winnicka i Cezary Łazarewicz zabierają nas w podróż 50 lat wstecz. Zbierają okruchy życia, opisują znane i nieznane postacie, by pokazać ówczesny świat z nieoczywistej strony. […] pasjonujące wątki układają się miejscami w barwny, miejscami posępny obraz.
Marcin Zaremba, historyk

To wstrząsająca książka o wyjątkowym roku. Ważna i potrzebna jak nigdy dotąd. Ewa Winnicka i Cezary Łazarewicz mówią nam o historiach zaledwie sprzed pół wieku, których nie znaliśmy. Przypominają też sprawy, o których nie pamiętamy. Albo nie chcemy pamiętać.
Magdalena Grzebałkowska, reporterka

Ewa Winnicka – reporterka; studiowała dziennikarstwo i amerykanistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Związana z „Polityką” i „Dużym Formatem”, publikowała także w „Tygodniku Powszechnym” i włoskim „Internazionale”. Dwukrotnie uhonorowana nagrodą Grand Press za teksty o tematyce społecznej. Autorka książek: „Londyńczycy” (2012), nominowanej do nagrody Gryfia, „Angole” (2014), za którą otrzymała nagrodę Gryfia, a także nominacje do nagrody Nike i Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego. W swoim dorobku ma również „Nowy Jork zbuntowany” (2013), „Milionerka. Zagadka Barbary Piaseckiej-Johnson” (2017), „Był sobie chłopczyk” (2017).

Cezary Łazarewicz – dziennikarz prasowy, reporter. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Przekroju”, „Polityce”. Autor zbioru reportaży „Kafka z Mrożkiem. Reportaże pomorskie” (2012), „Sześć pięter luksusu. Przerwana historia kamienicy braci Jabłkowskich” (2013), „Elegancki morderca” (2015), „Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka” (2016) oraz „Tu mówi Polska. Reportaże z Pomorza” (2017). Za książkę „Żeby nie było śladów” otrzymał Nagrodę Literacką „Nike”, Nagrodę im. Oskara Haleckiego oraz nagrodę MediaTory w kategorii „Obserwator”.

Ewa Winnicka, Cezary Łazarewicz
1968. Czasy nadchodzą nowe
Wydawnictwo Agora
Premiera: 14 marca 2018
 
 

1968. Czasy nadchodzą nowe

Przesilenie

Rok 1968 zaczął się w niedzielę 13 października… 1963 roku w londyńskim klubie Palladium. Kiedy telewizja angielska zakończyła transmisję występu cieszącego się lokalną sławą zespołu z Liverpoolu (wykonał piosenki „Twist and Shout”, „She Loves You” i „From Me to You”), zaczęła się beatlemania: gorączka, choroba, która w konsekwencji wyprowadzała na ulice młodzież zachodniego świata, paraliżowała lotniska i ulice miast. Po raz pierwszy w historii niedouczeni dwudziestolatkowie, czterej prowincjusze z ciężkim akcentem, stali się nie mniej ważni niż prezydenci, premierzy, wielcy artyści i koronowane głowy. Ci wszyscy najważniejsi z ważnych zaczęli ich słuchać. Nie tylko Beatlesów, ale też młodzieży. Czterech bezczelnych znikąd odwaliło kawał porządnej rewolucyjnej roboty.

* * *

W 1968 roku młodzi ludzie w Europie nie pamiętają wojny na swoim kontynencie. To wyjątkowa sytuacja, bo ich ojcowie, dziadkowie i pradziadkowie ginęli na frontach, w obozach, w bombardowanych miastach.
W 1968 roku świat, w którym dorastali, jest mniej więcej uporządkowany. Nie grozi im głód, chodzą do szkoły, najlepsi trafiają na uniwersytety. Przynajmniej w teorii.
W 1968 roku młodzi kontestują rzeczywistość dorosłych i chcą ją naprawiać. Niby nic nadzwyczajnego, ale tym razem nie kończy się na chęciach. W okolicach marca wyrywają z bruku pierwsze kamienie.
Z zupełnie różnych powodów. W zachodniej Europie najbardziej nie podoba się autorytaryzm francuskich szkół, złe traktowanie byłych kolonii, hitlerowska przeszłość rodziców, zaangażowanie w wojnę w Wietnamie oraz społeczne nierówności. We wschodniej Europie problemem są cenzura, zamordyzm, cień Wielkiego Brata.
To osobne światy.
Gdy studenci w Warszawie i Pradze chcą wolności słowa, studenci w Paryżu żądają koedukacyjnych akademików.
W Pradze zaczyna się Praska Wiosna – tymczasem angielski reżyser Lindsay Anderson organizuje w Londynie festiwal filmu rewolucyjnego.
Kiedy hipisi z San Francisco ogłaszają koniec ruchu hipisowskiego, hipisi w Polsce dopiero na dobre zapuszczają włosy.
W USA szaleństwo LSD przechodzi w uzależnienie od heroiny. W Warszawie wdycha się odplamiacz Tri, zanim modny stanie się śmiercionośny kompot.
Po zamieszkach w Paryżu władze zaczynają słuchać młodych. Po zamieszkach w Warszawie więzienia są pełne studentów, a kilkadziesiąt tysięcy Polaków żydowskiego pochodzenia musi opuścić Polskę.
Prezydent Nixon zaczyna rozumieć, że krwawa rzeźnia w Wietnamie musi się skończyć. W tym czasie przywódcy Układu Warszawskiego wysyłają 200 tysięcy żołnierzy, żeby spacyfikować zbuntowanych Czechów i Słowaków.
Tym, co łączy zrewoltowany Zachód, jest muzyka. Na drugą stronę żelaznej kurtyny towarzyszące jej emocje przepływają z intensywnością kroplówki.
Jeszcze w 1967 roku Telewizja Polska ma szansę uczestniczyć w pierwszej globalnej transmisji satelitarnej. Gwoździem programu jest premiera wykonywanej na żywo piosenki „All You Need is Love”. Ale w ostatniej chwili kraje socjalistyczne odmawiają udziału w transmisji. Johna Lennona, Paula McCartneya, George’a Harrisona i Ringo Starra w studiu ozdobionym kwiatami i kolorowymi balonami, z Mickiem Jaggerem i Marianne Faithfull u stóp, obejrzało prawie pół miliarda ludzi na całym świecie. Ale nie ci z bloku wschodniego.

* * *

Nie ma jednej opowieści o roku 1968.
Jest ich nieskończenie wiele. Są te wschodnie i zachodnie, polityczne i psychodeliczne, ideologiczne i muzyczne, antykapitalistyczne i antykomunistyczne. Są też opowieści miejskie i prowincjonalne. Bo kiedy Londyn promieniuje kontrkulturą, a o rząd dusz walczą Stonesi z Beatlesami, w jednej z robotniczych dzielnic Portsmouth rodzice Joego, lat 14, przybiegają do domu wstrząśnięci. Ich nowi sąsiedzi na kolację podali makaron z sosem z czosnkiem zamiast ryby i ziemniaków. Rodzice nie byli przygotowani na takie zmiany. Joe, 20 lat później jeden z dyrektorów Virgin Records, wspomina, że był to dla jego rodziców kulturowy szok. Na wojnę w Wietnamie reagowali obojętnością.
Czasami też opowieści o 1968 roku nie ma wcale.
Nasi rodzice, każde z innym doświadczeniem zawodowym i z innego polskiego miasta, prawie nie zauważyli tego roku. Z ich punktu widzenia 1968 niewiele się różnił od 1967 i 1969. Swój rok 1968 zaczęli przeżywać ze zdziwieniem dopiero po 1989. 20 lat wcześniej żyli w głębokim przekonaniu, że nic od nich nie zależy.

* * *

Opowieść o roku 1968 można sobie wyobrazić jako zdobywanie szczytu, na który prowadzi kilka tras. Trzeba iść wieloma ścieżkami, patrzeć pod nogi, potykać się, a i tak nigdy nie będzie się miało pewności, czy droga wyprowadzi nas na samą górę. A nawet jeśli się na nią dotrze, okazuje się, że to wcale nie szczyt, bo za nim widoczne są kolejne wzniesienia, coraz wyższe. I trzeba koniecznie je zdobyć, inaczej cała wędrówka w ogóle nie ma sensu.
Jesteśmy reporterami, dlatego pozwoliliśmy sobie na szaleństwo tej wędrówki. Gdybyśmy byli historykami, odpowiedzialność za was, czytelnicy, za kształt dziejów w waszych oczach, za sprawiedliwość ocen, szybko by nas wykończyła.
Uspokoił nas „Biały album” i profesor Jerzy Jarniewicz.
Jesienią 1968 roku Beatlesi wydali swoją dziewiątą, najważniejszą płytę. Zapowiadał ją singiel z piosenką „Hey Jude” Paula McCartneya, zadedykowany Julianowi, małemu synkowi Johna Lennona. Jego tatuś właśnie odszedł do innej kobiety.
Na stronie B zespół umieścił piosenkę Lennona zatytułowaną „Revolution”, którą otwiera ostry riff Johna, krzyk Paula i słowa:
 
You say you want a revolution,
Well, you know,
We all want to change the world.
You tell me that it’s evolution,
Well, you know,
We all want to change the world.
But when you talk about destruction
Don’t you know that you can count me out

 
Płytę nagrał już nie czterogłowy potwór, którego bał się Mick Jagger, tylko czterech dorosłych mężczyzn o różnych temperamentach i zainteresowaniach. Na „Białym albumie” są ostre rockowe piosenki, wodewilowe żarty, ballady i kołysanki.
Niektórzy zarzucają tej płycie eklektyzm i brak spójności. My zgadzamy się z profesorem Jerzym Jarniewiczem, literaturoznawcą, którego wzywaliśmy na pomoc, kiedy błąkaliśmy się na szlakach 1968 roku.
Jerzy Jarniewicz uważa, że „Biały album” jest różnorodny, eklektyczny, ironiczny i niespójny, bo tylko tak można było opisać rzeczywistość 12 miesięcy tamtego przesilenia, historycznego i osobistego. Również dlatego jest to najlepszy album Beatlesów, najlepszy album najlepszego i najważniejszego zespołu rockowego w dziejach.
Z zachowaniem wszelkich proporcji chcemy być jak Beatlesi na „Białym albumie”: oddajemy wam zbiór reportaży poważnych i ironicznych, intymnych opowieści i panoram historycznych. Mówią o doświadczeniach ludzi z prowincji i stolic. O celebrytach i nastolatkach porwanych z San Francisco do Gliwic, o wypędzonych z Polski i tych, którzy sami wszelkimi sposobami uciekali za morze. O najważniejszym polskim artyście z Hollywood i pierwszym sekretarzu z Drezdenka. O żołnierzach, którzy niechcący znaleźli się na wojnie, i miejskich grajkach, którzy niechcący zostali ikonami opozycji.
Tylko tak potrafiliśmy opisać rzeczywistość, której dotknęło tylko jedno z nas, bo drugiego w 1968 roku jeszcze nie było na świecie.
 
Czytajcie.
 
Ewa Winnicka i Cezary Łazarewicz

Styczeń 1968

SYLWESTROWY BAL GIGANT
Wesoło, spokojnie i w dobrym nastroju minęła w całym kraju noc sylwestrowa. Nie zawiodła pogoda. Termometry wskazywały pogodę poniżej zera, w wielu rejonach prószył śnieg.
Nowy Rok powitano – jak Polska długa i szeroka – tysiącami balów i zabaw.
Hucznie witali Nowy Rok śląscy górnicy i hutnicy. W zakładowych domach kultury, w kawiarniach i restauracjach odbywało się tysiące zabaw sylwestrowych. Gwarem i muzyką rozbrzmiewały aule 8 wyższych uczelni. Pełen atrakcji był bal gigant na ok. 500 par w katowickiej Hali Parkowej, który zainaugurował III wielki karnawał śląski.
„Trybuna Ludu”, 2 stycznia 1968

PRZEMÓWIENIE NOWOROCZNE PRZEWODNICZĄCEGO RADY PAŃSTWA TOW. EDWARDA OCHABA
„32-milionowa Polska Ludowa stanowi silne i niezłomne ogniwo w wielkim międzynarodowym froncie walki o wolność wszystkich narodów, o braterstwo ludzi pracy, o pokój na całym świecie. Z wiarą w przyszłość, skupieni wokół naszej partii i programu Frontu Jedności Narodowej, będziemy wytrwale pracować w imię naszych wielkich humanistycznych ideałów, w imię zwycięstwa naszej wielkiej socjalistycznej sprawy”.
„Trybuna Ludu”, 3 stycznia 1968

ULICZNICY LORDOWIE
Najbardziej skomplikowany wypadek sezonu kinowego jest to film z udziałem głośnego zespołu Beatlesów, „Na pomoc”. Tak jest. Bo mogłoby się wydawać, że nie ma nic prostszego we współczesnej kulturze światowej. W jej hierarchii, która przebiega od rozrywek ordynarnych do subtelnych osiągnięć umysłu, zespoły śpiewających wyrostków znajdują się na samym dole.
Zespoły te nie stosują nawet kamuflażu powszechnie przyjętego w naszych pretensjonalnych czasach, jeśli idzie o niskie zabawy. Tymczasem gdy idzie o podobny zespół, nie ulega wątpliwości, że jego głównym celem jest wyryczenie się młodzieży, czy raczej udział psychologiczny w zbiorowym wyciu. Podręczniki fizjologii uzasadniają tę potrzebę, jest ona rezultatem rozwoju hormonalnego od 13. do 17. roku życia i została sklasyfikowana jako odruch biologiczny, podobnie jak np. konieczność drapania się jest wynikiem egzemy skórnej.
Nic więc dziwnego, że krytycy, nawet najbardziej wyrozumiali, odnoszą się do zespołów z nonszalancją. Muzyka ich, nawet na tle piosenkarstwa mało ambitnego czy porównana z najprostszymi formami jazzu, reprezentuje stan barbarii. Występuje tu perkusja traktowana mechanicznie oraz zazwyczaj gitara elektryczna, instrument o dźwięku lepkim, metalicznym i jednostajnym, którego szanujący się kompozytorzy wolą nie używać. W dodatku ten zestaw, już z założenia ubogi, stosuje się wyłącznie dynamicznie, w celu wydobycia jednego dźwięku, stale jednakowo napiętego. Zaś melodie tu śpiewane stanowią swego rodzaju dno muzyki popularnej i nawet kompozycje Beatlesów, uchodzące za perły rodzaju, wciąż reprezentują nędzę muzyczną.
„Polityka”, 4 stycznia 1968

ZMIENIAMY. ULEPSZAMY. POPRAWIAMY
Co wstawić do oszklonej witrynki w kredensie? Trzymałam tam do niedawna różne talerzyki i filiżanki, ale wyglądało to trochę nieporządnie. Córka proponuje, by ustawić w tej witrynie ładne butelki po zagranicznych alkoholach: whisky, koniaku itp. Przyniosła kilka takich butelek od różnych znajomych, podobno taka kolekcja jest teraz modna. Mnie się to nie podoba, wolałabym tam ustawić talerze, podobno angielskie, w błękitny wzorek, ale córka mówi, że to nienowoczesne.
Co robić?
Kazimiera Ł.
„Kobieta i Życie”, 7 stycznia 1968

RADY I PORADY
Jak zrobić polski „gin” używany do różnego rodzaju wzmocnionych koktajli? Do zwykłej czystej wódki wsypać 8-10 ziaren jałowca i postawić przy kaloryferze na 4-5 dni.
„Kobieta i Życie”, 7 stycznia 1968

SKĄD SIĘ WZIĘLI HIPPISI?
Hippy, w liczbie mnogiej hippies. Tym mianem w Stanach Zjednoczonych określa się – i określa ona sama siebie – swoistą grupę młodzieży. Francuski tygodnik „Paris Match” rozpoczął serię ilustrowanych reportaży poświęconych „zjawisku hippy”. Reportaże są owocem paromiesięcznych (podobno) obserwacji ekipy reporterskiej, przeprowadzonych na miejscu z „badawczą cierpliwością etnografów”.
Co właściwie tkwi za ekstrawagancją odzieżową i… antyfryzjerską – dziś rozpowszechnioną raczej wśród młodzieży nie tylko amerykańskiej – za malowniczym rozwichrzeniem hippisów; za nierzadko przez nich praktykowaną narkomanią; za skrajną swobodą obyczajową; za odrzucaniem wszelkich uznanych w USA wartości i autorytetów – co tkwi za całym „anormalnym” zachowaniem się hippisów?
Filozofia życiowa tej grupy młodzieży amerykańskiej, wyłaniająca się ze zwierzeń zapisanych przez ekipę reporterską „Paris Match”, jest dość mętna. Chwilami brzmi naiwnie. Hippisi głoszą, że pragną być „prawdziwi”, „autentyczni”, „uczciwi”. „Jedyny zaś sposób, aby być prawdziwym, to doprowadzić do rozkwitu własną osobowość i być samemu sędzią tego, co właściwe”. Żadnych obowiązków narzuconych z zewnątrz – religijnych, moralnych, rodzinnych czy politycznych.
A więc elementy kultu własnej osobowości i swoistego anarchizmu, wymieszane z niezbyt dokładnie przetrawionymi elementami hinduskiej filozofii niesprzeciwiania się przemocy siłą. Plus tęsknota za utraconym rajem prostoty, dyktująca powrót do natury.
Jeżeli wszakże wrzucimy tę mętną, chwilami naiwną filozofię hippisów na konkretne uwarunkowania społeczno-polityczne współczesnej rzeczywistości amerykańskiej – zrozumiemy, że wyraża ona może i bezradny, ale pełen szczerej odrazy bunt części młodzieży amerykańskiej przeciwko systemowi opartemu na fetyszyzacji  r z e c z y;   na pogoni za zyskiem, za dolarem jako wartością najwyższą, bo otwierającą dostęp do wszystkiego. Bunt równocześnie przeciwko systemowi zakłamania, nieustannego gwałtu, gloryfikacji siły i przemocy – wewnątrz USA i na zewnątrz USA. Bunt – i zarazem próba szukania ucieczki od tej odrażającej rzeczywistości. Oto, co tkwi u najgłębszych źródeł dziwactw i rozwichrzeń hippisów. (…)
„Trybuna Ludu”, 14 stycznia 1968

NIEZNANI, NIEZAPOMNIENI
W pogodne dni mieszkańcy pobliskiego osiedla chętnie przychodzą tu posiedzieć na ławkach wśród pięknej zieleni. Zawsze panuje cisza i spokój, bo miejsce to szczególne – nastraja do wspomnień, dziś już odległych.
Cmentarz-mauzoleum żołnierzy radzieckich zrósł się nierozerwalnie z Warszawą. Szeroką alejką, wiodącą ku 35-metrowemu obeliskowi z granitu, chodzą nie tylko oficjalne delegacje. Zwykli przechodnie, młodzież, czytają napisy na kamiennych nagrobkach.
…Bohater Związku Radzieckiego sierżant Nosula… Lotnik ppłk Panow… Wiele tabliczek jest pustych, inne – lakoniczne – oszczędne w słowach. Wdzięczność nie wymaga wielu słów.
Ponad pięć długich lat czekała Warszawa na wolność. 700 tysięcy jej mieszkańców zginęło w obozach, na barykadach, pod gruzami zbombardowanych domów… Tym, którzy przetrwali – 17 stycznia 1945 roku przynieśli wolność żołnierze polscy i radzieccy. Wkrótce armie ruszyły dalej. Pozostały dziesiątki tysięcy mogił – cena wyzwolenia.
„Trybuna Ludu”, 17 stycznia 1968

HANOI WALCZY I PRACUJE
Przewodniczący Komitetu Administracyjnego miasta Hanoi dr Tran Duy Hung udzielił stałemu korespondentowi Polskiej Agencji Prasowej red. Ryszardowi Rymaszewskiemu wywiadu na temat aktualnych problemów życia stolicy DRW. Tran Duy Hung powiedział m.in.:
„Piraci amerykańscy dokonali nowego kroku eskalacji niszczycielskiej wojny przeciwko Wietnamowi Północnemu, dokonując wielokrotnych bombardowań ośrodków przemysłowych, linii komunikacyjnych, zrzucając bomby burzące, bomby kulkowe i rakiety na przedmieścia i gęsto zaludnione dzielnice w centrum miasta, niszcząc barbarzyńsko nawet szkoły i szpitale. (…)”. Na pytanie związane z rocznicą wyzwolenia naszej stolicy spod okupacji hitlerowskiej Tran Duy Hung odpowiedział m.in.: „Lud Hanoi przesyła bohaterskiej Warszawie najlepsze życzenia z okazji 23. rocznicy jej wyzwolenia. Życzymy Warszawie dalszego rozkwitu i szczęścia! Dziękujemy bohaterskiej Warszawie, dziękujemy bohaterskiemu narodowi polskiemu za bojową solidarność i gorące poparcie”.
„Trybuna Ludu”, 18 stycznia 1968

NASZE KOBIECE SPRAWY
Tegoroczne obchody 8 Marca przebiegać będą pod hasłami na rzecz pokoju w Wietnamie oraz poświęcone będą przygotowaniom do Światowego Kongresu Kobiet. Odbędzie się on w Helsinkach. Będzie obradował nad rolą kobiety w rodzinie, w pracy zawodowej, w społeczeństwie; nad rolą kobiet w walce o uzyskanie i obronę niezawisłości narodowej, o demokrację i pokój.
„Przyjaciółka”, 21 stycznia 1968

Grupa Brudasy atakuje Gliwice

Janis czy Opole?

Andrzej, Gliwice. 1968

Na drugim piętrze, u Amerykanów, słychać piosenkarkę Janis Joplin, którą ból rozrywa od środka. Jola puszcza głośniej gramofon. Stefan, jej brat, nic nie mówi, czyta i leży. U Joli i Stefana leży się, czyta, nic nie mówi, wychodzi. Chyba że jest na stanie odplamiacz Tri, wtedy się zostaje.
Jeśli chodzi o Andrzeja – wieczorem wraca do rodziców, do bloku, w którym właśnie rozbrzmiewa finał Festiwalu Piosenki w Opolu. „Po ten kwiat czerwony…” – ojciec Andrzeja śpiewa razem z Piotrem Janczerskim. Andrzej trzaska drzwiami do swojego pokoju i zazdrości Amerykanom, że nie muszą tego słuchać.

Odlot

Sandra, San Mateo, Kalifornia. Czerwiec 1966

Po lekcjach na boisku ogólniaka w San Mateo instrumenty rozstawia zespół uzdolnionych nastolatków. Lider nazywa się Carlos Santana i grywa, gdzie się da. Sandra ma 16 lat, jest uczennicą liceum i od wczesnego popołudnia czeka na ten występ: dwie godziny odlotu. Następny raz zdarzy się to dopiero w piątek.
W piątek Sandra ułoży poduszki na łóżku tak, by przypominały leżącą nastolatkę, nakryje kocem, wymknie się przez okno i pobiegnie na przystanek. Nikt nie zwróci na to uwagi.
Jeśli ojciec będzie w domu, matka zacznie awanturę o pieniądze, o pracę ojca na Alasce, o to, czy powinni wciąż mieszkać w tym cholernym kraju.
Bracia Sandry nie pisną słowa.
Godzinę później Sandra wysiądzie z autobusu i znajdzie się w centrum San Francisco. Na wschód od parku Golden Gate i między ulicami Haight i Ashbury wmiesza się w tłum nastolatków. Ktoś poda jej skręta.
Zbiorą pieniądze do kapelusza, kupią piwo, pójdą posłuchać muzyki.
Najczęściej grywają tu miejscowe grupy Grateful Dead albo Jefferson Airplane. Signe Anderson, ich wokalistka, śpiewa o tym, żeby nikt nie próbował jej trzymać na uwięzi. Zwłaszcza szkoła i rodzice. I jeszcze: hej, ludzie, uśmiechnijcie się do siebie, jesteśmy braćmi, pokażcie, że potraficie być razem i kochać się wzajemnie. Piosenki są melodyjne, ale mają psychodeliczne riffy, w rytm których człowiek może kołysać się do niedzieli wieczorem, kiedy trzeba wracać i wślizgnąć się do domu.

Diggersi

Haight i Ashbury, San Francisco, Kalifornia. Czerwiec – lipiec 1966

Planowana trasa szybkiego ruchu wygnała mieszczan na przedmieścia i w dzielnicy spadły czynsze. Do drewnianych wąskich szeregowców wprowadzili się artyści i studenci, którzy luźno traktują zasady porządku publicznego. Dużą wagę przykładają za to do muzyki, miłości oraz modelowania stanu świadomości. Sandra nie wie, że dzieje się tak za sprawą Kena Keseya, pisarza z Oregonu, który pomieszkuje w tej dzielnicy. Cztery lata wcześniej wydał „Lot nad kukułczym gniazdem”, odniósł sukces, teraz został aktywistą. Założył komunę Szczęśliwi Figlarze, której celem jest popularyzacja halucynogennego leku LSD, który Kesey nazywa kwasem. W tym celu organizuje prywatki: ludzie przychodzą na imprezy, połykają LSD i opowiadają, co się aktualnie dzieje w ich głowach. Szerszy rozmach działalności Keseya nadaje Augustus Owsley, kolejny miłośnik LSD, budując laboratorium, które niebawem wypuszcza pierwszy milion tabletek. Owsley rozdaje je za darmo.
Ale na razie najważniejsi w dzielnicy są artyści, którzy nazywają się The Diggers. Urządzają uliczne przedstawienia, rozdają żywność (zbierają niepotrzebną ze sklepów spożywczych, opróżniają śmietniki, gotują i wystawiają kotły w parku Panhandle), chcą założyć przychodnię, w której leczyć będą ochotnicy. Diggersi przekonują, że każda organizacja narusza wolność jednostki. Chcą jednego: lepszego, sprawiedliwszego społeczeństwa. Bez wyścigu, bez konkurencji, bez służby wojskowej, zakazów i nakazów.
The Diggers wierzą, że człowiek jest szczęśliwy i dobry z natury.
Zazwyczaj kiedy Sandra myśli o rodzicach, a zwłaszcza o swoim dziadku z Europy – wątpi.

 
Wesprzyj nas