Młody malarz i uznany artysta o życiu i sztuce. Dwóch artystów. Dwie odmienne osobowości. Dwa różne temperamenty. I sztuka, która stała się początkiem przyjaźni.


Detoks. Zdzisław Beksiński, Norman LetoMłody artysta Łukasz Banach zafascynowany twórczością Zdzisława Beksińskiego postanawia zaryzykować i nawiązać kontakt ze znanym i kontrowersyjnym twórcą. Mimo dzielącej ich różnicy 52 lat zaczynają intensywnie do siebie pisać. Coraz bardziej intymnie, szczerze i odważnie. O sztuce, samotności, depresji i śmierci. Nie boją się stawiać sobie najważniejszych pytań. Fascynującą przyjaźń przerywa morderstwo Zdzisława Beksińskiego.
Została korespondencja, która pozwala zobaczyć mistrza w prywatnej odsłonie.

Książka zawiera niepublikowane zdjęcia prac Zdzisława Beksińskiego z różnych etapów powstawania.

Została mi samotność i gorycz porażki oraz nieprzytomne pieprzenie rozmaitych dziennikarzy, którym wydawało się, że rozumieją to, co mówiłem im ja i inni ludzie, którym z kolei wydawało się, że rozumieją to, co im mówił Tomek. Tak więc na dodatek wyszedłem na głównego winowajcę losu mojego syna, bo Tomek „nie był kochany”, a na dodatek ja malowałem pesymistyczne obrazy. Ma Pan to, czego nie miał on, czyli drugiego człowieka, ową Alicję, którą wydaje się Pan cenić. Na Boga, niechże Pan tego nie rozpieprzy, bo potem nie da się niczego już odbudować, a to jest najważniejsze, co można na tym świecie mieć. Jestem w tej dziedzinie profesjonalistą, bo straciłem wszystkich i nie mam już nikogo.
Zdzisław Beksiński do Łukasza Banacha, 10 sierpnia 2000

Zdzisław Beksiński (1929–2005) – fotograf, grafik, malarz. Absolwent architektury na Politechnice Krakowskiej. Jako młody artysta zajmował się fotografią. Malować zaczął dopiero na początku lat 60. Zorganizowana przez Janusza Bogackiego wystawa w Starej Pomarańczarni w Warszawie w 1964 roku spowodowała, że stał się modny i popularny. Od końca lat 90. tworzył także grafiki cyfrowe, sięgając w nich po swoje zdjęcia. Został zamordowany w swoim mieszkaniu w Warszawie w nocy z 21 na 22 lutego 2005 roku. Pochowany w Sanoku. Wszystkie swoje prace zapisał Muzeum Historycznemu w Sanoku.

Norman Leto (ur. 1980) – właściwie Łukasz Banach. Artysta wizualny, filmowiec i pisarz. Tworzy obrazy, fotografie, prace wideo, obiekty i instalacje, zarówno w przestrzeni fizycznej, jak i w rzeczywistości wirtualnej. Pracuje na pograniczu fabularnej fikcji, filozofii oraz nauk ścisłych. Jego prace znajdują się m.in. w kolekcjach CSW Zamek Ujazdowski, Muzeum Narodowego w Krakowie, Galerii Arsenał w Białymstoku, Fundacji Sztuki Polskiej ING, Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie (MOCAK). Na wczesnym etapie twórczości współpracował m.in. ze Zdzisławem Beksińskim i Krystianem Lupą. Debiutował w 2007 roku w CSW Zamek Ujazdowski. W 2012 roku nominowany do Paszportów Polityki w kategorii Sztuki wizualne. W roku 2012 Leto rozpoczął pracę nad drugim pełnometrażowym filmem “Photon”, który na siedemnastej edycji festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty we Wrocławiu otrzymał w głównym konkursie Nagrodę Publiczności.

Jarosław Mikołaj Skoczeń (ur. 1961) – dziennikarz, pisarz, poeta. Autor książek: “Trolejbus ludzie i media”, “Beksiński. Dzień po dniu kończącego się życia”, oraz tomików poezji, m.in.: “Czarne kolorowe konie”, “Stanąłem na dachu Twych zamkniętych powiek”, “Litania do M” i “Okna krzykiem otwarte”. Jego poezja jest dosadna, przedstawia swoisty bunt przeciw kultowi sztucznego piękna, maluje słowem w drastyczny sposób – przemijanie, zniszczenie, ból, cierpienie, rozkład i śmierć. Ma w swoim dorobku dziennikarskim m.in. audycję w Radiostacji pt. „Jest robota” oraz program telewizyjny w TVP1 pod tym samym tytułem, audycje pt. „Rozmowy Czarno Białe” i „Twój interes”, emitowane przez Antyradio.
Zdzisława Beksińskiego poznał w 2000 r., jako przedstawiciel pisma „Techno Party” i wytwórni fonograficznej SPV Poland. Udał się do malarza z propozycją umieszczenia jego grafik na płycie zespołu Legendary Pink Dots, by uczcić pamięć po niedawno zmarłym Tomaszu Beksińskim, synu malarza, dziennikarzu muzycznym, który był wielkim fanem zespołu. Znajomość ta rozwinęła się, co umożliwiło przeprowadzenie wywiadów radiowych i prasowych ze Zdzisławem Beksińskim. Współpracowali aż do tragicznej śmierci artysty.

Zdzisław Beksiński, Norman Leto, Jarosław Mikołaj Skoczeń
Detoks. Zdzisław Beksiński, Norman Leto. Korespondencja, rozmowa
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 30 stycznia 2018
 
 

Detoks. Zdzisław Beksiński, Norman Leto


DROGI CZYTELNIKU

Trzymasz w ręku niezwykłą historię dwóch niekonwencjonalnych osobowości, które połączyła szczególna przyjaźń: znanego ze swej kontrowersyjnej twórczości, wówczas 71-letniego malarza – Zdzisława Beksińskiego, oraz 19-letniego młodego grafika, myślącego nieszablonowo, poszukującego swojej indywidualnej drogi, zarówno artystycznej, jak i życiowej. Tę przyjaźń rozpoczęło niepozorne, choć zagadkowe zdanie, zapisane w księdze gości na wystawie grafik Łukasza Banacha:
Łukaszu Twoje grafiki są podobne do obrazów Beksińskiego
T.B.
PS Beksiński jest OK, choć go nie rozumiem, bo jest pesymistą i jego obrazy są ponure, ale ważne jest przesłanie.
Wpis zaintrygował młodego artystę. Zaczyna szukać wszelkich informacji o tym twórcy. Odnajduje je – i jest pod wielkim wrażeniem jego malarstwa. Dzielą ich 52 lata życia oraz etap twórczy, na jakim się znajdują. Mimo to Łukasz pisze nietypowy, przewrotny list. Dywaguje w nim na temat inspiracji oraz przesłania dzieł sztuki. Załącza również CD-ROM z reprodukcjami swoich rysunków ołówkiem. Na końcu pisze: „Proszę o ewentualny odzew. Będzie pięknie. Pan Banach niewymownie zajmujący”.
Zdzisław Beksiński odpisuje w bardzo entuzjastycznym tonie. Niewątpliwie jest podekscytowany listem; ochoczo odnosi się do poruszanych w nim zagadnień, przedstawiając przy tym typowy dla siebie światopogląd. Przesyła kilka wskazówek i rad dla młodego twórcy. Komentuje również jego styl pisania: „proszę nie zaniedbywać tej łączki”.
Młody artysta chce poznać podstawy warsztatu Beksińskiego, gdyż sam pragnie malować. Jest zafascynowany formą i treścią jego twórczości, a także nastrojem, jaki panuje w jego pracach. Stawia pierwsze kroki, „pod wirtualnym okiem” Zdzisława Beksińskiego maluje swój pierwszy obraz. Z czasem otrzymuje coraz więcej informacji o sposobie i technikach malowania. Tworzy kolejne prace, które przesyła starszemu artyście. Jednakże jego twórczość zbyt mocno przesiąknięta jest stylem i motywami Beksińskiego, co artysta zaczyna mu delikatnie wypominać.
Łukasz Banach czuje się bezradny, nie może odnaleźć własnego, niepowtarzalnego stylu. Czuje się niekomfortowo z ograniczeniami, które narzuca mu wzorowanie się na sztuce Beksińskiego. Przechodzi kryzys, zarówno twórczy, jak i osobowościowy. Zrywa kontakt z Beksińskim. Jednakże po kilku miesiącach przezwycięża ten kryzys, stając się gotowym na zmiany. Ponownie nawiązuje kontakt z Beksińskim, jednakże z silnym postanowieniem oddalania się w swoich pracach od jego twórczości. Coraz rzadziej obcuje z jego sztuką. Z czasem przestaje oglądać jego albumy, ale wciąż ma dostęp do najnowszych prac.
Z upływem czasu korespondują ze sobą niemalże każdego dnia, piszą po kilka wiadomości dziennie. Niepokoją się o siebie, kiedy któryś z nich nie odpisuje przez dłuższy czas. Banach przesyła niemalże wszystkie swoje prace, zarówno na poszczególnych etapach ich tworzenia, jak i po ich ukończeniu. Zwierza się również ze swoich problemów w życiu prywatnym, z przeżywanej depresji i wielu wątpliwości, często dotyczących fundamentalnych spraw. Beksiński jest swoistym uśmierzaczem jego bólu, stara się mu pomóc mentalnie w trudnych sytuacjach. Łukasz Banach kilka razy odwiedza Zdzisława Beksińskiego w Warszawie.
Artyści rozmawiają ze sobą coraz bardziej otwarcie, odważnie poruszają tematy skryte i intymne. Tworzy się między nimi niezwykła nić porozumienia. Korespondują ze sobą przez ponad pięć lat. Stają się nienaocznymi świadkami wydarzeń ze swojego życia.
Tę przyjaźń kończy nagłe i brutalne zabójstwo Zdzisława Beksińskiego, które w znaczny sposób wpłynęło na dalszy przebieg życia i rozwoju artystycznego Łukasza Banacha. Od 2006 roku tworzy on pod pseudonimem Norman Leto.
Jarosław Mikołaj Skoczeń

*

PIERWSZY LIST OD NORMANA LETO (ŁUKASZ BANACH) DO ZDZISŁAWA BEKSIŃSKIEGO:

„OJCZE! – powiedziałem pewnego dnia, padając przed nim na kolana – OJCZE, moja dusza nie zrodziła się dla nauki, zrodziła się natomiast dla sztuki. Musisz bowiem wiedzieć, że moje aspiracje wznoszą się niepomiernie ponad matematykę, chemię i fizykę, a jak wie… – w tym momencie ojciec przerwał moją kwestię – Łukaszu, mój drogi – powiedział, podnosząc mnie za uszy z klęczek – mój drogi Łukaszu (w tym momencie położył mi rękę na ramieniu), mój najdroższy synu, wiedziałem, że nie będziesz byle kim. Twoje zdolności zachwycają i pójdziesz z nimi daleko. A więc… więc… (w tym momencie zrzucił mnie kopniakiem po schodach na ulicę)… więc wynoś się z mojego domu i niech cię Bóg błogosławi…

***

Surrealizm, groteska, ironia – w ten sposób ludzie oceniają moją osobowość i twórczość. Proszę więc nie zrazić się niewymownymi bzdurami, jakie zdarzy mi się poronić na łamach tego przemiłego listu.
(Do rzeczy, Panie Banach, do rzeczy)
W „Księdze wpisów i uwag”, dotyczącej mojej pierwszej wystawy prac, dostrzegłem taką oto uwagę:
Łukasz, Twoje grafiki są podobne do obrazów Beksińskiego.
T.B.
PS Beksiński jest OK, choć go nie rozumiem, bo jest pesymistą i jego obrazy są ponure, ale ważne jest przesłanie.

MEIN GOTT! Wykrzyknąłem, czytając to po raz pierwszy. Ważne jest przesłanie?! Byłem niepomału zdumiony. Czy z błogiego stanu półsnu, z którego zwykłem czerpać inspiracje, może płynąć jakieś przesłanie? Kiedyś w wywiadzie dla pewnej regionalnej gazety, zapytany o przesłanie moich prac, wybrnąłem, cytując Bretona… „…istnieje pewien punkt w umyśle, z którego życie i śmierć, rzeczywistość, urojenie, przeszłość i przyszłość, góra i dół przestają być postrzegane jako przeciwstawne… Surrealizm właśnie szuka tego punktu…” (a coś w duszy jakby się śmiało, bo ja nie czuję się pełnym surrealistą).
Czy wszyscy zawsze (daj spokój Łukasz, zaczynasz niepotrzebnie dramatyzować) muszą szukać w tego typu twórczości jakiejś przestrogi, przepowiedni? Najwięcej bzdur wysłuchuje przecież surrealistyczny obraz w muzeum. Szczerze powiedziawszy, nie lubię, kiedy jakikolwiek styk jakiegokolwiek artysty surrealistycznego jest wpychany pod ogólną kreskę. To błąd.
Kieruję do Pana pytanie: co jest inspiracją w Pańskim przypadku? Chodzi mi o porównanie zeznań… Czasami obrazy narzucają mi się przemocą podczas snu, czasami podczas stanów lękowych… niekiedy improwizuję, myśląc o Alicji, osobie będącej dla mnie sztuką i miłością – tymi sposobami powstaje coś, co zasysa i pożera świadomość, zamiast ją budować.
(kolego Banach, wystarczy)
Pańskie kilkadziesiąt lat doświadczeń… cóż, bagatela, różnica (51 lat?) wieku, która nas dzieli jest zachwycającą przepaścią. Powinienem artystycznie się wyzwolić z tego małego miasta, jakim jest Bochnia. Mam dość wystawiania swoich prac w Bibliotekach Miejskich. Nie, nie, mój mózg nie został rozpryśnięty na nieprzekraczalnym murze pieniądza (trzymam Cię za słowo Panie Łukaszu) i kariery.
(Banach, przestań już bredzić i weź się lepiej do roboty. Co powiesz, jak po Ciebie przyjdą i spytają, co do tej pory zrobiłeś?)
Dziękuję za uwagę, do usłyszenia. Proszę o ewentualny odzew. Będzie pięknie.
Pan Banach niewymownie zajmujący
PS Wraz z listem przesyłam CD ze skanami kilkunastu moich grafik (ołówek). Przepraszam za nieporównane i oryginalne nazewnictwo. Jedna z nich jest wyjątkiem od reguły, jeżeli chodzi o treść. Po prostu ktoś zarzucił mi, że nie potrafię oddać mimiki ludzkiej, więc postanowiłem spłatać mu figla… Chodzi oczywiście o młodą jeszcze twarz Nicholsona.

ODPOWIEDŹ ZDZISŁAWA BEKSIŃSKIEGO:

Panie Łukaszu!
Mimo mgieł i ogni sztucznych, zadaje Pan bardzo konkretne pytania, więc wypada na nie konkretnie odpowiedzieć, a wcale nie będzie to dla mnie łatwe, może nie z racji tych 51 lat różnicy wieku, ile z powodu 70 lat, jakie mam na karku i licznych zmian widzenia i myślenia przez jakie przeszedłem.
Owóż nie jestem pewien czy to, co jest dla mnie inspiracją dziś, było dla mnie inspiracją przed 10 laty i przed 20 laty, bo człowiek ma skłonność do paramnezji. Dziś podchodzę do obrazu jak do konstrukcji. Temat jest pretekstem, bo coś wreszcie musi być namalowane, o ile w ogóle ma powstać obraz. Ponieważ cholerną wagę przykładam do formy, tzn. takiego ukształtowania tego, co zostało namalowane, by było tożsame ze mną (no bo innych i bardziej precyzyjnych kryteriów nie mam) i chciałbym mieć dla siebie pole do popisu w tym właśnie zakresie, to za temat przyjmuję rzeczy stereotypowe w ujęciu stereotypowym. Czyli np. twarz w ujęciu en face lub z profilu. Kompozycja najbardziej banalna z tych, jakie są możliwe. Najlepiej w środku obrazu i na poziomie oczu. Zabawa zaczyna się w momencie kształtowania i formatowania tej twarzy, bo tu oczywiście mam już pole do popisu, ale bynajmniej nie idę na całość, bo w ten sposób zagubił bym to, co uważam za charakterystyczne dla siebie i swojego sposobu kształtowania. Powodem takiego zachowania jest prosty układ zależności, który powiada, że im bardziej skomplikowana ma być forma, tym prostsza musi być rzecz przez tę formę kształtowana i przeciwnie. Czyli (operując przykładem literackim), że nie dałoby się zastosować formy „Ulissesa” do fabuły „Braci Karamazow”, gdyż rzeczy fabularnie skomplikowane, muszą być opisane prosto, zaś rzeczy opisane w sposób skomplikowany muszą być fabularnie maksymalnie proste. Stosując tę regułę na odwrót, pogrążymy się albo w niezrozumiałości, albo w skrajnym banale. Ponieważ mnie w trakcie kreacji bawi maksymalne skomplikowanie formy, to operować muszę tematami prostymi. Można tu posłużyć się też porównaniem z wariacjami muzycznymi lub improwizacją jazzową. O ile tamat wariacji lub improwizacji jest nam znany, możemy podążać zarówno za wariacjami, jak i za improwizacją bez większej trudności, o ile nie, to zgubimy się już po kilku taktach. Stosuję więc w obrazach tematy proste i znane z historii sztuki: twarz, postać, akt, ukrzyżowanie, drzewo, ptak i tak dalej. Gdybym za temat wziął np. procesor Pentium, to nie mógłbym tu odbiec ani na milimetr od fotograficznego odwzorcowania, bo nieomal każdemu (poza skrajnymi profesjonalistami, a ci raczej nie interesują się malarstwem) umknąłby temat wariacji.
Oczywiście jestem starcem z przeszłością, więc nie zawsze było tak jak teraz i nie zawsze myślałem podobnie, ale boję się przytaczać własne przemyślenia sprzed lat, by czegoś mimo woli nie pokręcić i nie „udoskonalić”.
Co do wpisu na temat „przesłania”, to na Boga, człowieku: Należy mieć w dupie to, co wpisują ludzie w księgach pamiątkowych, obojętnie, czy wypisują to z życzliwości, czy z niechęci. Są to najczęściej poczciwe głupoty, na analizowanie których szkoda tracić czas. Ja, o ile mogę, to nigdy nie czytam tych wpisów i nie obcuję tym samym z Głosem Ludu. Potrzeba wyjaśniania „co artysta miał na myśli”, wynika z edukacji szkolnej oraz jak sądzę ze stereotypów historycznych w Polsce, ale być może, że w tym drugim wypadku się mylę i gdzie indziej jest tak samo. U nas nawet politycy powołują się na poetów i Nauczycielami Narodu byli Mickiewicz ,Wyspiański, a ostatnio Gombrowicz i Mrożek, ale oni sami nie pretendowali chyba do roli Starców z Gór, tylko postawiły ich w tej roli szkoły i programy edukacyjne. Ja też bywam pytany (nie dalej jak dziś, przy okazji wywiadu) w stylu Czechowa „Diadia, kak żyt”, tak jakby to, że maluję obrazy łączyło się z charyzmatem Wiedzy, którą winien jestem w obrazach przekazać Narodowi, co tenże przy pomocy belfrów odczyta i do czego zastosuje. Nic z tego! Obraz jest do oglądania i powinien (o ile jest coś wart) „poruszać”. To powinno być działanie, które odbiera się gdzieś mniej więcej na poziomie przepony, czyli pomiędzy żołądkiem i sercem w formie (nazwijmy to) „kopa”. Jedni odbierają, inni nie odbierają i nie ma na to rady, podobnie jak na śmierdzące nogi. Cała reszta jest tylko gadaniną. Oczywiście jest to mój pogląd. Inni mogą mieć inny, ale Pan chciał „porównać zeznania”, więc moje zeznanie brzmi: na pewno nie zamierzam nikomu przesyłać żadnego przesłania. Jestem jaki jestem i pewne rzeczy lubię (melancholię, dramatyzm, smutek, groteskę), a pewnych nie cierpię (ludowa krzepa, wesołkowatość), co na pewno wyraża się w moich obrazach, ale co oczywiście nie znaczy, że na co dzień jestem facetem zgryźliwym, a wręcz przeciwnie. Nawiasem mówiąc, nie wiadomo skąd w narodzie wzięło się przekonanie, że pesymiści to faceci zmartwieni na co dzień i smutni pozostają nawet nad lodami bakaliowymi.
No cóż, byłem chyba wyczerpujący. Dziękuję za CD z kopiami prac. Widziałem pańskie prace komputerowe w witrynie GFX. Jeśli interesuje Pana moje zdanie, to bliższe są mi pańskie prace komputerowe od rysunków (powinni je w tej witrynie eksponować na czarnym tle, bo przy większym monitorze walor tła oślepia i utrudnia zobaczenie ciemniejszych szczegółów), a także podoba mi się to, jak Pan pisze i radziłbym tej łączki nie zaniedbywać. Jeśli ośmieliłbym się dawać jakieś rady, to przede wszystkim nie kopiować niczego (twarz Nicholsona), a poza tym BARDZO dużo pracować i wymierzać sobie samemu co jakiś czas kopa w dupę. Chodzi o to, by nawet wbrew sobie zmieniać (póki się jest młodym) sposób widzenia i przedstawiania, a także technikę pracy, by się przedwcześnie nie spetryfikować, co jest wprawdzie w przyszłości nieuniknione, ale bez sensu byłoby spetryfikować się już w chwili, gdy być może jeszcze (na skutek braku wymuszonego owym kopem ruchu na ślizgawce) nie trafiliśmy na to, co chcielibyśmy w świecie. Na odległość splunięcia jest Kraków, czyli polska stolica sztuki. Poza tym Bochnia leży w Galicji, skąd pochodzi większość utalentowanych wariatów. Jest tam zdaje się kopalnia, a tereny górnicze też sprzyjają pomyleńcom. Człowieku: czego Pan więcej chce?
Pięknie pozdrawiam
Beksiński
Warszawa: sobota, 10 lipiec 1999, godz. 9:46

ROZMOWA JAROSŁAWA MIKOŁAJA SKOCZENIA Z NORMANEM LETO (ŁUKASZEM BANACHEM)

Jarosław Mikołaj Skoczeń: Na początku swojej drogi zostałeś zauważony przez wielkiego malarza, znanego w kraju i za granicą. Z jednej strony można powiedzieć, że to łut szczęścia, swoisty przypadek, z drugiej zaś – silna determinacja młodego człowieka, który szuka swojego przewodnika.
Norman Leto: Tak, choć początkowo była to determinacja samouka. Chciałem koniecznie dowiedzieć się, jak się maluje w taki sposób (mam na myśli kładzenie warstwy na warstwę, używanie środka przyśpieszającego schnięcie i tak dalej). Wtedy tego nie wiedziałem. Obrazy mi się oczywiście musiały podobać, ale pamiętam, że pierwsze kontakty dotyczyły właśnie techniki malarskiej, a nie chęci zgłębienia drugiego człowieka. Pamiętam, że próbowałem dowiedzieć się, jak gruntować płytę pilśniową. W 1998 nie było w Bochni (to moje rodzinne miasto) jak zdobyć gotowego płótna, trzeba by jeździć do Krakowa, poza tym płótna były raczej drogie. Żaden starszy malarz nie był w stanie udzielić mi odpowiedzi na proste pytanie: Jak gruntować płytę? Jedni odpowiadali pytaniem: „A na co ci ta płyta, płótno jest lepsze, prawdziwy artysta maluje na płótnie, prawda?”, a inni polecali jakieś zgodne z naturą, archaiczne metody (jajka, białko, kleje organiczne). Byłem wychowany z komputerami, nie wiedziałem, na czym polega szacunek do rzemiosła starszej szkoły malarzy. Beksiński okazał się być bardzo „syntetycznym” typem pod tym względem, od razu mi się to spodobało. Szlifierka elektryczna, impregnat ze sklepu chemicznego i trzy warstwy białego akrylu do elewacji. Mało skomplikowane. Wiedziałem, że jego metody były dobre, bo jego obrazy były w świetnym stanie, nawet te z początku lat 70. I czuć, że długo jeszcze wytrzymają. Dzisiaj maluję zarówno na płótnie, jak i na płycie. Przyjemniej maluje mi się na płycie, nie licząc może formatów większych niż 160×120.

J.M.S.: Kiedy się poznaliście, Zdzisław Beksiński miał 71 lat, był ukształtowany i wyrazisty. Posiadał wysoką pozycję społeczną i artystyczną oraz przemyślane sposoby radzenia sobie z otaczającym go światem. Ty natomiast byłeś 19-letnim, młodym i zagubionym człowiekiem, który szukał swojej drogi, zarówno artystycznej, jak i osobistej. Co było nicią, która was połączyła?
N.L.: Myślę, że komputery. Początkowo wyglądało to tak, że w zamian za porady techniczne dotyczące malowania pomagałem mu z decyzją, czy pchać się w grafikę 3D, czy nie. Nie przepadałem za jego cyfrowymi pracami (nie byłem w tym odosobniony), a wiedziałem, że grafika 3D to dziedzina, której nauka zajęła mi wiele lat. Pracowałem w programach do renderingu (na przykład 3D Studio) od dwunastego roku życia. Beksiński był zaintrygowany tymi technikami i chciał poeksperymentować.
(…)

 
Wesprzyj nas