“Krótka historia o długiej miłości” to opowieść o dwojgu ludzi, których uczucie zaskoczyło w najmniej oczekiwanym momencie i miejscu – w stalinowskim więzieniu. Tam poznali się i pobrali Wiesława i Jerzy Śmiechowscy.


Krótka historia o długiej miłościNa początku rozmawiali przy użyciu alfabetu Morse’a. Kawałkiem metalu lub zgiętym palcem stukali w dzielącą ich ścianę. Pewnej nocy ona opowiedziała mu całą historię Tristana i Izoldy.

Gdy przeniesiono ich do innych więzień, pisali do siebie listy. W jednym tak Ju pisał do Małej: „Cóż za radość szalona – otrzymałem dwa listy od Ciebie. Dwa nowe strumienie otuchy…”.

Pierwszy raz – bez krat, siatek i zasuw – zobaczyli się na swoim ślubie.

Mała i Ju to pseudonimy konspiracyjne Wiesławy Pajdak i Jerzego Śmiechowskiego – dwojga żołnierzy Polski Podziemnej walczących z niemieckim okupantem. Za działalność niepodległościową po II wojnie światowej zostali skazani na lata stalinowskiego więzienia. Tam właśnie się w sobie zakochali.

Angelika Kuźniak – reporterka, autorka bestsellerów: “Marlene”, “Papusza”, “Czarny Anioł”, “Stryjeńska. Diabli nadali”. Trzykrotnie uhonorowana nagrodą Grand Press, laureatka Nagrody im. Barbary Łopieńskiej. W 2016 była nominowana do Nagrody Literackiej Nike.

Ewelina Karpacz-Oboładze – reporterka Studia Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia. Trzykrotnie uhonorowana nagrodą Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Współautorka (wraz z Angeliką Kuźniak) bestsellerowej książki “Czarny Anioł”.

Angelika Kuźniak , Ewelina Karpacz-Oboładze
Krótka historia o długiej miłości
Wydawnictwo Znak
Premiera: 14 lutego 2018
 
 

Krótka historia o długiej miłości


„Moje ukochane Maleństwo,
cóż za radość szalona – otrzymałem dwa listy od Ciebie. Dwa nowe strumienie otuchy. Cieszę się ogromnie, że – jak mi piszesz – czujesz się nieźle, masz dobry apetyt i nie masz miejsca na chandrę. […] O mnie nie wolno Ci się martwić, czuję się bowiem doskonale i to zarówno na duchu, jak i ciele. Jak Ci już, zdaje się, pisałem […], co prawda znów zacząłem palić papierosy, ale bardzo, bardzo mało – cztery dziennie, a będę się starał i tę liczbę jeszcze ograniczyć. Ukochana! Niechaj Ci nie będzie nigdy smutno – w takich chwilach wspominaj zawsze o Twoim Ju, który tak lubi patrzeć na Twój uśmiechnięty buziak (taki jak na fotografii, którą od Ciebie dostałem – pamiętasz?). Wiesz przecież, Malutka, że jesteś promykiem oświetlającym drogę mego życia, promykiem, bez którego ciepło życia zamiera. Mała – czy wyobrażasz sobie nasze spotkanie po tylu latach rozłąki? […]
Twój Ju”.

* * *

Doskonale zapamiętała tę chwilę. Jak gdyby wszystko ważne zdarzyło się tylko wtedy.
Była sobota, grudzień czterdziestego siódmego roku.
W ścianę sąsiedniej celi zastukała przed północą. Cicho, cichuteńko.
Pytała alfabetem Morse’a, krótko, rzeczowo. Kto tam siedzi? Z jakiej sprawy? Może przyszedł niedawno i wie, co na wolności?
Przyłożyła ucho do ściany.
Ściana się odezwała.
On się odezwał.

* * *

Cztery tygodnie wcześniej.
5 listopada 1947 roku.
Warszawa.
Jeszcze przez wiele lat po tym dniu słyszała w głowie stuk wywalanych na podłogę szuflad.
Przyszli wczesnym popołudniem. Czego szukają, nie wiedziała. Nie wiedziała również, że dwa dni wcześniej w Krakowie aresztowano jej matkę Janinę. I że natychmiast wysłano do Warszawy telefonogram z nakazem aresztowania córki.
Rewizję w akademiku przy ulicy Górnośląskiej, w pokoju dwudziestotrzyletniej Wiesławy Pajdak, studentki stomatologii, funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa zakończyli o dziewiętnastej.
Zarekwirowano: maszynę do pisania Rheinmetall, blok rysunkowy, dwie fotografie, kopertę, osiem listów, pięć kart pocztowych, egzemplarz „Gazety Ludowej” z drugiego lipca czterdziestego siódmego roku oraz zużyty bilet kolejowy na pociąg pospieszny z Warszawy do Krakowa z miejscówką.
– Pani pójdzie z nami – powiedzieli na koniec. Zapewnili, że na chwilę, że chodzi o drobiazgi.
Poszła więc. W wełnianej sukience w kolorze wrzosu, jasnych pantoflach i cienkim jesiennym palcie.

* * *

Ten sam dzień.
I kilka następnych.
Warszawa, ulica Koszykowa, Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego.
– Przeczytajcie na głos. Słyszycie? Powiedziałem, przeczytajcie.
Śledczy podsuwa jej kartkę.
Ona czyta.
„Oświadczam, co następuje: Ja, Wiesława Pajdak, córka Antoniego Pajdaka, urodzona 9 stycznia 1923 roku w Krakowie, zeznaję…”
Zeznała.
Że w czasie wojny pod pseudonimem „Krystyna” działała w konspiracji. Była łączniczką między organizacją Wolność, Równość, Niepodległość (WRN) a Delegaturą Rządu Rzeczypospolitej Polskiej na Kraj, w której działał jej ojciec, adwokat, minister podziemnego rządu polskiego, socjalista, żołnierz legionów. Ten, którego w procesie szesnastu przywódców Polski Podziemnej wyłączono z procesu głównego i skazano po cichu na pięć lat (karę nadal odsiaduje).
Zeznała.
Że podczas okupacji przez ponad półtora roku dostarczała z Krakowa do Warszawy dokumenty, broń zapieczoną w chlebie „w prostej zakupowej torbie z podwójnymi bokami” oraz pocztę „Żegoty”. W czterdziestym trzecim roku pomogła ojcu ukryć w Warszawie żydowską rodzinę, przeżyli wojnę. Ponadto przepisywała i przewoziła grypsy obozowe (głównie od Józefa Cyrankiewicza), z Warszawy nadawano je do Londynu. Dla więźniów obozu Auschwitz-Birkenau przygotowywała paczki, a w krakowskim mieszkaniu przy ulicy Tarnowskiego siedem pakowała szczepionki Weiglowskie przeciwko tyfusowi. Od maja czterdziestego czwartego do wyzwolenia uczyła przedmiotów humanistycznych na tajnych kompletach gimnazjalnych. Po wojnie nie działała w WRN-ie.
Na Koszykowej Wiesławy Pajdak nie dręczono ani nie bito.
Tyle godzin.
Nikt na nią nie krzyczał.
Dlaczego?
Widziała już przecież, co potrafią zrobić z ludźmi podczas śledztwa. W drzwiach celi, do której trafiła przed pierwszym przesłuchaniem, stanęła młoda kobieta w zakrwawionej, podartej koszuli. Wiesia spytała ją, czy biją, kobieta podniosła spódnicę i pokazała uda. Były opuchnięte, jakby ją pokąsał rój pszczół, czarne od góry do kolan.
Dlaczego więc nie ja?
Dlaczego pozwalano mi spać?
Dlaczego nikt nie miażdżył mi palców w drzwiach?
Nikt nie wyłamywał stawów.
Nie wyrywał włosów.
Nikt nie przypalał twarzy rozżarzonym papierosem.
Nie bił drewnianą pałką okutą metalem, drążkiem mosiężnym, podstawą do kałamarza, nahajką zakończoną kulką na łańcuszku.
Albo batem.
Nikt nie kazał robić przysiadów aż do omdlenia.
Ani siedzieć na śrubie, która rani odbytnicę, były przecież i takie przypadki.
Długo szukała powodów.
Zrozumiała dopiero po latach. Dziwiła się, że to takie proste: o jej ojcu Antonim Pajdaku ciągle mówiono w Radiu Wolna Europa.
Chodziło więc o to, że bali się skandalu.
Ale nie przestawali pytać.
Na przykład o broń, którą rzekomo ukrywała jej matka. (Podejrzenie rzucił Ludwik Cohn, adwokat, działacz Polskiej Partii Socjalistycznej [PPS]. Zeznał, że sam tę broń do mieszkania Pajdaków przenosił. Później będzie tłumaczył: „Przyznanie to nastąpiło w czasie utarczki słownej ze [śledczym] i w przekonaniu, że władze o tej broni już wiedzą”).
Broni nie znaleziono. Ale w szufladach w kilku stosach leżało dwieście pięćdziesiąt broszur WRN-u z pierwszego maja czterdziestego drugiego:
„[…] Krwawy terror najeźdźców zagradza nam drogę – pisano. – Naszą walkę i opór musimy okupować najstraszliwszymi ofiarami. Schylmy czoło w hołdzie przed tymi, którzy padli ofiarą zaborców. Niech nasza myśl pobiegnie ku Palmirom, Oświęcimiowi, Wawrowi, Starachowicom, Lublinowi, Treblince i setkom innych cmentarzy i miejsc kaźni ludu polskiego, stworzonych przez przemoc zarówno na ziemiach polskich, jak i poza jej granicami w Niemczech czy na odwiecznym szlaku polskich cierpień w Rosji.
Terror okupanta nakazał nam skryć się w podziemia i stłumić nasz głos. […]
Przyjdzie dzień, gdy powstaniemy, by cios śmiertelny zadać najeźdźcy. Nasz sztandar znów powieje, niosąc zemsty grom, ludu gniew i prowadząc do urzeczywistnienia ideałów socjalizmu, wolności i wszechwładztwa ludu […]”.
W szufladach leżało też sto pięćdziesiąt innych ulotek.
Przez chwilę Wiesława Pajdak czuła się winna.
Zeznała.
Że to „[…] prawdopodobnie ktoś z gości, którzy stale kręcą się u nich w domu, musiał zostawić – i żałuje, że nie przejrzała kątów sama, bo zniszczyłaby”.
Po kilku dniach przeszli do rzeczy najważniejszej.
Skąd miała pięćdziesiąt dolarów?
Dostała od matki.
Skąd dolary miała matka?
Ktoś zwrócił dług zaciągnięty u ojca jeszcze przed powstaniem warszawskim.
Wtedy zaczęli ją „matką szachować”.
Wiesz, że potrafimy się mścić. Jak bardzo chcesz zobaczyć matkę? Żywą matkę.
Kiedy wracała do celi, więźniarki uspokajały: stare sposoby, szantażują bliskimi, wpędzają w wyrzuty sumienia, nie wiń się, nie wolno ci tak myśleć, nie możesz się do niczego przyznać, oni tylko na to liczą.
Ale ona nigdy przedtem ani później o nikogo się tak nie bała jak o matkę w tamte dni.
Z akt: „Po zacytowaniu wyjątku z protokołu przesłuchania Pajdak Janiny, [Wiesława Pajdak] przyznaje się do faktycznego źródła pochodzenia [pieniędzy], ale sprzeczność w zeznaniach tłumaczy brakiem pamięci”.
Przyznała, że pieniądze pochodzą z funduszu organizacyjnego WRN-u i przepływają z zagranicy przez Komitet Żydowski. Dolary przywiozła do Warszawy, bo potrzebowała ich Genowefa Rysiewicz, niedoszła teściowa. Za dolary Rysiewiczowa chciała wynająć adwokata, który broniłby jej drugiego syna Kazimierza aresztowanego przez Urząd Bezpieczeństwa.
Po każdym przesłuchaniu śledczy podsuwał jej pióro.
„Zeznałam zgodnie z prawdą, nic nie ukrywając, co stwierdzam własnoręcznym podpisem. Wiesława Pajdak”.

 
Wesprzyj nas