“Ocalić jednego”, nowy thriller historyczny Andrew Grossa, to wzruszająca książka – trzymająca w napięciu opowieść pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, osadzona w przerażająco znajomych, a jednocześnie niezwykle pasjonujących czasach.


Ocalić jednegoRok 1944. Profesor fizyki Alfred Mendl zostaje rozdzielony z rodziną i wysłany do obozu koncentracyjnego Auschwitz. Jego dorobek naukowy ginie w płomieniach – notatki, rozprawy, książki. Naziści nie mają pojęcia, co zniszczyli.

Brak zapisków powoduje, że profesor jest jednym z dwóch ludzi na świecie, którzy posiadają wiedzę w wyjątkowej i pożądanej dziedzinie fizyki: energii jądrowej; wiedzę, która może przeważyć szale wojny i doprowadzić do jej zakończenia.

Nathan Blum, porucznik amerykańskiego wywiadu wojskowego, pracuje za biurkiem w waszyngtońskiej kwaterze głównej Biura Służb Strategicznych, ale pragnie zrobić więcej dla swojego kraju. Nieoczekiwanie dowiaduje się, że posiada umiejętności pilnie potrzebne armii Stanów Zjednoczonych. Włada płynnie językiem polskim i niemieckim, ma semickie rysy i jako młody człowiek dowiódł niezwykłej pomysłowości, uciekając z żydowskiego getta w Krakowie.

Amerykański rząd pragnie, aby podjął się najbardziej niebezpiecznej misji swojego życia. Ma przeniknąć do Auschwitz, żeby odnaleźć, a następnie wyprowadzić jednego człowieka.

Andrew Gross urodził się w Nowym Jorku. Zdobył popularność dzięki książkom pisanym z Jamesem Pattersonem. Od 2007 roku pisze już sam. Stał się autorem 14 bestsellerów New York Timesa. Jego książki zostały sprzedane do 25 krajów. Mieszka Westchester County w stanie Nowy Jork, wraz z żoną, Lynn i trójką dzieci.

Andrew Gross
Ocalić jednego
Przekład: Zbigniew Kościuk
Wydawnictwo Sonia Draga
Premiera: 14 lutego 2018
 
 

Ocalić jednego


Z ostatnich doniesień prasowych i raportów służb wywiadowczych wynika, że Niemcy mogą być w posiadaniu nowej, potężnej broni, która będzie gotowa do użycia pomiędzy listopadem i styczniem [1944 roku]. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że chodzi o tube alloys1 . Nie trzeba opisywać wszystkich konsekwencji, gdyby okazało się to prawdą.
Być może pod koniec roku Niemcy zgromadzą wystarczającą ilość materiałów, żeby wyprodukować dużą liczbę ładunków, które następnie zrzucą jednocześnie na Anglię, Rosję i nasz kraj. Gdyby do tego doszło, szanse kontruderzenia byłyby niewielkie… W szczególnie trudnym położeniu znalazłaby się Wielka Brytania. Nadal istniałaby szansa na odpowiedź z naszej strony, zanim wojna zostałaby przegrana, pod warunkiem że nasz własny program budowy broni atomowej w ciągu najbliższych tygodni uległby znacznemu przyspieszeniu.

Fragment listu Edwarda Tellera i Hansa Bethego, fizyków uczestniczących w tajnym programie badawczym Projekt Manhattan, do Roberta Oppenheimera
21 sierpnia 1943 roku

1 Czyli o bombę atomową. Tube alloys to kryptonim brytyjskiego programu budowy broni jądrowej z czasu II wojny światowej (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza.).

Prolog

Miał pokój na czwartym piętrze, w skrzydle oddziału geriatrycznego Szpitala Kombatantów imienia Edwarda Hinesa Jr. pod Chicago, gdzie zgarbieni starzy ludzie w szpitalnych koszulach dreptali korytarzem w asyście pielęgniarek pchających stojak kroplówki.
Kobieta, która stanęła w drzwiach, miała pięćdziesiąt kilka lat, ale wciąż wyglądała młodo. Miała na sobie elegancki krótki żakiet marki Burberry w szkocką kratę oraz obszerny oliwkowy golf. Ciemne włosy związała w kucyk. Zastała ojca na krześle, jakby mniejszego i bardziej kruchego niż kiedykolwiek, choć od dnia pogrzebu minęły zaledwie dwa miesiące. Staruszek miał nadal wyjątkowo bujne włosy – siwiejące, jeszcze jednak nie białe – ale pod skórą twarzy po raz pierwszy dostrzegła kości policzkowe. Siedział przed telewizorem z kolanami okrytymi pledem i oglądał program stacji CNN. Jedną z rzeczy, których zawsze mogli być pewni – nawet w połowie meczu Chicago Bears w Święto Dziękczynienia, gdy otaczały go wnuki – było to, że poprosi o przełączenie na wiadomości. „Chcę wiedzieć, co się dzieje! Cóż w tym złego?” – mówił. Jednak tym razem nie oglądał serwisu, tylko wpatrywał się w ścianę pustym wzrokiem.
Zauważyła, że dygocze mu ręka.
– Tato?
Pielęgniarka, tęga czarnoskóra kobieta z St. Lucia, którą zatrudnili, żeby towarzyszyła mu w ciągu dnia, odłożyła książkę i wstała.
– Zobacz, kto do ciebie przyszedł!
Ojciec odwrócił się nieznacznie, bo źle słyszał na prawe ucho. Jego córka weszła do środka, uśmiechając się do pielęgniarki. Kiedy mężczyzna w końcu spostrzegł gościa, jego twarz rozpromieniła się z radości.
– Witaj, kotku!
– Przecież mówiłam, że przyjadę, tato. – Kobieta pochyliła się, obejmując ojca i całując go w policzek.
– Czekałem na ciebie – odpowiedział.
– Naprawdę?
– Oczywiście, cóż innego można tu robić?
Spojrzała na półkę przy łóżku oraz rzeczy, które zostawiła podczas ostatniej wizyty, miesiąc temu.
Dyplom prawnika roku Izby Adwokackiej Północnego Illinois, który wisiał kiedyś na ścianie kancelarii ojca, zdjęcie taty i mamy na Wielkim Murze Chińskim, fotografię dwunastometrowej latarni morskiej, która stała na ich działce, obecnie wystawionej na sprzedaż, w Jupiter na Florydzie. I portrety wnuków, między innymi jej synów, Luke’a i Jareda.
Pamiątki długiego i szczęśliwego życia.
– Greg – miała na myśli swojego męża – powiedział, że przyjedzie nieco później. Ma do załatwienia jakąś pilną sprawę.
Tak naprawdę było to kilka spraw związanych z ich starym domem w Highland Park oraz parę zaległych kwestii dotyczących nieruchomości po matce.
Ojciec podniósł głowę.
– Sprawę? Tutaj?
– Ma kilka rzeczy do załatwienia, tato… Nie kłopocz się.
Wszystkim się zajmiemy.
Staruszek posłusznie skinął głową.
– Dobrze.
Jeszcze rok temu założyłby okulary i nalegał, aby pokazali mu każdy dokument, każdą umowę sprzedaży.
Kobieta z czułością pogładziła jego gęste włosy.
– Dziewięćdziesiąt dwa lata, co? Nadal jesteś całkiem przystojny, tato.
– Jak na starszego pana, nie jest źle. – Staruszek wzruszył ramionami, krzywiąc w uśmiechu wychudzoną twarz. – Choć już nie biegam w maratonie.
– Minął kolejny rok, prawda? – Córka uścisnęła ramię ojca. – Jak mu idzie? – zapytała pielęgniarkę. – Mam nadzieję, że się dobrze sprawuje?
– Jak zawsze – odpowiedziała ze śmiechem opiekunka. – Ale od śmierci żony niewiele mówi. Dużo śpi. Spacerujemy po oddziale. Ma tu kilku przyjaciół, z którymi lubi się widywać, ale głównie siedzi jak teraz. Ogląda telewizję. Oczywiście najchętniej wiadomości. I koszykówkę…
– Prawdę mówiąc, nigdy nie był zbyt rozmowny, chyba że chodziło o sprawy zawodowe lub Cubsów. Uwielbiał Chicago Cubs1. Pomyśleć, że gdy przyjechał do Stanów, nie miał zielonego pojęcia o baseballu. Istnieją od stu siedmiu lat i nadal grają, prawda tato?
– Ja też się nie poddaję – odrzekł z uśmiechem staruszek.
– Nie wątpię. Słuchaj, pójdziesz ze mną na spacer? – Kobieta przykucnęła obok krzesła i ujęła drżącą dłoń ojca. – Opowiem ci o Luke’u. Właśnie wyjechał na Northwestern University. Będzie studiował na tej uczelni co ty, tato. To bystry chłopak. I uprawia zapasy, jak ty…
Przez twarz staruszka przebiegł cień.
– Powiedz mu, żeby uważał na farmerów z Michigan. To rosłe chłopaki, a do tego oszukują…– poradził. – Wiesz, oni są naprawdę… – Wydał z siebie taki dźwięk, jakby chciał dodać coś ważnego, ale tylko skinął głową, wyprostował się na krześle i spojrzał przed siebie. Jego wzrok stał się mętny.
Córka pogładziła go po policzku.
– O czym tak dumasz, tato? Chciałabym, żebyś choć raz mi powiedział.
– Nie sądzę, by wiele rozmyślał od czasu… – wtrąciła pielęgniarka, lecz nie dokończyła zdania, żeby nie wspomnieć o żonie podopiecznego. – Nie jestem pewna, ile jeszcze rozumie.
– Jeszcze nadążam – odburknął mężczyzna. – Rozumiem. – Odwrócił się do córki. – Tylko że… czasami zapominam. Gdzie jest mama? – Rozejrzał się po pokoju, jakby miał nadzieję zobaczyć ją na krześle. – Dlaczego jej tu nie ma?
– Mama odeszła, tato. Umarła. Nie pamiętasz?
– Ano tak, umarła. – Staruszek skinął głową i utkwił wzrok w ścianie. – Czasami się gubię.
– Był niezwykle energicznym człowiekiem – westchnęła córka, odwracając się do pielęgniarki. – Zawsze jednak towarzyszyła mu aura smutku, której nie potrafiliśmy zrozumieć. Pewnie dlatego, że podczas wojny stracił w Polsce całą rodzinę. Nigdy nie powiedział, co się z nimi stało. Kiedyś próbowaliśmy prześledzić ich losy. Zachowały się jakieś dokumenty, ale taty nigdy to nie ciekawiło. Prawda, tato?
Staruszek skinął głową, nie mogąc opanować drżenia lewej ręki.
– Słuchaj, chciałabym coś ci pokazać. – Kobieta wyjęła z siatki na zakupy plastikową torebkę. W środku było kilka ulubionych rzeczy ojca: tygodnik „Economist”, parę nowych zdjęć wnuków i tabliczka czekolady Ghirardelli. – Znaleźliśmy coś… robiąc porządki w domu. Przeglądaliśmy stare rzeczy mamy, które schowała na strychu. – Wyciągnęła z plastikowej torebki pudełko po cygarach. – Popatrz, tato…
Otworzyła pudełko i wyjęła kilka starych zdjęć. Jedno z nich przedstawiało ojca i matkę w latach II wojny światowej, odbierających medal od dwóch wysokich rangą oficerów. Oprócz tego w środku były też stary paszport, jakieś wojskowe dokumenty, małe, pogniecione czarno-białe zdjęcie przedstawiające piękną kobietę o jasnych włosach – siedziała w łodzi z wiosłami, w białej czapce z daszkiem wygiętym do góry – i pierwsza strona koncertu Mozarta, przedarta na pół, a później sklejona taśmą. I biała, wypolerowana figura szachowa. Wieża.
Oczy ojca na chwilę zabłysły.
– Mam jeszcze to…
Kobieta pokazała aksamitny woreczek, tak zakurzony, jakby przebywał w pudełku długi czas, i wyjęła z niego order – brązowy krzyż z orłem, do którego przyczepiono niebiesko-biało-czerwoną wstążkę. Położyła odznaczenie na dłoni ojca.
– To nie byle jakie odznaczenie, tato. Krzyż za Wybitną Służbę2.
Staruszek patrzył chwilę na odznaczenie, a później odwrócił głowę. Nie ucieszył go ten widok.
– Dają go tylko za nadzwyczajne męstwo. Chłopcy to sprawdzili. Nigdy nam nie opowiedziałeś o swoich wojennych losach. O Polsce. Wspominałeś tylko, że byłeś w… – Kobieta urwała. Ilekroć rozmowa schodziła na potworność „obozów”, ojciec się odwracał lub wychodził z pokoju. Długie lata nie nosił koszuli z krótkim rękawem, aby nikt nie zobaczył jego obozowego numeru.
– Słuchaj, tato… – Podała ojcu zdjęcie z oficerami. – Nigdy nam go nie pokazywałeś, gdy byliśmy mali. Dlaczego? Przecież byłeś bohaterem.
– Nie byłem żadnym bohaterem. – Staruszek pokręcił głową. – Nie masz o niczym pojęcia.
– W takim razie mi opowiedz. Od dawna chcieliśmy się dowiedzieć. Błagam.
Mężczyzna otworzył usta, jakby w końcu chciał coś wyznać, ale tylko pokręcił głową i ponownie spojrzał w przestrzeń.
– Jeśli nie dokonałeś niczego ważnego, to dlaczego dali ci medal? Kto to jest, tato? – spytała kobieta, pokazując zdjęcie ładnej blondynki w łódce. – Ktoś z twojej rodziny? W Polsce?
– Nie, nie była członkiem rodziny…
Tym razem staruszek sam sięgnął po sklejoną kartkę z nutami. W jego oczach błysnęła słaba iskierka. Może był to uśmiech, a może nagle ożyło dawne wspomnienie.
– Oni często tacy są – wyjaśniła pielęgniarka. – Nie chcą pamiętać. Tłumią to w sobie, dopóki…
– Dolly… – wymamrotał mężczyzna.
– Dolly? – Córka dotknęła ramienia ojca.
– To takie zdrobnienie od „Dołeczek”. Wiesz, dołeczek na policzku. – Na twarzy staruszka pojawił się słaby uśmiech. – Jak ona pięknie grała…
– Kto, tato? Proszę, powiedz mi, kim ona jest. Czym zasłużyłeś na ten krzyż? – Kobieta zamknęła odznaczenie w jego dłoni. – Nie ma powodu, abyś dłużej tłumił to w sobie.
Ojciec westchnął głęboko, jakby całe życie wstrzymywał oddech, i w końcu spojrzał na córkę.
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
– Tak. – Usiadła obok niego. – Wszyscy chcemy, tato.
Mężczyzna skinął głową.
– Może nadszedł czas. – Spojrzał ponownie na fotografię i nagle ożyły w nim wspomnienia, tłumione dotąd i skrywane niczym w przysypanym przez wiele lat piaskiem grobowcu. – To długa historia, ale jeśli chcesz poznać ją całą, to nie zaczęła się od tej pani. – Odłożył fotografię. – Wszystko zaczęło się od dwóch mężczyzn. W lesie. W Polsce.
– Od dwóch mężczyzn? – powtórzyła kobieta, by skłonić w ten sposób ojca do kontynuowania opowieści. – Co tam robili?
– Uciekali. – Staruszek spojrzał na córkę, ale tym razem jego oczy ożyły wspomnieniami. – Uciekali, żeby ratować życie…

CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział 1

KWIECIEŃ 1944 R.


Ujadanie psów było coraz bliżej, niemal tuż za nimi.
Dwaj mężczyźni przedzierali się nocą przez gęsty las. Byli w Polsce, nad brzegiem Wisły, zaledwie kilkanaście kilometrów od Słowacji. Ich wyniszczone ciała jęczały z wyczerpania, byli bliscy rezygnacji. Mieli na sobie podarte, brudne ubrania. Dawno temu wyrzucili niedopasowane chodaki, w zaroślach zupełnie bezużyteczne. Cuchnęli nieludzko, jak ścigana zwierzyna.
Pościg dobiegał końca.
– Sie sind hier3 ! – słyszeli niemieckie okrzyki za plecami.
Trzy dni i trzy noce ukrywali się za ogrodzeniem obozu, w stosach drewna na opał. Z obawy przed psami zamaskowali swój zapach za pomocą tytoniu zmieszanego z naftą. Słyszeli dudniące buciory strażników, zaledwie kilka centymetrów od kryjówki. Gdyby ich złapano, zostaliby zawleczeni z powrotem do obozu, gdzie czekałaby ich śmierć tak okrutna, że myśl o niej nawet w tym strasznym miejscu przejmowała trwogą.
Trzeciej nocy pod osłoną ciemności przedarli się na zewnątrz. Szli nocami, kradnąc żywność w gospodarstwach, które napotkali po drodze. Jedli rzepę, surowe ziemniaki, dynie. Pożerali je jak wygłodniałe zwierzęta. Wszystko, co znaleźli, było lepsze od zjełczałych pomyj, które utrzymywały ich przy życiu w ciągu dwóch ostatnich lat. Wymiotowali, bo ich organizm nie był przyzwyczajony do stałego pokarmu. Wczoraj Alfred skręcił kostkę i teraz wlókł za sobą kontuzjowaną nogę.
Niestety ktoś ich zauważył. Kilkaset metrów za sobą usłyszeli psy i niemieckie okrzyki, które zaczęły szybko przybierać na sile.
– Tędy! Tutaj!
– Szybciej, Alfredzie! – przynaglił przyjaciela młodszy ze zbiegów. – Musimy iść dalej!
– Nie mogę. Nie dam rady. – Nagle kulejący mężczyzna potknął się i stoczył w dół po skarpie, z zakrwawioną, poranioną do żywego nogą. Usiadł, dysząc z wyczerpania. – Mam dość – powiedział, a słysząc coraz bliższe krzyki, dodał: – Po co to wszystko? To już koniec. – Jego zrezygnowany głos potwierdzał to, o czym obaj wiedzieli: sprawa była przegrana. Zostali pokonani. Chociaż przebyli długą drogę, za kilka minut zostaną schwytani.
– Musimy iść, Alfredzie – dopingował rannego przyjaciel. Zbiegł po skarpie i pochylił się nad towarzyszem, próbując go podnieść, lecz ten, choć wychudzony, okazał się zbyt ciężki.
– To nie ma sensu, Rudolfie. Nie dam rady. – Ranny siedział zupełnie wyczerpany. – Ale ty uciekaj. Masz. – Podał przyjacielowi woreczek z dowodami, które musieli ujawnić: kolumnami nazwisk, datami i mapami. Twardy dowód nieopisanych zbrodni, które musiał poznać cały świat. – Idź! Powiem, że rozdzieliliśmy się kilka godzin temu. Zyskasz trochę czasu.
– Nie. – Rudolf dźwignął towarzysza i postawił na nogach. – Przysiągłeś, że nie zginiesz w tym piekle. I co? Chcesz umrzeć tutaj? – spytał, widząc w oczach towarzysza to, co widział w setkach, tysiącach innych oczu, w obozie, kiedy ludzie się poddawali.
Bywa, że śmierć jest po prostu łatwiejsza od dalszej walki.
Alfred leżał na plecach, ciężko dysząc. Niemal się uśmiechał.
– Idź już.
Od strony lasu dobiegł metaliczny szczęk. Dźwięk odbezpieczanego karabinu.
Znieruchomieli.
W jednej chwili pojęli, że to koniec. Znaleźli ich. Ich serca zamarły ze strachu.
Z ciemności wyłonili się dwaj mężczyźni. Mieli cywilne ubrania, karabiny i zacięte, umazane sadzą twarze. Nie byli żołnierzami. Może to miejscowi chłopi? Ci sami, którzy ich wydali?
– Jesteście z ruchu oporu? – spytał Rudolf z ostatnią iskierką nadziei w oczach.
Tamci przez chwilę milczeli. Jeden z nich odbezpieczył karabin. Później ten większy, brodaty, w wygniecionej myśliwskiej czapce, skinął głową.
– Błagam, pomóżcie nam! – poprosił po polsku Rudolf. – Uciekliśmy z obozu.
– Z obozu? – Mężczyzna spojrzał na ich pasiaki, jakby nie rozumiał.
– Spójrz! – Rudolf podwinął rękaw, pokazując wytatuowany numer. – Uciekliśmy z Auschwitz.
Ujadające psy były tuż-tuż. Dzieliły ich od zbiegów zaledwie metry. Mężczyzna w czapce spojrzał na uciekinierów i skinął głową.
– Weź swojego przyjaciela i chodźcie ze mną.

 
Wesprzyj nas