Oriana Fallaci
List do nienarodzonego dziecka
Przekład: Joanna Ugniewska
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 26 kwietnia 2017
 

1

Dziś w nocy dowiedziałam się, że jesteś: kroplą życia, która wymknęła się nicości. Leżałam w mroku z szeroko otwartymi oczami i nagle poczułam absolutną pewność: tak, jesteś. Istniejesz. Było to tak, jakbym dostała kulę prosto w pierś. Serce mi się zatrzymało. I kiedy ponownie zaczęło bić z głuchym odgłosem, przypominającym armatnie wystrzały, poczułam, że wpadam w studnię, gdzie wszystko jest niewyraźne i przerażające. I teraz tkwię zatrzaśnięta w moim strachu, który sprawia, że mam mokrą twarz, włosy, myśli. Gubię się w nim. Spróbuj zrozumieć: nie chodzi o strach przed tym, co powiedzą inni. Nie dbam o innych. Nie chodzi o strach przed Bogiem. Nie wierzę w Boga. Nie chodzi o strach przed bólem. Nie boję się bólu. Boję się ciebie, przypadku, który wyrwał cię nicości, żebyś znalazło się w moim brzuchu. Nigdy nie byłam gotowa na to, by cię przyjąć, chociaż bardzo na ciebie czekałam. Zawsze zadawałam sobie dręczące pytanie: a gdybyś nie chciało się urodzie? A gdybyś pewnego dnia miało do mnie o to żal i wykrzyknęło: „Kto cię prosił, żebyś mnie wydała na świat, po co mnie urodziłaś, po co?”. Dziecko, życie jest takie męczące. To wojna, która wybucha każdego dnia, a chwile radości są jedynie krótkimi przerwami i trzeba za nie płacić wysoką cenę. Skąd mam wiedzieć, czy nie byłoby lepiej cię usunąć, jak mam zgadnąć, czy nie chcesz być zwrócone ciszy? Nie możesz do mnie przemówić. Twoja kropla życia jest tylko gruzełkiem dopiero co powstałych komórek. Może nie jest to nawet życie, a jedynie możliwość życia. A jednak wiele bym dała, żebyś mi pomogło, dało mi jakiś znak, choćby drobną wskazówkę. Moja matka twierdzi, że ja tak zrobiłam i dlatego wydała mnie na świat.

Widzisz, mnie matka nie chciała. Zaczęłam się przez pomyłkę w chwili cudzego roztargnienia. I po to, żebym się nie urodziła, matka co wieczór rozpuszczała w wodzie tabletkę. A potem wypijała to, płacząc. Robiła tak aż do wieczora, kiedy się poruszyłam w jej brzuchu i mocno kopnęłam, żeby dać jej do zrozumienia, by mnie nie usuwała. Podnosiła właśnie szklankę do ust. Natychmiast ją opuściła i wylała zawartość na podłogę. Kilka miesięcy później turlałam się triumfalnie w słońcu i nie wiem, czy stało się dobrze, czy źle. Kiedy jestem szczęśliwa, myślę, że stało się dobrze, kiedy jestem nieszczęśliwa, myślę, że stało się źle. Ale również wtedy, kiedy jestem nieszczęśliwa, myślę, że byłoby mi przykro się nie urodzić, bo nic nie jest gorsze od nicości. Powtarzam ci, nie boję się bólu. Ból rodzi się wraz z nami, rośnie z nami, przyzwyczajamy się do niego, tak jak przyzwyczajamy się, że mamy dwie ręce i dwie nogi.
W gruncie rzeczy nie boję się nawet śmierci: bo kiedy ktoś umiera, to znaczy, że się urodził, że wyłonił się z nicości. Boję się nicości, niebytu, konieczności uznania, że się nie istniało, choćby przez przypadek, przez pomyłkę, z powodu cudzego roztargnienia. Wiele kobiet się zastanawia: po co wydawać dziecko na świat? Żeby cierpiało głód, żeby było mu zimno, żeby je zdradzono i poniżono, żeby zginęło zamordowane na wojnie albo żeby zabiła je jakaś choroba? I przekreślają nadzieję, że zostanie ono nakarmione, ogrzane, że będą mu towarzyszyć wierność i szacunek, że będzie żyło długo i spróbuje pokonać choroby i zapobiec wojnie. Może mają rację. Ale czy nic jest lepsze od cierpienia? Nawet w przerwach, podczas których opłakuję własne klęski, rozczarowania, udręki, dochodzę do wniosku, że cierpienie jest lepsze od nicości. I kiedy odnoszę takie rozumowanie do życia, do dylematu: urodzić się czy nie, zawsze w końcu krzyczę, że urodzić się jest czymś lepszym, niż się nie urodzić. Ale czy mam prawo narzucać takie rozumowanie również tobie? Czy to nie oznacza, że chcę cię urodzić dla samej siebie i już? Nie interesuje mnie urodzenie ciebie dla samej siebie i już. Tym bardziej, że wcale nie jesteś mi potrzebne.

2

Nie kopnęłoś mnie, nie wysłałoś żadnej odpowiedzi. Jakże byś zresztą potrafiło? Istniejesz dopiero od niedawna; gdybym szukała potwierdzenia u lekarza, uśmiechnąłby się kpiąco. Ale postanowiłam za ciebie: urodzisz się. Postanowiłam po tym, jak zobaczyłam cię na zdjęciu. Oczywiście, to nie było dokładnie rzecz biorąc twoje zdjęcie, to było zdjęcie jakiegoś trzytygodniowego zarodka opublikowane w pewnej gazecie wraz z artykułem na temat powstawania życia. I kiedy na nie patrzyłam, strach minął równie szybko, jak się pojawił. Przypominałoś tajemniczy kwiat, przezroczystą orchideę. Na górze widać było coś w rodzaju głowy z dwiema wypukłościami, które staną się mózgiem. Trochę niżej wgłębienie, które stanie się ustami. W wieku trzech tygodni jesteś niemal niewidoczne, wyjaśnia podpis. Dwa i pół milimetra. A jednak rośnie w tobie to, co stanie się oczami, coś, co przypomina kręgosłup, układ nerwowy, żołądek, wątrobę, jelita, płuca.
Twoje serce jest już ukształtowane i jest bardzo duże: proporcjonalnie dziewięć razy większe od mojego; czy mogłabym cię usunąć? Cóż mnie obchodzi, że zaczęłoś się przez przypadek i być może przez pomyłkę, czyż świat, w którym żyjemy, nie zaczął się również przez przypadek i może przez pomyłkę? Niektórzy twierdzą, że na początku nie było nic oprócz wielkiego spokoju, wielkiej nieruchomej ciszy, potem przeskoczyła iskra, nastąpił wybuch i to, czego nie było, zaczęło być. Po tym pierwszym wybuchu nastąpiły inne, coraz bardziej nieprzewidziane, coraz bardziej bezsensowne, coraz bardziej nieświadome własnych skutków. Jednym z nich było pojawienie się komórki, także przez przypadek, może przez pomyłkę, i zaraz rozmnożyła się ona do milionów, miliardów komórek, aż narodziły się drzewa, ryby i ludzie. Myślisz, że przed wybuchem albo przed pojawieniem się pierwszej komórki ktoś już próbował rozstrzygnąć ten dylemat? Sądzisz, że się zastanawiał, czy komórka będzie z tego zadowolona, czy też nie? Sądzisz, że martwił się, czy nie będzie głodna, czy nie będzie jej zimno, czy nie będzie nieszczęśliwa? Wykluczam taką możliwość. Nawet gdyby ktoś taki istniał, na przykład jakiś Bóg porównywalny do początków początku, poza czasem i poza przestrzenią, obawiam się, że nie troszczyłby się o to, co jest dobre, a co złe. Wszystko stało się, bo mogło się stać, a więc stać się musiało, zgodnie z jedynym prawem silniejszego, które ma swoje uzasadnienie. I to samo dotyczy ciebie. Biorę na siebie odpowiedzialność za tę decyzję.

Biorę ją, dziecko, nie kierując się egoizmem: wydanie cię na świat, przysięgam, wcale mnie nie bawi. Nie widzę siebie, jak idę ulicą z wielkim brzuchem, nie widzę siebie, jak cię karmię i myję, i uczę mówić. Jestem kobietą, która pracuje, mam tyle innych obowiązków, zainteresowań. Już ci mówiłam, że nie jesteś mi potrzebne. Ale donoszę cię i tak, czy chcesz tego, czy nie. Narzucę ci prawo silniejszego, podobnie jak zostało ono narzucone mnie, moim rodzicom, dziadkom, dziadkom moich dziadków. Aż do pierwszej ludzkiej istoty urodzonej przez ludzką istotę, czy chciała tego, czy nie. Prawdopodobnie gdyby owa istota, ona lub on, mogła wybierać, przestraszyłaby się i odpowiedziała: nie, nie chcę się urodzić. Ale nikt jej nie pytał o zdanie i tak urodziła się, żyła i umarła, urodziwszy inną ludzką istotę, której nie pytała o zdanie, ta zaś postąpiła podobnie i tak przez miliony lat, aż do nas dwojga, i za każdym razem chodziło o prawo silniejszego, bez którego by nas nie było. Odwagi, dziecko. Myślisz, że nasienie drzewa nie potrzebuje odwagi, żeby zacząć kiełkować? Wystarczy powiew wiatru, żeby je porwać, łapka myszy, żeby je zgnieść. A jednak kiełkuje i mocno się trzyma, i rośnie, rozsiewając inne nasiona. I staje się lasem. Jeśli któregoś dnia krzykniesz: „Po co wydałaś mnie na świat, po co?”, odpowiem ci: „Zrobiłam to, co robią i robiły drzewa przez miliony lat przede mną, i uważam, że zrobiłam dobrze”.

Ważne jest, żeby nie zmienić zdania, pamiętając, że ludzie nie są drzewami, że cierpienie ludzkiej istoty jest świadome, a więc jest tysiąc razy większe od cierpienia drzewa, że żadne z nas nie chciałoby się stać lasem, że nie wszystkie nasiona drzew rodzą drzewa: w większości wypadków giną… Taka zmiana zdania, dziecko, może się zdarzyć, nasza logika jest pełna sprzeczności. Kiedy tylko twierdzimy jedno, zaraz dostrzegamy jego przeciwieństwo. I być może zauważamy, że przeciwieństwo jest równie przekonujące jak to, co twierdziliśmy wcześniej. Moje dzisiejsze rozumowanie mogłoby ulec odwróceniu ot tak, wystarczyłoby pstryknięcie palcami. Istotnie: już się czuję niepewna, zdezorientowana. Być może dlatego, że nie mogę się nikomu zwierzyć oprócz ciebie. Jestem kobietą, która wybrała życie w pojedynkę. Twojego ojca nie ma przy mnie. I nie martwi mnie to, chociaż czasami mój wzrok szuka drzwi, przez które wyszedł tym swoim zdecydowanym krokiem, a ja go nie zatrzymałam, jak gdybyśmy nie mieli już sobie niemal nic do powiedzenia.

3

Zabrałam cię do lekarza. Bardziej niż potwierdzenia potrzebowałam jakiejś rady. W odpowiedzi lekarz potrząsnął głową, mówiąc, że jestem niecierpliwa, że nie może się jeszcze wypowiedzieć, mam wrócić za dwa tygodnie, może się zdarzyć, że okażesz się jedynie owocem mojej wyobraźni. Wrócę tylko po to, żeby mu udowodnić, że jest ignorantem. Cała jego wiedza nie jest warta mojej intuicji, bo jak może mężczyzna zrozumieć kobietę, która już jest przekonana, że spodziewa się dziecka? Mężczyzna nie zachodzi w ciążę i, a propos, według ciebie to korzyść czy ograniczenie? Do wczoraj wydawało mi się to korzyścią, wręcz przywilejem. Dzisiaj wydaje mi się, że to ograniczenie, wręcz ubóstwo. Jest coś chwalebnego w noszeniu we własnym ciele innego życia, w wiedzy, że jest nas dwoje. Czasami ogarnia mnie poczucie triumfu i w stanie pogody ducha, jaki mu towarzyszy, nic nie potrafi mnie zmartwić: ani ból fizyczny, któremu będę musiała stawić czoło, ani praca, którą będę musiała poświęcić, ani wolność, którą będę musiała utracić. Będziesz mężczyzną czy kobietą?

Chciałabym, żebyś było kobietą. Chciałabym, żebyś poczuło któregoś dnia to, co ja czuję; nie zgadzam się ani trochę z matką, która twierdzi, że urodzić się kobietą oznacza nieszczęście. Matka, kiedy czuje się bardzo nieszczęśliwa, wzdycha: „Ach, gdybym urodziła się mężczyzną!”. Wiem: nasz świat został stworzony przez mężczyzn dla mężczyzn, ich dyktatura trwa tak długo, że zdążyła objąć nawet język. Mówi się uomo na mężczyznę i kobietę, mówi się bambino na dziewczynkę i chłopca, mówi się figlio na syna i córkę, mówi się omicidio na zabójstwo kobiety i mężczyzny. W legendach wymyślonych przez mężczyzn dla wyjaśnienia, czym jest życie, pierwszą istotą nie jest kobieta, lecz mężczyzna imieniem Adam. Ewa pojawia się później, żeby go zabawić i żeby narobić mu kłopotu. Na malowidłach ozdabiających ich kościoły Bóg jest starcem z siwą brodą, nigdy staruchą z siwymi włosami. I wszyscy ich bohaterowie są mężczyznami: od Prometeusza, który rozpalił ogień, przez Ikara, który próbował latać, aż do Jezusa, którego ogłaszają synem Ojca i Ducha Świętego; zupełnie jak gdyby kobieta, która go urodziła, była inkubatorem albo mamką A przecież właśnie dlatego bycie kobietą jest tak bardzo fascynujące. To przygoda wymagająca tyle odwagi, wyzwanie, które nigdy się nie znudzi. Będziesz miało wiele rzeczy do zrobienia, jeśli urodzisz się kobietą. Na początek będziesz musiało walczyć o to, by móc głosić, że gdyby Bóg istniał, mógłby być również staruchą z siwymi włosami albo piękną dziewczyną. Potem będziesz musiało walczyć o to, by wyjaśnić, że grzech nie narodził się w dniu, w którym Ewa zerwała jabłko: tamtego dnia narodziła się wspaniała cnota zwana nieposłuszeństwem. Wreszcie będziesz musiało walczyć o to, by udowodnić, że w twoim krągłym i gładkim ciele kryje się inteligencja domagająca się, by ją docenić. Bycie matką to nie zawód. To również nie obowiązek. To jedynie prawo, jedno spośród wielu. Natrudzisz się, kiedy będziesz to powtarzać. I często, niemal zawsze, będziesz przegrywać. Ale nie wolno ci się zniechęcać. Walka jest o wiele piękniejsza od zwycięstwa, podróż jest o wiele bardziej interesująca od dotarcia na miejsce: kiedy już się dotarło albo wygrało, czuje się wielką pustkę. Tak, mam nadzieję, że będziesz kobietą, nie zwracaj uwagi na to, że nazywam cię dzieckiem.

I mam nadzieję, że nie powtórzysz nigdy słów mojej matki. Ja tego nigdy nie zrobiłam.

 

List do nienarodzonego dziecka

 
Wesprzyj nas