“Noc”, piąta powieść Bernarda Miniera, to wyczekiwany przez czytelników powrót komendanta Servaza i jego przerażające starcie z Hirtmannem.


NocKirsten Nigaard, inspektor norweskiej policji, prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa kobiety zatrudnionej na platformie wiertniczej na Morzu Północnym. Na zbiórce personelu brakuje jednego mężczyzny. W jego kabinie Kirsten trafia na plik zdjęć.

Kilka dni później odwiedza Martina Servaza w jego biurze w Tuluzie. Nieobecny pracownik nazywa się Julian Hirtmann, tak samo jak nieuchwytny psychopatyczny morderca, którego komendant ściga od kilku lat. Ku swemu zaskoczeniu na zdjęciach Servaz rozpoznaje siebie.

Norweska policjantka pokazuje mu jeszcze inną fotografię. Przedstawia ona dziecko, a na odwrocie widnieje imię: Gustav.

Dla dwójki policjantów oznacza to początek mrożącej krew w żyłach podróży. U jej celu, w mrokach nocy, czeka na nich bezlitosny wróg, który zamierza zmienić ich życie w piekło.

Bernard Minier urodził się w Béziers, a dorastał na południowym wschodzie Francji. Od czasu wydania debiutanckiego “Bielszego odcienia śmierci” (Rebis 2012), nagrodzonego Prix Polar na festiwalu w Cognac za najlepszą francuską powieść 2011 roku i zekranizowanego w 2016, Bernard Minier święci sukcesy. Kolejnymi powieściami – “Kręgiem” (REBIS 2013), “Nie gaś światła” (REBIS 2014) i “Paskudną historią” (REBIS 2015) – wypracował sobie niekwestionowaną pozycję na scenie francuskiego kryminału. Jego powieści przetłumaczono do tej pory na czternaście języków.

Bernard Minier
Noc
Cykl o komendancie Martinie Servazie |4
Przekład: Monika Szewc-Osiecka
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 30 stycznia 2018
 
 

Noc


Preludium

Patrzy na zegarek. Niedługo północ.
Jedzie nocnym pociągiem. Nocne pociągi są jak uskoki w czasoprzestrzeni, światy równoległe: życie, które nagle zostaje zawieszone, cisza, bezruch. Zdrętwiałe ciała; drzemki, sny, pochrapywania… I ten miarowy tętent kół na szynach, prędkość, która unosi ciała – istnienia, wraz z ich „przed” i ich „po” – ku skrywającemu się jeszcze pośród mroku „gdzie indziej”.
Bo kto wie, co się może zdarzyć między punktem A i punktem B? Drzewo przewrócone na tory, kłopotliwy pasażer, przysypiający maszynista… Takie myśli przychodzą jej do głowy, ale specjalnie się nad nimi nie zastanawia, to raczej z braku zajęcia niż z lęku. Od Geilo jest sama w wagonie i na ile była w stanie to ocenić, nikt w tym czasie nie wsiadł do pociągu. A pociąg zatrzymuje się wszędzie. Asker. Drammen. Hønefoss. Gol. Ål. Perony niektórych stacji wkrótce znikną pod śniegiem i będzie je można rozpoznać tylko po jednym czy dwóch symbolicznych barakach – jak w Ustaoset, gdzie wysiadła jedna osoba. W oddali widzi światła. Wyglądają śmiesznie pośród bezkresnych norweskich ciemności. Kilka samotnych domów, w których na całą noc pozostawiono zapalone lampy nad wejściem.
Jest środa i wagon świeci pustkami. Zimą od czwartku do poniedziałku pociąg niemal pęka w szwach, głównie za sprawą młodzieży i azjatyckich turystów, ponieważ obsługuje ośrodki narciarskie. Latem mająca czterysta osiemdziesiąt cztery kilometry linia Oslo–Bergen, ze stu osiemdziesięcioma dwoma tunelami, wiaduktami, przebiegająca wśród jezior i fiordów, uchodzi za jedną z najbardziej malowniczych tras kolejowych na świecie. Ale w środku skandynawskiej jesieni, w noc mroźną jak ta, w tygodniu, na pokładzie nie ma żywej duszy. Cisza, jaka panuje na całej długości przejścia między rzędami foteli, jest oczywiście odrobinę przytłaczająca. Jakby pociąg opustoszał po jakimś sygnale alarmowym, którego ona nie usłyszała.
Ziewa. Mimo koca i maski na oczy udostępnionych przez przewoźnika nie potrafi porządnie zasnąć. Zawsze gdy przebywa poza domem, jest czujna. Tego wymaga jej zawód. A ten pusty pociąg bynajmniej nie pomaga się rozluźnić. Nasłuchuje. Nie dochodzą do niej żadne odgłosy. Nawet szmer poruszającego się ciała, popychanych drzwi czy przekładanego bagażu. Przesuwa wzrokiem po niezajętych fotelach, szarych ściankach, głównym przejściu i ciemnych oknach. Wzdycha i próbuje zamknąć oczy.

W mroźnym krajobrazie czerwony pociąg wyłaniający się z czarnego tunelu przypomina język, który wysuwa się z ust. Łupkowa szarość nocy, matowa czerń tunelu, niebieskawa biel śniegu i odrobinę ciemniejszy odcień lodu. I nagle ten intensywnie czerwony obiekt, jak strumień krwi podpływający do krawędzi peronu. Stacja Finse. Tysiąc dwieście dwadzieścia dwa metry nad poziomem morza. Najwyższy punkt trasy.
Zabudowania dworcowe były oblepione śnieżno-lodową skorupą, a dachy okrywała biała pierzyna. Na peronie, który przypominał oświetlony żółtymi latarniami tor narciarstwa biegowego, czekała jakaś para oraz samotna kobieta. Kirsten odkleiła twarz od szyby i wszystko na zewnątrz z powrotem pogrążyło się w ciemności, z którą kontrastowało oświetlenie w wagonie. Usłyszała jęk drzwi i w kącie swojego pola widzenia, na końcu głównego przejścia zauważyła jakiś ruch. Kobieta około czterdziestki, jak ona. Kirsten wróciła do lektury. Zdołała się zdrzemnąć zaledwie godzinę, choć już cztery godziny temu wyjechała z Oslo. Wolałaby podróż samolotem albo wagonem sypialnym, ale przełożeni wręczyli jej bilet na zwykłe miejsce siedzące w nocnym pociągu. Cięcia budżetowe. Na ekranie jej tabletu widniały teraz notatki, które zrobiła podczas rozmowy telefonicznej: ciało znalezione w kościele w Bergen. Mariakirken, kościół Najświętszej Maryi Panny. Kobieta zmasakrowana na ołtarzu, pośród przedmiotów liturgicznych. Amen.
– Przepraszam.
Podniosła wzrok. Obok niej stała kobieta, która przed chwilą wsiadła. Z bagażem w dłoni. Uśmiechała się.
– Nie będzie ci1 przeszkadzać, jeśli usiądę naprzeciwko? Nie będę ci zawracać głowy, ja tylko… chodzi o to, że nocny pociąg jest pusty. Nie wiem, będę się czuła bezpieczniej.
Owszem, przeszkadzało jej to. Bez przekonania odwzajemniła uśmiech.
– Nie, w porządku. Jedziesz do Bergen?
– Eee… tak, tak, do Bergen. Ty też?
Jeszcze raz przeczytała notatki. Facet z Bergen nie był zbyt rozmowny przez telefon. Kasper Strand. Zastanawiała się, czy do śledztw podchodzi tak samo niedbale. Powiedział, że gdy zaczynało zmierzchać, bezdomny, który przechodził obok Mariakirken, usłyszał dobiegające ze środka krzyki. Zamiast zajrzeć, uznał za rozsądniejsze wziąć nogi za pas i niemal wpadł na przechodzący tamtędy patrol. Gliny zapytały, dlaczego tak szybko ucieka, a on opowiedział im o krzykach w kościele. Zdaniem Kaspra Stranda patrolujący mu nie uwierzyli (z intonacji rozmówcy i pewnych aluzji wywnioskowała, że bezdomny był dobrze znany policji), ale było zimno i wilgotno, a oni potężnie się nudzili; ostatecznie lepsza lodowata kościelna nawa niż ten wiatr i deszcz „z otwartego morza” (tak właśnie wyraził się Kasper Strand. Poeta w policji, skwitowała w duchu).
Wahała się, czy odtworzyć na tablecie nakręcony w kościele filmik, który przesłał jej Strand. Naprzeciw siedziała ta kobieta. Kirsten westchnęła. Miała nadzieję, że sąsiadka utnie sobie drzemkę, ale tamta wyglądała na wyjątkowo ożywioną. Kirsten rzuciła jej ukradkowe spojrzenie. Kobieta na nią patrzyła. Na jej ustach malował się uśmieszek – Kirsten nie wiedziała, czy jest przyjazny, czy kpiący. Miała zmrużone oczy. Przeniosła wzrok na ekran tabletu i zmarszczyła brwi, najwyraźniej usiłując odczytać, co tam jest napisane.
– Pracujesz w policji?
Kirsten powstrzymała irytację. W rogu ekranu zauważyła znaczek przedstawiający lwa w koronie z podpisem POLITIET. Podniosła na kobietę obojętne spojrzenie, a jej wąskie usta skrzywiły się w możliwie najbardziej powściągliwym, jednak nieopryskliwym uśmiechu. Na komisariacie w Oslo Kirsten Nigaard nie uchodziła za szczególnie ciepłą osobę.
– Tak.
– W jakim wydziale, jeśli to nie jest niedyskretne pytanie?
Jest, pomyślała.
– Kripos2.
– Ach, rozumiem. To znaczy nie, nie rozumiem… Ciekawy zawód, co?
– Można tak powiedzieć.
– I jedziesz do Bergen w sprawie… w sprawie…
Kirsten postanowiła nie ułatwiać jej zadania.
– W sprawie… no wiesz, no… w sprawie morderstwa, tak?
– Tak – odparła sucho.
Kobieta chyba zrozumiała, że posunęła się zbyt daleko, ponieważ pokręciła głową, zaciskając wargi.
– Wybacz, właściwie nic mi do tego. – Wskazała na swój bagaż. – Mam kawę w termosie. Chcesz?
– Zgoda – odpowiedziała Kirsten po chwili wahania.
– To będzie długa noc. Mam na imię Helga.
– Kirsten.

– A więc mieszkasz sama i nikogo w tej chwili nie masz, tak?
Kirsten rzuciła tamtej ostrożne spojrzenie. Powiedziała za dużo. Nieopatrznie pozwoliła, by kobieta wyciągnęła ją na zwierzenia. Ta cała Helga jest bardziej wścibska niż dziennikarka. Jako wywiadowczyni Kirsten wiedziała, że nawet w najzwyklejszych relacjach międzyludzkich słuchanie drugiego zawsze ma jakiś związek z szukaniem prawdy. Przemknęło jej przez myśl, że Helga świetnie nadawałaby się do prowadzenia przesłuchań. W pierwszej chwili się uśmiechnęła. Znała w Kripos śledczych, którzy mieli mniejszy talent do tej roboty. Ale przestała się uśmiechać. Niedyskrecja Helgi zaczęła jej działać na nerwy.
– Wiesz, Helgo, chyba się trochę zdrzemnę. Jutro czeka mnie długi dzień. A raczej dzisiaj – poprawiła się, spojrzawszy na zegarek. – Do Bergen już tylko niecałe dwie godziny. Muszę się przespać.
Helga popatrzyła na nią z dziwną miną.
– Oczywiście. Jak chcesz.
Jej oschły ton zbił Kirsten z tropu. Ta kobieta miała w sobie coś, czego policjantka na początku nie zauważyła, ale teraz było to widać jak na dłoni: nie lubiła, gdy ktoś się jej sprzeciwiał, stawiał opór. Niska tolerancja na frustrację, wyraźna tendencja do wzburzenia, manichejska wizja świata: osobowość histrioniczna, wywnioskowała. Przypomniała sobie wykłady w szkole policyjnej na temat podejścia, jakie należy zastosować wobec poszczególnych typów osobowości. Zamknęła oczy, z nadzieją, że w ten sposób przerwie dyskusję.
– Przykro mi – odezwała się nagle Helga, nie zważając na jej opuszczone powieki.
Kirsten otworzyła oczy.
– Przykro mi, że ci przeszkodziłam – powtórzyła Helga. – Usiądę gdzie indziej. – Prychnęła, uśmiechając się z wyższością i patrząc na policjantkę rozszerzonymi źrenicami. – Ty chyba nie masz wielu przyjaciół.
– Słucham?!
– Z takim paskudnym charakterem. To twoje odtrącanie ludzi, ta arogancja. Nic dziwnego, że jesteś sama.
Kirsten zesztywniała. Już miała zaoponować, gdy Helga szybko wstała i chwyciła bagaż, który leżał pod fotelem.
– Przepraszam, że ci przeszkodziłam – rzuciła raz jeszcze ostrym tonem i odeszła.
Świetnie, znajdź sobie inny cel, pomyślała Kirsten.

Zasnęła. Coś jej się śniło. Jakiś natarczywy, jadowity głos, który szeptał jej do ucha: „szszmata, parszszywa szszmata”. Przeszył ją dreszcz i obudziła się. Zadrżała po raz drugi, gdy tuż obok ujrzała Helgę. Kobieta siedziała na sąsiednim fotelu. Pochylała głowę nad twarzą Kirsten i przyglądała jej się okiem naukowca, który obserwuje amebę pod mikroskopem.
– A ty tu czego? – zapytała ostro.
Czy Helga naprawdę to powiedziała? Szmata? To słowo rzeczywiście padło czy Kirsten usłyszała je we śnie?
– Chciałam ci tylko powiedzieć, żebyś poszła się pieprzyć.
Kirsten poczuła, że ogarnia ją wściekłość. Wściekłość czarna jak burzowa chmura.
– Coś ty powiedziała?

O siódmej zero jeden pociąg wjechał na dworzec w Bergen. Dziesięć minut opóźnienia, dla NSB, kolei norweskich, to tyle co nic, pomyślał Kasper Strand, przestępując z nogi na nogę na peronie. Było ciemno jak w nocy i zważywszy na pogodę, miało tak pozostać aż do dziewiątej. Kobieta zeszła po stopniach wagonu i czubkiem buta dotknęła twardego gruntu. Podniosła głowę i od razu go zauważyła wśród nielicznych osób, które o tej godzinie przyszły na dworzec.
„Glina”, wyczytał w spojrzeniu, które się na nim zatrzymało. Był świadom, co zobaczyła: trochę mułowatego policjanta o łysej czaszce, niedogolonej brodzie i wyhodowanym na hansie brzuszysku, rozpychającym się pod niemodną skórzaną kurtką. Podszedł do niej. Starał się nie przyglądać zbytnio jej nogom. Był nieco zaskoczony jej strojem. Miała na sobie dość krótki zimowy płaszcz z kapturem obszytym futerkiem, nienaganną garsonkę, rajstopy w cielistym kolorze i kozaczki na obcasie. Może taka moda obowiązuje w policji w Oslo tej jesieni? Wyobraził sobie, że w tym stroju mogłaby wychodzić z sali konferencyjnej hotelu Radison Plaza mieszczącego się w pobliżu dworca głównego albo z budynku DnB NOR Banku. Jakkolwiek by było, bez dwóch zdań ładna. Szacował, że ma między czterdzieści a pięćdziesiąt lat.
– Kirsten Nigaard?
– Tak.
Podała mu dłoń w rękawiczce, a on zawahał się, czy ją uścisnąć, gdyż była dziwnie miękka, jakby pozbawiona kości. Jak gdyby rękawiczkę wypełniało powietrze.
– Kasper Strand, policja w Bergen – przedstawił się. – Witaj.
– Dzień dobry.
– Podróż nie była zbyt długa?
– Owszem, była.
– Dałaś radę się przespać?
– Właściwie to nie.
– Chodź za mną. – Wyciągnął czerwoną łapę w kierunku uchwytu jej torby, ale Kirsten ruchem podbródka dała mu do zrozumienia, że nie trzeba, woli ponieść sama. – Na komendzie czeka na ciebie kawa. Są też chleb, wędliny, soki owocowe i brunost. A potem do ataku.
– Wolałabym najpierw zobaczyć miejsce zbrodni. To niedaleko, jeśli się nie mylę?
Przechodzili właśnie pod dużym świetlikiem. Odwrócił się do niej, uniósł brew i podrapał się po sześciodniowym zaroście.
– Co? Tak od razu?
– Jeżeli nie masz nic przeciwko temu.
Kasper próbował ukryć irytację, ale był słaby w udawaniu.
Zobaczył, że Kirsten się uśmiecha. Uśmiechem bez serdeczności i adresowanym nie do niego. Z pewnością uśmiechała się do własnych myśli, ponieważ właśnie potwierdziła się opinia, którą miała na jego temat od pierwszej chwili. Cholera.
Wielki podświetlany zegar reklamujący „Bergens Tidende” zasłaniało rusztowanie i ogromna plandeka. Ten najważniejszy dziennik zachodniej Norwegii na pewno zamieści na pierwszej stronie informację o morderstwie w kościele. W holu skręcili w prawo, minęli fast food Deli de Luca i skierowali się w stronę sklepionego łukowato wietrznego i wilgotnego wyjścia, przed którym znajdował się postój taksi. Jak zwykle, mimo sześciorga klientów smaganych strugami zacinającego deszczu, na horyzoncie nie było ani jednej taksówki. Zaparkował swojego saaba 9-3 na bruku po drugiej stronie ulicy. Tutejsze ogródki i skromne zabudowania miały w sobie coś niezaprzeczalnie prowincjonalnego. W każdym razie tak musiała je postrzegać mieszkanka Oslo. Był głodny. Całą noc spędził na placu boju razem z resztą grupy dochodzeniowej okręgu Hordaland.
Kiedy usiadła obok niego, jej ciemny płaszcz się rozchylił i w blasku sufitowej lampki Kasper ujrzał śliczne kolana. Jasne włosy pasażerki układały się na kołnierzu płaszcza w niesforne fale, poza tym jednak były gładkie, po lewej stronie głowy rozdzielone wyraźnym przedziałkiem. Bynajmniej nie była naturalną blondynką; dostrzegł ciemną nasadę włosów i ciemne brwi, wydepilowane tak, by tworzyły węższą kreskę. Miała wręcz drażniąco niebieskie oczy, prosty, dość długi nos i wąskie, ale ładnie zarysowane wargi. Na czubku podbródka, lekko z lewej strony, pieprzyk. Wszystko w tej twarzy świadczyło o determinacji. Kobieta kontrolująca, spokojna, bezkompromisowa.
Znał ją dopiero od dziesięciu minut, ale przyłapał się na myśli, że nie chciałby takiej partnerki. Nie był pewien, czy na dłuższą metę zniósłby jej charakter ani czy potrafiłby ciągle odwracać wzrok od jej nóg.

Przypisy:
1) Norwegowie zwracają się do siebie w drugiej osobie liczby pojedynczej nawet wtedy, gdy się nie znają.
2) Norweska policja kryminalna zajmująca się zwalczaniem przestępczości zorganizowanej i innych przestępstw.

 
Wesprzyj nas