Niewyjaśnione zdarzenia, znakomicie nakreślone postaci, przyjaźnie wystawione na najcięższe próby – to wszystko znalazło się w nowej powieści Wojciecha Chmielarza “Cienie”.


CienieW Milanówku giną dwie kobiety – córka i konkubina słynnego gangstera. Zastrzelono je z broni podkomisarza Kochana, a on sam znika. Dzwoni jednak do Mortki i prosi o pomoc – ktoś go wrabia.

W tym samym czasie aspirantka Sucha próbuje rozwikłać sprawę nagrania z ukrytej kamery, na którym widać, jak kilku mężczyzn gwałci chłopaka. Zidentyfikowała wysoko postawionych polityków. Wie, że jeśli ujawni nagranie, wszystkiego się wyprą. W dodatku chłopak popełnił samobójstwo.

Mortka i Sucha postanawiają sobie pomóc – jeszcze nie wiedzą, że ich śledztwa się łączą i że staną oko w oko ze śmiercią. Mnożą się pytania. Komu jest na rękę wina Kochana? Czy przyjaźń między komisarzem i podkomisarzem przetrwa tę próbę? Komu mogą zaufać? Czy można uciec od przeszłości? A może za każdym ciągnie się jakiś cień…

***

Książki Wojciecha Chmielarza mogłabym polecać w ciemno. Ale tego nie robię. Bo ja po prostu lubię go czytać. Precyzyjny w języku, znakomity w zaplataniu kryminalnej intrygi. Wiarygodny. Kiedy dowiaduję się, że Chmielarz pracuje nad nową książką, mam pewność, że dostanę do rąk przednią opowieść. Nie zawiodłam się i tym razem. To się naprawdę czyta!
Angelika Kuźniak

Często się zastanawiałem, co powoduje, że Wojciech Chmielarz pozostaje niepodrabialnym zjawiskiem, osobnym w polskiej literaturze kryminalnej. I dopiero podczas lektury Cieni zrozumiałem. Wszystko. Cieniami Chmielarz po raz kolejny potwierdza swoją niezwykłą pozycję i formę pisarską na tym najlepszym z półświatków.
Irek Grin

Niewyjaśnione zdarzenia, znakomicie nakreślone postaci, przyjaźnie wystawione na najcięższe próby, a w tle Warszawa – miasto wielkich możliwości i bolesnych upadków. Chmielarz po mistrzowsku pokazuje, że nie da się uciec od przeszłości. Ona dopada zawsze i najczęściej znienacka…
Vincent V. Severski

Nie znam drugiego polskiego autora, który równie wnikliwie rysuje psychikę policyjnych bohaterów. Cienie są najlepszą powieścią kryminalną ostatnich lat. Mistrzowska intryga, trzymająca w napięciu do samego końca i… koniec, którego nikt nie przewidzi. Chmielarz przeszedł samego siebie!
Leszek Koźmiński, blog.kryminalnapila.pl

Wojciech Chmielarz (ur. 1984) – autor kryminałów, dziennikarz, zdobywca Nagrody Wielkiego Kalibru (2015), pięciokrotnie nominowany do tej nagrody. Publikował m.in. w „Pulsie Biznesu”, „Pressie”, „Nowej Fantastyce”, „Pocisku” i „Polityce”. Uznawany za jednego z najbardziej obiecujących pisarzy kryminalnych młodszego pokolenia. Autor cyklu powieści o komisarzu Jakubie Mortce: “Podpalacz” (2012), “Farma lalek” (2013), “Przejęcie” (2014), “Osiedle marzeń” (2016), cyklu gliwickiego: “Wampir” (2015) i “Zombie” (2017) oraz postapokaliptycznej powieści “Królowa głodu” (2014).

Wojciech Chmielarz
Cienie
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 17 stycznia 2018
 
 

Cienie


PROLOG

– Jeszcze ich nie zabraliście? – zapytał Mortka.
– Chcieliśmy, żebyś zobaczył to na własne oczy.
Grudniowy poranek. Absolutnie najgorsza rzecz, która może się zdarzyć w tym kraju, który i tak nie słynie ze zbyt przyjemnego klimatu. Było zimno i mokro. Jesień zdychała w męczarniach i nawet wschód słońca w Milanówku niewiele tu pomagał.
Andrzejewski podał Mortce lateksowe rękawiczki. Komisarz włożył je bez słowa i wszedł do domu jednorodzinnego. W salonie technik kryminalistyki robił ostatnie zdjęcia. Na dźwięk kroków podniósł głowę.
– To na pana czekaliśmy? – zapytał.
– Chyba tak.
– Dokumentacja już zrobiona, ale i tak proszę niczego nie ruszać. Poza tym proszę się rozgościć.
– Dzięki.
Policjant stanął przy ścianie, obrzucając wzrokiem cały pokój. Najważniejsze było pierwsze wrażenie. Szczegóły, które się wtedy zapamiętywało, zostawały na zawsze. Dlatego patrzył w skupieniu. Najpierw wystrój. Z zewnątrz dom wyglądał całkiem zwyczajnie. Wewnątrz czekała jednak spora niespodzianka. Marmurowe posadzki. Przykurzone, podniszczone i w wielu miejscach poplamione. Gipsowe kolumny udające greckie. Sztukaterie pod sufitem. Meble. Skórzana kanapa i fotele. Zbyt duże, wręcz gigantyczne. Ciemna skóra, podobnie jak podłogi, wymagała czyszczenia i konserwacji. Obok szklany stolik. Pod jedną ze ścian wielki telewizor. Parę lat temu robił wrażenie, ale teraz był po prostu przestarzały. Wszystko przez kineskop. Pod drugą kominek. Od dawna nikt w nim nie palił. Dom, który kiedyś był bogaty. Dom, który potrzebował pieniędzy.
Na podłodze lśniło szkło z rozbitych szklanek. W ścianach świeże dziury po kulach. Naliczył cztery. Niedaleko, mniej więcej pośrodku pomieszczenia, ciało kobiety w wieku około pięćdziesięciu lat. Blondynka w znoszonym dresie. Leżała na brzuchu. Głowa przechylona na bok. Usta na wpół otwarte. W dłoni pogrzebacz. Pod zwłokami kałuża zaschniętej krwi w kolorze bordowego lakieru, którym starsze kobiety malowały sobie paznokcie u stóp.
Mortka stanął kilka kroków przed ofiarą. Podniósł dłoń, jakby celował, i wymierzył z palca. Dziury po kulach znajdowały się w ścianie naprzeciwko niego. Pod stopami dojrzał błyszczące łuski.
– Tak – odezwał się technik z boku. – Strzelał do niej, kiedy pędziła, żeby mu przyłożyć tym żelastwem.
– To ona rzucała w niego szkłem?
– Tak to dla mnie wygląda. Wpadła do salonu. Zobaczyła, co się dzieje. Najpierw rzuciła w niego szklanką. Nie trafiła. To poleciała po pogrzebacz.
Mortka pokiwał głową.
– Marcin w ogóle jestem.
– Kuba.
Komisarz obszedł ciało z lewej strony. Przyjrzał się pogrzebaczowi. Na jego czubku nie dostrzegł żadnych śladów krwi. Prawdopodobnie nie zdołała zadać ciosu. Kula dosięgnęła ją wcześniej.
Półtora metra od niego na marmurze pojawiła się szkarłatna smuga. Ciągnęła się szeroko, wijąc się delikatnie i prowadząc w stronę kolejnego pomieszczenia. Poszedł jej śladem. Minął gipsową kolumnę. Za progiem znajdowała się kuchnia, a do smugi dołączyły zakrwawione ślady rąk i palców. Półtora metra dalej czekało na niego kolejne ciało. Tym razem młoda kobieta. Dwadzieścia kilka lat. Kruczoczarne włosy opadały częściowo na twarz, częściowo na podłogę. Powieki przymknięte. Można by pomyśleć, że źle się czuje i położyła się tutaj, żeby odpocząć. Miała na sobie czarne obcisłe spodnie od kostiumu i białą bluzkę. Na wysokości brzucha zabarwiła ją na czerwono ogromna, lepka plama krwi.
– Postrzał w brzuch – powiedział technik z salonu. – Cholernie bolesna sprawa. Namęczyła się, zanim odeszła.
– Widzę.
Obok ciała leżał telefon.
– Dzwoniła do kogoś? – zapytał Mortka.
– Pod alarmowy.
– Co konkretnie powiedziała?
– Niewiele. Zdążyła tylko poprosić o pomoc.
– Kiedy przyjechała policja?
– Dziesięć minut po zgłoszeniu. Lokalne chłopaki z Milanówka.
– Widzieli coś? Kogoś?
– To nie do mnie.
– Jasne. Dzięki.
Lewą rękę dziewczyna trzymała na brzuchu. Próbowała zatamować krwotok. Prawa leżała na podłodze, odciągnięta nienaturalnie w bok. Zakrwawiona dłoń była nieznacznie odgięta. Na serdecznym palcu dostrzegł biały krąg skóry. Jedyny fragment, który nie był poplamiony.
Wrócił do salonu. Technik skończył już swoją pracę i czekał z założonymi rękoma. Wyglądał, jakby fucha przewodnika po domu sprawiała mu przyjemność. Mortka pokazał na schody prowadzące na górę.
– Jest tam coś?
– Coś tam jest, ale nic interesującego. Wszystko rozegrało się tutaj. Salon. Kuchnia.
– Rozumiem. – Komisarz podrapał się po brodzie. – Pokażesz mi go?
– A nie widziałeś?
– Nie.
– To chodź.
Technik poprowadził go z powrotem do kuchni. Podszedł do blatu. Obok aluminiowego garnka i nadpalonej dawno temu bawełnianej szmatki leżał pistolet. Policyjny P99.
– Tutaj go znaleźliście?
– Tak.
– Nie ruszaliście? Nie przenosiliście?
– Nie. Sprawdziliśmy tylko numery seryjne, żeby wklepać w naszej bazie. I wtedy wyszło, co wyszło.
– To na pewno z tej broni strzelano?
– Wyślemy do waszego laboratorium, ale z lufy śmierdziało prochem, a kaliber pasuje.
– Dzięki za pomoc.
– Jakby pan miał jeszcze jakieś pytania, to proszę do mnie zadzwonić.
Technik wyciągnął kawałek papieru. Napisał na nim swój numer telefonu i dał Mortce. Komisarz pożegnał się z nim skinieniem głową i wyszedł na zewnątrz. Andrzejewski czekał na niego na podjeździe. Podinspektor i szef stołecznego Wydziału Zwalczania Terroru Kryminalnego i Zabójstw dreptał w miejscu, próbując się ogrzać. Na łysą głowę nasunął kaszkiet, którego daszek opadał mu niemal na brwi.
– Widziałeś? – zapytał.
– Widziałem – potwierdził. – To bez sensu. Nie zabija się dwóch osób i nie zostawia się na miejscu pistoletu.
– To broń służbowa. Czy ją wziął czy nie, nie ma znaczenia. Zidentyfikowalibyśmy ją po pociskach i łuskach.
– Ale to by trochę zajęło.
– Słuchaj, Kuba, są możliwe dwa scenariusze. Albo zorientował się, że dziewczyna zadzwoniła po pomoc, i wiedział, że nie zdąży zatrzeć śladów. Zostawił broń, bo to już nie miało żadnego znaczenia.
– Albo?
– Albo to, co się tutaj działo, nie było zaplanowane. Wszystko wydarzyło się na gorąco. A wiesz, jak jest w takich sytuacjach. Ludzie popełniają głupie błędy. Nawet policjanci.
Mortka kiwnął głową.
– Po co mnie tu przywiozłeś?
– Żebyś zobaczył wszystko na własne oczy, żeby nie wpadły ci do głowy żadne głupie pomysły.
– Niby jakie?
– On zniknął. Nie wiemy, gdzie jest. Chociaż nie przesądzam o jego winie, wszystko wskazuje na niego. Prawdopodobnie się ukrywa. Może będzie szukał wsparcia. Może zwróci się do ciebie. Wtedy przypomnij sobie to, co tutaj widziałeś, Kuba. I pod żadnym pozorem – niezależnie od tego, że to twój kumpel, niezależnie od tego, że razem pracowaliście – nie pomagaj mu. Nie pomagaj Kochanowi, Kuba.

1

Pierwsza rzecz, której cię uczą, kiedy zaczynasz pracę w hotelu – bądź uważnym obserwatorem. Druga rzecz – szybko zapominaj to, co zobaczyłeś. Logiczne. Gościom zależy na tym, by obsługa była zawsze obok nich, gdy potrzebują pomocy. A nawet jeszcze wcześniej. Żeby to osiągnąć, trzeba patrzeć. Ale jak jeden taki biznesmen przyjeżdża na dwudniową delegację i zamawia sobie panienkę do pokoju dla rozluźnienia, to zależy mu przede wszystkim na dyskrecji. A najlepszym gwarantem dyskrecji jest niepamięć. Dlatego też te dwa słowa – „patrz i zapominaj” – powinny zostać uznane za maksymę hotelarskiej branży.
Grzegorz dobrze radził sobie z pierwszą częścią, z drugą miał jeszcze problemy. Dlatego od razu zauważył tego mężczyznę. Postawny, krótkie siwe włosy. W tej pracy człowiek szybko dowiaduje się, jak rozróżniać cztery zawody: psy, złodziei, prostytutki i taksówkarzy. Ten był policjantem. Świadczyła o tym jego postawa – coś na pograniczu pewności siebie i arogancji. Coś, co mają tylko osoby, które w dowolnej chwili mogą zamachać ci odznaką przed nosem i kazać spierdalać w podskokach, bo tak.
Policjant w hotelu to zły znak. Grzegorz zastanawiał się, czy nie powinien wezwać kierownika zmiany i szefa ochrony, ale po chwili postanowił jednak nie robić afery. Facet pewnie przyszedł na umówione spotkanie, a może tylko szuka toalety. Recepcjonista rozejrzał się po holu, szukając wzrokiem innych funkcjonariuszy. Albo dobrze się chowali, albo ich nie było. Wolał to drugie wyjście. Oznaczało to, że policjant przyszedł sam i nie szykuje się żadna grubsza akcja.
Stojąca przy komputerze Aniela też zauważyła siwowłosego. Akurat obsługiwała zagranicznego gościa. Chyba Niemca albo Szweda, więc wymienili między sobą spojrzenia. Oni zawsze fatalnie mówią po angielsku. Z dziwnym, twardym akcentem, który sprawia, że słowa brzmią jak potłuczone cegły. Do tego nachylają się wtedy do ciebie z taką obrażoną, teutońską miną, bo to w końcu twoja wina, to zawsze jest twoja wina. Z Anglikami nie było lepiej. Mamrotali, jakby pili od samego rana. Zero szacunku dla własnego języka. Według Grzegorza najłatwiej dogadywało się z Amerykanami i, o dziwo, z Hindusami i Arabami.
Aniela była ładną, niską blondynką z dość dużymi piersiami. Z pełną świadomością tego faktu wkładała do pracy zbyt małe koszule, przez co materiał napinał się do granic możliwości, a guziki wyglądały tak, jakby miały zaraz wystrzelić na wszystkie strony. Grzegorz uważał to za dość prostackie zachowanie, ale poza tym lubił tę miłą, sympatyczną dziewczynę, która bardzo pomogła mu podczas pierwszych dni pracy w Gromadzie. Planował zaprosić ją na kawę. Jednak zanim zebrał się na odwagę, zobaczył, jak odjeżdża na motorze ze swoim chłopakiem, wbitym w skóry, użelowanym, opalonym na brąz miśkiem, więc zrezygnował.
Siwowłosy pokręcił się po holu, ewidentnie czegoś szukając. Wreszcie stanął przy świątecznej choince. Ubrali ją już na początku grudnia, zdaniem recepcjonisty zdecydowanie za wcześnie, ale kierownictwo chciało, kierownictwo ma. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę papierosów i wsadził jednego do ust.
– Przepraszam! – odezwał się Grzegorz zza kontuaru. Funkcjonariusz wydawał się go nie słyszeć. – Przepraszam! – krzyknął głośniej. – Pan, pan tam z tyłu!
Siwowłosy drgnął. Spojrzał na recepcjonistę zirytowany, jakby właśnie złapano go w światła reflektorów. Aniela ciągle walczyła z Niemcoszwedem, próbując wytłumaczyć mu po raz dziesiąty jedną pozycję z rachunku, więc Grzegorz musiał radzić sobie sam. Wyszedł zza lady i zbliżył się do gościa. Sprawdził, gdzie znajduje się hotelowy ochroniarz, na wypadek gdyby konieczne było wezwanie pomocy.
– Przepraszam pana bardzo, ale tutaj nie wolno palić – powiedział.
– Przecież nie palę – obruszył się siwowłosy.
Faktycznie, papieros był niezapalony. Grzegorz jednak wiedział, że z takimi osobami nie ma sensu dyskutować, a na pewno nie wolno przyznawać im racji. Trzeba spokojnie, ale stanowczo robić swoje. Nawet jeśli to policjant.
– Bardzo pana przepraszamy, ale w naszym hotelu nie wolno palić. Proszę schować tego papierosa.
Mężczyzna pociągnął nosem. Wyjął papierosa z ust. Podsunął go demonstracyjnie recepcjoniście, niemal wsadzając mu go do oka, a potem teatralnym ruchem schował do wymiętej paczki.
– Bardzo panu dziękuję.
Grzegorz chciał się wycofać za ladę, ale siwowłosy powstrzymał go znaczącym chrząknięciem.
– Tak, słucham?
– Którędy do apartamentów?
– Windy znajdują się…
– Nie interesują mnie windy – przerwał mu policjant. – Macie jeszcze taki przedpotopowy wynalazek jak schody?
Grzegorz uśmiechnął się uprzejmie, bo kiedy goście żartują, zawsze trzeba się uśmiechać. Nawet jeśli są to tacy buce jak ten.
– Oczywiście – potwierdził. Potem wskazał mu drogę i poinformował, na które piętro powinien wejść. Policjanta interesował konkretny pokój, apartament mieszczący się na jednym z najwyższych pięter. Recepcjonista miał więc tę satysfakcję, że siwowłosy solidnie się zmacha, zanim dotrze na miejsce.
Wrócił za kontuar. Niemcoszwed kierował się już w stronę wyjścia, ciągnąc za sobą ogromną walizkę na kółkach. Aniela schowała za ucho kilka luźnych kosmyków.
– Czego chciał? – zapytała.
– A twój? – odpowiedział pytaniem chłopak. – Bo ja go ni w ząb nie rozumiałem.
– Chyba chciał się dowiedzieć, gdzie jest apteka.
– Chyba?
– Ja też go ledwo, ledwo. W każdym razie wskazałam mu drogę do najbliższej.
– A jeśli nie o to mu chodziło?
– To wróci. A ten twój? Podejrzanie wyglądał.
– Podejrzanie? Mi raczej na policjanta.
– To mówię, że podejrzanie – zaśmiała się Aniela. – Czego chciał?
Grzegorz już otwierał usta, żeby jej odpowiedzieć, kiedy przypomniał sobie, kto pojawił się dwadzieścia minut wcześniej w hotelu. I kto wziął klucz elektroniczny do tego samego apartamentu, do którego udał się policjant. Postawny mężczyzna. Uprzejmy i miły, ale w jego spojrzeniu było coś nie tak. Miał zimne, martwe oczy węża. Umówili się tutaj na spotkanie, tak zrozumiał. Ten policjant i ten niepokojący mężczyzna. I nie mogło z tego wyjść nic dobrego.
W hotelarstwie uczą cię najpierw dwóch rzeczy – być uważnym i szybko zapominać. Grzegorz nieźle radził sobie z pierwszą. Nad drugą postanowił jak najszybciej popracować. Dla własnego dobra.

Komisarz Gruda z Wydziału Zwalczania Terroru Kryminalnego i Zabójstw powoli wspinał się po schodach i po raz kolejny przeklinał pod nosem swój strach przed windami. Nie że w ogóle do nich nie wchodził. Czasami nie miał wyjścia. W życiu nie przyznałby się do tej fobii komukolwiek z pracy. Ale zawsze, jeśli tylko mógł, wybierał schody. Z windami było coś bardzo nie tak. Małe metalowe klitki, zawieszone na linie, ciągną człowieka wysoko w górę, jakby był tylko stertą desek. Liny mogą przecież się zerwać, hamulce nie zadziałać, a jedyne, co można wtedy zrobić, to wciskać przycisk alarmowy, co oczywiście i tak nic nie daje. Albo nawet samo zatrzaśnięcie w windzie. Znowu nic się nie da zrobić. Trzeba tylko siedzieć w tej celi dwa na dwa i modlić się, żeby pomoc nadeszła, zanim zachce ci się srać. Nie. Kiedy tylko Gruda mógł wybierać, to zawsze wybierał schody. Tak było i tym razem.
Dotarł wreszcie na wskazane przez recepcjonistę piętro. Przystanął tam na dwie, trzy minuty. Otarł pot z czoła. Poczekał, aż serce znów zacznie mu normalnie bić. Wyciągnął komórkę i wyłączył ją na wszelki wypadek. Dopiero potem ruszył korytarzem w stronę pokoju. Po drodze minął sprzątaczkę, która pchała wózek pełen zużytych ręczników. Stanął przed drzwiami. Nie spodziewał się żadnych niespodzianek, ale na wszelki wypadek sprawdził, czy łatwo sięgnie po nóż schowany w kieszeni spodni. Umawiali się, że przyjdą bez broni, ale według Grudy dotyczyło to pistoletów. Poza tym jeśli gospodarz naprawdę spodziewał się, że komisarz pojawi się u niego zupełnie bezbronny, to musiał oszaleć. Nóż tkwił w kieszeni. Porządne, mocne składane ostrze. Wystarczyło nacisnąć przycisk, by się wysunęło. Dobre, żeby kogoś szybko dźgnąć.
Zapukał. Czekał cierpliwie, nasłuchując, ale nie usłyszał żadnych kroków po drugiej stronie. Po prostu drzwi uchyliły się z lekkim stukotem, kiedy zwalniał się zamek. Otworzył je szerzej. Wszedł do środka, zamykając za sobą. Minął krótki korytarz i znalazł się w pierwszym z pokoi. Nawet ładny. Na żółtych ścianach powieszono jakieś obrazki dla ozdoby. Pod oknem stolik, dwa wygodne fotele, elegancka biała kanapa.

 
Wesprzyj nas