“Jedenastka Kłapząba” to powieść z 1922 roku. Miała 30 wydań, na jej podstawie powstał film, serial telewizyjny i liczne inscenizacje teatralne. To nie przypadek. Piłka nożna niezmiennie ekscytuje.


Jedenastka KłapząbaChcesz wygrać z Barceloną, a potem zostać mistrzem świata w piłce nożnej? Musisz być biednym rolnikiem i mieć 11 synów. Załóż drużynę piłkarską, a potem będzie już z górki!

Rozgrywki ligowe, mistrzostwo kraju… Idzie za łatwo? Nie martw się! Zaczną się problemy, które do dziś trapią sport:
– Czy pieniądze są nagrodą, czy celem?
– Jak zmotywować do walki, gdy przegrywa się w meczu o wszystko?
– Jak pokonać przeciwnika grającego nie fair?

Książka mądra, z uśmiechem. Podróże, relacje z meczów, niekłamane emocje. Świetna dla dzieci. Wciągająca dla dorosłych.

***

Jeśli miałbym podać ulubionych czeskich książek, bez wątpienia znalazłaby się wśród nich “Jedenastka Kłapząba”. Choćby dlatego, jak chłopcy z czeskiej wsi rozgromili F.C. Barcelonę.
Według mnie jest to jedna z najpiękniejszych czeskich bajek, również dla dorosłych.
Evžen Boček, autor „Ostatniej arystokratki”

Eduard Bass (właściwie Eduard Schmidt) ur. 1888, zm. 1946 – czeski pisarz, konferansjer, piosenkarz, aktor. Redaktor naczelny jednego z najpopularniejszych czeskich dzienników – „Lidovych novin”. “Jedenastka Kłapząba” od ponad dziewięćdziesięciu lat podbija serca kolejnych pokoleń czytelników.

Eduard Bass
Jedenastka Kłapząba
Przekład: Mirosław Śmigielski
Wydawnictwo Stara Szkoła
Premiera: 20 maja 2016
 
 

Jedenastka Kłapząba


I

Był sobie kiedyś pewien biedny rolnik, nazywał się Kłapząb i miał jedenastu synów. W tej biedzie nie wiedział, co z nimi począć, więc założył drużynę piłkarską. Przy domku miał kawałek łąki, postawił tam bramki, sprzedał kozę, kupił dwie piłki i chłopcy zaczęli trenować. Najstarszy z nich miał na imię Janek. Był wielkim dryblasem, więc to on stanął między słupkami. Ponieważ dwaj najmłodsi synowie – Franek i Jurek – byli drobni i zwinni, Kłapząb ustawił ich do gry na skrzydłach. Zawsze o piątej rano budził swoich synów i wyruszali razem na intensywny spacer po lesie. Kiedy przeszli sześć kilometrów, zawracali i biegli truchtem z powrotem. Dopiero wtedy siadali do śniadania, a kiedy zjedli, szli kopać piłkę. Staremu Kłapząbowi bardzo zależało na tym, żeby wszyscy jego synowie umieli wszystko. Uczył więc chłopców przyjmowania górnych piłek i ich gaszenia, podań, zwodów, strzałów z miejsca i w biegu, po dryblingu i z pierwszej piłki, wrzutek, przewrotek, dryblingu, gry głową, rzutów karnych, rożnych i autowych, odbiorów, przyjęć na klatkę piersiową, gry w trójkącie w środku pola lub między łącznikiem, skrzydłowym i pomocnikiem, podań na skrzydła, wyprowadzania kontr oraz bronienia się przed nimi, długich wykopów, celnych strzałów, gry kombinacyjnej, wybiegania na pozycję, robinsonad, podkręcania, strzałów fałszem, unikania spalonego, przeskakiwania nad nogami przeciwnika, podłączania się obrońców do ataku, strzałów szpicem, prostym podbiciem, kolankiem, kostką, piętą. Jak widzicie, chłopców Kłapząba czekało sporo nauki, ale to i tak jeszcze nie było wszystko. Do tego doszły potem specjalne ćwiczenia biegów i skoków. Musieli biegać na wszystkie dystanse od pięćdziesięciu metrów do czterech kilometrów, skakać w dal i wzwyż, o tyczce i trójskokiem, biegać z przeszkodami, a przede wszystkim musieli mieć szybki start. Ale to też jeszcze nie było wszystko, musieli także rzucać oszczepem i dyskiem oraz pchać kulą, żeby wzmocnić ramiona, musieli uprawiać zapasy grecko-rzymskie, żeby całe ciało było twarde jak skała, musieli przeciągać linę, żeby mieć sylwetkę jak z żelaza. A przede wszystkim, zanim zaczęli jakikolwiek trening, musieli wykonywać ćwiczenia oddechowe z lekkimi ciężarkami, ponieważ stary Kłapząb powtarzał im, że bez długiego oddechu i spokojnego serca wszystkie inne ćwiczenia są niezwykle wyczerpujące. Krótko mówiąc, mieli tyle pracy, że kiedy w południe wpadali do domu głodni jak wilki, obiad znikał z ich talerzy w mgnieniu oka, a oni wylizywali wszystko, co jeszcze zostało w garnku lub na blasze. Potem wyciągali się jeden obok drugiego na podłodze lub kładli się na trawie na podwórzu i przez godzinę odpoczywali. Nawet rozmawiać zbytnio się im nie chciało, wszyscy byli zadowoleni, że mogą leżeć i nie ruszać nawet palcem. Po godzinie stary Kłapząb zawsze wyklepywał fajkę, gwizdał na swoich synów i zaczynali od nowa. Pod wieczór ojciec sam wkładał korki i dołączał do swoich chłopaków, żeby było ich łącznie dwunastu. Wtedy grali po sześciu na dwie bramki. Wieczorem wpadali do domu jak wielka fala, a Kłapząb wszystkich po kolei masował, wylewał na każdego trzy kubły zimnej wody (prysznica w domu nie mieli), potem przygotowywał lekką kolację, a po krótkiej rozmowie zaganiał wszystkich do łóżek. A rano od nowa to samo. Tak uczyli się dzień po dniu przez trzy lata. Pod koniec trzeciego roku Kłapząb wybrał się do Pragi, skąd przywiózł tabliczkę i przybił ją drzwi. Miała niebieską ramkę, a w środku na białym tle widniały czerwone litery:
K.S. JEDENASTKA KŁAPZĄBA

A w kieszeni Kłapząb miał potwierdzenie od związku piłki nożnej, że Jedenastka Kłapząba przystępuje do rozgrywek trzeciej ligi. Chłopcy bardzo się złościli, że znaleźli się w tak niskiej lidze, ale stary Kłapząb tłumaczył im:
– Wszystko w swoim czasie. Jak Bóg da, utrzecie nosa nawet wielkiej Slavii Praga, ale najpierw musicie osiągnąć jej poziom. Nauczyłem was wszystkiego, co może być wam potrzebne, a teraz już sami musicie przebijać się jak najwyżej. Tak jest na całym świecie.
Chłopcy jeszcze przez chwilę narzekali, ale potem poszli spać i tylko Franek i Jurek rozważali szeptem do późna, jak uciec z piłką Racowi, jak strzelić Chaniowi pod brzuchem albo jak w meczu ze Spartą Praga okiwać Hoyera i zmieścić piłkę tuż przy słupku bramki strzeżonej przez Peyra.
Wiosną rozpoczęły się rozgrywki. Jedenastka Kłapząba pojechała do Pragi na pierwszy mecz – z A.C. Głęboczopy. Chłopców Kłapząba nikt nie znał, ludzie śmiali się z nazwy ich drużyny, a jeszcze głośniej śmiali się, kiedy zobaczyli tych jedenastu przestraszonych chłopców w baranicach na głowach, którzy pierwszy raz w życiu przyjechali do miasta i których przywiózł stary chłop z fajką w ustach. Ale kiedy Kłapząbowie ustawili się na boisku i sędzia gwizdnął, zaczął się prawdziwy dopust boży. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem trzydzieści dziewięć do zera, a na drugą piłkarze A.C. Głęboczopy już nawet nie wyszli. Stwierdzili, że w związku piłki nożnej ktoś musiał się pomylić, bo ich przeciwnik z pewnością nie jest drużyną na poziomie trzeciej ligi. Stary Kłapząb siedział na ławce, słuchał, o czym rozmawiają ludzie wokół niego i tylko uśmiechał się i chichotał, przesuwając fajkę z jednego kącika ust do drugiego, a oczy świeciły mu się jak kotu. Dopiero kiedy usłyszał, że nawet sędzia przyznał, że doszło do jakiegoś nieporozumienia i że zgłosi to w związku, ojciec poszedł do swoich chłopców do szatni, poklepał każdego z nich po ramieniu i zabrał wszystkich do domu.
W środę listonosz przyniósł mu długie pismo. Było w nim napisane, że decyzją związku piłki nożnej Jedenastka Kłapząba została awansowana do rozgrywek drugiej ligi i że w niedzielę ma zagrać z K.S. Wierszowice. Stary Kłapząb trząsł się z radosnego śmiechu, a jego chłopcy cieszyli się wraz z nim.
W niedzielę pojechali do Wierszowic – dzielnicy Pragi. Na mecz przyszło wiele tysięcy ludzi, ponieważ po stolicy rozniosło się już, jak niezwykłą drużyną jest owa Jedenastka Kłapząba. Stary Kłapząb znów usiadł z fajką na ławce, puścił oko do swoich chłopaków, a oni wygrali czternaście do zera. I znów zrobiło się zamieszanie, i znów przyszło pismo, a Jedenastka Kłapząba znalazła się w pierwszej lidze. Stąd nie dało się już nigdzie awansować. Pokonywali więc klub za klubem: K.S. Kroczegłowy 13:0, Spartę Koszyrze 16:0, Spartę Kladno 11:0, Czechię Karlin 9:0, K.S. Nusle 12:0, Meteoryt Praga 10:0, K.A.F.C. 8:0, K.S. Kladno 15:0, A.F.K. Wierszowice 7:0, Union Żiżków 4:0, Viktorię 6:0, a w półfinale fazy play-off mieli zmierzyć się ze Spartą. W tym tygodniu Kłapząb pozwolił synom tylko na lekki trening, masował ich dłużej niż zazwyczaj, a w niedzielę przed meczem zmienił ustawienie drużyny. Dwie godziny później wysłał do żony telegram: Sparta pokonana 6:0. A ten słynny Peszek był bezradny jak dziecko!
Tej niedzieli Slavia pokonała Union, więc za tydzień miała zmierzyć się w finale właśnie z Jedenastką Kłapząba. Na mecz ciągnęły takie tłumy, że trzeba było zmobilizować wojsko i zamknąć niektóre ulice. Wszystkie inne spotkania piłkarskie zaplanowane na ten dzień zostały przełożone, ponieważ każdy chciał zobaczyć Jedenastkę Kłapząba. Drużyna przyjechała na stadion specjalnym autobusem. Stary Kłapząb siedział obok kierowcy i przyglądał się ludziom. Zaprowadził swoich synów do szatni, poczekał, aż się przebiorą, i powiedział:
– To co chłopcy, rozniesiemy ich?
– Rozniesiemy! – krzyknęli chłopcy i wyszli na boisko.
Natomiast ich tatę dwóch działaczy zaprowadziło do loży honorowej, gdzie zajął miejsce w towarzystwie prezydenta Pragi, komendanta policji i ministra finansów. W lożach obowiązuje zakaz palenia, ale kiedy stary Kłapząb wyciągnął fajkę, komendant policji skinął swoim policjantom, że ten pan może sobie zapalić.
Tymczasem na płycie boiska doszło wśród fotoreporterów do wielkiej bójki, ponieważ każdy chciał zdobyć jak najlepsze ujęcie Jedenastki Kłapząba i na murawę wtargnęło aż sześćdziesięciu fotografów. A kiedy całe to zamieszanie się skończyło, każda z drużyn ustawiła się na swojej połowie i sędzia gwizdkiem rozpoczął mecz. Chłopcy Kłapząba grali w swoim najlepszym stylu. Slavia też była w dobrej formie, ale już do przerwy przegrywała 0:3, a w drugiej połowie straciła kolejne dwa gole. Cała Jedenastka Kłapząba została zaniesiona przez kibiców na rękach aż do hotelu. Przed budynkiem zebrał się olbrzymi tłum, a komendant policji poprosił Kłapząba, żeby wygłosił krótkie przemówienie, bo inaczej ludzie nie rozejdą się do domów. Stary Kłapząb wyszedł więc na balkon, wyjął z ust fajkę, poprawił na głowie baranicę, a kiedy tysiące skandujących w dole głosów wreszcie ucichło, przemówił:
– No dobrze! Powiem wam, jak to osiągnęliśmy!
Powiedziałem synom: do pioruna, chłopaki, roznieście ich! No i oni ich roznieśli. Bo najważniejsze jest to, żeby dzieci słuchały swoich rodziców!
I te same słowa Kłapząb wygłosił do dwudziestu tysięcy fanów podczas oficjalnej fety na cześć drużyny, która wygrała ligę z bilansem bramek 122:0.

II

W zagranicznej prasie ukazywało się mnóstwo informacji o chłopcach Kłapząba jeszcze na długo przed rozstrzygnięciem walki o tytuł mistrzowski. Dziennikarze największych sportowych gazet przyjeżdżali do Pragi, by na własne oczy zobaczyć ten „cud na zielonej murawie”, a w skromnym domku w Bukwiczkach Dolnych co rusz pojawiali się różni obcy panowie w strojach jak z żurnala i proponowali staremu Kłapząbowi rozegranie meczów za granicą. Stary Kłapząb każdego z nich wysłuchiwał, wyciągał z sekretarzyka stary kalendarz, zapisywał, co kto mu obiecał, a potem często ślęczał nad tymi notatkami nawet godzinę. Chłopcy wiedzieli, że tato coś dla nich szykuje, ale nie dopytywali się o nic, dopóki nie mieli mistrzostwa w kieszeni. Kiedy wygrali swój słynny finał ze Slavią, kupili wszystkie gazety, w których były ich zdjęcia oraz bardzo długie artykuły poświęcone ich triumfowi, i przywieźli je mamie. Biedna matka tak bardzo wzruszyła się tym, jak znani i szanowani są jej synowie, że aż się rozpłakała i zaczęła dziękować Bogu, że chłopcy już coś osiągnęli i że nie będą już musieli tak ciężko harować.
– Mario, co ty wygadujesz? – powiedział jej na to stary Kłapząb.
– No, póki terminowali i byli czeladnikami – tłumaczyła mu żona – zawsze było mi ich żal, że muszą tak zasuwać. Teraz są w końcu mistrzami i mogą sobie odpocząć. Tak jak ten mistrz Kopytko. Wciąż musiał ciężko pracować, a od kiedy otworzył swój zakład, zrobiło się z niego panisko, a do roboty ma czeladników.
– Chryste Panie, Mario – kręcił poważnie głową Kłapząb.
– Wy, kobiety, nigdy nie zrozumiecie sportu! Czy ty myślisz, że teraz wynajmiemy jedenastu mężczyzn, żeby grali za nas, a my będziemy się im tylko przyglądać?
– No to by było najsensowniejsze!
– W życiu bym się nie spodziewał, co też taka kobieta może wymyślić. Właśnie teraz będziemy mieć najwięcej pracy! Chłopaki, chodźcie no tutaj.
Po czym Kłapząb wyjął swój kalendarz, wytrzepał fajkę, włożył na nos okulary i spojrzawszy przez nie, czy nikogo nie brakuje, rzekł:
– Skoro już zebraliśmy się tu wszyscy, przyjrzyjcie się nosowi Jurka!
Wszyscy spojrzeli na Jurka, a on strasznie się zaczerwienił. Ale na jego nosie nie było widać nic szczególnego.
– Przyjrzyjcie się dobrze – kontynuował tato – jak Jurek zaczął zadzierać nosa, bo strzelił Slavii trzy bramki! A wy, pozostali, robicie dokładnie to samo. Tak jakby na mistrzostwie wszystko się kończyło! Zdobyliście tytuł mistrza pierwszej ligi – zgoda. Jesteście najlepszym zespołem w kraju. Dobrze. I chcecie się tym zadowolić?
Myślicie, że to wam wystarczy raz na zawsze? Według mnie to byłoby wielkim błędem. Człowiek powinien wyznaczać sobie coraz wyższe cele i ciągle się rozwijać. Przez całe życie. Kto został mistrzem swojego kraju, musi dążyć do tego, by zostać mistrzem świata. I nie może spocząć na laurach, dopóki jest przed nim jeszcze coś, czego nie zdobył. A przed wami jest jeszcze prawie wszystko. Opuśćcie więc nosy i nie wywyższajcie się, bo zawsze może się pojawić ktoś, kto ogra was siedem do zera. Rozmawiałem o tym z wieloma ważnymi ludźmi i postanowiłem, że pojeździmy po Europie. Tutaj mam listę, dokąd pojedziemy: do Berlina, Hamburga, Kopenhagi, Oslo, Sztokholmu, Warszawy, Pesztu, Wiednia, Zurychu, Marsylii, Barcelony, Lyonu, Paryża, Brukseli, Amsterdamu i Londynu. Jeśli wygracie wszystkie te mecze, możecie zadzierać nosa aż po samą czapkę, ale do tego czasu odpuśćcie to sobie i zajmijcie się lepiej pakowaniem. Pojutrze jedziemy do Niemiec!
Chłopcy słuchali go jak w transie, ale kiedy skończył, padli sobie w objęcia, krzycząc z radości, że wyruszą w świat. Następnie przynieśli mapę i pokazywali sobie miejsca, które odwiedzą. Potem przytulali się do mamy i taty, a Jurek wszedł do psiej budy i opowiedział warczącemu Burkowi, dokąd pojadą.
Wieczorem stary Kłapząb musiał pogrozić im laską, żeby wreszcie położyli się do łóżek. Ale kiedy już ojciec zdmuchnął lampę i sam też poszedł spać, Jurek podniósł głowę, nachylił się do Franka i krzyknął: – Dania! – i dał bratu kuksańca pod żebra. A Franek krzyknął: – Szwajcaria! – i rzucił się na Jurka. A pozostali krzyczeli: – Chłopie, Norwegia! – Ty, mądralo, Berlin! – Jezu Chryste, Paryż! – A o Hiszpanii zapomnieliście? – Anglia! – i okładali się po ciemku poduszkami. Znów zakotłowało się tak, że nikt nie mógł złapać tchu. Potem usiedli na łóżkach i naradzali się, jak będą grać z poszczególnymi rywalami. Byli tacy podekscytowani, że nie zauważyli, kiedy nadszedł ranek.

 
Wesprzyj nas