“Britt-Marie tu była” to zabawna i pełna ciepła opowieść o kobiecie, która czeka całe życie, aż zacznie się jej własne.


Britt-Marie tu byłaJeśli wydaje ci się, że w małych, dotkniętych kryzysem finansowym przydrożnych miasteczkach nie może się zdarzyć nic dobrego, to znaczy, że jesteś człowiekiem pełnym uprzedzeń.

Britt-Marie ma 63 lata i nie jest bynajmniej pasywno-agresywna. Ona po prostu nie może znieść bałaganu, a brud, zadrapania i nieodpowiednio zorganizowane szuflady na sztućce sprawiają, że wydaje wewnętrzne okrzyki. Britt-Marie nie osądza innych, bo tak doprawdy nie robią cywilizowani ludzie. Chodzi o to, że czasami ludzie interpretują jej słowa jako krytykę, a ona przecież zawsze wypowiada je z najlepszymi intencjami.

Britt-Marie właśnie po 40 latach porzuciła męża i życie gospodyni domowej, by zacząć wszystko od nowa w Borg, jednym z tych dotkniętych kryzysem przydrożnych miasteczek. Poza cuchnącym piwem sklepem spożywczym-pizzerią-warsztatem samochodowym-urzędem pocztowym wszystko zostało tam zamknięte. Wszystko oprócz ośrodka rekreacyjnego, w którym zostaje zatrudniona Britt-Marie.

Kobieta nie znosi piłki nożnej, a jedyne, co zostało w Borg, to piłka nożna. Nie jest to bynajmniej początek wspaniałej przyjaźni. Jednak kiedy przeraźliwie pozbawiona talentu drużyna młodzieżowa, chcąc wystąpić w rozgrywkach, desperacko próbuje znaleźć trenera, Britt-Marie nie ma odwrotu. Zwłaszcza gdy niebawem zostaje zaproszona na randkę z policjantem i łamie rękę w solarium…

***

Backman jest genialny w wychwytywaniu i wyśmiewaniu się z tego, co typowo szwedzkie – strachu przed konfliktami, społecznego upośledzenia i beznadziejnej małomówności.
Norrköpings Tidningar

Fredrik Backman – urodzony 2 czerwca 1981 roku, szwedzki pisarz, bloger i felietonista. Dorastał w Helsinborgu, studiował religioznawstwo, ale przerwał studia i został kierowcą ciężarówki. Pisał kroniki dla „Metra” i prowadził blog dla gazety „Magazine Café”. W 2012 roku zadebiutował powieścią “Mężczyzna imieniem Ove”, którą wywołał ogromne zamieszanie w świecie literackim i szturmem wdarł się na najważniejsze listy bestsellerów. Na podstawie książki nakręcono nominowany do Oscara film. Wielki sukces odniosły także jego pozostałe powieści; wszystkie jak dotąd sprzedano na świecie w 9 mln egzemplarzy. Także “Pozdrawiam i przepraszam” przez rekordową liczbę tygodni okupowała listę bestsellerów „New York Timesa”, była też nominowana do Goodreads Choice Awards

Fredrik Backman
Britt-Marie tu była
Przekład: Magdalena Greczichen
Wydawnictwo Sonia Draga
Premiera: 24 stycznia 2018
 
 

Britt-Marie tu była


1

Widelce. Noże. Łyżki.
W tej kolejności.
Britt-Marie nie jest doprawdy kimś takim, kto osądza innych, bynajmniej, ale przecież żadna cywilizowana osoba nie wpadłaby na pomysł, żeby układać sztućce w szufladzie w inny sposób. Britt-Marie nie osądza innych, bynajmniej, ale przecież nie jesteśmy zwierzętami.
Jest poniedziałek w styczniu. Britt-Marie siedzi przy małym biurku w małym pokoju w urzędzie pracy. Naturalnie nie ma to nic wspólnego ze sztućcami, ale to oznaka wszystkiego, co jest nie tak. Sztućce powinny być ułożone tak jak zwykle, bo życie powinno się układać tak jak zwykle. Zwykłe życie dobrze się prezentuje, sprząta się kuchnię, dba o balkon i zajmuje dziećmi. Niewątpliwie to więcej pracy, niż się wydaje. Posiadanie balkonu.
W zwykłym życiu nie siedzi się doprawdy w urzędzie pracy.
Dziewczyna, która tu pracuje, ma krótko ścięte włosy, jak chłopak.
Nie ma w tym nic złego, bynajmniej. Britt-Marie nie ma uprzedzeń. To oczywiście bardzo nowoczesne. Dziewczyna wskazuje na kartkę i uśmiecha się, jakby jej się spieszyło.
– Proszę tylko wpisać swoje nazwisko, PESEL i adres zamieszkania!
Britt-Marie zostanie zarejestrowana. Jakby Britt-Marie była przestępcą. Jakby przyszła ukraść wolne miejsca pracy.
– Mleko i cukier? – pyta dziewczyna w następnej chwili, podając kawę w plastikowym kubku.
Britt-Marie nie osądza innych, bynajmniej, ale kto zachowuje się w ten sposób? W plastikowym kubku! Czyżby była wojna? Britt-Marie chce o to zapytać dziewczynę, ale ponieważ Kent ciągle zwraca jej uwagę, żeby była „bardziej do ludzi”, uśmiecha się najbardziej dyplomatycznie, jak tylko potrafi, i czeka, aż zaproponuje się jej podstawkę.
Kent to mąż Britt-Marie. Jest przedsiębiorcą. Odnosi wielkie, wielkie sukcesy. Robi interesy z Niemcami i jest bardzo, bardzo towarzyski. Dziewczyna wyciąga dwa jednorazowe mleczka do kawy, których nie trzeba przechowywać w lodówce. Potem wyciąga plastikowy kubek z plastikowymi łyżeczkami. Britt-Marie nie wyglądałaby na bardziej przerażoną, gdyby zobaczyła teraz węża.
– Ani mleka, ani cukru? – pyta dziewczyna, nie okazując zrozumienia.
Britt-Marie kręci głową i przeciera dłonią biurko, jakby było pełne niewidzialnych okruszków. Wszędzie leżą jakieś kartki w strasznym nieładzie. Na sprzątanie to oczywiście ona nie ma czasu, musi się przecież zajmować karierą, dochodzi do wniosku Britt-Marie.
– Okej, wystarczy, jak pani tu wpisze swój adres zamieszkania! – Dziewczyna uśmiecha się do kartki.
Britt-Marie wbija wzrok w swoje kolana i strąca niewidzialne okruszki ze spódnicy. Tęskni za swoją szufladą na sztućce. Za zwykłym życiem. Tęskni za Kentem, bo to Kent zawsze wypełnia wszystkie dokumenty.
Dlatego kiedy dziewczyna znowu ma otworzyć usta, Britt-Marie przerywa jej, mówiąc:
– Czy mogłabym prosić o wskazanie miejsca, na które mogę odstawić filiżankę?
Wypowiada to pytanie dystyngowanym tonem, którego używa, kiedy musi wydobyć całą swoją dobroć, żeby nazwać to coś „filiżanką”, choć jest to tylko plastikowy kubeczek.
– Co? – wyrywa się dziewczynie po drugiej stronie biurka, jakby można było odstawiać kubki gdzie popadnie.
Britt-Marie uśmiecha się tak życzliwie, jak tylko potrafi.
– Zapomniała pani o podstawce. Nie chcę zostawić śladów na pani biurku, droga pani.
Dziewczyna po drugiej stronie biurka wydaje się nie rozumieć wagi podstawek. Albo porcelany. Albo, swoją drogą, luster, stwierdza Britt-Marie, wyciągając wnioski z doboru fryzury.
– To nie ma znaczenia, proszę ją po prostu odstawić – mówi beztrosko dziewczyna, wskazując na kawałek wolnego miejsca na biurku.
Jakby życie było takie proste. Jakby nie odgrywało żadnej roli, czy się używa podstawek albo czy się układa sztućce w odpowiedniej kolejności. Dziewczyna puka długopisem w kartkę, koło rubryczki na „Adres zamieszkania”. Britt-Marie wydycha powietrze w sposób niezwykle cierpliwy, nie jest to bynajmniej westchnienie.
– Nie stawiamy przecież kubków prosto na biurku? Zostawiają wtedy ślady, droga pani.
Dziewczyna obserwuje powierzchnię stołu, która wygląda tak, jakby małe dzieci starały się jeść prosto z niej ziemniaki. Widłami. W ciemności.
– To nie ma znaczenia, i tak jest już zniszczone i porysowane. – Uśmiecha się.
Britt-Marie wydaje wewnętrzne okrzyki.
– Naturalnie nie rozważyła pani, że to może być spowodowane nieużywaniem podstawek.
Mówi to z troską w głosie, ma się rozumieć. Absolutnie nie „pasywnie-agresywnie”, jak kiedyś powiedziały dzieci Kenta, gdy im się wydawało, że Britt-Marie tego nie słyszy. Britt-Marie nie jest bynajmniej pasywno-agresywna. Troszczy się. Po tym, jak usłyszała dzieci Kenta mówiące, że jest pasywno-agresywna, była szczególnie troskliwa przez kilka tygodni.
Dziewczyna z urzędu pracy wygląda na nieco spiętą. Masuje brwi.
– Cóż… Czyli ma pani na imię Britt, tak?
– Britt-Marie. Tylko moja siostra mówi do mnie Britt – poprawia ją Britt-Marie.
– Gdyby pani mogła tylko… wypełnić ten dokument. Bardzo proszę – mówi dziewczyna.
Britt-Marie spogląda na dokument, w którym musi zaznaczyć, gdzie mieszka i kim jest. Obecnie wymaga się absurdalnie dużo papierkowej roboty, żeby móc być człowiekiem, taki jest zdecydowany pogląd Britt-Marie. Niedorzecznie wiele biurokracji, żeby państwo pozwoliło być komuś jego częścią.
W końcu niechętnie wpisuje swoje nazwisko, swój PESEL i numer telefonu komórkowego. Zostawia niewypełnioną rubryczkę na dane adresowe.
– Jakie ma pani wykształcenie, Britt-Marie? – indaguje dziewczyna.
Britt-Marie mocno trzyma torebkę.
– Pragnę poinformować, że moje wykształcenie jest znakomite – informuje.
– Ale nie ma pani żadnego formalnego wykształcenia? – pyta urzędniczka.
Britt-Marie wypuszcza krótko powietrze nosem, jakby prychnęła, ale Britt-Marie nie należy do takich osób, które prychają.
– Pragnę panią poinformować, że rozwiązuję pokaźną ilość krzyżówek. Do tego naturalnie nie są zdolne osoby nieposiadające wykształcenia – informuje, czując się atakowana.
Bierze mały łyk kawy. W ogóle nie smakuje jak kawa Kenta. Kent potrafi robić bardzo dobrą kawę, wszyscy to mówią. Britt-Marie odpowiada za podstawki, a Kent odpowiada za kawę. Tak ułożyli swoje wspólne życie.
– Ach tak – mówi dziewczyna i uśmiecha się zachęcająco, zadając inne pytanie: – Jakie ma pani doświadczenie zawodowe?
– Ostatnio byłam zatrudniona jako kelnerka. Dostałam niezwykle pozytywne rekomendacje – informuje Britt-Marie.
Przez chwilę dziewczyna wygląda na pełną nadziei. Wkrótce to mija.
– Kiedy to było? – pyta.
– W tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym ósmym – odpowiada Britt-Marie.
– Aha – mówi dziewczyna, starając się uśmiechać, próbując nieudolnie ukryć prawdziwą reakcję. Potem zadaje kolejne pytanie: – I od tamtej pory pani nie pracowała?
– Pracowałam każdego dnia od tej pory, pomagałam mężowi w jego firmie – mówi obrażona Britt-Marie.
Dziewczyna znowu wygląda na pełną nadziei. Wydawałoby się, że powinna się już nauczyć.
– Jakie były pani obowiązki w tej firmie?
– Zajmowałam się dziećmi i dbałam o to, aby nasz dom dobrze się prezentował – odpowiada Britt-Marie.
Dziewczyna uśmiecha się, chcąc ukryć rozczarowanie, w taki sposób, jak to się robi, kiedy się nie rozumie różnicy między „mieszkaniem” a „domem”. Różnicę stanowi „troska”. Sprawia ona, że są podkładki, prawdziwe filiżanki i łóżka, które rano ścieli się tak sztywno, że Kent żartuje ze swoimi znajomymi, że kiedy się potknie o próg sypialni, już prędzej połamie kości, lądując na łóżku niż na podłodze. Britt-Marie nie znosi, kiedy tak mówi. Cywilizowani ludzie podnoszą przecież nogi, przekraczając próg sypialni. Czy wymaga zbyt wiele? Żeby zachowywać się jak ludzie?
Kiedy Britt-Marie wyjeżdża z Kentem, posypuje materac proszkiem do pieczenia. Ścieli łóżko dopiero dwadzieścia minut później. Soda oczyszczona wchłania brud i wilgoć, co sprawia, że materac pozostaje świeży. Soda oczyszczona pomaga na prawie wszystko, jak wynika z doświadczenia Britt-Marie. Kent zwykle narzeka, że się spóźnią, ale ona splata przed sobą ręce w geście opanowania i mówi: „Muszę doprawdy pościelić łóżko przed wyjazdem. Co będzie, jeśli umrzemy?”.
To dlatego Britt-Marie nie znosi podróżować. Śmierć. Nawet soda oczyszczona nie poradzi sobie ze śmiercią. Kent mówi, że Britt-Marie przesadza. Britt-Marie wydaje wtedy wewnętrzne okrzyki. Ludzie umierają przecież co chwilę, podróżując, a co sobie inni pomyślą, kiedy właściciel będzie musiał wyłamać drzwi do mieszkania i znajdzie nieświeży materac? Że Kent i Britt-Marie żyli w brudzie?
Dziewczyna patrzy na zegarek.
– O… kej – mówi.
Jej ton wydaje się Britt-Marie nieco krytyczny.
– Nasze dzieci to bliźniaki, a my mamy balkon. Posiadanie balkonu to znacznie więcej pracy, niż mogłoby się wydawać – broni się Britt-Marie.
Dziewczyna kiwa ostrożnie głową.
– W jakim wieku są pani dzieci?
– To są dzieci Kenta. Mają trzydzieści lat.
Dziewczyna kiwa głową wolniej.
– Czyli wyprowadziły się z domu?
– Naturalnie.
Dziewczyna drapie się po fryzurze, jakby czegoś tam szukała.
– A pani ma sześćdziesiąt trzy lata?
– Tak – odpowiada Britt-Marie, jakby to nie miało żadnego znaczenia.
Dziewczyna odchrząkuje, jakby to mimo wszystko miało jakieś znaczenie.
– Cóż, Britt-Marie, będę z panią szczera. Mamy kryzys finansowy. Jest mało wolnych miejsc pracy dla osób w pani… sytuacji.
Głos dziewczyny nie brzmi tak, jakby chciała zakończyć swoją kwestię słowem „sytuacja”. Britt-Marie bierze głęboki oddech i uśmiecha się pobłażliwie.
– Kent mówi, że kryzys finansowy się skończył. Jest przedsiębiorcą, droga pani. Dlatego potrafi pojąć pewne rzeczy, które nieco przekraczają pani kompetencje.
Dziewczyna dłuższą chwilę mruga oczami. Patrzy na zegarek.
– No tak… W każdym razie jest pani zarejestrowana…
Dziewczyna wydaje się zestresowana. To sprawia, że Britt-Marie też się stresuje. Dlatego, żeby pokazać swoją dobrą wolę, nagle decyduje się powiedzieć dziewczynie komplement. Rozgląda się wokół, żeby znaleźć coś, co można pochwalić, aż w końcu mówi:
– Ma pani bardzo nowoczesną fryzurę.
Dziewczyna uśmiecha się tak bardzo uprzejmie, jak tylko potrafi. Koniuszki palców podążają instynktownie w kierunku głowy.
– Proszę? Aha… Dziękuję.
– To niezwykle odważne decydować się na krótkie włosy, kiedy ma się takie wysokie czoło – wyjaśnia Britt-Marie, życzliwie potakując.
Szczerze mówiąc, dziewczyna wygląda na nieco obrażoną ostatnią wypowiedzią Britt-Marie, choć to był komplement. Najwyraźniej tak to jest, kiedy człowiek stara się być towarzyski w kontaktach z młodzieżą. Dziewczyna podnosi się z krzesła.
– Dziękuję, że pani przyszła, Britt-Marie. Jest pani zarejestrowana w bazie danych. Skontaktujemy się z panią!
Wyciąga rękę, żeby się pożegnać. Britt-Marie się podnosi i podaje jej plastikowy kubek z kawą.
– Kiedy? – dopytuje się Britt-Marie.
– Cóż, trudno mi powiedzieć… – mówi dziewczyna.
Britt-Marie uśmiecha się dyplomatycznie. Zupełnie nie oskarżycielsko.
– Mam naturalnie czekać. Jakbym nie miała nic lepszego do roboty. Czy to ma pani na myśli?
Dziewczyna przełyka ślinę.
– To znaczy… mój kolega skontaktuje się z panią w sprawie szkolenia w związku z poszukiwaniem zatrudnienia i…
– Nie potrzebuję żadnego kursu. Potrzebuję pracy – wyjaśnia Britt-Marie.
– Tak, tak, ale nie wiadomo, kiedy coś się pojawi – tłumaczy dziewczyna.
Britt-Marie wyciąga z torebki notatnik.
– Powiedzmy jutro?
– Proszę? – mówi dziewczyna.
– Czy jutro może się coś pojawić? – pyta Britt-Marie.
Dziewczyna odchrząkuje.
– Cóż, chyba MOŻE, to znaczy…
Britt-Marie wyciąga z torebki ołówek, patrzy rozzłoszczona najpierw na ołówek, a potem na dziewczynę.
– Czy zechciałaby mi pani podać temperówkę? – pyta.
– Temperówkę? – powtarza dziewczyna, jakby pytanie dotyczyło tysiącletniego magicznego artefaktu.
– Muszę wpisać nasze spotkanie na listę – informuje Britt-Marie.
Są ludzie, którzy nie przywiązują wagi do notatników, ale Bóg świadkiem, że Britt-Marie nie należy do tego typu osób. Ma tyle list, że potrzebuje osobnej, na której zapisuje wszystkie pozostałe. Gdyby ich nie było, mogłoby się wydarzyć cokolwiek. Mogłaby umrzeć. Albo zapomnieć kupić sodę oczyszczoną.
Dziewczyna podaje długopis i mówi coś w stylu: „Ale jutro chyba nie mam czasu”, lecz Britt-Marie jest zbyt zajęta przypatrywaniem się długopisowi, żeby to usłyszeć.
– Nie piszemy chyba list długopisem? – wybucha w taki sposób, jak wtedy, kiedy tłumaczy się ludziom, którzy nie rozumieją, że przecież, na Boga, trzeba mieć możliwość wymazania jakiejś pozycji z listy.
Dziewczyna wygląda tak, jakby chciała, żeby Britt-Marie już sobie poszła.
– Nie mam nic innego. A jutro nie mam czasu, ale mój kolega skontaktuje si…
– Ha – przerywa Britt-Marie.
Britt-Marie często to mówi. „Ha”. Nie jak „ha, ha”, kiedy człowiek się śmieje, lecz jak kiedy mówi „aha”, gdy jest całkowicie rozczarowany. Jak kiedy zobaczy mokry ręcznik rzucony na podłodze w łazience. „Ha”. Britt-Marie ściąga zawsze usta po wypowiedzeniu tego słowa, żeby zaznaczyć, że „Ha” to doprawdy ostatnia rzecz, jaką zamierza wypowiedzieć w tej sprawie. Co rzadko się zdarza.
Dziewczyna się waha. Britt-Marie trzyma długopis tak, jakby się kleił. Wyszukuje w notatniku listę oznaczoną jako „Wtorek” i pisze na samej górze, nad „Posprzątać” i „Zrobić zakupy”, „Wiadomość z urzędu pracy”.
Oddaje długopis. Dziewczyna uśmiecha się pełna nadziei.
– Miło było panią poznać! Skontaktujemy się! – mówi, jakby ani jedno, ani drugie nie było prawdą.
– Ha. – Britt-Marie kiwa głową.
Potem wychodzi z urzędu pracy. Dziewczynie wydaje się naturalnie, że to było ich ostatnie spotkanie, ponieważ nie rozumie powagi, z jaką Britt-Marie traktuje swoje listy. Najwyraźniej dziewczyna nigdy nie widziała balkonu Britt-Marie.
To wyjątkowo, wyjątkowo reprezentacyjny balkon.

Jest styczeń, w powietrzu czuć zimowy chłód, ale na ziemi nie ma śniegu, jest poniżej zera, choć nie ma na to dowodu. Najgorsza pora roku dla roślin na balkonie. Po wyjściu z urzędu pracy Britt-Marie idzie do sklepu spożywczego, nie tego co zwykle, i kupuje wszystko, co ma zapisane na liście. Nie lubi sama robić zakupów, bo nie lubi pchać wózka. Kent zawsze to robi, Britt-Marie idzie obok i trzyma za brzeg wózka. Nie dlatego, że lubi rządzić, ale dlatego, że lubi trzymać rzeczy, które on trzyma. Ma wtedy poczucie, że zmierzają w tym samym kierunku.
Punktualnie o szóstej je zimną kolację. Jest przyzwyczajona do czekania na Kenta całą noc, więc próbuje włożyć jego porcję do lodówki. Ale jedyna lodówka, jaka się tu znajduje, jest wypełniona małymi butelkami z alkoholem. Siada ciężko na nie swoim łóżku i pociera palec serdeczny – nawyk, który się powtarza, gdy jest zdenerwowana. Kilka dni temu siedziała na własnym łóżku i obracała obrączkę na palcu po wyjątkowo skrupulatnym wyczyszczeniu materaca proszkiem do pieczenia. Teraz pociera palcem białą plamę na skórze palca, gdzie nosiła obrączkę.
Budynek ma adres, ale bynajmniej nie jest to ani mieszkanie, ani dom. Na podłodze stoją dwie plastikowe skrzynki na rośliny balkonowe, ale pokój hotelowy nie ma balkonu. Britt-Marie nie ma nikogo, na kogo mogłaby czekać całą noc.

Jednak mimo wszystko to robi.

 
Wesprzyj nas