“Uśpiony głos” to powieść, która poruszyła sumienie Hiszpanii. Historia hiszpańskich róż, których nie potrafił złamać generał Franco – wstrząsająca opowieść o niezłomnej wierze i miłości.


Uśpiony głosDulce Chacón opowiada o losie kobiet, które przeżyły piekło hiszpańskiej wojny. Wyzwala wspomnienia rozciągniętych na pryczach bólu i rozpaczy, nadziei krążącej po spacerniaku, miłości ukrytej pod bluzką i odbijającej się od murów bezsilności.

Godność jest jedyną bronią żon, narzeczonych, sióstr i matek republikańskich partyzantów – Hortensii, której pisane było zginąć, jej siostry – pięknej Pepity o niemożliwie niebieskich oczach, rudowłosej Elviry, Reme o barwie głosu jak jej popielate włosy i niepokornej Tomasy o oliwkowej cerze.

Mistrzowsko dramatyczna, przejmująca powieść oparta na relacjach ocalałych kobiet przerwała trwające dziesiątki lat milczenie rozdartej Hiszpanii. Wywołała burzę w kraju, gdzie do dziś sąsiedzi patrzą na siebie wilkiem i mówią o sobie rojillos (czerwoni) lub fachas (faszyści).

Hiszpania nie pogodziła się z własną przeszłością. Wciąż nie zostały osądzone zbrodnie popełniane przez cztery dekady dyktatury Generała Franco. Od wybuchu wojny domowej w 1936 roku faszystowska Falanga masowo pozbywała się politycznych przeciwników. Torturami próbowano złamać setki tysięcy więźniów podejrzewanych o sympatie republikańskie. Z dwóch i pół tysiąca masowych grobów pomordowanych do dziś otwarto zaledwie jedną dziesiątą.

Do momentu wydania “Uśpionego głosu” najbardziej wymownym dziełem ukazującym okrucieństwa hiszpańskiej wojny był obraz Pabla Picassa z 1937 roku (fragment na okładce). Upamiętniał prawie doszczętne zbombardowanie Guerniki, baskijskiego miasteczka, którego los miał złamać zwolenników Frontu Ludowego. Historia przedstawiona w książce dowodzi, że nie złamał.

W 2011 roku w Hiszpanii na ekrany wszedł film „La voz dormida” – adaptacja powieści Dulce Chacón. Reżyser Benito Zambrano tuż przed śmiercią autorki przeczytał powieść i zaprzyjaźnił się z tą, która obudziła głosy. Powiedział między innymi: „Od tego ostatniego popołudnia, kiedy uśmiechnęła się do mnie wiedząc, że idzie na śmierć, poczułem, że muszę zrobić film o tej powieści, musiałem coś zrobić dla mnie i Dulce. Miałem do spłacenia dług”. Film na festiwalu filmowym w San Sebastian w 2011 roku był nominowany w konkursie głównym do Złotej Muszli i na tym festiwalu otrzymał nagrodę Solidarności.

„Dla wielu ta wojna jeszcze się nie skończyła” – mówiła w wywiadach autorka. „Sąsiedzi wciąż patrzą krzywo na siebie z powodu tego, co oni lub ich rodzice zrobili w czasie wojny. Większość Hiszpanów, których znam przeżyli jakiś horror. Niszczono ich rodziny od trzech pokoleń, a ujawniono to dopiero niedawno, bo dziadkowie odważyli się przerwać milczenie. Coraz więcej ludzi o tym mówi, powstają powieści podejmujące próbę zmierzenia się z tragedią Hiszpanii. Lata autocenzury, obozy koncentracyjne i anonimowe groby domagają się opisu. Tymczasem – jak podkreślała Dulce Chacón – kwitnie przemysł gloryfikujący generała Franco, napędzany prawdopodobnie przez strach i poczucie winy. Upiększa się wizerunek Caudillo i chwali jego osiągnięcia.
Historia została napisana przez zwycięzców. Przegrani nigdy nie mieli szansy opowiedzieć swojej historii. Ale milczeli zbyt długo” – twierdziła Chacón.

Ta powieść jest hołdem złożonym kobietom, które milczały zbyt długo. Dałam im głos

Dulce Chacón – urodzona w Zafrze w 1954 roku córka reżimowego burmistrza miasta wychowała się w arystokratycznym domu przesiąkniętym prawicowymi poglądami i poezją pisaną przez ojca. Po jego śmierci, gdy miała dwanaście lat, razem z matką i siostrą bliźniaczką Inmą przeniosły się do Madrytu. I obie z siostra zostały poetkami i pisarkami.
“Uśpiony głos” pisała cztery lata. Dotarła do wielu ofiar wojny domowej, by odkryć to, czego nie uczono jej w szkole. W powieści przedstawiła dużo łagodniej niektóre prawdziwe zdarzenia, bo uznała, że byłyby zbyt brutalne dla czytelnika. Od bohaterki książki Pepity usłyszała: „Wybaczam, ale nie zapominam”. Niepamięć uważała za najważniejszy problem Hiszpanii. Zmarła na raka rok po publikacji książki.

Dulce Chacón
Uśpiony głos
Przekład: Katarzyna Okrasko, Aleksandra Wiktorowska
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 5 lutego 2014
 
 

Uśpiony głos

1

Kobieta, której było pisane zginąć, miała na imię Hortensia.
Miała ciemne oczy i nigdy nie podnosiła głosu. Tylko wtedy, gdy dusiła się ze śmiechu, wymykało się jej Oj, matulu, nad którym nie umiała jeszcze zapanować, i wykrzykiwała je coraz głośniej, trzymając się za brzuch. Większość dnia spędzała na pisaniu w niebieskim zeszycie. Swoje długie włosy splatała w warkocz opadający na plecy. Była w ósmym miesiącu ciąży. Przyzwyczaiła się już do mówienia szeptem, nie było to łatwe, ale się przyzwyczaiła. I nauczyła się nie zadawać sobie samej pytań, pogodziła się z przegraną i z tym, że poczucie klęski, nie pytając o pozwolenie i nie udzielając żadnych wyjaśnień, wpycha się głęboko, w najodleglejsze zakamarki duszy. I była głodna, i było jej zimno, i bolały ją kolana, ale nie mogła przestać się śmiać.
Więc się śmiała.
Śmiała się, bo Elvira, najmłodsza ze współtowarzyszek, włożyła do rękawiczki groch, żeby zrobić głowę pacynce, ale jego ciężar sprawiał, że nie mogła nią poruszać. Elvira nie dawała za wygraną. Jej drobne palce zawzięcie walczyły z wełnianą rękawiczką, a ona wydawała z siebie piskliwe dźwięki, cała pochłonięta tym jednoosobowym teatrzykiem, wymyślonym po to, by odegnać strach.
Strach Elviry. Strach Hortensii. Strach kobiet, które przyzwyczaiły się rozmawiać szeptem. Strach w ich głosach. I strach w ich spłoszonym wzroku, odwracanym, żeby nie widzieć krwi. Żeby nie widzieć strachu w równie spłoszonych oczach ich bliskich.
Był dzień odwiedzin.
Kobieta, której było pisane zginąć, jeszcze nie wiedziała, że ma zginąć.

2

Pacynka Elviry znów zmienia się w rękawiczkę na jej prawej ręce. Hortensia wpatruje się w nią, nie przestając gładzić się po brzuchu i bardzo uważając, żeby Elvira nie zorientowała się, że na nią patrzy. Rękawiczka. Zwykła rękawiczka, malutka rękawiczka zrobiona na drutach kochającymi dłońmi matki może pogrążyć w rozpaczy, jeżeli nie jest się wystarczająco czujnym, jeżeli zagapimy się nawet przez jedną krótką chwilę, niby nic, a może wystarczyć, by czyjaś twarz odwróciła się nagle i czyjeś oczy zobaczyły to, czego nie powinny zobaczyć.
Hortensia znajdowała się obok Elviry w rozmównicy, sali, której środkiem biegł korytarz osłonięty po obu stronach gęstą metalową siatką. Korytarzem przechadzała się strażniczka pilnująca więźniarek i ich bliskich. Elvirę odwiedzał dziadek, a Hortensię siostra Pepa. Żadne z nich nie mogło nic usłyszeć. Hortensia gestykulowała, aby pokazać siostrze, że ciąża nie przysparza jej żadnych dolegliwości. Mówiła tylko tyle, ile trzeba, wymawiała wszystkie słowa wyraźnie, jedno po drugim, powoli, żeby Pepa mocno ucałowała od niej męża. I obejmowała siebie, żeby przesłać jej uścisk.
Zgiełk wśród odwiedzających nie pozwalał Hortensii usłyszeć tego, co usilnie starała się jej powiedzieć siostra. Krzycząc, Pepa próbowała przekazać najświeższą wiadomość, że nie ustalono jeszcze daty procesu.
– Nie wiadomo, kiedy odbędzie się proces!
– Co?!
– Proces, nic jeszcze nie wiadomo!
Hortensia chwyciła się siatki, która odgradzała ją od korytarza, a ten z kolei oddzielał ją od Pepy. Pepa również chwyciła się siatki naprzeciwko, chcąc zbliżyć się do siostry; wtedy właśnie obie zobaczyły, że strażniczka chodząca po korytarzu odwróciła głowę i zatrzymała spojrzenie na rękawiczce Elviry.

3

Groch, którym Elvira wypchała główkę pacynki, był w dalszym ciągu czerwony od krwi. Na oczach zdumionego dziadka, patrzącego zza siatki naprzeciwko, Elvira zdjęła z dłoni laleczkę i nią pomachała. Strażniczka przeszła obok obojętnie, przekonana, że dziewczyna stara się rozbawić dziadka jakąś pantomimą, i maszerowała dalej zdecydowanym krokiem, z rękoma skrzyżowanymi na plecach. Kiedy była już wystarczająco daleko, Elvira wyjęła z rękawiczki czerwony od krwi groch i palcem pokazała na swoje kolana. Półmrok i dystans nie pozwoliły dziadkowi dostrzec ran wnuczki, ciągle jeszcze świeżych.
Nagle strażniczka staje. Odwraca głowę. Patrzy groźnie. Wrzeszczy Elvira, do tyłu! Podchodzi do niej spokojnie i patrzy na nią, zaciskając wargi w grymasie, który ma udawać uśmiech. Trzymając wciąż ręce skrzyżowane na plecach, strzela palcami i wrzeszczy ponownie:
– Elvira, do tyłu!
Elvira cofa się o krok dokładnie wtedy, kiedy strażniczka wali lewą ręką w siatkę na wysokości jej twarzy.
– Koniec wizyty! Wracaj do swojego bloku i tam na mnie zaczekaj!
I dodaje ciszej, zwracając się do dziadka Elviry:
– Proszę już iść.
Staruszek patrzy na kobietę stojącą obok, siostrę tej, której pisane było zginąć, na Pepę. Patrzy zdezorientowany, ale nie pyta, co się stało, bo o wiele lepiej nie zadawać pytań.
– Niech pan lepiej już stąd idzie. Dla pana i pańskiej wnuczki odwiedziny się skończyły.
Elvira chowa groch do kieszeni, wsuwa maleńką dłoń w rękawiczkę i ją też wkłada do kieszeni, mimo że chciałaby pomachać dziadkowi na pożegnanie. Staruszek również nie ma odwagi się z nią pożegnać. Patrzy na nią. Odwraca się. I przeciska pomiędzy odwiedzającymi, którzy nadal krzyczą i starają się teraz dopchać do wolnego miejsca przy siatce. Odchodzi, nic nie rozumiejąc.
Nic. Zupełnie nic.

4

Nie spadł jeszcze pierwszy śnieg. Na dziedzińcu kobiety zbijały się w grupki, jak gdyby dodając przemarznięcie do przemarznięcia, miały nadzieję uciułać chociaż odrobinę upragnionego ciepła. Chociaż odrobinę. Wyczekująco spoglądały w niebo, licząc na to, że wreszcie trochę poprószy. Kiedy pada śnieg, zaraz robi się trochę cieplej, upierała się Reme, najstarsza z grupy, ale Tomasa, Estremadurka o oliwkowej cerze i nieco skośnych oczach, patrzyła na nią z powątpiewaniem.
– No mówię ci, że robi się cieplej.
– Akurat. Co ty tam wiesz.
– A wiem, bo mówił mi syn, który mieszka w León. A poza tym w zeszłym roku, gdy spadł śnieg, zrobiło się trochę cieplej.
– Pożyjemy, zobaczymy.
Już trzy dni wpatrywały się w niebo.
– A co twój syn robi w León?
– Pracuje w kopalni.
– A widział morze?
– Morze? Przecież w León nie ma morza.
– A, nie ma tam morza.
– Za to raz widział Pasionarię.
– Akurat!
Reme, by zająć czymś ręce, czesała Hortensię, raz po raz splatała jej włosy w warkocz, a potem znów rozplatała.
– Takie samiusieńkie włosy miałam. Długie i czarne.
– To prawda, że twój syn widział Pasionarię?
– Z daleka, ale widział.
Już od trzech dni tak patrzyły w niebo. I przez te trzy dni nie było z nimi Elviry. Spędziła je w karcerze, bo próbowała wytłumaczyć dziadkowi, że podczas przesłuchań zniosła ból, że klęczała na grochu i mocno zaciskała usta, że nie odpowiedziała na ani jedno pytanie i nie zdradziła, kim jest jej brat Paulino.
Elvira nie chce dołączyć do kółeczka, stanąć obok Reme, Tomasy i Hortensii, by choć odrobinę się ogrzać. Siadła bez sił w kącie dziedzińca i gładzi się po policzkach rękawiczkami, które zrobiła dla niej matka.
I zaczyna kasłać.
– Elvirita się rozchorowała.
– Ma gorączkę, od kiedy wyszła z karceru.
– Trzeba zawiadomić gwardzistkę.
– Raczej się nie przejmie.
Reme przestała się bawić włosami Hortensii.
– I tak pójdę.
– A idź, szybko wrócisz.
– Straszna z ciebie zrzęda, Tomaso. Ciągle tylko gderasz i gderasz. Tylko gderać potrafisz, do licha!
Wełniana chusta otula ramiona Tomasy, która bierze się pod boki i wyzywająco spogląda na Reme.
– A co innego, do cholery, można tu robić?
Kłótnie Tomasy i Reme nigdy nie trwały długo. Zawsze zanim zdążyły na dobre się zacietrzewić, wkraczała między nie Hortensia, żeby przywołać je do porządku. Ale tym razem Hortensia ich nie słyszy. Bo w skupieniu przygląda się Elvirze. Uważa jednocześnie, by Elvira nie zorientowała się, że jest obserwowana.
Hortensia już nie głaszcze się po brzuchu. Trzymając się za nerki, podchodzi do kąta i nachyla się nad Elvirą, która gładzi się po policzkach rękawiczkami zrobionymi przez matkę niedługo przed jej śmiercią.
A Elvira cała się trzęsie.

5

Gorączka to tylko kolejny rodzaj zamroczenia. A zamroczeni śnią. Śnią, że są gdzieś daleko. Śnią, że znaleźli się znów w domu. Daleko stąd. W powietrzu unosi się woń mandarynek.
I Elvira znów jest w domu. Zasłuchana w dobiegającą z radia muzykę.
Oczy zielone, jak mięta zielone…
Elvira uwielbia Miguela de Molinę i Celię Gámez, i w ogóle zarzuelę, przepada też za Antoñitą Colomé i doñą Conchą Piquer. Chciałaby zostać piosenkarką i żeby tacy maestros jak Valverde, León czy Quiroga pisali specjalnie dla niej piosenki, równie piękne jak Oczy zielone, błyszczące jak nóż.
…i zielona, zielona cytryna.
Ale jej ojciec stanowczo przykazał matce, by nie pobłażała fanaberiom córki. Więc matka, doña Martina, wyłącza radio, kiedy słyszy kroki nadchodzącego męża. Ona co prawda nie uważa, że te piosenki są nieprzyzwoite, ale i tak wyłącza radio, żeby go nie irytować.
– Mamo!
Doña Martina wyłączyła radio. A Reme wraca, mówiąc, że w szpitalu nie ma miejsc, że strażniczka powiedziała, że szpital jest przepełniony.
– Ta gwardzistka po prostu nie ma serca.
Estremadurka o oliwkowej cerze patrzy na nią tak, jakby chciała powiedzieć A nie mówiłam, ale nie mówi nic, spuszcza tylko wzrok i wykrzywia mocno zaciśnięte usta. Nie pozwala, by Hortensia zbliżała się do pryczy Elviry. Za nic nie chce dopuścić, by się zaraziła, przecież jest w ciąży.
– Nie podchodź, bo a nuż… I tak powyżej dziurek w nosie mamy tego, co mamy.
I kładzie zimny okład na czole, które płonie, a potem na szyi i na karku.
– Mamo!
Gorączka jednak nie spada. Elvira w malignie śni z otwartymi oczyma i w tajemnicy przed ojcem śpiewa mamie i bratu kuplet. Biją jej brawo. Ona czuje się artystką. Nigdy nie zrozumiem, skąd u ciebie ten dryg, mówi matka, ustawiając na stole salaterkę z mandarynkami. Nigdy tego nie zrozumiem, powtarza.
– Pojęcia nie mam, córeczko.
Nie ma pojęcia doña Martina, bo przecież sama jest córką sztywnego wojskowego, urodzoną w Pampelunie, i żoną innego wojskowego, jeszcze sztywniejszego, o ile to w ogóle możliwe, która wzięła ślub w Burgos, i nikt z jej rodziny ani rodziny męża nigdy nie przejawiał żadnych artystycznych skłonności.
– To przez Walencję, mamo. Przez to słońce. Te kwiaty. I ten klimat. Wszystko to wina Walencji. No i twoja, bo tutaj ją urodziłaś, jak pomarańczę jakąś.
Paulino się uśmiecha. Paulino. Jej starszy brat. Chociaż nie poszedł jeszcze na wojnę, już jest dla siostry bohaterem. Elvira ubóstwia Paulina, który wyśmiewa się z niej, żartuje z matki, żartuje z nich obu. I Elvira skarży się żałośnie:
– Mamo!
A Hortensia ciągle coś notuje w swoim niebieskim zeszycie. Pisze do Felipe. Pisze, że ich dziecko już bardzo mocno kopie i że jeśli urodzi się chłopiec, będzie się nazywał tak samo jak on. Pisze, że boi się, że Elvira umrze, tak jak umarły Amparo i Celita, kaszląc przeraźliwie, tak jak umarły dzieci Josefy i Amalii, tych z pawilonu matek. Pisze, że rudowłosa dziewczyna ma bardzo złośliwą gorączkę. I że nie mogą nic dla niej zrobić. Że wyciskają sok z połówek pomarańczy, które każda z nich dostaje do posiłku. Pisze, że nie udaje im się dużo z nich wycisnąć, bo są strasznie suche.
– Mamo!
Reme i Tomasa spoglądają po sobie, a potem patrzą na Hortensię. Reme wspomina matkę. Tyle już razy miała ochotę zawołać ją w ten sam sposób, jak Elvira woła teraz swoją, chociaż matka Reme nie żyje od ponad dwudziestu lat, tyle już razy, ale nigdy się nie odważyła. Tomasa sadza Elvirę i łyżka po łyżce poi ją sokiem wyciśniętym z połówek pomarańczy z ich deseru. Elvira z trudem przełyka. I między jedną łyżką a drugą żali się:
– Mamo!
Tomasa też tęskni za matką, podobnie jak Hortensia, która unosi wzrok znad niebieskiego zeszytu.
– Mamo!
I skarga Elviry jest skargą ich wszystkich.

6

Przy bramie więzienia dziadek Elviry czeka na kobietę, którą poznał podczas ostatniej wizyty. Nie pozwolili mu na widzenie z wnuczką. Jest chora, tak powiedzieli. Ale wzięli od niego blaszaną puszkę, w której zawsze przynosi jej jedzenie, i oddali pustą, dobry znak. A teraz dziadek Elviry czeka na Pepę, siostrę kobiety, która pisze swój dziennik w niebieskim zeszycie.
– Proszę pani!
Jest niewysoka i szczuplutka, jasnowłosa. Idzie drobnym krokiem, szybko, bo zaczęło padać.
– Proszę pani!
Ma na sobie za duże palto. Spod chustki, którą zawiązała na głowie, czarnej i znoszonej, wyślizgnął się jasny kosmyk.
– Proszę pani!
Staruszek podchodzi do niej i lekko uchyla kapelusza w geście powitania.
– Do mnie pan mówi?
– Przepraszam panią…
Żadne z nich nie ma parasola. Oboje mają intensywnie niebieskie, prawie lazurowe oczy.
– Wie pani coś o mojej wnuczce?
– O kim?
– O mojej wnuczce. Nazywa się Elvira Gonzáles Tolosa.
– To ta ruda dziewczyna?
– Tak, właśnie ona.
– Jest w tym samym bloku co moja siostra, ale dziś nie widziałam jej w rozmównicy.
– Właśnie.
– Teraz sobie pana przypomniałam.
– Ach tak? Przypomniała pani sobie?
Staruszek podnosi klapy marynarki, widać, że mu zimno. Ma na sobie czarny garnitur i czarny krawat, ale nie ma palta, co dziwi Pepę, bo przecież wygląda na bogatego, starannie ubrany, nawet ten pilśniowy kapelusz taki elegancki.
– Tak, wyrzucili pana ostatnim razem, pamiętam. Schowajmy się gdzieś, bo przemokniemy do suchej nitki.
Staruszek drepcze za nią posłusznie. Chowają się przed deszczem, a on jeszcze raz uchyla kapelusza.
– Przepraszam, nie przedstawiłem się. Nazywam się Javier Tolosa Ibarmengoindia.
– Jezusiczku!
– Miło mi panią poznać.
– Josefa Rodríguez García, do usług.
Pepie robi się go żal, taki szarmancki, a taki przemarznięty. Ich niebieskie spojrzenia spotykają się po raz pierwszy. Ona ma na sobie palto ojca i nie wie, nie może wiedzieć, że dziadek Elviry sprzedał swoje ostatnie zaledwie tydzień temu. Teraz dziewczyna czeka, aż on się odezwie. Przygląda mu się, jaki jest chudy, jaką ma cienką i bladą, niemal przezroczystą skórę, jakie eleganckie, długie palce, które ciągle przytrzymują klapy marynarki, by osłonić szyję.
– Chciał pan o coś zapytać?
Dziadek Elviry zaczyna mówić, a Pepa rozpoznaje ten łamiący się ton głosu. Zna ten ton aż za dobrze. Te przemilczenia. Te słowa, najpierw powoli i starannie dobierane, a potem dławione, zanim jeszcze dotrą do ust.
– Tak. Bo powiedzieli mi, że jest chora.
Słowa, które nie chcą zostać wypowiedziane.
– Może pani siostra? Może wspomniała coś o mojej wnuczce?
Chce zapytać o coś więcej.
– Wie pani, czy…?
Blaszana puszka drży w dłoniach don Javiera Tolosy Ibarmengoindii. Czy ona żyje, chce zapytać. Pepa wie, że właśnie o to chce zapytać dziadek Elviry. I wie, że nie ma odwagi.
– Wzięli od pana jedzenie, prawda?
Staruszek przytakuje, pokazując pustą puszkę.
– Wzięli.
– Więc nie ma się czym martwić.
I Pepa opowiada mu o tym, jak ostatni raz odwiedziła swojego ojca w więzieniu Porlier i przyniosła pełną puszkę z powrotem do domu.
– Wie pan, mój ojciec był tokarzem w Kordowie.
Mówi, że przyjechali tu z Kordowy po wojnie. Bo ojciec był za Republiką, a u nas w mieście wszyscy o wszystkich wszystko wiedzieli.
– Ale i tutaj też musieli wiedzieć, bo jak tylko znaleźliśmy się w Madrycie, od razu go zamknęli.
Już mu więcej nie przynoś jedzenia, już go nie potrzebuje, tak jej powiedzieli w więzieniu Porlier. I chociaż wciąż wyciągała rękę, nie wzięli puszki. Twojego ojca już tutaj nie ma. A gdzie jest? Już go nie ma. Idź stąd, dość tych pytań, idź stąd, już nie masz po co tu wracać. Tylko bez żadnych scen i histerii.
– Tak się dowiedziałam.
Mówi, wskazując swoją puszkę.
Tak się dowiedziała, że nigdy więcej nie zobaczy ojca.
– Ale pan może być pewien, że pańska wnuczka nadal jest w środku.
Tym razem Pepa wskazuje puszkę dziadka Elviry.
Staruszek powstrzymuje łzy. I Pepa też.

 
Wesprzyj nas