Remigiusz Grzela przejechał tysiące kilometrów śladami Fallaci i Torańskiej, rozmawiał z ich najbliższymi przyjaciółmi, dotarł do nieznanych dokumentów. W ten sposób powstał brawurowy i głęboki portret dwóch wielkich dziennikarek i epoki, w której żyły i którą próbowały opisać.


Podwójne życie reporterki. Fallaci. TorańskaDwie wyjątkowe kobiety, dwie silne osobowości, dwie wybitne dziennikarki. Odważne, bezkompromisowe, piekielnie pracowite.

Teresa Torańska bardziej empatyczna – ostra, ale nieprzekraczająca norm; Oriana Fallaci bez skrupułów, w ocenie innych niemająca hamulców. Czasem mijały się na reporterskim szlaku, ale nigdy się nie spotkały.

Rozmawiały z reżyserami i aktorami historii, starały się ich zrozumieć, by pomóc swoim czytelnikom w lepszym pojmowaniu zjawisk i wydarzeń. Mimo to nie udało im się nas zmienić – nie wpływają na nas ani wstrząsające reportaże, ani wybitne powieści, choć stanowią aż nadto wyraziste memento.

Zapominamy, że wolność nigdy nie jest dana raz na zawsze i że pobłażliwość wobec nienawiści – również tej ukrywającej się w języku – prędzej czy później prowadzi do katastrofy.

***

Jedna urodziła się we Florencji, druga w Wołkowysku. Ta z Florencji zaczęła pracę w zawodzie od podróży dookoła świata, ta z Wołkowyska od podróży do kujawskiego PGR-u.
Świat dzielił się na Zachód i Wschód. Obie z uwagą przyglądały się swojej części świata. I obie zadały sobie banalne przecież pytanie: Skąd bierze się zło? Z ideologii? Z religii? Może z człowieka? Remigiusz Grzela napisał o nich ważną i mądrą książkę. Nie paraliżował go strach przed nieuchronnym porównaniem. I słusznie. Jest godnym partnerem dla obu: dla Oriany Fallaci i dla Teresy Torańskiej.
Hanna Krall

Remigiusz Grzela – urodzony w Starogardzie Gdańskim dziennikarz, pisarz, dramaturg. Autor zbiorów rozmów “Rozum spokorniał”, “Hotel Europa”, “Wolne”, “Obecność”, wywiadów-rzek “Marian Kociniak. Spełniony”, “Było, więc minęło. Joanna Penson – dziewczyna z Ravensbrück, kobieta Solidarności, lekarka Wałęsy”, “To, co najważniejsze. Irena Jun i Stanisław Brudny”, “Krafftówna w krainie czarów”, książek reporterskich “Bagaże Franza K., czyli Podróż, której nigdy nie było” i “Wybór Ireny” (o łączniczce ŻOB-u Irenie Gelblum, która stała się włoską poetką Ireną Conti), a także powieści “Bądź moim Bogiem” i “Złodzieje koni”.

Remigiusz Grzela
Podwójne życie reporterki. Fallaci. Torańska
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 21 listopada 2017
 
 

Podwójne życie reporterki. Fallaci. Torańska


Dla Niny, która – mam nadzieję – kiedyś przeczyta tę książkę i zobaczy w niej jak w soczewce piękny i okrutny XX wiek z jego idealistami i potworami, z tymi, którzy kochają wolność, i tymi, którzy ją odbierają. Z nadzieją, że świat, w którym dorośnie i który będzie współtworzyć, będzie światem wolności, demokracji, tolerancji i humanizmu. Światem ludzi przyzwoitych.

***

Nie wiem, czy nasuwała się Jej ta myśl: jestem polską Orianą, a Oriana Fallaci być może nie wiedziała, że jest włoską Teresą. Teresa i Oriana – wobec możnych tego świata jakże heroiczne swą prawdą, jakże prawe. Zawsze jakże prawdziwe. Na zawsze.
Michał Bristiger

Ktoś kiedyś powiedział, że Torańska to polska Oriana Fallaci. Nieprawda. Torańska jest zimna jak stal i precyzyjna jak skalpel. Emocje zostawia za drzwiami.
Michał Wójcik

Dziennikarstwo Teresy było z tej samej półki, co dziennikarstwo słynnej Oriany Fallaci. Ten sam talent, ta sama pasja. Ale zupełnie różne motywy i techniki. Motywem Fallaci była złość. Chciała swoich rozmówców dopaść i często rozszarpać. Teresa chciała ich wysłuchać, ale i zmusić do opowiedzenia siebie. Nie chciała zademonstrować światu, jaka jest ostra. Chciała pokazać światu, jaki jest człowiek, z którym rozmawia. Poza wszystkim, a może przede wszystkim, sama chciała się tego dowiedzieć.
Tomasz Lis

ORIANA FALLACI o sobie:
Urodziłam się we Florencji, jako dziecko florentyńskich rodziców, 29 czerwca pewnego roku. Nigdy nie mówię którego, to jedna z moich wielu słabości – ale nadal jestem młoda. Urodziłam się w rodzinie „literackiej” i dziennikarskiej. Jako dziennikarka zaczęłam pracować, mając siedemnaście lat, pisałam do rubryki kryminalnej w gazecie codziennej. Studiowałam też medycynę, ale nigdy nie zostałam lekarzem. Aktualnie jestem specjalną korespondentką „L’Europeo”. Nigdy nie byłam w Afryce, Chinach Ludowych, Australii i Nowej Kaledonii. Poza tym byłam w każdym kraju. Robiłam wywiady z najważniejszymi ludźmi żyjącymi dzisiaj i niektóre z tych „portretów” zostały opublikowane we Włoszech w książce Antypatyczni. Mam reputację osoby o złym temperamencie, ale taka nie jestem. Relacjonowałam wiele wydarzeń, w tym powstanie w Budapeszcie. Pierwszą książkę opublikowałam sześć lat temu, miała tytuł Siedem grzechów Hollywood, a moja pierwsza powieść ma tytuł Penelopa idzie na wojnę. Mieszkam w Mediolanie, ale nigdy mnie tam nie ma. Mieszkam z psem, który waży 34 deka i którego nazywam Sierżantem Yorkiem.
(1964, okładka książki “Bezużyteczna płeć”)

TERESA TORAŃSKA o sobie:
Urodziłam się na Kresach, wychowałam na prowincji, w stolicy – zostałam dziennikarką. Po dziesięciu latach pisania reportaży okazało się, że najlepiej potrafię zadawać proste pytania. Zadawałam je wytrwale od 1981 roku byłym prominentom komunistycznej partii. ONI – kiedy w 1985 roku ukazały się w podziemnym wydawnictwie Przedświt wydrukowane maczkiem na szarym papierze – stały się wydarzeniem światowym. Wydano je w 13 krajach, w Stanach Zjednoczonych dwukrotnie, w 1987 roku. W PRL-u doceniono je także, skreślając mnie z kolejnej edycji Who is who.
(napisała na szarej kartce A4)

WSTĘP

To portret dwóch wielkich dziennikarek i epoki, w której żyły i którą próbowały opisać. W tej próbie opisu jak w soczewce skupia się współczesna historia – pełna napięć, niepokojów, okrucieństwa, jakby próby opisu, reportaże czy powieści nie były w stanie wpłynąć na wrażliwość świata.
Gigantyczna praca Oriany Fallaci i Teresy Torańskiej, które zapisały i opublikowały tysiące stron, pokazuje, że wolność nigdy nie jest dana na zawsze, a wojny i nienawiść (choćby ta ukrywająca się w języku) robią krótsze lub dłuższe przerwy.
Rozmawiały ze wszystkimi. Rozmawiały, bo chciały się dowiedzieć, zrozumieć, a potem opisać.
Tym, który się nie zmienia i na którego nie wpływają żadne próby opisu, reportaże czy powieści, jest człowiek. Historia popełnia te same błędy, pisze się od nowa z błędami.
Wydane całkiem niedawno w Polsce, zebrane po ich śmierci z publikowanych w prasie tekstów Korzenie nienawiści Oriany Fallaci i Aneks, a także Dalej Teresy Torańskiej nie wywołały żadnej debaty publicznej, a powinny. Nie trafiły na czołówki gazet, nie pokłócono się o nie w studiach telewizyjnych. Dlaczego? Przecież pozwalają zrozumieć więcej i stawiają diagnozę. Czy nie taka powinna być rola mediów? Czy nie o takie media one walczyły? Czy umiałyby się odnaleźć w dzisiejszej prasie?
Oriana Fallaci umarła w roku 2006, Teresa Torańska w 2013, a jakby minęła kolejna epoka. A może media się zmieniły, bo nie ma już tak żarliwych dziennikarek i dziennikarzy walczących o miejsce dla jak najgłębszego opisu zdarzeń przedstawionych w jak najszerszym ich kontekście? Nieprawda. Są. Znam wielu.
Teresa Torańska powtarzała, że dziennikarze są po to, by informowali i pomagali w rozumieniu świata. Dodawała: Nie pomagają.
Podstawą dziennikarstwa jest trzymanie dystansu wobec polityków. Nie podejrzewanie ich o wszystkie niegodziwości świata, ale patrzenie na to, co robią z pewnego oddalenia. I rozliczanie ze słów, którymi nas zalewają. Wtedy to my, dziennikarze, a nie agitatorzy, staniemy się czwartą władzą – pisała w grudniu 2006 roku w miesięczniku „Press”.
Obie nazywały rzeczy po imieniu, nie unikały komentarzy ani ocen; jeśli uważały coś za świństwo, mówiły o tym wprost. Mogły sobie na to pozwolić, bo jakość ich pracy była niepodważalna.
Może my, dziennikarze, po prostu po raz kolejny musimy je przeczytać, usłyszeć, żeby uświadomić sobie, co jest podstawą i sensem tego zawodu? A potem wymóc zmiany na naszych wydawcach?
Ale przede wszystkim książka wędruje do Czytelnika, który – skoro po nią sięgnął – ma potrzebę rozmowy z legendarnymi dziennikarkami, które zawsze mówiły, co myślą, i dlatego ich teksty czytano z takimi emocjami. Były odważne, niezależne i miały niebywałą intuicję. Widziały, co się dzieje, i czuły, co się wydarzy. Trafiały swoimi książkami w nerw czasu.
Zobaczyłem je jak dwie Weroniki z filmu Krzysztofa Kieślowskiego. Jakby były swoim alter ego.
Wiele je łączyło i wiele dzieliło. Obie bezkompromisowe, obie piekielnie pracowite. Torańska bardziej empatyczna, ostra, ale nieprzekraczająca granic. Fallaci, jak inne florentynki, ostra, bezkrytyczna, w ocenie innych pozbawiona hamulców. Jestem ciekawy, co miałyby sobie do powiedzenia. Kiedy mówiłem, że chcę napisać taką książkę, słyszałem: A spotkały się? Teresa i Oriana? Nie spotkały się, chociaż mijały się czasem na szlaku.

A POTEM NIE ISTNIEJESZ

Z Florencji do Greve in Chianti można pojechać autobusem. Podróż trwa ponad godzinę. Kiedy docieram na miejsce, żar leje się z nieba. Miasteczko wygląda na pogrążone w drzemce, choć na głównym placu sporo ludzi, ukrytych przed skwarem pod parasolami, pije kawę. Nie mogę się zorientować, czy do via Casole, gdzie mieszkała, dojeżdża autobus. Nie widzę tej nazwy na tablicy wiszącej na przystanku. Usiłuję zapytać starszego, licho ubranego mężczyznę siedzącego na ławce. Odpowiada. Nic jednak nie rozumiem. Mówi z toskańskim akcentem przez zaciśnięte zęby, jąka się. W końcu idę na główny plac, gdzie zauważam informację turystyczną. Dwie pracujące tam dziewczyny niechętnie odrywają się od swoich telefonów. Pokazuję kartkę z adresem. Patrzą i kiwają głowami. Myślałem, że krzykną, że tak, adres jest im doskonale znany, bo pytają o niego turyści. Mieszkała tu najsłynniejsza włoska dziennikarka, jedna z najważniejszych dziennikarek świata, która rozmawiała z prezydentami, dyktatorami, księżnymi, gwiazdami Hollywood i astronautami. Owszem, adres robi na nich wrażenie, ale z zupełnie innego powodu. Mają problem z tym, jak mi wytłumaczyć, że to prawie dziewięć kilometrów w górę, serpentynami, winnicami, polami, w spiekocie, jaka jest tego dnia. Jazda autem trwałaby ponad dwadzieścia minut. W Greve nie ma publicznego transportu. Przejeżdża wprawdzie przez Greve autobus z Florencji do Lamole, położonego jakieś cztery kilometry drogą prowadzącą wzgórzami od domu Fallaci, ale autobus kursuje na tej trasie bardzo rzadko.
Nie ma taksówek. Nieroztropnością jest przyjechać tutaj autobusem. W końcu któraś z nich otwiera szufladę, wyjmuje zeszyt, kartkuje go. Dyktuje mi trzy nazwiska i numery telefonów prywatnych kierowców, którzy mogliby mnie tam zawieźć. Ciągle jeszcze myślę, że zaraz mnie zapyta, dlaczego chcę dotrzeć do rezydencji Oriany Fallaci, którą kupiła za pierwsze bestsellerowe książki o gwiazdach Hollywood. Wychodzę na zewnątrz. Siadam w kawiarni pod parasolem, zamawiam spritz. Przy stoliku obok kilkoro Polaków. Dzwonię na podane numery. Nikt nie odbiera. Ale przecież i tak tam dotrę.
Spaceruję trochę po miasteczku, mam nadzieję, że któryś z kierowców oddzwoni. Przed Palazzo Comunale, ratuszem, rozpoznawalna od razu rzeźba Igora Mitoraja. Cieszę się z tego polskiego akcentu w mieście, które wybrała sobie Oriana Fallaci. Zauważam kwiaciarnię. Kupuję lilie. Trochę to beznadziejne, bo wciąż nie mam pewności, czy Paola Fallaci, dziennikarka, siostra Oriany, spotka się ze mną. Pierwszy telefon, który wykonała w moim imieniu mieszkająca we Florencji koleżanka, też Oriana, dał nam więcej niż nadzieję. Paola powiedziała, że z zasady nie rozmawia z dziennikarzami, zwłaszcza włoskimi, ale ponieważ chodzi o polskiego dziennikarza, a ma do Polski sentyment, chętnie mnie przyjmie, bylebyśmy odezwali się kilka dni przed moim przyjazdem. I zrobiliśmy to. Podejrzliwie pytała, jak zdobyłem jej numer telefonu, i dodała, że nie ma ochoty na spotkanie. Nie poddaję się łatwo. Przy kolejnej próbie rzuciła słuchawką. Napisałem długi list, w którym wyjaśniłem, jaka ma być ta książka, dlaczego zależy mi na rozmowie, opowiedziałem o sobie. Ponieważ nie odpisała, a przyjechałem już do Florencji, postanowiłem zaryzykować.
Wracam z kwiatami do kawiarni, żeby schować się w cieniu. Ponownie dzwonię do kierowców. W końcu jeden z nich odbiera. Prosi, bym poczekał czterdzieści minut. Pyta, dokąd chcę jechać. Podaję adres. Nie wie, gdzie to, ale sprawdzi. Nic nie mówi o Fallaci.
Patrzę na zegarek, wychodzę z kawiarni w porze, w której powinien podjechać. Stoję w słońcu, ale się nie pojawia. Kwiaty wyglądają coraz marniej. Jedna lilia całkiem opadła. Chowam się w chłodnym kamiennym korytarzu ratusza. Dzwonię do kierowcy. Będzie za kwadrans. Przyjeżdża po dwudziestu minutach. Pakuję kwiaty do bagażnika.
Chcę go poprosić, by na mnie poczekał, gdy będziemy już na miejscu. Jeśli Paola Fallaci mnie nie wpuści, wrócę z nim do miasteczka. Zagajam, że pod tym adresem mieszkała Oriana Fallaci. Najpierw nie reaguje. Po chwili przyznaje: słyszał, że Fallaci tu mieszkała, ale nie wiedział gdzie. – My jej tu nie lubimy – mówi, jakby żyła. – Jest zbyt prawicowa, a Greve jest czerwone. – Śmieje się. Pyta, skąd jestem. – A w Polsce jest znana? – Tak, chociaż wielu jej książek w Polsce nie wydano. Ale tak, jest znana. – Nas nie interesuje – powtarza. Pyta, czym się zajmuję. – A, książki. Piszesz bestsellery?
Tu mam trudności z odpowiedzią. Śmiejąc się, komentuje: – No, tak. Piszesz o Fallaci. Przynajmniej zobaczę, gdzie mieszkała… Będę wiedział na przyszłość, chociaż nie zakładam, że pojawią się pielgrzymki.
Podaje mi swoją wizytówkę. Mówi: – Gdyby ktoś z Polski też szukał kierowcy.
Jedziemy długo w górę, serpentynami. Wokół winne pola, cyprysy, obłędnie pachnące świerki. Robię zdjęcia przez okno. Choć kierowca używa GPS-u, gubi się. Ten co chwilę każe mu skręcić, a potem znajdujemy się na drodze prowadzącej donikąd. Omal nie dojeżdżamy do zamku Casole. W końcu w jednym z ogrodów kierowca zauważa mężczyznę, zatrzymuje auto i pyta o „casa di Fallaci”. Mężczyzna zagląda do auta, jakby był celnikiem. Patrzy raz na niego, raz na mnie. Przygląda się podejrzliwie. Jest jak wszyscy zaskoczony pytaniem o Fallaci. Nie, po prostu nie wie. Nie, jednak wie. Każe nam zawrócić jakieś trzysta metrów i skręcić w prawo. Teraz rozumiem, że zastanawiał się, czy może nam zaufać.
Jedziemy, droga robi się coraz węższa. Na skrzyżowaniu stoi autobus. Przed nim wycieczka dzieciaków fotografuje dolinę. Nauczycielki machają do nas przyjaźnie. Usiłujemy minąć autobus. Myślę o tym, jak wiele osób tu przyjeżdża i nie wie, że tu pisała, tu mieszkała z greckim rewolucjonistą Aleksandrosem Panagoulisem, tutaj przyjmowała Shirley MacLaine, Sophię Loren, Isabellę Rossellini. W końcu podjeżdżamy pod zieloną metalową bramę. Na niej typowa podłużna metalowa skrzynka na listy. Ponieważ nigdzie nie ma dzwonka, kierowca otwiera mi bramkę. Staję przed kolejną bramką, tym razem ogrodową, drewnianą. Jest otwarta. Natychmiast przybiega pies, na szczęście przyjazny, łasi się do nas. Wygląda na zaniedbanego staruszka szukającego kontaktu z ludźmi, żaden tam zły pies, którym by można postraszyć. Idę w stronę domu, który znam z filmu o Oranie i ze zdjęć. Zapamiętałem jako piękny, porośnięty winem, zwłaszcza jego wieżyczka wyglądała imponująco. Niestety, teraz jest tylko goły kamień. Większość okiennic zamknięta. Przed domem auto. Więc jest.
Widzę dwa dzwonki. Naciskam jeden, potem drugi. Bez rezultatu. Robię to raz jeszcze. Nic. Pies cały czas mi towarzyszy.
Kierowca, który został przy aucie, proponuje, abym spróbował z prawej strony domu, bo jest tam drugie wejście. Rzeczywiście, szklane drzwi i kolejny dzwonek. Ale i tym razem nikt nie odpowiada. Po lewej stronie zauważam łańcuch dla psa.
Kładę kwiaty pod drzwiami. Zostawiam je właściwie dla Oriany, w miejscu, które tak kochała. I w którym tyle było kwiatów. Jej ojciec zajmował się różami. Teraz rośnie jedna, rachityczna.
Poprzedniego dnia we Florencji Mirella Florita, przyjaciółka i lekarka Oriany Fallaci, pokazywała mi niewielki dom przy via della Madonna della Querce pod numerem 9A–9B w dzielnicy Cure Alte, z daleka od centrum, w którym zatrzymywała się w ostatnich latach, gdy tutaj przebywała. Nie chciała już jeździć do Greve. Dom należał wówczas do Mirelli, dyskretnie wyprowadzała się do córki, aby udostępnić go Orianie. Nikt, poza najbliższą grupą przyjaciół, nie wiedział, gdzie się zatrzymuje. Wiedziała policja, to oczywiste. Pisała przeciwko islamskiemu terroryzmowi, a tym samym narażała własne życie.
Tutaj spotykała się z politykiem Riccardem Nencinim. Jego ochroniarze czekali przy aucie przed domem. Oriana wychodziła do okna i machała do nich.
Taras na piętrze za jej życia obrośnięty był różami. „Kiedy umarła, róże też umarły” – mówi Mirella, spuszczając wzrok. Sprzedała dom kilka lat temu. Na żadnym z domów, w których mieszkała Oriana Fallaci, nie ma pamiątkowej tablicy. Gdyby nie Nencini, dzięki któremu jeden z placów we Florencji otrzymał jej imię i nazwisko, nie byłoby śladu jej obecności. Tablica z nazwą „Piazzale Oriana Fallaci” w ogrodzie Fortezza da Basso została odsłonięta dokładnie w dziesiątą rocznicę jej śmierci, 15 września 2016 roku. Na uroczystości bliźniaczo do niej podobna aktorka Maria Rosaria Omaggio (grała Orianę w filmie Andrzeja Wajdy) czytała fragmenty jej tekstów.
Żaden z domów, w których mieszkała, nie ma już nic z jej ducha. Umierając, zabrała ze sobą energię, jaką obdarzała miejsca.
Wracam do auta. Nie tylko ja jestem rozczarowany. Kierowca również. Pyta, czy naprawdę liczyłem, że Paola Fallaci zaprosi mnie do środka.
Ruszamy. Nagle auto zatrzymuje się z piskiem opon. Kierowca zauważa przy drodze czereśnię. Zrywa garść owoców i dzieli się ze mną. Nie pytam go, czy wie, że ostatnią książką, tą, której nie dokończyła Oriana, jest autobiograficzny Kapelusz cały w czereśniach.
Patrzę na Greve i na Panzano, skąd pochodziła rodzina Fallacich. Oriana kupiła tu dom, bo czuła, że jest coś winna przodkom. Pochodziła stąd, jak Mona Lisa z portretu Leonarda. Obie urodziły się w czerwcu. Ucieszyła się, kiedy Nencini jej to objawił.
Jedziemy w dół. Kierowca mówi, że to najpiękniejsza część Toskanii, dlatego ceny domów są tutaj najwyższe. Obaj zachwycamy się widokiem.
Słoneczne niebo nagle staje się sine. Zajeżdżamy na główny plac Greve. Nie chce pieniędzy za kurs powrotny. I tak nic nie załatwiłeś – tłumaczy. Pytam, czy wie, że to rzeźba polskiego artysty. – Nie powinna tu stać. – Dlaczego? – Bo jest za duża i jest bez głowy.
Mitoraj wykonał tę rzeźbę z brązu w 2001 roku i nazwał ją „Skrzydlaty tułów”. Tak bardzo jest różna od stojącego kilka metrów dalej pomnika Giovanniego da Verrazzano, urodzonego tu XV-wiecznego podróżnika i odkrywcy, między innymi rzeki Hudson, któremu Oriana poświęca fragmenty Kapelusza całego w czereśniach. Dla rodziny Verrazzano pracował już Carlo Fallaci, pradziadek jej dziadka po mieczu, który „na winnicach i oliwkach znał się tak dobrze, że wino i oliwę umiałby wytwarzać nawet na Saharze”.
W Greve in Chianti jest, rzecz jasna, muzeum wina. A przed budynkiem ratusza stoi banner informujący, że tutejsze Chianti Classico zdobyło nagrodę Giro d’Italia 2016.
Niebo staje się coraz ciemniejsze, ale decyduję się jeszcze na spacer. Wąskimi uliczkami wspinam się na taras Muzeum św. Franciszka, by spojrzeć na miasto z góry. Winnice, rozwieszone pranie na podwórkach, starszy mężczyzna koszący trawę.
Wyraźnie zbiera się na burzę, przyspieszam. Kiedy wsiadam do autobusu, trzaskają pioruny. Na przyhotelowych przystankach wsiadają czarnoskóre kobiety. Krzyczą do siebie przez cały autobus, głośno się śmieją. Jedna z nich krzyczy do telefonu, inne włączają się do tej rozmowy. Podrzucają jej odpowiedzi i tematy. Kiedy wysiadam przed dworcem we Florencji, wciąż leje.
“Kapelusz cały w czereśniach” otwiera zdanie: „Kiedy oto przyszłość stała się krótka i przelatywała mi przez palce nieuchronnie jak przesypujący się w klepsydrze piasek, często zdarzało mi się rozmyślać o mojej przeszłości – szukać w niej odpowiedzi, z którymi wypadałoby umrzeć”.

 
Wesprzyj nas