Zbiór „O kotach” to surowe, a zarazem czułe i zabawne spojrzenie na relacje między kotami i ludźmi jednego z najważniejszych amerykańskich pisarzy.


O kotach„Kot to piękny diabeł”.

Koty poruszały czułą strunę w nieprzystępnej duszy Bukowskiego. Były dla niego tajemniczymi czującymi istotami, skrywającymi coś pierwotnego i majestatycznego, zdolnymi jednym palącym spojrzeniem przeniknąć człowieka na wskroś. Bukowski uważał koty za wyjątkową emanację natury, nieuchwytnych posłańców piękna i miłości.

Zbiór „O kotach” to wynik zadumy Bukowskiego nad jego ukochanymi zwierzętami, ich wytrzymałością i żywotnością. Oddaje im hołd jako wojownikom i łowcom, budzącym grozę i szacunek, gdy trzymają w łapach cały otaczający je świat. „Kot jest wyłącznie SOBĄ. emanacją nieustępliwych sił natury.”

W tomie tym znajdziemy utwory zabawne, poruszające, surowe, pełne czułości. Bukowski uwiecznia je, gdy domagają się uwagi i jedzenia, polują, dostojnie przechadzają się po klawiaturze jego maszyny do pisania, delikatnie budzą, wbijając pazury w twarz.

Ale nie zapomina też o ich oddaniu i przywiązaniu, łagodności i opiekuńczości, o niezwykłej zdolności do inspirowania.

Przejmujący, ale pozbawiony pretensjonalności zbiór „O kotach” jest nowym spojrzeniem na tego wyjątkowego pisarza i jego sposób widzenia świata, tym razem z perspektywy zwierząt, które uważał za najdoskonalszych nauczycieli życia.

Charles Bukowski dorastał w ubogich, robotniczych dzielnicach Los Angeles, gdzie dobrze poznał smak niedostatku. Doświadczał go także i później. Pierwsze opowiadanie opublikował w roku 1944, nieprędko jednak doceniono jego talent – długo musiał utrzymywać się z pracy fizycznej i różnych dorywczych zajęć, często bywał bez grosza i bez dachu nad głową, zdany na łaskę przypadkowych ludzi.
Twórczość Bukowskiego stanowi niepowtarzalne zjawisko w świecie zachodniej literatury. Często stawiany na równi z Hemingwayem i Henrym Millerem, zyskał uznanie krytyki i czytelników przede wszystkim za wspaniałe wyczucie formy, doskonale lapidarny styl i autentyzm. Powodem niesłabnącej fascynacji jego prozą jest też bez wątpienia awanturnicze życie, które z upodobaniem trwonił na inne swoje pasje: kobiety, alkohol, hazard. Jedynym światem, w którym czuł się naprawdę swojsko i którego reguły w pełni zaakceptował, był świat pijaków, dziwek, wykolejeńców i nieudaczników, ludzi wyobcowanych ze społeczeństwa i niezdolnych, tak jak on, nagiąć się do życia w kieracie. Otaczająca go atmosfera skandalu i prowokacji, przebijająca z jego prozy postawa buntownika, krytycznie nastawionego do akademickich, komercyjnych nurtów literatury amerykańskiej, obalanie obyczajowych tabu, dosadny, często wulgarny język sprawiły, że stał się kultową postacią literackiego podziemia i idolem pokolenia bitników. Pozostawił po sobie bogaty dorobek w postaci ponad trzydziestu książek: powieści, opowiadań, zbiorków poezji.

Charles Bukowski
O kotach
Przekład: Michał Kłobukowski
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Premiera: 27 września 2017
 
 

O kotach


O tej późnej porze nie było gdzie zjeść, bo wszystkie lokale pozamykano, a do miasta mieliśmy kawał drogi autem. Nie mogłem zaprosić faceta do swojego pokoju, więc musiałem zaryzykować wizytę u Millie. Zawsze miała mnóstwo żarcia. A przynajmniej zawsze miała ser.
Nie pomyliłem się. Zrobiła nam kanapki z serem i zaparzyła kawę. Kot mnie znał, więc wskoczył mi na kolana.
Odstawiłem go na podłogę.
— Pan patrzy, panie Burne’ — powiedziałem. — Łapa! — zwróciłem się do kota. — Łapa!
Kot siedział jakby nigdy nic.
— Dziwne, dawniej zawsze dawał łapę — powiedziałem. — Łapa!
Pamiętałem, jak Shipkey zdradził panu Burne’owi, że gadam do ptaków.
— No, nie świruj! Łapa!
Poczułem się trochę głupio.
— Nie świruj! Łapa!
Opuściłem głowę na wysokość głowy kota i dałem z siebie wszystko.
— Łapa!
Kot siedział jakby nigdy nic.
Wróciłem na swój fotel i wziąłem do ręki kanapkę z serem.
— Koty to dziwne zwierzęta, panie Burne’. Z nimi nigdy nic nie wiadomo. Millie, puść panu Burne’owi szóstą Czajkowskiego.
Posłuchaliśmy muzyki. Millie podeszła i usiadła mi na kolanach. Była w samym szlafroku. Osunęła się na mnie. Odłożyłem kanapkę.
— Proszę zwrócić uwagę — powiedziałem do pana Burne’a — na tę część, która wprowadza do symfonii motyw marszowy. Według mnie to jeden z najpiękniejszych fragmentów z całej światowej muzyki. Prócz piękna i siły ma też doskonałą strukturę. Czuć w nim pracę inteligencji.
Kot wskoczył na kolana facetowi z kozią bródką. Millie przytuliła policzek do mojego policzka i oparła mi dłoń na piersi.
— Gdzieżeś się podziewał, chłopczyku? Millie za tobą tęskniła, wiesz.
Płyta się skończyła, więc facet z kozią bródką zdjął kota z kolan, wstał i odwrócił krążek. Powinien był wyjąć z okładki drugą płytę. Skoro odwrócił pierwszą, czekała nas trochę przedwczesna kulminacja. Ale nic nie powiedziałem i wysłuchaliśmy do końca.
— Jak się panu podobało? — spytałem.
— Ładne! Bardzo ładne!
Kot siedział na podłodze.
— Łapa! Łapa! — rzekł ten z kozią bródką do kota.
Kot podał mu łapę.
— Widzi pan — powiedział facet z kozią bródką. — Mogę mu kazać, żeby podał łapę.
— Łapa!
Kot przeturlał się na bok.
— Nie, łapa! Łapa!
Kot siedział jakby nigdy nic.
Facet opuścił głowę na wysokość głowy kota i powiedział mu do ucha:
— Łapa!
Kot wsadził mu łapę prosto w bródkę.
— Widział pan? Kazałem mu dać łapę, a on posłuchał! — Pan Burne’ był z siebie wyraźnie zadowolony.
Millie przywarła do mnie.
— Pocałuj mnie, chłopczyku — powiedziała. — Daj buzi.
— Nie.
— Jak Boga mego, ocipiałeś, chłopczyku? Co cię napadło? Cóś cię dzisiej gryzie, dobrze widzę! Weź się wywnętrz przed Millie! Millie pójdzie za tobą do piekła, przecie wiesz. Co jezd grane, ha? No co?
— A teraz każę kotu się przeturlać i on posłucha — oświadczył pan Burne’ .
Millie objęła mnie z całych sił i spojrzała w dół w moje zwrócone ku górze oko. Miała bardzo smutną minę, w której było coś matczynego, i pachniała serem.
— Powidz Millie, co cię gryzie, chłopczyku.
— Turlaj się! — rozkazał kotu pan Burne’.
Kot siedział jakby nigdy nic.
— Słuchaj — powiedziałem do Millie. — Widzisz tego faceta?
— Co mam nie widzieć.
— To Whit Burne’.
— Znaczy się kto?
— Redaktor czasopisma. Tego, do którego wysyłam opowiadania.
— Znaczy się ten, co ci przysyła te małe świstki?
— Listy odmowne, Millie.
— Wredny typ. Nie podoba mi się.
— Turlaj się! — rozkazał kotu pan Burne’ .
Kot się przeturlał.
— Patrzcie! — wrzasnął pan Burne’. — Kazałem mu się turlać, a on posłuchał! Chcę go kupić! Jest fantastyczny!
Millie jeszcze mocniej mnie uścisnęła, spoglądając w dół w moje oko. Byłem zupełnie bezradny. Czułem się jak żywa ryba na warstwie lodu u rzeźnika na kontuarze w piątek rano.
— Weź mnie posłuchaj — rzekła Millie. — Mogę go tak omotać, że ci cóś wydrukuje. Tak to obłatwię, że wydrukuje ci wszystko!
— Patrzcie, jak kot się turla na mój rozkaz! — zawołał pan Burne’.
— Nie, nie, Millie, nie rozumiesz! Redaktorzy nie są tacy jak dobrze ustawieni ludzie interesu. Redaktorzy mają s k r u p u ł y.
— Skrupuły?
— Skrupuły.
— Turlaj się! — powiedział pan Burne’.
Kot siedział jakby nigdy nic.
— Już ja się znam na tych waszych skrupułach. Nie bój nic! Tak go omotam, że ci wydrukuje każde jedno opowiadanie, chłopczyku!
— Turlaj się! — powiedział pan Burne’ do kota.
Żadnej reakcji.
— Nie, Millie, nie pójdę na to.
Oplotła mnie wszystkimi kończynami. Z trudem oddychałem, bo była ciężka. Poczułem, że drętwieją mi stopy. Millie przytuliła policzek do mojego policzka i pogłaskała mnie po piersi.
— Ni masz nic do gadania, chłopczyku!
Pan Burne’ opuścił głowę na wysokość głowy kota i powiedział mu do ucha:
— Turlaj się!
Kot wsadził mu łapę prosto w bródkę.
— Ten kot chybaby coś zjadł — stwierdził pan Burne’.
A potem wrócił na swój fotel.
Millie podeszła i usiadła mu na kolanie.
— Skąd masz taką śliczną bródkę? — spytała.
— Państwo wybaczą — powiedziałem. — Pójdę się napić wody.
Wyszedłem, usiadłem we wnęce śniadaniowej i popatrzyłem na kwiaciasty wzór zdobiący blat. Spróbowałem zdrapać go paznokciem.
Wystarczająco trudno było dzielić się miłością Millie ze sprzedawcą serów i spawaczem. Millie o figurze zgrabnej od głowy aż do samych bioder. Szlag, szlag.

 
Wesprzyj nas