“Sen zimowy” to przejmujący, symboliczny obraz społeczeństwa irańskiego lat 60. Niespieszny rytm tej historii przerywają często humor i ironia, odsłaniając tragikomiczny rys zdarzeń, które stają się udziałem bohaterów.


Sen zimowyBohaterowie “Snu zimowego”, opublikowanego po raz pierwszy w 1973 roku, to ludzie odizolowani od społeczeństwa, odklejeni od rzeczywistości – przeżywają życie w myślach i nie przestają żałować tego, co zdarzyło się w przeszłości.

Nieustannie zaskakiwani przez świadomość upływającego czasu, sprawiają wrażenie bezwolnych i przekonanych o tym, że podejmowanie walki o własne życie jest pozbawione sensu.

Niespieszny rytm tej historii przerywają często humor i ironia, odsłaniając tragikomiczny rys zdarzeń, które stają się udziałem bohaterów.

“Sen zimowy” to także przejmujący, symboliczny obraz społeczeństwa irańskiego lat 60. balansującego na granicy tradycji i nowoczesności, gdzie nie wykształciło się jeszcze poczucie odpowiedzialności za swój los, a niezależność jest traktowana jak odchylenie od powszechnie panującej normy.

Goli Taraghi (ur. 1939) – Irańska pisarka. Tuż przed wybuchem rewolucji islamskiej wyemigrowała do Paryża, gdzie została już na stałe, choć rokrocznie odwiedza kraj urodzenia. Autorka kilku zbiorów opowiadań oraz dwóch powieści. Tłumaczona m.in. na język angielski i francuski.

Goli Taraghi
Sen zimowy
Przekład: Dorota Słapa
seria: Irańskie Klimaty
Wydawnictwo Książkowe Klimaty
Premiera: 26 października 2017
 
 

Sen zimowy


Anwari policzył współpasażerów z przedziału.
– Kiedy dotrzemy na miejsce? – zagadnął szybko konduktora.
Mężczyzna wzruszył ramionami i łypnął na podróżnych, a potem zwrócił się do Anwariego:
– Co to jest?
– To? Papużka falista, proszę pana. Ostrożnie z nią, zdążyła już doszczętnie zafajdać mi spodnie.
– Wszyscy musicie wyjść na zewnątrz – zmienił temat konduktor.
Anwari z przerażeniem w oczach spojrzał na towarzyszy podróży.
– Ale co się stało? – dociekał.
– No już, pośpieszcie się – usłyszał w odpowiedzi.
Anwari przycisnął do piersi doniczkę i klatkę, po czym podążył w ślad za pasażerami na korytarz. Było pusto. Z pobliskiej uliczki dobiegały odgłosy kłótni, płaczu dziecka i płynącej z radia przemowy.
Tymczasem konduktor schylił się i zajrzał pod siedzenia całego przedziału, chwilę potem zaś wysypał na podłogę zawartość wszystkich podręcznych toreb.
– Ta walizka należy do mnie! – zaprotestował Anwari i z impetem otworzył drzwi do przedziału.
– Co jest w środku? – spytał konduktor.
Pasażerowie trzymali się nieco na uboczu i obserwowali scenę.
Anwari postawił na podłodze doniczkę i klatkę, przyklęknął i uniósł wieko walizki. Konduktor włożył rękę do środka i przesunął nią wzdłuż dna, pod ubraniami. W końcu zatrzymał dłoń, podniósł głowę i spojrzał na Anwariego:
– Co pan tu ma?
Podróżni zacieśnili krąg i pochylili głowy nad walizką.
– Kolekcję listów od mojego przyjaciela nazwiskiem Mahdawi.
Konduktor zerwał wstążkę owijającą korespondencję.
– A co nam wszystkim do tego? Jak długo mamy tu jeszcze tkwić? – zdenerwowała się kobieta z robótką.
Mężczyzna siedzący wcześniej przy oknie otaksował Anwariego podejrzliwym spojrzeniem, a chwilę później szepnął coś sąsiadowi do ucha.
Anwari przesunął ręką po twarzy. Dłoń była lodowata i bez czucia. Spróbował wziąć głęboki oddech. Serce ciążyło mu niczym kamień i biło nieregularnie.
– A to co? – zaciekawił się pasażer siedzący przy drzwiach.
– To zabawka. Harmonijka. Także własność pana Mahdawiego.
– A tamto? – zapytała kobieta.
– Albumy ze zdjęciami… Ale ja bardzo proszę, ostrożnie! O, to jest właśnie pan Mahdawi. A to jego żona, Tal’at. A tutaj jestem ja. Mam na tej fotografii nie więcej niż cztery lata. Zgolono mi wtedy głowę na rekruta – wyjaśnił Anwari.
– Jestem zmuszony zarekwirować tę korespondencję – przerwał mu konduktor.
– A to niby z jakiego powodu? – zirytował się mężczyzna.
– Panie, czemu pan się wdaje w dyskusję? – wtrąciła kobieta.
Anwari wyciągnął dłoń i złapał róg pliku listów. Wtedy konduktor gwałtownie się odwrócił i rzucił mu karcące spojrzenie. Anwari momentalnie opuścił rękę, włożył ją do kieszeni i prawie natychmiast wyjął, po czym, zafrasowany, podrapał się po głowie:
– Kiedy otrzymam je z powrotem?
– Później – odparł konduktor i oddalił się.
Pasażerowie wrócili na swoje miejsca. Kobieta pozbierała porozrzucane drobiazgi, upchnęła je do torebki i zaklęła pod nosem.
Anwari zamknął walizkę na klucz i odłożył ją na miejsce. Zacisnął pas, pośpiesznie zapiął rozpięte guziki rozporka i szybko zerknął na pozostałych podróżnych. Poczuł lekkie pieczenie w żołądku, ale starał się nie zwracać na to uwagi. Usiadł i wyciągnął przed siebie nogi. Panował zaduch, a rytm obracających się kół pociągu dudnił mu w głowie. Z każdym mocniejszym szarpnięciem hamulca intensywniej odczuwał burczenie w brzuchu. Z każdą chwilą nasilało się wrażenie pustego żołądka. Dno doniczki pelargonii było zawilgocone i mężczyzna zastanawiał się, jak ją położyć, aby nie poplamiła mu spodni. Papużka od Szirin nie mogła sobie znaleźć miejsca i dziobała wszystko, co znajdowało się w jej zasięgu.
Tymczasem dziewczynka z oddali pokazała Anwariemu kolejny balon: choć był już napompowany do granic możliwości, dmuchnęła w niego jeszcze raz. Poczuł, jak rośnie w nim napięcie i złość, spróbował jednak stłumić je i wywołać w sobie radość. „Dziś wieczorem będziemy razem. Tak niewiele nas już dzieli” – pomyślał. A potem przyszło mu do głowy, że najlepiej będzie, jeśli zacznie gwizdać. Złożył usta w dzióbek i zapatrzył się w jeden punkt. Szczerze mówiąc, nie umiał gwizdać, nigdy się nie nauczył. Fakt, ćwiczył dużo, razem z Haszemim i Hejdarim, ale jakoś mu nie wychodziło. Za to Szirin w gwizdaniu nie miała sobie równych. Umiała to robić na wszelkie możliwe sposoby. Siadała przy oknie i zaczynała naśladować: a to głosy słowika, a to kanarka, a to jaskółki, a także świergotanie innych ptaków, o których istnieniu nikt nie miał pojęcia. Imitowała dźwięki, których wcześniej nie słyszano. Hejdari także był w tym świetny: gwizdał przeciągle, uważnie i z należytą powagą. Ale Anwari potrafił jedynie składać usta w dzióbek i skupiać wzrok na jednym punkcie, rozchylać płatki nosa i wypuszczać powoli nagromadzone w policzkach powietrze. Nie było więc najgorzej, gwizdanie to przecież nie lada umiejętność!
Poczuł na sobie wzrok współpasażerów.
– Pogwizduję sobie. Gwizdanie to nie byle wyczyn. Jak się pogwiżdże, natychmiast człowiekowi robi się lepiej na duszy. – Roześmiał się.
Kobieta z irytacją machnęła kilka kolejnych rządków na drutach:
– Ten smród to od pana?
Anwari spuścił głowę i przyjrzał się swoim wyglancowanym butom:
– Nie, to papużka tak zalatuje. Zapaskudziła się odrobinę. Upaprała też moje nowe spodnie.
Motek włóczki sturlał się pod siedzenie. Mężczyzna z miejscówką przy oknie mruknął coś pod wąsem i pokiwał głową.
– Najmocniej przepraszam, mówił pan coś do mnie? – zapytał Anwari.
Kobieta rozejrzała się dookoła.
– Pani pozwoli, zaraz go znajdę – zaoferował się Anwari.
Położył na podłodze klatkę i doniczkę, po czym schylił się i wyciągnął motek.
– O, święty Boże! – westchnął siedzący pod oknem.
Anwari zacisnął mocniej poluzowany krawat, otrzepał kurz z kolan i pomyślał: „Już więcej nie ruszę się z miejsca. Mają słuszność. W tak ciasnym pomieszczeniu nie można się ciągle tyle wiercić”.
Przymknął powieki i zastanowił się nad tym, co go czeka za sześć godzin. Szirin zapytała kiedyś: „Czego tak się boisz, Anwari?”. O tej podróży rozmyślał dokładnie siedem lat. Caluśkie siedem lat widział ten dzień oczyma wyobraźni. Mahdawi wypatrywał go już z niecierpliwością. Kiedy ostatnio rozmawiali przez telefon, przyjacielowi drżał głos. Zdążył wysłać do Anwariego dwadzieścia siedem listów, lecz wciąż nie dowierzał. Z jego spojrzenia na zdjęciu wyzierał żal i zawstydzenie.
„Nasz Mahdawi jest niczym niewinny baranek. Aż człowieka kusi, żeby go złożyć w ofi erze. Albo wsadzić pomiędzy warstwy ryżu i zjeść” – powiedział kiedyś Hejdari.
Kiedy Anwari otworzył oczy, zorientował się, że pociąg stoi. Nie pamiętał, kiedy zmorzył go sen. Z korytarza dobiegał gwar rozmów i odgłosy kroków. Osłupiały przebiegł wzrokiem po twarzach pasażerów i zapytał:
– Czyżbyśmy dotarli na miejsce?
– Coś podobnego! – prychnęła kobieta, a mężczyzna z miejscówką przy oknie stłumił ziewnięcie.
Anwari spojrzał na zegarek. Mijały dwie godziny, odkąd pociąg wyruszył ze stacji.
– No więc co się stało? Dlaczego stoimy? – zapytał.
– Bóg to jeden raczy wiedzieć – odpowiedział mężczyzna.
Zatopiony w lekturze prasy człowiek zaśmiał się zza gazety, wyciągnął wygodnie nogi i doradził:
– Panie, wyluzuj pan. Nerwówką się nic nie wskóra.
Anwari energicznym ruchem podniósł się z miejsca.
– Co to znowu za zwyczaje! Jak tylko coś się zaczyna dziać, od razu pan wstaje i zaczyna się kręcić – oburzyła się kobieta.
– Zaraz wrócę, za momencik – odparł Anwari i wyszedł na korytarz.

 
Wesprzyj nas