“Wysłanniczka specjalna” to książka jednego z najwybitniejszych pisarzy francuskich, uhonorowanego Nagrodą Goncourtów za powieść „Odchodzę”.


Wysłanniczka specjalnaConstance jest bez zajęcia, więc trzeba jej coś znaleźć. I otrzymuje dość nietypowe zadanie…

Aby je wypełnić wędruje od brzegów Sekwany do Morza Żółtego, po drodze docierając do najbardziej zapomnianych zakątków – jednak nic jej nie powstrzyma od wypełnienia powierzonej misji.

Jedyny problem: personel, który ma nad nią czuwać, nie jest zbyt dobrze zorganizowany.

Jean Echenoz, jeden z najwybitniejszych współczesnych pisarzy francuskich, urodził się w Orange w 1947 roku. Ukończył socjologię i studia inżynierskie. Debiutował w roku 1979 powieścią “Le Méridien de Greenwich”. W 1983 roku otrzymał Prix Médicis za “Cherokee”. Zasłynął jako autor powieści ludycznych, które posługując się tonacją pastiszu bądź parodii, odwołują się do formy powieści przygodowej, sensacyjnej, szpiegowskiej czy też czarnego kryminału. Polskim czytelnikom znane są: “Park” (1997) oraz wydane nakładem naszej Oficyny “Przy fortepianie” (2005), wyróżnione w 1999 roku Nagrodą Goncourtów “Odchodzę” (2008), “1914” (2014) i biograficzny tryptyk: “Ravel” (2009), “Długodystansowiec” (2010 i “Błyskawice” (2012).

Jean Echenoz
Wysłanniczka specjalna
Przekład: Anna Michalska
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Premiera: 21 września 2017
 
 

Wysłanniczka specjalna


1

Chcę kobietę, oświadczył generał. Potrzebna mi kobieta, prawda?
Pan generał nie jest wyjątkiem, uśmiechnął się Paul Objat. Darujcie sobie takie uwagi, Objat, usztywnił się generał, to nie powód do żartów. Na Boga, zachowujcie się przyzwoicie. Uśmiech zniknął z twarzy Objata. Przepraszam, panie generale. No już dobrze, rzekł przełożony, zastanówmy się nad tym razem.
Zbliża się południe. Obaj mężczyźni zastanawiają się po obu stronach zielonego metalowego biurka, starego regulaminowego modelu z szufladami, za którym siedzi generał. Na blacie tego mebla znajduje się jedynie niezapalona lampa, pudełko cygaretek Panter Tango, pusta popielniczka i stara, wystrzępiona podkładka z bibuły, która osuszyła wiele pism, powiedzmy, od czasów afery Ben Barki. Zielone biurko stoi w głębi surowego pomieszczenia z oknem na wybrukowany dziedziniec koszar, resztę wyposażenia stanowią dwa krzesła z metalowych rurek pokryte skajem, trzy szafy na zawieszane teczki, stolik z dużym, starym i zapuszczonym komputerem. Wszystko to ma swoje lata, a fotel generała nie wygląda na wygodny, podłokietniki sczerniały, przez popękane rogi prześwituje lub wyłazi poliuretanowa gąbka pierwszej generacji.
Dzwon z pobliskiego kościoła Notre-Dame-des-Otages obwieścił południe. Generał wyjął cygaretkę, obejrzał ją, pomasował i powąchał, po czym schował do pudełka. Kobieta, powiedział pod nosem. Kobieta, powtórzył głośniej, ale to nie wszystko. Byle nie stażystka, jakich mamy na pęczki, tylko ktoś zupełnie niezwiązany ze służbami, rozumiemy się? Niezupełnie, przyznał się Objat. No, kompletnie zielona, podsumował generał. Taka, która nie ma o niczym pojęcia, której się mówi, co ma robić, a ona nie zadaje pytań. Raczej ładna, jeśli to możliwe.
Dużo warunków, zauważył Objat, niełatwo taką znaleźć.
Wiem, przytaknął generał. Znów uchylił wieczko swoich Panter Tango, popatrzył na nie z czułością, po czym delikatnie zamknął pudełko, tymczasem Paul Objat błądził wzrokiem po dawno niemalowanych ścianach upstrzonych najróżniejszą dokumentacją: były tam mniej czy bardziej wyraźne fotografie osób, przedmiotów, miejsc, często połączone ze sobą strzałkami za pomocą flamastra, przypięte klamerkami notatki i niezrozumiałe schematy, wycinki z gazet, listy nazwisk, mapy poprzecinane nitkami naciągniętymi między kolorowymi pinezkami. Oficjalny portret prezydenta Republiki. Nic osobistego, żadnych zdjęć rodzinnych, pocztówek od kolegów z wakacji, reprodukcji van Gogha i innych bzdetów.
Łamiąc zasadę powściągliwości i tajemnicy wojskowej, wyjawmy najpierw tożsamość oficera. Generał Bourgeaud, sześćdziesiąt osiem lat, były członek służb Action — planowanie i organizacja tajnych operacji — wyspecjalizowany w infiltracji i rozpracowywaniu ważnych osobistości w celach wywiadowczych. Twarz brutala i ostre spojrzenie, ale zostawmy to na razie, jeszcze wrócimy do jego powierzchowności. Z uwagi na wiek ubywa mu obowiązków, nawet jeśli przez wzgląd na zasługi pozostawiono mu biuro, ordynansa i pełny żołd, ale już bez prawa do służbowego samochodu. Nie czekając, aż kompletnie pójdzie w odstawkę, Bourgeaud organizuje operacje, żeby nie wyjść z wprawy. Żeby mieć jakieś zajęcie. Żeby służyć Francji.
Naprzeciw niego, również po cywilnemu, Paul Objat, dość przystojny facet, miły głos i spokojne spojrzenie, o połowę młodszy od generała, z wiecznym ćwierćuśmiechem, który może budzić zaufanie lub wręcz przeciwnie, jak u aktora Billy’ego Boba Thorntona. Wydaje mi się, że mam takiego kogoś, powiedział Objat. Słucham, zachęcił go generał, lecz najpierw wyłuszczył swój projekt. Przede wszystkim, jak już ją znajdziemy, trzeba będzie jej zrobić coś w rodzaju oczyszczenia. Całkowicie wycofać ją z obiegu przed akcją. Coś w rodzaju porządnej kuracji samotnością. To modyfikuje osobowość. Nie twierdzę, że łamie charakter, ale powoduje korzystniejsze reakcje i sprawia, że podmiot jest bardziej kowalny.
Co pan generał rozumie przez kowalny? — zapytał Objat. No, powiedzmy, bardziej elastyczny, miękki, podatny, sprecyzował generał, zgoda? Zgoda, odrzekł Objat, myślę, że wiem, o co chodzi. Chyba nawet mam kilka pomysłów.
Za wiele też niedobrze, powstrzymał go generał, który jeszcze nie wyłożył do końca swojej idei. Kiedy mówię o tym oczyszczaniu, wydaje mi się, że dobrze byłoby zacząć od pewnego szoku, w razie czego nie wahając się jej nieco przestraszyć. Oczywiście bez użycia siły. Ma się rozumieć, panie generale, ponownie uśmiechnął się Objat, myślę zresztą, że mój pomysł się konkretyzuje. Widząc zarys pańskiego planu, to może być nawet bardzo dobry pomysł. Mam pewną osobę, która według mnie doskonale się nadaje. Przy dobrym przygotowaniu powinno się udać. Raczej ładna? — dopytywał się generał. Całkiem niezła, zapewnił Objat.
Zna pan ją dobrze? Niezupełnie, odparł Objat. Spotkałem ją kiedyś w towarzystwie, wydała mi się interesująca, najważniejsze, żeby ona mnie nie znała. No oczywiście, przyznał generał, to podstawa, chodzi o delikatną misję i sytuacja jest wyjątkowa. Jestem tego samego zdania, zgodził się Objat. Czy pan generał nie zjadłby czegoś? Słyszałem o pewnej restauracji niedaleko stąd, w pobliżu metra Jourdain, dojedziemy bez przesiadki. Prawda, nie mam już samochodu, przypomniał sobie generał. No dobra. Idziemy.
Wyłuskał z pudełka cygaretkę i wsunął ją do kieszonki na piersi, po czym obaj włożyli płaszcze przeciwdeszczowe, jeden w kolorze antracytu, drugi perłowy, choć nie padało na bulwarze Mortier w dwudziestej dzielnicy Paryża, gdzie miało miejsce ich spotkanie. Kiedy szli w kierunku stacji metra Porte des Lilas, położonej czterysta metrów od koszar, generał Bourgeaud, nie patrząc na Objata, dziękował mu niemal surowym, burkliwym głosem, niedostosowanym do treści. Wiedziałem, że mogę na was liczyć, Objat, często macie dobre pomysły, oddaliście mi różne przysługi. Cóż chcecie, lubię was, Objat. I Objat, który dobrze znał swojego przełożonego, o mało nie podskoczył po takiej deklaracji.
W restauracji wzięli sałatkę ze świńskich uszu i wołowe policzki duszone w czerwonym winie. No to jak będzie z tą babką? — chciał wiedzieć generał.
Zabiorę się za to dziś po południu, obiecał Objat, muszę zrobić rekonesans i wykonać kilka telefonów. Ale coraz bardziej jestem przekonany, że się nada. Pan generał nawet sobie nie wyobraża jak bardzo. Bez trudu ją znajdę, mniej więcej wiem, gdzie mieszka. W jakiej dzielnicy? — zapytał z roztargnieniem Bourgeaud, odkrawając kawałek ucha. W szesnastce, odpowiedział Objat, od strony Chaillot. Ładnie tam, ocenił generał. Dość cicho, ale trochę nudno, prawda?
Tak się przynajmniej uważa. Jeśli o mnie chodzi, to nigdy się nie ruszałem z mojego parteru z widokiem na ogród w pobliżu Obserwatorium. A wy, Objat, gdzie mieszkacie? Prawdę mówiąc, panie generale, unikał odpowiedzi Objat, w tej chwili to dość skomplikowane. Powiedzmy, że jestem między kilkoma przeprowadzkami.

2

TROCADÉRO. Na ostatnim piętrze kamienicy w stylu art déco zaprojektowanej przez Henriego Sauvage’a, idealnie położone mieszkanie o powierzchni 64 m2, w charakterze pracowni artysty; wysokość 5 metrów, okna wychodzą na południe. Oryginalne i spokojne. Widok z okien na pałac Chaillot i cmentarz Passy.
Winda, piwnica, możliwość parkingu.
Cena: do wiadomości w agencji.

Cena jest nie do przyjęcia, stwierdził agent nieruchomości, pani żąda o wiele za dużo. Wiem, przyznała Constance, ale nie zależy mi, żeby to sprzedać natychmiast, nie śpieszy mi się. Chciałam się tylko zorientować, czy to mogłoby pójść za taką sumę.
Agent o nazwisku Philippe Dieulangard wzruszył ramionami, po czym usiadł za komputerem. Pod wpływem tego ruchu buchnął od niego silny zapach płynu po goleniu Hugo Bossa, na co nozdrza Constance zareagowały skurczem. Dieulangard uściślił kilka szczegółów ogłoszenia (rozkład mieszkania, wyposażenie kuchni, osobna toaleta itp.), po czym sformatował tekst, dodał na ukos przymiotnik EKSKLUZYWNE gotycką majuskułą w kolorze byczej krwi i wydrukował. Umieścił ogłoszenie pośród innych na wystawie agencji i oboje wyszli na ulicę, by ocenić efekt.
Lepiej by wyglądało ze zdjęciem, zauważył Dieulangard. Fotografia przemawia inaczej, mówi więcej. Constance powtórzyła, że zdjęcia też nie chce, więc tym razem wzruszył tylko jednym ramieniem, pożegnał się i zostawił ją samą przed wystawą. Constance uważnie i z detalami przestudiowała wszystkie ogłoszenia mieszkań na sprzedaż i do wynajęcia, wyobrażając sobie po kolei inne egzystencje, inne losy, inne miłości, inne zmartwienia. Zastanawiała się nad swoim wyglądem w zależności od tego czy tamtego lokum, jakby się przymierzała do roli filmowej: garderoba,fryzura, makijaż. Marząc przed witryną, w której widziała się jak w lustrze, zrobiła szybki przegląd: poprawiła usta pomadką Lip Velvet Burberry N° 308, rzuciła okiem na paznokcie pociągnięte lakierem Chanel 599 PROVOCATION, zwichrzyła grzywkę, przypudrowała nos, potem cofnęła się o krok: i oto mamy widok ogólny Constance w witrynie Dieulangard Immo, na tle niewielkiego ruchu samochodowego jednokierunkowej rue Greuze.
Obcisła niebieska bluzka, antracytowe spodnie skinny, płaskie pantofle, włosy obcięte à la Louise Brooks i figura à la Michèle Mercier — co w zasadzie do siebie nie pasuje, ale tu wygląda całkiem, całkiem. Trzydzieści cztery lata, słaba aktywność zawodowa, słabe kwalifikacje — dwa lata prawa — mąż, którego interesy układają się pomyślnie, albo przynajmniej kiedyś tak było, ale życie z nim układa się tylko połowicznie — pod względem materialnym dobrze, matrymonialnym źle. Plany rozwodowe, perspektywy porozumienia, scysje i kompromisy, zależy jak się trafi. Constance krąży między domem męża, choć bywa tam coraz rzadziej, a mieszkaniem, które właśnie wystawiła na sprzedaż, żeby zobaczyć, co by to dało.

 
Wesprzyj nas