“Iłła” to opowieść o niemal stuletnim życiu kobiety niezwykłej, a także zapis czasów i zmagań z przeciwnościami: sieroctwem i samotnością, piętnem nieślubnego dziecka, wolnością i zniewoleniem, namiętnością i wycofaniem.


Iłła. Opowieść o Kazimierze IłłakowiczównieEmancypantka, katoliczka, na pewnym etapie socjalistka.

Debiutem poetyckim zrobiła furorę. Zachwycił się nim Stefan Żeromski, a Jarosław Iwaszkiewicz na zawsze pozostał jej wiernym czytelnikiem. Skamandryci odbyli do niej pielgrzymkę, aby przystała do ich grupy. Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec nie raz prosiły ją o radę.

Jej przekład Anny Kareniny okrzyknięto kongenialnym, a spory z redaktorami przeszły do legendy. Oprócz tego tłumaczyła z angielskiego, niemieckiego, rosyjskiego, rumuńskiego i węgierskiego.

Dziś jednak najczęściej pamięta się o niej jako o sekretarz Józefa Piłsudskiego. Ona sama także bardziej od wierszy ceniła swoją karierę urzędniczki, dumna, że może służyć Polsce.

A była to wielka dama i nietuzinkowa osobowość.

„Jest ekscentryczna. Mówi zawsze, co innego, niż się oczekuje, wprost uosobienie przekory”, pisała o niej Maria Dąbrowska.

Joanna Kuciel-Frydryszak
Iłła. Opowieść o Kazimierze Iłłakowiczównie
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 27 września 2017
 
 

Iłła. Opowieść o Kazimierze Iłłakowiczównie


Od czarnej słodyczy, jedwabnych snów
dusza powstaje i tęskni znów,
i wije wianki, i powrozy wije,
i zarzuca je gwiazdom i księżycom na szyję;
wychodzi z ciała na niebieski połów
i wraca z siecią pełną ptaków i aniołów

KAZIMIERA IŁŁAKOWICZÓWNA, POŁÓW

1
NA FAŁSZYWYCH PAPIERACH.
DZIADEK PROMIENISTY

„Urodziłam olbrzymkę!” – zapisała Barbara Iłłakowicz po wydaniu na świat swojej drugiej córki Kazimiery, która ważyła prawie pięć kilo.
Czy nauczycielka języków i muzyki w Wilnie końca XIX wieku była szczęśliwa, rodząc dziecko żonatemu kochankowi? Przekazy rodzinne milczą na ten temat, ale mit tej miłości głosi, że choć zakazane, było to uczucie spełnione. Z tego związku już kilka lat wcześniej narodziła się córeczka Basia. Nie był to więc błahy romans, lecz trwająca latami relacja miłosna, która zaczęła się od spotkania w kościele młodej dziewczyny, śpiewającej w chórze, i mężczyzny w średnim wieku, szanowanego adwokata i ojca trójki dzieci.
Barbara mieszkała w małym mieszkanku należącym do krewnych przy ulicy Sierockiej (dzisiaj Subocz), niedaleko Ostrej Bramy. Jej rodzina – jak przypuszczała poetka – wywodziła się z jeńców tatarskich osadzonych na Żmudzi. Dziadek Zygmunt Iłłakowicz, profesor języków na wileńskim uniwersytecie, przeżył załamanie, gdy po zdaniu bardzo trudnego egzaminu z sanskrytu nie dostał posady docenta, o którą się ubiegał, ponieważ otrzymał ją pewien Rosjanin łapówkarz. Popadł w melancholię, zdziwaczał i głosił, że nie należy kształcić dzieci, bo edukacja przynosi tylko zgryzoty.
Kazimiera Iłłakowiczówna znała sześć języków, więc prawdopodobnie właśnie po nim odziedziczyła talent, twierdziła, że dziadek nauczył się o jeden język za dużo i dlatego zwariował, a opiekę nad ósemką dzieci przejęła nienadająca się do zarządzania babcia Kazimiera z Paszowskich. Skończyło się to sprzedażą majątku i przeprowadzką rodziny do Wilna. Matka poetki, Barbara, najmłodsza z sióstr, została wysłana do klasztornej szkoły średniej w bretońskim Rennes we Francji, gdzie nauczyła się niemieckiego, francuskiego, łaciny i greki, a że była uzdolniona także muzycznie, po powrocie została guwernantką na Witebszczyźnie. Tu się zaręczyła, a następnie straciła narzeczonego, Michała Stabrawskiego, gdy zachorował na gruźlicę.
Jeden z braci Barbary – Jakub Iłłakowicz – potraktował dosłownie przestrogi ojca i po ukończeniu szkoły średniej utopił wszystkie podręczniki w Wilii na znak, że z nauką koniec, i został oficerem carskiej armii.
Kazimiera Iłłakowiczówna miała przez całe życie kilka tajemnic. Niektóre z nich znali najbliżsi, o innych nie wiedział nikt. Największą zagadką była data jej urodzenia. Sama poetka podawała 1892 rok, zastrzegając, że jest to data orientacyjna, a prawdziwej nie zna, ponieważ na zachowanym akcie chrztu można odczytać jedynie datę wystawienia dokumentu – 19 lutego 1893 roku. I tak, na podstawie rozmaitych skojarzeń i domniemań, przez lata spekulacji podawano kilka dat, które nadal funkcjonują w obiegu, a każda z nich wydawała się równie prawdopodobna.
Na tablicy pamiątkowej w krużganku kościoła Dominikanów w Poznaniu widnieje 1888 rok, co zrodziło hipotezę, że jest to data najpewniejsza, bo kto wie – może powierzona spowiednikowi? Ten sam rok wymienia również siostra Kazimiery w swoich wspomnieniach, co jeszcze bardziej uprawdopodobnia tę datę – z tego powodu uznawana była za niemal pewną. Gdzie indziej pojawia się także 1889 rok. Jednak jako najbezpieczniejsze przyjmuje się podawanie 1892 roku – tego, którym posługiwała się Iłłakowiczówna.
Jest też trop zupełnie nieprawdopodobny – i to w miejscu, gdzie akurat spodziewalibyśmy się poznać prawdę: na cmentarzu. Na płycie nagrobnej poetki na Powązkach wyryto 1898 rok. Kto tak zdecydował, nie wiadomo. Straszny galimatias powodują te niepewne daty. Zostawmy więc na chwilę tajemnicę poetki, zanim ją odkryjemy. Zajmijmy się jej drugim sekretem: ojcem.
W akcie chrztu zapisano, że jest córką Jakuba Iłłakowicza i jego żony Eugenii. Ale przecież Jakub to jej wuj, brat matki, ten sam, który utopił podręczniki w rzece. To niewinne fałszerstwo – jak nazywała owe machinacje Iłłakowiczówna – było wynikiem pragmatyzmu ze strony jej matki, która nie mogła podać nazwiska ojca dziecka, ponieważ był to mężczyzna żonaty. W tej sytuacji postanowiła ochronić córki przed napiętnowaniem społecznym: starszą córkę Basię „przypisała” rodzinie Wołków (kuzynce Barbarze i jej mężowi Gustawowi), a Kazimierę – bratu, który zgodził się ją adoptować. Ten moment zdecydował o rozłamie w więzi dziewczynek – dostały dwa różne nazwiska i różnych rodziców, a wszystkich nieprawdziwych. Przez całe lata, już w czasach, gdy Kazimiera Iłłakowiczówna stała się słynną poetką, powszechnie nie wiedziano, że ma siostrę. Sama nazywała ją czasem siostrą przyrodnią, aby nie prowokować dociekań. Barbara, jako kobieta dojrzała, pisała z goryczą: „Oficjalnie przestałyśmy być siostrami. Ten fałsz w naszych metrykach, a w rezultacie potrzeba podwójnej gry w życiu, odbiły się z czasem boleśnie na naszych wzajemnych stosunkach”.
Dopiero w 1961 roku, sporządzając testament, Kazimiera Iłłakowiczówna wyjawia: Barbara jest moją rodzoną siostrą. Jako nieślubne dzieci Barbary Iłłakowiczówny i Klemensa Zana, zostałyśmy przypisane do dwóch wujów […]. W końcu XIX wieku praktykowano nieraz takie ostatecznie niewinne fałszerstwa, żeby oszczędzić dzieciom wstydu z powodu ich pochodzenia […] Mierziły mnie całe życie te fałszywe papiery i chcę dać świadectwo prawdzie.
Powróćmy zatem do ojca poetki, skoro zdradziła nam, że był nim Klemens Zan, szanowany wileński adwokat, żonaty, ojciec trójki dzieci i syn słynnego Tomasza Zana zwanego Promienistym. W Wilnie pod koniec XIX wieku, gdy rodziła się jego wnuczka z nieślubnego łoża syna, Tomasz Zan (zredukowany w toku współczesnej edukacji do roli przyjaciela Adama Mickiewicza) był jeszcze pamiętany jako poeta i bohater narodowy, założyciel stowarzyszeń uniwersyteckich Promieniści i Towarzystwo Filomatów, prezes Zgromadzenia Filaretów, a w końcu syberyjski zesłaniec. To on odkrył Marylę Wereszczakównę, przywiózł do niej Mickiewicza, a potem podobno cierpiał, gdy para zakochała się w sobie bez pamięci. Jednak zawsze lojalny i zafascynowany Mickiewiczem, był oddanym posłańcem przekazującym listy pomiędzy ukochanymi.
Określany przez biografów jako niezbyt stabilny psychicznie, o charakterze mistycznym i łagodnym, zapisał się w pamięci swych przyjaciół i uczniów jako wierny przyjaciel, obdarzony charyzmą, a także utalentowany poetycko, z zamiłowaniem do zabawy i łatwością do tworzenia trioletów – ośmiowierszowych strof, zwykle okolicznościowych, często dla pań budzących jego żywe uczucia (podobno licznie).
Poznali się z Mickiewiczem na egzaminach wstępnych na uniwersytet w Wilnie (Zan wspominał, że był lepszy w matematyce i fizyce, ale Adam przerastał go bystrością i elokwencją). Rywalizowali ze sobą o stypendium; otrzymał je Mickiewicz, lecz przyznał, że udało się to dzięki protekcji krewnego. Przyjaźń połączyła ich od razu, zgodnie z późniejszą teorią Zana, że promienie (promionki) wytwarzane przez oczy dwojga ludzi stykają się i przecinają, a gdy na przecięciach stworzą okrąg, ludzie płci przeciwnej pokochają się, a tej samej – zaprzyjaźnią mocno. Okrąg między Zanem a Mickiewiczem musiał być doskonały, ponieważ przyjaźnili się mocno i serdecznie. „Wielka jama, gdzie nie ma Adama” – lubił powtarzać Zan.
Kiedy w 1823 roku na rozkaz Mikołaja Nowosilcowa Zan został aresztowany wraz z innymi filomatami i oczekiwał na wyrok, przyszły go żegnać setki wilnian. A kiedy wziął całą winę na siebie, potwierdził tym swoją skłonność do poświęceń i wzbudził ogromny podziw. „Dał on próbę kochania” – napisał Mickiewicz w liście do innego ich przyjaciela, a niedługo potem uczynił Zana jednym z bohaterów III części Dziadów, który wygłasza kwestię: „Ja stałem na waszego towarzystwa czele, / Mam obowiązek cierpieć za was, przyjaciele”.
Zan, skazany na zesłanie, trafił za Ural do Orenburga, gdzie dały znać o sobie kolejne jego talenty i wszechstronne zainteresowania: asystował w badaniach meteorologicznych Aleksandrowi von Humboldtowi, wybitnemu przyrodnikowi i geografowi, następnie zajął się geologią, badał złoża minerałów i opracowywał mapy Uralu. Kiedy wrócił na Wileńszczyznę, wśród witających bohatera – jak głosi narodowa legenda – czekała nie pierwszej już młodości panna Brygida Świętorzecka, która uklękła przed nim i wręczyła mu bukiet białych róż, a on w tej onieśmielającej sytuacji zapytał, czy zostanie jego żoną.
Wersja rodzinna Zanów jest tylko trochę mniej romantyczna. Oto wracającemu do kraju Tomaszowi w powozie pękła oś. Podróżny, poszukując pomocy, dotarł do najbliższego dworu, którym był majątek Konstantynów, należący do Świętorzeckich. Drzwi otworzyła mu wcale nie podstarzała, tylko szesnastoletnia panna Brygida, która wkrótce została jego żoną i urodziła mu czterech synów, w tym Klemensa – ojca Kazimiery Iłłakowiczówny. Klemens, najmłodszy z dzieci, został adwokatem i jak ojciec całe życie spiskował przeciw rosyjskiemu zaborcy, i jak on organizował grupy młodzieży. Ożenił się z Bronisławą Moraczewską, lekką dewotką, z którą miał czworo dzieci (ostatnia córka Julia była rówieśnicą Kazimiery Iłłakowiczówny). O jego romansie z nauczycielką języków podobno wiedzieli wszyscy, żona jednak wolała udawać, że nie ma o tym pojęcia.
W kwietniu 1889 roku Klemens Zan został znaleziony martwy, z raną postrzałową głowy, w pociągu jadącym z Białegostoku do Wilna. „Dziennik Poznański” poinformował następnego dnia, że radca prawny Towarzystwa Kolei Rosyjskich, syn Tomasza Zana, przyjaciela Mickiewicza, „wystrzałem z rewolweru pozbawił się życia” w pociągu pod Landwarowem, zostawiając żonę i czworo dzieci. Co najmniej jedna nieprawda znalazła się w tej notatce: Klemens zostawił szóstkę dzieci, w tym siostrę Kazimiery. Poza tym również przyczyna śmierci raczej została zmyślona – nikt ze znających Klemensa Zana nie uwierzył w samobójstwo. Przypuszczano, że został zastrzelony albo w związku z konspirowaniem w antycarskiej organizacji Ziemia i Wolność, albo z powodu działalności adwokackiej. A nie był to jedyny tajemniczy zgon w rodzinie: zwłoki zastrzelonego brata Abdona znaleziono na grobie ich ojca Tomasza Zana, drugi brat – chory psychicznie Wiktor – odebrał sobie życie. Postronni uważali, że Zanowie w pokoleniu Klemensa mieli skłonność do załamań psychicznych, a i biografowie Promienistego wskazują, że cierpiał on na zaburzenia psychiczne.
Po latach, zaraz po tym, gdy się dowiedzą, kim był ich ojciec i że już nie żyje, Kazimiera i jej siostra jako nastolatki przyjadą z Inflant do Wilna na jego grób. Do tamtej pory dawano im jedynie do zrozumienia, że ich ojciec był bardzo złym człowiekiem. Kiedy dotarło do nich, co się kryje za tą opinią, postanowiły znaleźć na Rossie jego grób. Na płycie nagrobnej zobaczyły księgę zapisaną do połowy i metalowy wieniec ze srebrnymi liśćmi, który na mogile ukochanego złożyła matka dziewczynek.
Iłłakowiczówna ukrywała przed światem swoje pochodzenie, ponieważ zgodnie z dziewiętnastowiecznymi normami jako nieślubne dziecko czuła się pohańbiona. Kilka razy w wierszach i prozie napomykała o „dziadku promienistym”, ale fakt, że była wnuczką słynnego Zana, najpewniej nie miał dla niej większego znaczenia, nie stanowił źródła dumy, a samą jego postać oceniała bardzo trzeźwo. W liście tłumaczyła siostrze Basi (która prawdopodobnie chciała przywrócić pamięć o słynnym dziadku), że już przed wojną nazwisko Tomasza Zana nie budziło żadnego zainteresowania. „Jeśli Tomasz Zan (senior) może być w jakikolwiek sposób zaliczony do rewolucyjnych czynników w życiu Mickiewicza, to go odgrzeją i warto się o to starać. Inaczej ostatecznie – czymże on był? Co zdziałał? Czym się zasłużył?” – pytała retorycznie i dodawała, że „wepchnąć go między Mickiewiczana dzisiejsze mógłby chyba jakiś wzięty Mickiewiczolog, ale chyba w sosie rewolucyjnym”.

 
Wesprzyj nas