Powieść “Głębia” dowodzi, jak doskonałym twórcą Mankell był poza gatunkiem kryminału. Zanurzając się w głębię męskiej psychiki, opowiada historię nie mniej wciągającą i fascynującą niż sławna seria o detektywie Wallanderze, a jednocześnie historię do głębi poruszającą i pełną tragizmu.


GłębiaW październiku 1914 roku szwedzki statek „Svea” dociera do wybrzeża Archipelagu Sztokholmskiego. Płynie na nim Lars Tobiasson-Svartman z misją dokonania pomiaru głębokości wód morskich i wyznaczenia kanału żeglugowego dla okrętów wojskowych. Zatrzymuje się na pozornie bezludnej wyspie Halsskar i ze zdumieniem odkrywa, że zamieszkuje ją młoda kobieta, Sara Fredrika. Pomimo dzikiej natury, zupełnie odmiennej od jego własnej, znajomość z wyspiarką porusza Larsa do głębi i burzy jego uporządkowane życie.

Po powrocie do Sztokholmu i żony nie jest w stanie uwolnić się od tęsknoty za Sarą. Obsesja na punkcie kobiety budzi w nim tłumione, najgorsze instynkty, zmieniając go w człowieka gotowego na wszystko, aby osiągnąć cel: zbliżyć się do żyjącej samotnie Sary, a jednocześnie utrzymać jej istnienie w tajemnicy przed żoną. Próba podwójnego życia prowadzi do tragicznych konsekwencji.

***

Nawet jak na nordyckie standardy Głębia jest niezwykle mroczną książką (…); tylko Mankell jest w stanie opisać z tak zjawiskową intensywnością nordyckie krajobrazy i atmosferę, którą sam dobrze zna. Ostra, przenikliwa analiza sytuacji Szwecji z okresu pierwszej wojny światowej dodatkowo nadaje temu jakby thrillerowi typowy dla klasycznych dzieł gatunku wymiar moralny i niepokojącą atmosferę (…), podobnie jak w kryminałach o Wallanderze. Wszystko to sprawia, że powieść jest pełna mocy.
„The Guardian”

Mankell zagłębia się w otchłań obsesji bohatera w tak zręczny sposób, że osiąga absolutnie naturalny efekt, tworząc mistrzowskie portrety bohatera i kobiet jego życia. To zapadające w pamięć i szokujące studium psychologiczne.
„Publishers Weekly”

Henning Mankell (1948–2015) – jeden z najpopularniejszych pisarzy szwedzkich, dziennikarz i człowiek teatru. Stał się sławny dzięki kryminałom z komisarzem Kurtem Wallanderem. Cykl ten miał wiele ekranizacji telewizyjnych. Książki Mankella są publikowane w czterdziestu dwu krajach i rozeszły się w milionach egzemplarzy. Nakładem W.A.B. ukazało się siedemnaście jego tytułów dla dorosłych, w tym powieści spoza serii o Kurcie Wallanderze – “Comédia infantil” (2008), “Chińczyk” (2009), “Powrót nauczyciela tańca” (2011), “Mózg Kennedy’ego” (2013) oraz “Włoskie buty” (2013), “Wspomnienia brudnego anioła” (2014) i “Szwedzkie kalosze” (2016). W 2015 roku ukazała się wspomnieniowa i pożegnalna książka Henninga Mankella, “Grząskie piaski”.
Pisarz otrzymał wiele wyróżnień literackich, m.in. Europejską Nagrodę Literatury Kryminalnej „Ripper Award” (2008). Mankell odnosił sukcesy również jako twórca literatury dziecięcej i młodzieżowej, za którą został uhonorowany Nagrodą Astrid Lindgren (1996). Wydawnictwo W.A.B. opublikowało jego cykl książek o nastoletnim Joelu.

Henning Mankell
Głębia
Przekład: Ewa Wojciechowska
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 27 września 2017
 
 

Głębia


Część I
Sekret mosiężnej sondy

1

Mawiano, że krzyki szaleńców unoszą się nad jeziorem w bezwietrzne dni. Zwłaszcza jesienią. Niczym jej nieodłączna część. Również jesienią rozpoczyna się ta opowieść.
W wilgotnej mgle i niezdecydowanych kilku stopniach powyżej zera. W dniu, w którym pewna kobieta nagle odkrywa, że wolność jest na wyciągnięcie ręki. Spostrzega dziurę w ogrodzeniu. Jest jesień 1937 roku.
Kobieta nazwiskiem Kristina Tacker spędziła długie lata w zakładzie dla obłąkanych pod Säter. Tkwiła uwięziona za jego murami, aż wszystkie myśli o upływie czasu straciły dla niej jakikolwiek sens. Długo wpatruje się w wyłom w płocie, jakby nie zdawała sobie sprawy, co to oznacza. Ogrodzenie zawsze było dla niej jak cienka błona, do której nie należy się zbliżać. Granica o konkretnym i zdecydowanym znaczeniu. Skąd więc to nagłe odstępstwo od normy? Dlaczego w płocie pojawiła się dziura? To tak, jakby nieznana ręka otworzyła przejście do zabronionego świata.
Mija sporo czasu, nim Kristina Tacker pojmuje to, co ma przed oczami. Potem ostrożnie przechodzi przez dziurę i nagle jest już po drugiej stronie płotu. Zamiera w bezruchu i nasłuchuje z głową wciśniętą między spięte ramiona, przygotowana na to, że zaraz ktoś przyjdzie i ją zatrzyma. Przez dwadzieścia dwa lata spędzone w zakładzie miała wrażenie, że nie otaczają jej ludzie, lecz oddechy. Oddechy były jej niewidzialnymi strażnikami. Za jej plecami czają się ciężkie korpusy szpitalnych budynków. Są jak drapieżniki gotowe do skoku w każdej sekundzie.
Kristina czeka. Czas stanął w miejscu. Nikt nie nadchodzi. Nikt nie każe jej wracać. Dopiero po długim wahaniu kobieta stawia nieśmiało pierwszy krok. Potem drugi i wkrótce znika między drzewami. Jest w lesie. Powietrze przesycone jest ostrym zapachem, jakby właśnie przebiegły tędy podniecone ogiery. Kristina dostrzega wąską ścieżkę. Idzie przed siebie powoli. I dopiero wtedy, kiedy wydaje jej się, że ciężki oddech szpitala pozostał daleko w tyle, ma odwagę się zatrzymać i spojrzeć za siebie. Otaczają ją same drzewa. Kristina nie przejmuje się tym, że ścieżka dopiero tu była, ale już jej nie ma, bo i tak nie zmierzała do żadnego celu. Czuje się jak rusztowanie ustawione wokół pustki. Kristina nie istnieje. W obrębie rusztowania nie stoi już żaden dom ani człowiek. Przemieszcza się przez las bardzo prędko, jakby jednak zmierzała do jakiegoś celu pośród sosen. Często jednak przystaje i zamiera w bezruchu, jakby sama zamieniała się w drzewo.
W lesie czas nie istnieje. Wokół są tylko pnie, prawie same sosny, tu i tam jakiś świerk. I promienie słońca, które bezgłośnie padają na wilgotne podłoże. Kobieta zaczyna drżeć. Pod skórą powoli nadciąga ból. Wpierw myśli, że to świąd, który dopada ją co jakiś czas, sprawiając, że pielęgniarze zakładają jej kaftan, by nie rozdrapała sobie skóry do krwi. Po chwili jednak Kristina stwierdza, że co innego jest przyczyną jej drżenia. Przypomina sobie, że kiedyś miała mężczyznę. Nie wie, skąd wzięła się ta nagła myśl, ale jest już pewna, że była niegdyś zamężna.
Mężczyzna miał na imię Lars, Kristina pamięta to bardzo dobrze. Miał bliznę nad lewym okiem i był o dwadzieścia trzy centymetry wyższy od niej. Na razie to wszystko, co Kristina potrafi sobie przypomnieć. Całą resztę wyparła, wtrącając ją w ciemność, którą nosi głęboko w sobie. Mimo to wspomnienie mężczyzny powraca. Kristina rozgląda się, zdezorientowana, pośród wielkich sosen. Dlaczego zaczęła myśleć o mężu akurat tutaj? On nienawidził lasu, ciągnęło go tylko do morza. Zaczynał jako kadet, a potem został hydrologiem, twórcą map morskich i kapitanem, któremu powierzano tajne operacje wojskowe. Mgła powoli odpływa, jest bezgłośna, rzednie. Kobieta zamiera w bezruchu. Gdzieś w pobliżu z furkotem podrywa się ptak. Potem znowu zapada cisza.
Mój mąż, myśli Kristina Tacker. Kiedyś miałam męża. Nasze żywoty były ze sobą splecione, otulały nas. Dlaczego myślę o nim akurat teraz, kiedy znalazłam wyłom w ogrodzeniu i zostawiłam drapieżniki daleko w tyle? Szuka odpowiedzi w swojej głowie i pośród drzew. Nic nie znajduje. Wokół nie ma zupełnie nic.

2

Późnym wieczorem pielęgniarze znajdują Kristinę Tacker. Jest mroźno, ziemia trzeszczy pod podeszwami ich butów. Kobieta stoi w ciemności i wpatruje się w gruby pień drzewa. Nie widzi sosny, lecz odległą morską latarnię położoną na krańcach odludnego archipelagu. Nagle odkrywa, że nie jest już sama pośród milczących drzew. Tamtego jesiennego dnia 1937 roku Kristina Tacker ma pięćdziesiąt siedem lat. W jej twarzy da się dostrzec okruch minionej urody. Minęło dwanaście lat, odkąd wypowiedziała ostatnie słowo. W jej karcie dzień w dzień pojawia się ten sam wpis: Wciąż brak kontaktu z pacjentką.
Tej samej nocy: w pokoju Kristiny w wielkim szpitalu panuje kompletny mrok. Kristina czuwa. Co jakiś czas, rytmicznie, po oknie przesuwa się światło odległej latarni. Jest jak niemy świetlny zegar w jej głowie.

3

Dwadzieścia trzy lata wcześniej, również jesiennego dnia, mężczyzna, który był mężem Kristiny Tacker, stał w porcie w Sztokholmie i wpatrywał się w pancernik „Svea” zacumowany do nabrzeża Galärvarvskajen. Lars Tobiasson-Svartman, oficer marynarki, patrzył na statek niepewnym wzrokiem. W oddali, za okopconymi kominami, widział kasztel na wzniesieniu na wysepce Kastellholmen oraz kopułę kościoła na Skeppsholmen. Światło zdawało się szare, mężczyzna mrużył oczy. Był środek października 1914 roku, wielka wojna trwała już od dwóch miesięcy i dziewiętnastu dni.
Lars Tobiasson-Svartman podchodził z rezerwą do okrętów wojennych zbudowanych z grubej blachy. Dawne drewniane statki dawały mu poczucie, że wkracza do ciepłego pokoju. Te nowe, naszpikowane nitami łączącymi pancerne blaszane płaty, były zimne i nieobliczalne. Lars Tobiasson-Svartman żywił w głębi ducha obawę, że nie pozwolą się okiełznać. Że w napędzanych węglem maszynowniach i nowocześniejszych silnikach czają się moce, których nie da się kontrolować. Od strony zatoki Saltsjön nadchodziły nieregularne porywy wiatru. Lars Tobiasson-Svartman stał na szerokim trapie, pełen wątpliwości. Czuł się zdezorientowany. Skąd brała się w nim ta niepewność? Czy powinien przerwać swoją podróż, nim się rozpocznie? Szukał w głowie jakiegoś wyjaśnienia, ale wszystkie jego myśli gdzieś się rozpierzchły. Połknęła je mgła, która zjawiła się niespodziewanie i bezgłośnie pełzła nabrzeżem.
Jakiś marynarz podszedł do niego pospiesznie, co sprawiło, że Lars Tobiasson-Svartman powrócił do rzeczywistości. Poczucie braku kontroli uznawał za słabość, którą należy ukrywać. Marynarz odebrał od niego torbę podróżną, rulony map i brązowy uszyty na miarę futerał, w którym znajdowały się cenne instrumenty pomiarowe. Zdziwił się, widząc, że marynarz jest w stanie unieść cały ten bagaż. Trap zachwiał się pod jego stopami. Między okrętem a nabrzeżem połyskiwała woda. Czarna i niedostępna. Pomyślał o tym, co powiedziała na pożegnanie jego żona, kiedy wychodził z mieszkania na Wallingatan.
– Właśnie rozpoczyna się coś, za czym od dawna tęskniłeś. Stali w ciemnym przedpokoju. Żona miała go odprowadzić do portu i pomachać mu na pożegnanie, ale kiedy włożyła jedną rękawiczkę, ogarnęły ją wątpliwości. Tak samo, jak jego tu, na tym mostku. Nie wyjaśniła, dlaczego pożegnanie w porcie nagle wydało jej się zbyt trudne. Nie musiała tego tłumaczyć. Nie chciała płakać.
Po dziewięciu latach małżeństwa Lars Tobiasson-Svartman dobrze wiedział, że dla jego żony płacz był równy publicznemu obnażeniu. Pożegnali się szybko w mieszkaniu. On próbował jej wyjaśnić, że nie czuje się zawiedziony. W głębi ducha odczuwał ulgę. Stanął na środku trapu i poczuł, że okręt niezauważalnie się porusza. Jego żona miała rację. Pragnął wypłynąć w morze. Ale sam nie umiałby odpowiedzieć na pytanie, za czym tak tęskni. Może tkwiła w nim tajemnica, o której sam nic nie wiedział? Darzył swoją żonę wielką miłością. Za każdym razem kiedy miał wypłynąć w rejs, całując ją na pożegnanie, ukradkiem wciągał w nozdrza zapach jej skóry. Zupełnie jakby potrafił go składować gdzieś w głębi siebie, jak dobre wino lub opium. I sięgał po niego, kiedy doskwierała mu taka samotność, że czuł obawę, iż straci nad sobą kontrolę. Po ślubie żona wciąż posługiwała się panieńskim nazwiskiem. Nie wiedział, dlaczego podjęła taką decyzję, i nie zamierzał jej o to pytać. Niewielki holownik wypluł kłąb pary w pobliżu wyspy Kastellholmen. Lars Tobiasson-Svartman spostrzegł mewę zawieszoną w powietrzu nad statkiem.
Był samotnym człowiekiem. Jego samotność była jak przepaść i Larsa Tobiassona-Svartmana przerażała myśl, że kiedyś w nią runie. Obliczył, że przepaść musi mieć co najmniej czterdzieści metrów głębokości i jeśli będzie chciał mieć pewność, że zginie, będzie musiał rzucić się głową w przód. Stał dokładnie na środku trapu. Spojrzał w tył i do przodu i ocenił, że pomost ma siedem metrów długości. Zatem w tej chwili on sam stał w odległości trzech i pół metra od nabrzeża i tyle samo od relingu okrętu.
Jego najwcześniejsze wspomnienia wiązały się z odległością. Między nim a matką, między matką a ojcem, między podłogą a sufitem, radością a niepokojem. Całe jego późniejsze życie również skupiało się na odległości, na mierzeniu jej, skracaniu albo wydłużaniu. Był samotnym człowiekiem nieustannie poszukującym odległości, dążącym do jej opisania lub też odczytania jej pomiaru. Postrzegał tę skłonność jako sztukę rzucania zaklęć na przestrzeń i czas. Posiadał instrumenty potrzebne do ich okiełznania. Odkąd pamiętał, traktował samotność jako swoją drugą skórę.
Kristina Tacker była więc nie tylko jego żoną, lecz również niewidzialną barierą broniącą go przed przepaścią.

4

Tamtego wrześniowego dnia 1914 roku nad Sztokholmem padał rzadki deszcz. Bagaż Larsa Tobiassona-Svartmana został przewieziony z mieszkania na Wallingatan, przez most na wyspę Djurgården, a potem dalej, na nabrzeże Galärvarvskajen na wózku ciągniętym przez wynajętego mężczyznę. I choć drogę tę przebył tylko on i tragarz, Lars Tobiasson-Svartman czuł się tak, jakby uczestniczył w procesji. Jego torba podróżna była wykonana z brązowej skóry, a w uszytym na zamówienie futerale ze skórki cielęcej spoczywał jego najcenniejszy skarb.
Sonda ręczna z ciężarkiem, służąca do bardzo zaawansowanych pomiarów. Sonda była wykonana z mosiądzu, wyprodukowano ją w Manchesterze w 1701 roku w zakładzie techniki morskiej Maxwella i Swanssona. Nad ich instrumentami optycznymi i nawigacyjnymi pracowali najlepsi fachowcy i sprzedawano je na całym świecie. Producenci ci cieszyli się uznaniem i sławą, odkąd skonstruowali sekstanty zabrane przez kapitana Jamesa Cooka w rejs, który miał okazać się jego ostatnią wyprawą na Ocean Spokojny. Reklamy głosiły, że instrumentami wyprodukowanymi przez ową firmę posługiwali się nawet żeglarze z Japonii i Chin.
Kiedy Lars Tobiasson-Svartman budził się nocą, trawiony niewytłumaczalnym niepokojem, wstawał, sięgał do futerału i wyjmował z niego mosiężny obciążnik. Zabierał go z powrotem do łóżka, przyciskał do piersi i wówczas zwykle usypiał. Obciążnik oddychał. Jego oddech był biały.

5

Pancernik „Svea” został zbudowany w stoczni Lindholmen w Göteborgu, zwodowano go w grudniu 1855 roku. W 1914 miał zakończyć czynną służbę, bo uznano, iż jest już przestarzały. Decyzja ta została jednak cofnięta, ponieważ szwedzka marynarka nie planowała udziału w wielkiej wojnie. Życie pancernika zostało ocalone dosłownie w ostatniej chwili. Niczym konia pociągowego prowadzonego do rzeźni, któremu nagle pozwolono zawrócić i ponownie dołączyć do pracy w zaprzęgu.
Lars Tobiasson-Svartman szybko powtórzył w myślach najważniejsze wymiary okrętu. „Svea” miała siedemdziesiąt pięć metrów długości, a w najszerszym miejscu, tuż za środkową sekcją, mierzyła prawie czternaście. Na uzbrojenie składały się dwa działa dalekiego zasięgu M/84 o kalibrze 254 mm, wyprodukowane przez firmę zbrojeniową Maxim-Nordenfelt w Londynie, oraz piętnaście dział o kalibrze 15 mm, również sprowadzonych z Londynu, do tego dochodziła lekka artyleria oraz nieokreślona liczba karabinów maszynowych.
Powtarzał w myślach wszystko, co wiedział o tym okręcie. Na pokładzie było dwustu pięćdziesięciu żołnierzy Królewskiej Marynarki Wojennej, zarówno będących w służbie zawodowej, jak i tych, którzy odbywali służbę obowiązkową, oraz sztab oficerów składający się z dwudziestu dwóch ludzi. Siła wibrująca pod pokładem statku pochodziła od dwóch silników sprzężonych generujących konie mechaniczne dzięki sześciu cylindrom. Maksymalną prędkość określono na 14,68 węzła. Istniała jeszcze jedna miara, która go interesowała. Odległość między kilem a dnem zatoki. Przy nabrzeżu Galärvarvskajen wynosiła niespełna dwa metry.
Lars Tobiasson-Svartman odwrócił się i spojrzał na nabrzeże, jakby miał nadzieję, że jego żona mimo wszystko się zjawi. Było tam jednak tylko kilku chłopców z wędkami i pijany mężczyzna, który opadł na kolana i właśnie w tej chwili się wywracał. Powiewy wiatru znad zatoki Saltsjön stawały się coraz silniejsze. Na pokładzie okrętu były odczuwalne o wiele bardziej niż w dole, na nabrzeżu.

“Głębia” Henning Mankell
Przekład: Ewa Wojciechowska
Copyright © by Henning Mankell, 2004
Published by agreement with Leopard Förlag, Stockholm and Leonhardt & Høier Literary Agency a/s, Copenhagen
Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXVII
Copyright © for the Polish translation by Ewa Wojciechowska, MMXVII
Wydanie I, Warszawa
 
Wesprzyj nas