“Wszystkie marzenia świata” to niezwykła powieść o nadziei, marzeniach i przemijaniu.


Wszystkie marzenia świata Príncipe de Asturias, hiszpański transatlantyk, wyrusza w – jak się potem okazuje – swój ostatni rejs do Ameryki Południowej.

Na pokładzie „hiszpańskiego Titanica” podróżuje wiele osób – każda z nich w innym celu i z innym marzeniem zmierza ku nowemu życiu w Argentynie.

Chociaż z góry wiemy, jaki los ich spotka, autor nie tylko snuje opartą na faktach barwną, wielowątkową opowieść, lecz także zmusza do refleksji na temat upływu czasu – sto lat później zdajemy sobie sprawę, że choć świat wokół nas tak bardzo się zmienił, marzenia i dążenia ludzi są w gruncie rzeczy niezmienne.

Jorge Díaz urodził się w Alicante w 1962 roku. Jest pisarzem, dziennikarzem i scenarzystą telewizyjnym. Twórca i koordynator scenariusza serialu Hospital Central, jednego z największych hitów filmowych w Hiszpanii.

Jorge Diaz
Wszystkie marzenia świata
Przekład: Barbara Sławomirska
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 26 września 2017
 
 

Wszystkie marzenia świata


1

FOTEL ROZMYŚLAŃ
Autorstwa Gaspara Mediny dla ,,El Noticiero de Madrid”
HISZPANIE Z PÓŁNOCY I HISZPANIE Z POŁUDNIA

Przed zaledwie trzema laty obchodziliśmy stulecie pierwszej hiszpańskiej konstytucji, uchwalonej przez Kortezy w Kadyksie, znanej później jako La Pepa. Przy tej fortunnej okazji, zmarnotrawionej później przez okrutny absolutyzm Ferdynanda VII, głupiego władcy, starano się ustanowić powszechne prawo, ramy porozumienia dla Hiszpanów z obu półkul, północnej i południowej. Od tamtej pory zaczęliśmy tracić wszystkie kolonie stanowiące niegdyś część naszej ojczyzny, począwszy od krajów Ameryki Południowej po Kubę czy Filipiny. Owi mężczyźni i kobiety, urodzeni tysiące kilometrów od ziemi swych przodków, przestali być Hiszpanami, aby stać się Chilijczykami, Kolumbijczykami lub Meksykanami… Nasi przedstawiciele w Kadyksie chcieli pracować dla jednych i drugich, było już jednak za późno, a brak wizji tępego monarchy doprowadził nas do kresu wspaniałego imperium, będącego powodem do dumy dla połowy świata.
Pod wszystkimi jednak szerokościami geograficznymi pozostało wielu rodaków. Co roku wyruszają z Hiszpanii tysiące młodych ludzi, mężczyzn i kobiet, by szukać lepszej przyszłości. Począwszy od sklepów Hawany po plantacje kawy w brazylijskim stanie Sao Paulo, od upraw kakaowców w Gwinei Równikowej po rozległe pola Patagonii, w każdym z tych miejsc można usłyszeć naszą mowę. Cały kontynent amerykański, Azja i Afryka pozyskują najlepszych przedstawicieli naszej nacji: Andaluzyjczyków, Kastylijczyków, Basków, Katalończyków, Galisyjczyków… Hiszpańskie wsie i miasta mają zatem swych przedstawicieli nawet w najodleglejszych zakątkach planety.
Nie możemy ich porzucić, nie możemy ponownie pozostawić rodaków na pastwę losu i pozwolić, by równi nam hiszpańscy obywatele przemienili się w Kubańczyków, Argentyńczyków czy Peruwiańczyków. Hiszpania i jej król powinni trwać przy nich, a obowiązkiem hiszpańskiego rządu jest zapewnienie w budżecie środków, które pomogłyby utrzymać naszym emigrantom kontakt ze swoimi rodzinami i swoim miejscem pochodzenia.

***

Na północy ludzie tylko się zabijają. Lepiej udać się na południe, jak ptaki, kiedy nadciąga chłód.
Gdyby mogła, Gabriela rzuciłaby się do morza i popłynęła. Jak nauczył ją ojciec, kiedy była mała: pomagając sobie rękami i nogami, naśladując sposób poruszania się żab w stawie, na przemian to zanurzając głowę w wodzie, to wynurzając ją i wydmuchując powietrze. Tak całymi godzinami, dzień w dzień, tydzień w tydzień… aż dotrze do innego świata. Takiego, gdzie nie będzie musiała słuchać nakazów rodziny, gdzie sama będzie mogła decydować o tym, co pragnie zrobić ze swoim życiem, gdzie nie będzie musiała następnego dnia o siódmej rano poślubić narzeczonego, którego nigdy w życiu nie widziała. Może do świata, gdzie nawet nie byłaby kobietą, lecz mężczyzną, który nikomu nie musiałby ulegać, który mógłby walczyć, by narzucić swoją wolę.
– Podobno płynąc w linii prostej, dotrzesz do Barcelony.
– Wszystko mi jedno, dokąd dotrę. Najważniejsze, żeby uciec, wydostać się z tej wyspy.
Niemożliwa jest jednak taka ucieczka: woda w morzu jest zimna – lodowata o tej porze roku – a wpław nigdzie się nie dotrze. Ponadto w Europie mężczyźni zabijają się nawzajem w wojnie, która trwa już ponad rok i nie ma widoków na jej zakończenie. Ona nie jest nawet wolnym mężczyzną, jest kobietą i nie pozostaje jej nic innego, jak podporządkować się decyzjom, które inni za nią podjęli, i wyjść jutro za mąż, w wigilijny poranek Bożego Narodzenia 1915 roku.
– Chyba nie wymówisz się od ślubu? Wypędzą cię ze wsi, jeśli tak zrobisz.
– Nie jestem taka szalona!
Àngels martwi się o nią, lecz nie ma się czym przejmować. Gabriela zrobi, co musi zrobić, jak zwykle, spełni wolę matki. Zachowa się jak grzeczna dziewczynka, którą zawsze była. Gdyby przynajmniej Enriq, ukochany mężczyzna, uczynił coś, by nie dopuścić do tego ślubu… On jednak z chwilą, gdy dowiedział się o zaręczynach, nie kiwnął palcem, tylko ją ignoruje i okazuje jej wzgardę. Owego wieczoru, kiedy mu to oznajmiła, wykazała mu, jak bardzo go kocha, oddając to, czego tyle razy mu odmawiała – chciała czekać z tym do ślubu – ale wtedy oddała mu się, żeby udowodnić, do czego gotowa jest się posunąć. Jednak nawet to niczego nie zmieniło, minął już niemal miesiąc od tego zdarzenia, a Enriq nie przybył na koniu, żeby przeszkodzić jej w ślubie z innym, nie zamienił też z nią słowa ani nie poprosił, żeby tego nie robiła. Nie zaproponował, by razem uciekli, wsiedli na statek zmierzający do Barcelony, Francji, obojętnie gdzie, i rozpoczęli nowe życie, tylko we dwoje. Podążyłaby za nim, dokądkolwiek by chciał. Gdyby chociaż ją zgwałcił i pozbawił czci w oczach wszystkich, żeby rodzina przyszłego męża ją odrzuciła i nie dopuściła do małżeństwa! Gdyby nawet zniknął, a tym samym skazał ją na życie w samotności, Gabriela wzięłaby to za dobrą monetę, za miłość. Ale nie, może to, że inny pojmie ją za żonę, jest dla niego wyzwoleniem, może snuje te same co ona marzenia o wolności, a ona jest łańcuchem, który go krępuje i przeszkadza w ich realizacji.
Potrzebowała Enriqa, by zmienić swój los, a on chyba postanowił nie pomagać jej w ucieczce. Musi żywić nadzieję aż do końca, nie poddawać się: zostaje jeszcze jedna noc i nadal musi trwać w przekonaniu, że on tylko gra na czas, nie może przestać marzyć, że pojawi się, gdy nadejdzie odpowiednia chwila.
– A jeśli dzisiejszej nocy przybędzie po ciebie?
– Enriq ma czas do ostatniej minuty, do chwili, gdy wejdę do kościoła, dopóki nie będę miała obrączki na palcu.
– A potem?
– Jeśli nie pojawi się do tego momentu, nie zrobi tego także później.
– Tak jest lepiej. Enriq to tchórz i nie zasługuje na ciebie.
Jeśli nie przybędzie, Gabriela zrobi to, co najbardziej logiczne, ruszy na południe, jak ptaki. Uda się do Buenos Aires. Czy ptaki dolatują tak daleko? Kto wie, czy będzie mogła wrócić na północ, kiedy tutaj zrobi się ciepło.

– Gdzie byłaś, Gabrielo?
– Na Cap de Sa Paret’, z Àngels.
Kilka godzin przed zamążpójściem musi nadal być posłuszna matce. Począwszy od jutra, to męża będzie musiała słuchać.
– Wszystko masz przygotowane?
– Chyba tak.
– Idź spać, jutro będzie bardzo długi dzień i trzeba wcześnie wstać.
Gabriela kładzie się do łóżka, choć nie chce jej się spać. Zgodnie z obyczajem panującym w majorkańskich wioskach ślub odbywa się w dzień roboczy o siódmej rano, ażeby po ceremonii i śniadaniu wydanym przez rodziny nowożeńców goście mogli zająć się pracą w polu lub wypłynąć na połów. Nikt, z wyjątkiem najbogatszych, nie bierze ślubu w niedzielę: kościół jest przeznaczony na msze i inne nabożeństwa, nie udziela się w nim ślubów: zaślubiny nie są jakąś wielką uroczystością, lecz jeszcze jedną formalnością, jedną ze zwykłych rzeczy, jakie przydarzają się w życiu, takich jak choroba, narodziny dziecka czy śmierć.
Gabriela będzie musiała wstać przed piątą rano, żeby się ubrać i pójść, w towarzystwie rodziny i sąsiadów, do kościoła św. Bartłomieja. Jeśli nic temu nie przeszkodzi, za niecałe siedem godzin zostanie żoną Nicolau.
O Nicolau Estevem po raz pierwszy usłyszała zaledwie przed dwoma miesiącami. Jej przyszły mąż jest jednym z wielu mieszkańców Sóller, którzy wyemigrowali z wyspy. Gabriela wie, że wyjechali do Barcelony, Francji czy na Kubę, nie zna jednak nikogo, kto popłynąłby do Argentyny. Teraz odkryła, że owszem, paru mieszkańców Sóller osiedliło się w tym kraju, a Nicolau jest z nich najważniejszy, najbogatszy. Wyjechał przed niemal trzydziestoma laty, na długo przed jej przyjściem na świat. Mieszkańcy Sóller są bardzo dumni ze zbożnego dzieła dokonywanego przez księdza Josepa Pastora, którego wszyscy nazywają Wikarym Fiquetem; to właśnie on zaaranżował to małżeństwo. Wiele par z górzystych zakątków Serra de Tramuntana połączyło się dzięki jego pośrednictwu. Powiadają, że skojarzył ich niemal tysiąc i że nigdy się nie myli, jeśli bowiem on wybierze narzeczonych, zawsze dochodzi do ślubu, a wszyscy są wdzięczni za zyskane szczęście. Mówi się, że Wikary Fiquet ma archiwum z kartoteką każdej panny na wydaniu z Sóller i okolicznych wiosek, z Valldemosy, z Buñoli, a nawet z Calvià. Na karcie odnotowuje jej najważniejsze cechy: ładna, wspaniała kucharka, dobry charakter, lubi czytać… ale także: nerwowa, popędliwa lub bezczelna. Jeśli według Wikarego u dziewczyny przeważają cechy pozytywne, ma ona szansę na dobrą partię i poślubienie jednego z emigrantów, którzy odnieśli sukces i kontaktują się z nim, żeby znaleźć żonę w dawnej ojczyźnie. W oczach Gabrieli nie różni się to zbytnio od tego, co robią swaci; nie wie, dlaczego ich się krytykuje, podczas gdy przed księdzem otwierają się wszystkie drzwi.
Wielebny nawet z nią nie rozmawiał. Przyszedł do jej domu, kiedy Gabrieli nie było, i przedstawił rodzicom propozycję. Potem matka oznajmiła:
– Był tu Wikary Fiquet. Pewien mężczyzna z naszego miasteczka, który wyjechał do Argentyny, szuka żony. Wielebny uważa, że ty doskonale byś się dla niego nadawała.
– Ale ja nie chcę wychodzić za mąż za kogoś, kogo nie znam.
– No i proszę, ależ to głuptaska, co ma pstro w głowie i zawodzi o miłości, jakby z niej można było wyżyć. Zrobisz to, co twój ojciec i ja postanowimy. My wiemy, co dla ciebie odpowiednie.
Gabrieli pochlebiła wiadomość, że o jej rękę stara się bogacz z Ameryki, właściciel hotelu Mallorquín i kawiarni Palmesano w Buenos Aires, mężczyzna, który kupił swojej rodzinie wielki dom w centrum miasteczka, a swojemu ojcu sady w rejonie najlepszych upraw. Wraz z propozycją małżeństwa nadeszła skrzynia z najsłodszymi pomarańczami, jakich kiedykolwiek posmakowano w domu Gabrieli Roselló. Nawet Àngels poczuła zazdrość i żałowała, że to nie ją wybrał Wikary dla tego mężczyzny. Niemniej jednak Gabriela, jak wszystkie jej przyjaciółki, marzyła o wielkim uczuciu, takim jak to z powieścideł, które czytywała. Miała nadzieję zaznać miłości i innego życia.
Będzie inne, to pewne. Już za kilka tygodni jej towarzyszami przestaną być to morze oblewające wyspę od niepamiętnych czasów, te góry, sprawiające wrażenie, jakby chwilami odgradzały miasteczko, a chwilami je ochraniały – przemierzy cały świat, udając się na południe, ku nieznanemu przeznaczeniu. Wielekroć marzyła o tym, by zamieszkać w jednej z tych rezydencji wznoszących się w centrum Sóller, przy głównej ulicy, jako żona któregoś z ich bogatych właścicieli. Może zamieszka w podobnym domu, w innym mieście, w innym kraju. Powiadają, że Buenos Aires przypomina Paryż, ale to nie ma znaczenia, gdyż Gabriela nie wie, jaki jest Paryż, chociaż oba miasta napawają ją lękiem.
Nicolau powiodło się w Argentynie, a nie wszystkim, którzy opuścili swój kraj, udaje się ziścić marzenia. Dostatek pozwala mu starać się o żonę z rodzinnych stron: piękną, młodą dziewczynę, łagodną i zdrową, która mogłaby zostać matką jego dzieci, która by je wychowała, mówiła z nimi po majorkańsku, nauczyła języka przodków. Tego nie da mu żadna z być może poznanych tam kobiet, choćby nie wiedzieć jak wielkie, eleganckie i kosmopolityczne było Buenos Aires. Dlatego też zwrócił się do Wikarego Fiqueta, zaufawszy jego zręczności swata.
Niektórzy emigranci wracają na wyspę, gdy zarobią dość pieniędzy, żeby się tutaj urządzić i wieść luksusowe życie: budują piękne wielkopańskie domy – jak Can Prunera, wzniesiony przez mieszkańca, który wzbogacił się na handlu owocami we Francji; Can Massana, zbudowany przez innego, który wrócił z Portoryko, albo Ca s’Amèrica, jeszcze jedna z siedzib tych, którzy wrócili z dawnych hiszpańskich kolonii. Jedni zakładają firmy związane z rolnictwem lub tkactwem, jako że teraz pociąg do Palmy ułatwia transport, a port w Sóller jest w stanie przyjmować statki o sporym tonażu, inni z kolei luksusowe kawiarnie i sklepy. Sóller rozkwitło, odkąd wielu z nich wróciło, przywożąc swój majątek. Nie jest to przypadek Nicolau Estevego: on nigdy nie odwiedził swoich rodzinnych stron ani nie okazał zamiaru powrotu, by osiąść tu na starość. Gabriela sądzi, że chociaż Sóller jest dobrym miejscem do życia – gospodarka się rozwija i miasto cieszy się swoistym dobrobytem, przynajmniej w porównaniu z innymi miejscowościami na Majorce – to kiedy wsiądzie na statek, by wyruszyć na spotkanie z mężem, już tu nie wróci. Matka wpada we wściekłość, kiedy Gabriela mówi jej, że może nigdy więcej się nie zobaczą, a ona nie pozna swoich wnuków.
– I po co chcesz wracać? Lepiej być żoną bogacza w wielkim mieście niż żoną nędznego rybaka w małej mieścinie.
Niemniej jednak jej matka, urodzona w Kastylii, wyszła za mąż za zwykłego rybaka, biednego, chociaż nie nędzarza, i Gabriela nie przypomina sobie, żeby w ich domu kiedykolwiek czegoś brakowało.
Zamyka oczy i myśli o tym, jaki będzie pan Esteve, Nicolau. Nikt nie przysłał jej jego wizerunku. Kiedy poprosiła o to matkę, ta wzięła to za impertynencję, toteż jedynym odniesieniem, które pozwala jej go sobie wyobrazić, jest jej teść. Ma nadzieję, że syn pana Quimeta nie będzie miał takich samych jak ojciec plam na dłoniach, takich samych zmarszczek, tej samej nieufności wypisanej na twarzy. Nie rozumie również, dlaczego to impertynencja, jako że ona sama musiała pojechać z matką do Palmy, ażeby Nicolau mógł ją zobaczyć, nim wyrazi zgodę na zaręczyny. Początkowo to ją bawiło, wsiadły w pociąg do Palmy i poszły do zakładu fotograficznego przy plaça del Mercat. Fotograf zrobił jej kilka zdjęć, w kapeluszu i bez niego, ubranej na biało i na czarno, w pozycji siedzącej i na stojąco. Szybko zaczęło ją to męczyć i czuła się jak towar, podczas gdy matka wszystkim wydawała polecenia.
– Uśmiechnij się, dziewczyno, sprawiasz wrażenie, jakby cię zmuszano do zdjęć. Od tych fotografii zależy, czy zdobędziesz męża, pojedziesz do Argentyny i będziesz mogła przysyłać pieniądze swoim młodszym braciom, a któregoś dnia ich do siebie sprowadzić. A pan niech dobrze nastawi aparat, bo dziewczyna musi pięknie wyjść na zdjęciach.

 
Wesprzyj nas