“Kijanki i kretowiska” to zbiór opowiadań Aleksandry Zielińskiej, której debiutancka powieść została nominowana do Nagrody Conrada, a druga do Nagrody im. Witolda Gombrowicza. Jej proza jest gęsta od emocji i literackich nawiązań.


Kijanki i kretowiskaSwoim powieściowym debiutem zachwyciła nie tylko krytyków. Teraz debiutuje jako autorka opowiadań – w równie błyskotliwym stylu.

Pisarka mierzy się z problemem grozy dojrzewania na różnych etapach życia, a wszystko to podaje z łatwością balansując między gatunkami. Wizje Zielińskiej tworzą intrygującą całość i nie pozwalają o sobie zapomnieć.

W piersi Tereski – ekspertki od rezonansu magnetycznego – wykryto guza. Dzień w dzień przed jej oczami przewijają się dziesiątki widm, ale wciąż brakuje tego jednego, najważniejszego. . .

Życie Lili Róż wywraca się nagle do góry nogami. Zmuszona przez zewnętrzne okoliczności przygotowuje się do spędzenia weekendu u siostry bliźniaczki, tej lepszej wersji samej siebie.

Edyta mówi, że świat nie kończy się na byłych facetach, książkach i samej Lili Róż. Nie ma racji, a właśnie, że się kończy.

Życie Marty wygląda na idealne. Troskliwy, dobrze zarabiający mąż, udane dziecko. Wystarczy jednak jeden e-mail od Muzykanta z Muranowa, żeby była gotowa rzucić to wszystko w diabły. Nie, nie dla niego. On jest tylko iskrą, od której zajęło się to jej poukładane życie.

Aleksandra Zielińska, ur. 1989 – prozaiczka; zadebiutowała “Przypadkiem Alicji” (W.A.B. 2014), nominowanym do Nagrody Conrada; autorka powieści “Bura i szał” (W.A.B. 2016), znakomicie przyjętej przez krytykę i czytelników, nominowanej do Nagrody im. Witolda Gombrowicza. Publikowała opowiadania m.in. w miesięczniku „Znak”, „Twórczości”. Jej proza była tłumaczona na niemiecki, ukraiński i czeski. Laureatka Stypendium Twórczego Miasta Krakowa oraz stypendium Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego. Członkini zespołu literackiego przy Studiu Munka.

Aleksandra Zielińska
Kijanki i kretowiska
Seria: Archipelagi
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 21 września 2017
 
 

Kijanki i kretowiska


Spis treści

Do zobaczenia, dziewczynki
Mówiono o nim Zły
Igła w oku wielbłąda
Piękny chłopiec
Pani Jeziora
Otel
Limbo
Tereska patrzy na widma
Kałamarnica olbrzymia albo pustki
Klechdy z Żebraczego Jaru
Wesoło jest w Bullerbyn

Do zobaczenia, dziewczynki

Przestaniesz bać się guzików tego dnia, gdy woda wypełni płuca twojej siostry.

Ten dzień jest bardzo ciepły. Temperatura wybija się wysoko, coraz wyżej, niedługo zabraknie stopni i żar wypali zbiornik z alkoholem u samego szczytu szklanej menzurki. Liczysz biegle, pani na lekcjach matematyki lubi cię chwalić, często wzywa do tablicy, ale wcale nie czujesz wtedy strachu. Nie kulisz ramion, nie opuszczasz głowy jak inne dzieciaki, które myślą, że w ten sposób znikną z ławki, z listy obecności, z myśli nauczycielki i jakoś przeczekają do dzwonka. Ty się nie boisz, lubisz stawać z kredą przed czarną taflą i rysować znaki. Jesteś leworęczna, co niepokoiło przedszkolanki. Z zerówki przynosiłaś uwagi w dzienniczku, sugerujące, że rodzice powinni coś z tym zrobić, takie to jeszcze czasy, gdy bycie mańkutem naznaczało. Rodzice nigdy nie zwrócili ci uwagi, nie przekładali ołówka z ręki do ręki, nie wiązali łokcia do klatki piersiowej, w końcu nie bili. Wystarczy, że twój ojciec przechodził przez to wszystko jako dziecko i do dzisiaj stawia nieczytelne węże i hieroglify, choć poprawnie, bo z prawej. Zatem dobrze liczysz, to się potem pogorszy z bardzo prozaicznej przyczyny, ale trzeba będzie dwóch klas podstawówki i dwóch dwój, aby ktoś zorientował się, o co chodzi. Zaczną ci się problemy ze wzrokiem, ze swojej ławki przy oknie przestaniesz rozróżniać cyfry na tablicy, zaczniesz je mieszać i mylić, nie będziesz nadążać za nauczycielką i resztą dzieci. Minusy w twoich oczach będą rosły jak plusy na termometrze.

Ale dziś jest dzisiaj, masz osiem lat i wzrok sokoła, potrafisz wypatrzeć cienkie nóżki pasikoników w trawie i znaleźć dzięcioła na wysokiej jabłoni. Widzisz dużo, widzisz wszystko, czasem więcej, niżbyś chciała ty albo twoi rodzice. Dzieci się podśmiewują, gdy w słoiku zamykasz wodę z jeziora, ale tylko ty wiesz, że pod powierzchnią unoszą się przezroczyste ciała rozwielitek. Cenisz sobie zmysł obserwacji, czujesz się ważna i cenna, możesz pomagać mamie lub tacie. Opiekujesz się siostrą, Iga ma dwa lata, ty masz lat osiem i nie boisz się prawie niczego.

Nie boisz się prawie niczego poza jedną rzeczą, ale nie rozróżniasz, czy chodzi o strach, czy bardziej o samo obrzydzenie, niepokój i tę suchą torsję, jaka rośnie ci u podstawy żołądka na widok guzików. To trwa, odkąd pamiętasz, odkąd w ogóle nauczyłaś się rejestrować w głowie obrazy i myśli. Pierwszy jest ten płytszy brzeg jeziora, którym spacerowałaś z tatą. Pamiętasz jego wielką, szorstką dłoń, zamykała się na twojej własnej. Potrafisz przywołać mętną taflę, a na niej szeroko rozstawione nogi pająków pływaków, gdzieś tam przy brzegu kadru są fale zielonej rzęsy i trzciny. Tata podwinął spodnie, buty zostawił w trawie, pierwszy stawiał kroki, wpatrywał się w dno, aby wypatrzeć szczeżuje, które mogłyby poranić ci nogi. Masz wzrok po tacie, wzrok i tę lewą rękę.

Nie lubisz wracać myślami do drugiego wspomnienia. Wolisz ten czerwiec, ten upał, ten ukrop z nieba, w końcu ten dzień, co tak dobrze się zapowiadał. Stoisz w ogrodzie, jesteś boso, trawa łaskocze cię w stopy, nie czuć już rosy, choć wciąż jest wcześnie, dopiero co skończyło się śniadanie. Masz na sobie kostium kąpielowy, taki jednoczęściowy, trochę za mały, bo rośniesz bardzo szybko, a kolorowe tasiemki cię zatrzymują, naciskają na ramiona, więc trochę się garbisz, ale to nic, lato dopiero się zaczyna, będziesz miała jeszcze inne stroje. Za plecami stoi dom, na podjeździe dwa wielkie tiry, wokół domu ogród, wokół ogrodu płot, oto zbiór zamknięty. Za płotem ciągną się pola, sady, inne domy, w końcu reszta wsi, za wsią droga, droga do innych wsi, miasteczek i miast. Jesteś maleńka w tym korcu maku.

Drugie wspomnienie łączy się z czerwonym płaszczykiem, który dostałaś od babci, niebabci, tej przyszywanej mamy twojej mamy. Nie łączą was więzy krwi, ale więzy prawa, pięści i przysiąg w urzędzie stanu cywilnego, które scaliły tę kobietę z dziadkiem wdowcem. Płaszczyk był czerwony, uszyty z kawałków wełny przez babcię, niebabcię, ale nieco za duży, aby starczyło na co najmniej dwie zimy. Lubiłaś dotyk wełny, wcale cię nie mierził, nie gryzł, nie czerwienił skóry, nie zaogniał atopii, ale w tym wypadku nie chciałaś dotknąć płaszczyka nawet małym palcem.

Guziki. Rząd trzech wielkich plastikowych guzików, przyszytych wzdłuż poły. Czułaś i czujesz obrzydzenie na samą o nich myśl. Nie mogłaś ich dotknąć, a jeśli już, to od razu myłaś ręce, rosła ci gruda w gardle. Wszystkie te straszne popołudnia w niedziele, gdy mama próbowała ubrać cię w płaszczyk, a ty wyrywałaś się, wiłaś, byłaś jak ta schwytana rozwielitka, z natury na przegranej pozycji. Stałaś potem w lewej nawie i nie ruszałaś się przez całą mszę, aby tylko uniknąć kontaktu z plastikiem. To śmieszne i irracjonalne, te twoje guziki. Wszystkie, metalowe, plastikowe, duże, małe, a najgorsze te półprzezroczyste przy białych koszulach. Nawet samo słowo. Gdy będziesz dorosłą kobietą, dowiesz się, że istnieje taka fobia, koumpounofobia, cierpi na nią prawie pięćset osób w kraju. Ale przez te osiem lat swego życia będziesz uważać się za wariatkę. I tak jak byłaś dumna ze swej leworęczności i obnosiłaś ten stygmat, tak o fobii bałaś się cokolwiek pisnąć. Dlaczego? Może guziki kojarzyły ci się z wypryskami na skórze, okrągłymi guzami, odwłokami spasionych kleszczy, może chodziło o otwory na nitkę, te czarne dziury.

 
Wesprzyj nas