Utrata najlepszego przyjaciela to zdarzenie, które musi boleć – tym bardziej, jeśli powód odejścia pozostaje tajemnicą. Z takim problemem zmaga się bohaterka przeznaczonej dla młodszej młodzieży powieści „Gdy tu dotrzesz” autorstwa Rebeki Stead. Dziewczynka zaczyna otrzymywać też zastanawiające listy od nieznanego nadawcy.


Rebekę Stead, autorkę książek adresowanych do młodych czytelników, polscy odbiorcy mieli okazję poznać dzięki powieściom „Całkiem obcy człowiek” oraz „Kłamca i szpieg”. Niedawno pojawiła się na księgarskich półkach kolejna propozycja amerykańskiej pisarki – skierowana do młodszych nastolatków powieść „Gdy tu dotrzesz”, łącząca elementy realizmu i fantastyki. Wyczekiwana, bo Rebecca Stead jest jedną z nielicznych twórców literatury, potrafiących, w pozornie lekkich fabułach, przemycić istotne treści i zwrócić uwagę nastoletnich odbiorców na problemy, jakie na wczesnym etapie życia trudno jest zdefiniować, a tym bardziej samodzielnie zrozumieć.

W „Gdy tu dotrzesz” pisarka mówi o tym, że warto dokładnie zastanowić się nad tym, co robimy i mówimy, ponieważ – nawet gdybyśmy dysponowali machiną do podróży w czasie – konsekwencje pewnych decyzji pozostaną nieodwracalne. Uczula też młodych czytelników na niesłychanie istotną sprawę: wyobrażenia i nasze własne interpretacje zdarzeń niekoniecznie odpowiadają prawdzie i opieranie się na nich może sprowadzić na nas kłopoty na własne życzenie, nie wynikające z realnie istniejącego problemu. Brzmi znajomo, prawda? Czy istnieje ktokolwiek, kto choć raz nie dał się zwieść podszeptom wyobraźni zamiast zweryfikować fakty? Właśnie to przytrafiło się bohaterom najnowszej powieści Rebeki Stead. A są nimi tym razem dwunastoletnia Miranda i jej rówieśnik Sal.

Cała historia rozgrywa się w 1979 roku. Nie ma jeszcze e-maili, czatów i smsów, świat sprzed internetowej rewolucji opiera się na, zdawałoby się, znacznie prostszych zasadach. Miranda i Sal przyjaźnią się, wspólnie spędzają czas na podwórku, a ich życie pozbawione jest większych problemów. To przeciętne dzieciaki, jakie można byłoby spotkać w każdym miejscu na świecie. I, tak jak wszystkie dzieciaki na świecie, będą narażeni na pułapki nieporozumień pojawiające się wraz z nadejściem dojrzewania.

Pewnego dnia Miranda straci swego najlepszego przyjaciela i nie będzie w stanie zrozumieć powodu rozstania. Co więcej na jej adres zaczną przychodzić tajemnicze listy, o których dziewczynka nie odważy się powiedzieć rodzicom. Z każdą kolejną wizytą nieuchwytnego listonosza będzie jednak coraz bardziej niespokojna, ponieważ autor korespondencji dzieli się z nią wiedzą o wydarzeniach z przyszłości, a te – z wizji zapisanych na kartkach papieru, zaczynają zmieniać się w rzeczywistość.

Rebecca Stead należy do pisarzy, którzy potrafią trafnie ująć w słowa doznania i odczucia dorastającego dziecka.

Konstrukcja powieści, przypominająca wpisy z pamiętnika, krótkie, spójne i koncentrujące się na pojedynczych wydarzeniach, dodaje narracji dynamiki. Dla młodego odbiorcy stanowić to może duży plus – akcja posuwa się szybko naprzód, bez rozwlekłych opisów i dywagacji, zachęcając do zastanowienia się nad pojawiającymi się problemami razem z Mirandą. Dziewczynka, dojrzała jak na swój wiek, nie stroni od analitycznego podejścia do spotykających ją zdarzeń, potrafi zadumać się nad naturą czasoprzestrzeni i pułapek czających się w delikatnej materii międzyludzkich relacji. A takie relacje oczywiście są udziałem Mirandy. Ważne miejsce zajmuje w nich mężczyzna sypiający pod skrzynką na listy, nazwany przez nastolatkę „Człowiekiem, który się śmieje”. Czy pomoże jej rozwiązać tajemnicę niepokojącej korespondencji?

Aby wciągnąć młodych czytelników w rozważania o sprawach ponadczasowych Stead skorzystała z motywu podróży w czasie. Pomaga on jej w sposób przystępny i zrozumiały omówić kwestię początku i końca, owych nieuchwytnych, a nieodzownych składników życia każdej osoby. Pisarka poruszyła też temat poświęcenia dla drugiej osoby i jego granic. Czy takie w ogóle istnieją? Przygody powieściowych bohaterów służą ustaleniu własnego poglądu na tę sprawę.

Rebecca Stead należy do pisarzy, którzy potrafią trafnie ująć w słowa doznania i odczucia dorastającego dziecka, uchwycić momenty bolesne i wspaniałe, radosne i smutne, dzięki czemu jej powieści czyta się z zainteresowaniem, a chwilami wręcz z podziwem, bo w słowach Amerykanki nie brak dojrzałości i znajomości życia, a jednocześnie jej opowieści szczęśliwie obywają się bez patosu i moralizatorstwa. Na dorosłej półce na książki też warto poszukać dla nich miejsca. Wanda Pawlik

Rebecca Stead,Gdy tu dotrzesz, Przekład: Krystyna Kornas, Wydawnictwo IUVI, Premiera: 25 października 2017
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 
 

Rebecca Stead
Gdy tu dotrzesz
Przekład: Krystyna Kornas
Wydawnictwo IUVI
Premiera: 25 października 2017
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 

Najpiękniejsze, czego możemy doświadczyć, to tajemnica.
Albert Einstein, Mój obraz świata (1931)

RZECZY, KTÓRE TRZYMASZ W PUDEŁKU

No więc dziś mama dostała upragnioną pocztówkę. Napisali na niej dużymi zawijasami: „Gratulacje”, a na samej górze jest adres studia TV-15 przy Zachodniej 58 ulicy. Po trzech latach prób udało się jej. Będzie brała udział w teleturnieju Piramida 20 000 dolarów, którego gospodarzem jest Dick Clark.
Na pocztówce jest lista rzeczy, które trzeba wziąć. Musi zabrać dodatkowe ciuchy, na wypadek gdyby wygrała i przeszła do kolejnej rundy. Wtedy udają, że jest nowy dzień, choć tak naprawdę pięć rund nagrywają jednego popołudnia. Spinki do włosów nie są obowiązkowe, ale zdecydowanie powinna je wziąć. W przeciwieństwie do mnie, mama ma błyszczące, rude włosy, które sprężynują na wszystkie strony i mogłyby przesłonić Ameryce obraz jej drobnej, piegowatej twarzy.
Jest też data, kiedy ma się stawić, nabazgrana niebieskim długopisem na linii u dołu kartki: „27 kwietnia 1979”. Tak jak mówiłeś.

* * *

Sprawdzam w pudełku pod łóżkiem, w którym od tych kilku ostatnich miesięcy trzymam wiadomości od Ciebie. Jest – napisana Twoim drobnym pismem: „27 kwietnia: studio TV-15”. Słowa nierówne, jakbyś je skreślał w wagonie kolejki metra. Twój ostatni „dowód”.
Wciąż myślę o liście, o który mnie prosiłeś. Dręczy mnie to, mimo że odszedłeś i już nie mam komu go oddać. Czasem układam ten list w myślach, próbując uporządkować historię, którą mam w nim opowiedzieć – o tym co się zdarzyło minionej jesieni i zimy. Wciąż mam ją w głowie jak film, który mogę sobie obejrzeć, gdy zechcę. Nie chcę.

RZECZY, KTÓRE SIĘ MOGĄ ZAPODZIAĆ

Mama zakosiła w pracy duży papierowy kalendarz i taśmą klejącą przymocowała go w kuchni do ściany, otwarty na kwietniu. Grubym, zielonym pisakiem – również zwędzonym w pracy – na dwudziestym siódmym dniu miesiąca narysowała piramidkę, a dokoła niej symbole dolara i wykrzykniki. Na mieście kupiła fantazyjny minutnik, który dokładnie odmierza trzydzieści sekund. U mamy w biurze nie mają takich fantazyjnych urządzeń.
Dwudziesty siódmy kwietnia to też dzień, w którym Richard ma urodziny. Mama zastanawia się, czy to dobry znak. Richard to jej przyjaciel. Razem z nim co wieczór będę pomagać mamie przygotowywać się do teleturnieju. Dlatego teraz, po szkole, siedzę przy biurku zamiast oglądać telewizję. Oglądanie telewizji jest świętym prawem każdego dziecka z kluczem na szyi. „Dziecko z kluczem na szyi”, jak sama nazwa wskazuje, wyposażone jest w klucze i samo czeka w domu, aż wróci któryś z dorosłych i ugotuje mu obiad. Mama nie cierpi tego wyrażenia. Źle się jej kojarzy i mówi, że chyba wymyślił je ktoś okropny, kto do tego nie musi się martwić o pieniądze. „Pewnie jakiś Niemiec” – dokucza Richardowi, który jest Niemcem, choć wcale nie jest okropny.
Richard wyjaśnia, że w Niemczech byłabym jednym ze Schlüsselkinder, czyli „kluczowych dzieci”.
– Chociaż właściwie wszystkie dzieci są kluczowe – żartuje Richard. – A ty masz szczęście, że dzierżysz klucze, bo to potęga. Ja do waszych drzwi muszę pukać.
To prawda, on nie ma kluczy. To znaczy ma do swojego mieszkania, ale nie do naszego.
Richard wygląda jak typowy żeglarz, tak mi się przynajmniej wydaje. Ma jasne włosy, jest wysoki i bardzo elegancki. Ubiera się elegancko nawet w luźne weekendy. A może tak sobie wyobrażam żeglarzy, bo Richard uwielbia żeglować? Nogi ma bardzo długie, nie mieszczą się pod stołem w naszej kuchni, więc zawsze siedzi trochę bokiem, z kolanami w stronę korytarza. Wydaje się wysoki zwłaszcza przy mamie, która jest niska i drobna. Tak drobna, że paski do spodni kupuje w dziale dziecięcym, a w paskach do zegarków musi robić dodatkową dziurkę, żeby nie zgubić zegarka.
Mama nazywa Richarda Panem Perfect. Z powodu jego wyglądu i dlatego, że on wszystko wie. A Richard zawsze kiedy ona tak o nim mówi, klepie się po prawym kolanie. Robi to, bo prawą nogę ma krótszą od lewej. I każdy jego prawy but jest podbity specjalną, pięciocentymetrową podeszwą. Po to, żeby nogi w butach były równe. Na bosaka Richard trochę kuleje.
– Ciesz się, że masz jedną nogę krótszą – żartuje mama. – Inaczej w ogóle byśmy cię nie zapraszały.
„Zapraszamy” Richarda już prawie od dwóch lat.

* * *

Mamy dokładnie dwadzieścia jeden dni, żeby przygotować mamę do teleturnieju. Więc zamiast oglądać telewizję, przepisuję słowa na próbę dziś wieczór. Każdy wyraz piszę na białym kartoniku. Kartoniki mama zwinęła z pracy. Kiedy już mam siedem słów, wiążę tekturki gumką, która również „przywędrowała” do nas z biura mamy.
Słyszę jej klucz w zamku, więc odwracam fiszki, żeby ich nie podejrzała.
– Miranda? – Słyszę dudnienie jej chodaków w korytarzu. Ostatnio ma fazę na chodaki. Wtyka głowę do mojego pokoju. – Bardzo jesteś głodna? Chciałam poczekać z obiadem na Richarda.
– Wytrzymam. – Prawda jest taka, że właśnie się objadłam całą paczką chrupków. Po szkole każde dziecko z kluczem na szyi ma fundamentalne prawo objadać się śmieciowym jedzeniem. Jestem pewna, że tak jest też w Niemczech.
– Na pewno nie jesteś głodna? Chcesz, żebym ci pokroiła jabłko?
– Co w Niemczech jest śmieciowym jedzeniem? – pytam. – Chrupki wiedeńskie?
Patrzy na mnie przez chwilę.
– Nie mam pojęcia. Dlaczego pytasz?
– Tak tylko.
– Chcesz jabłko czy nie?
– Nie. I idź sobie. Szykuję dla ciebie wyrazy.
– Ekstra. – Uśmiecha się i sięga do kieszeni płaszcza. – Łap! – Rzuca coś w moją stronę wysokim łukiem. Łapię pęk nowych kolorowych pisaków; są związane grubą gumką. Mama idzie do kuchni, stukając drewniakami.
Już jakiś czas temu doszliśmy z Richardem do wniosku, że im więcej rzeczy podbiera w biurze, tym bardziej nie cierpi swojej pracy. Przez chwilę przyglądam się pisakom, a potem wracam do kartoników.
Mama musi wygrać te pieniądze.

RZECZY, KTÓRE UKRYWASZ

Mam imię po kryminaliście*. Mama twierdzi, że to dramatyczne ujęcie sprawy. Ale prawda czasem jest dramatyczna.
– Imię Miranda kojarzy się z prawami człowieka** – obstawała zeszłej jesieni, kiedy byłam zdenerwowana, bo Robbie B. powiedział mi na WF-ie, że mam imię po porywaczu.
Zostawiłam klucze w szkole i dwie i pół godziny musiałam czekać w sklepie U Belle na Amsterdam Avenue, aż mama wróci z pracy. Ogólnie nie było źle. Trochę pomagałam Belle, no i oczywiście miałam swoją książkę.
– Wciąż ją czytasz? – spytała Belle, kiedy usiadłam przy kasie na rozkładanym krzesełku, żeby poczytać. – Wygląda na mocno sfatygowaną.
– Nie wciąż. Tylko znowu. – Przeczytałam ją chyba ze sto razy, dlatego tak wygląda.

* Ernesto Miranda (1941–1976) – amerykański robotnik oskarżony o porwanie i gwałt (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
** Proces Mirandy doprowadził do wprowadzenia tzw. praw Mirandy, które są komunikowane każdemu aresztowanemu.

– Okej. – Przyjęła do wiadomości. – To może mi ją przedstawisz? Jak brzmi pierwsza linijka? Nie oceniam książek po okładce. Tylko po pierwszej linijce.
Pierwszą linijkę mojej książki znam na pamięć.
– „Była ciemna, burzowa noc” – wyrecytowałam.
– Klasyka. – Pokiwała głową. – Podoba mi się. O czym jest ta historia?
Zastanowiłam się szybko.
– O dziewczynie, której na imię Meg. Jej tata zniknął i ona udaje się w podróż na inną planetę, żeby go uratować*.
– Hm. A ma chłopaka?
– Tak jakby. Ale to nie jest ważne.
– Ile ma lat?
– Dwanaście. – Prawda jest taka, że w książce wcale nie jest to powiedziane, ale ja mam dwanaście, więc wydaje mi się, że i Meg ma dwanaście lat. Kiedy dostałam tę książkę, miałam jedenaście, i wtedy też wydawało mi się, że Meg jest dokładnie w moim wieku.
– Ach, dwanaście – westchnęła Belle. – To na chłopaków ma jeszcze czas. Opowiesz od początku?
– Od początku?
– Historię. Opowiedz tę historię od początku.
Więc zaczęłam jej opowiadać, nie czytać, tylko mówić swoimi słowami, zaczynając od opisania pierwszej sceny, w której Meg budzi się w nocy i boi się burzy.

* Książka Mirandy to “Fałdka czasu” Madeleine L’Engle. W Polsce ukazała się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka w tłumaczeniu Zofii Kierszys.

Belle słuchała, robiła mi kanapkę z indykiem i faszerowała mnie cukierkami z witaminą C, bo twierdziła, że mówię przez nos. Wcisnęła mi chyba z dziesięć. Kiedy poszła do łazienki, buchnęłam trochę winogron, które uwielbiam, a których nigdy nie kupujemy, bo mamie nie podoba się to, w jaki sposób w Kalifornii traktowani są ich zbieracze.

* * *

Gdy mama wreszcie dotarła do sklepu, uściskała Belle.
– Jak ja ci się odwdzięczę? – spytała, jakbym była jakimś okropnym ciężarem, a nie kimś, kto usłużnie pomógł rozpakować trzy kartony zielonych bananów i przeszukał lodówki pod kątem przeterminowanych produktów. A potem kupiła tackę truskawek, choć wiem, że uważa truskawki Belle za zbyt drogie i niesmaczne. Mówi na nie OTP – obiekty truskawkopodobne.

* * *

– Skąd Robbiemu przyszło do głowy, że ktoś mógłby dać córce imię po mordercy? – spytała mama. Byłyśmy jeszcze kawałek od domu, a ona już w ręce trzymała klucze. Nie lubi grzebać w torebce przed wejściem i robić za cel dla bandziorów.
– Nie po mordercy, tylko po porywaczu. Ojciec Robbiego jest prokuratorem. Mówi, że są prawa Mirandy, od nazwiska faceta, który popełnił jakieś straszne przestępstwo. To prawda?
– Formalnie rzecz biorąc … To są bardzo ważne prawa. Ludzie mają prawo do zachowania milczenia i adwokata. Jak by wyglądały nasze sądy bez…
– Wystarczyło odpowiedzieć „tak”.
– No i jest jeszcze Szekspir. W Burzy występuje Miranda, wiesz o tym?
Zaczęło mi się to układać w całość. Mama chciała być obrońcą w sprawach karnych, zaczęła studia prawnicze i prawie zaliczyła pierwszy rok, ale potem urodziłam się ja i musiała zrezygnować. Teraz jest asystentką adwokacką, tyle że pracuje w naprawdę małej kancelarii, w której musi też być sekretarką i recepcjonistką. Richard jest tam jednym z prawników. Często pomagają za darmo ludziom biednym, czasem nawet kryminalistom. Choć nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że da mi imię po przestępcy.
Mama przekręciła klucz w zamku drzwi wejściowych, które są zrobione ze szkła i żelaza i ważą chyba ze sto pięćdziesiąt kilo, i naparła na nie ciałem, aż obcasy jej butów pojechały do tyłu po kafelkach posadzki. Kiedy weszłyśmy do środka, oparła się o drzwi z drugiej ich strony. Musi zawsze usłyszeć kliknięcie, które oznacza, że zamek się zatrzasnął. Drzwi nie chcą się automatycznie domykać i mama się potem tym strasznie denerwuje. To jedna z tych rzeczy, których właściciel nie chce naprawić.
– No więc był porywaczem czy nie? – Mocno wcisnęłam guzik windy.
– Okej, wygrałaś. Mira, dałam ci imię po potworze. Bardzo mi przykro. Jeśli ci się nie podoba, to je zmień.
Cała mama. Nie rozumiała, że do imienia człowiek się przyzwyczaja i mógłby doznać szoku, gdyby chciał je zmienić.
W mieszkaniu rzuciła płaszcz na krzesło w kuchni, nalała wody do garnka i postawiła go na gazie. Miała na sobie pomarańczowy golf i dżinsową spódnicę, a do tego rajstopy w fioletowo-czarne paski.
– Fajne rajstopki – prychnęłam. A przynajmniej próbowałam prychnąć. Nie wiem dokładnie, jak to robić, ale w książkach ludzie ciągle prychają.
Opierała się o zlew i przeglądała pocztę.
– Mira, już mi dziś dokuczałaś z powodu rajstop.
– Tak? – Zazwyczaj jest jeszcze w łóżku, kiedy wychodzę do szkoły, więc jej kreacje mogę komentować, dopiero kiedy wróci z pracy. – No to niezły lakier. – Paznokcie miała elektryzująco niebieskie. Musiała je sobie pomalować w kancelarii.
Przewróciła oczami.
– Wciekasz się, bo musiałaś czekać u Belle? Byłam mega zajęta. Nie mogłam wyjść.
– Nie. Podoba mi się u Belle. – Zastanawiałam się, czy paznokcie pomalowała przed tym czy po tym, jak była mega zajęta. A może w trakcie.
– Mogłaś przecież pójść do Sala. – Sal mieszka z Louisą, czyli swoją mamą, w mieszkaniu pod nami. Dawniej był moim najlepszym przyjacielem.
– Powiedziałam, że podoba mi się u Belle.
– No cóż. Może na przyszłość powinnyśmy chować zapasowy klucz w wężu strażackim?
Więc po obiedzie schowałyśmy klucz w dyszy zakurzonego złożonego węża na klatce schodowej. Jest cały popękany i chyba ma ze sto lat. Mama zawsze powtarza, że gdyby faktycznie wybuchł pożar, wąż absolutnie na nic by się nie przydał i musiałybyśmy skakać przez okno do ogródka sąsiadów. Dobrze, że mieszkamy na drugim piętrze.

* * *

Prosiłeś, żebym wspomniała o kluczu. Jeśli w ogóle się zdecyduję napisać do Ciebie ten list, choć myślę, że raczej się nie zdecyduję, oto historia, którą bym ci opowiedziała.

 
Wesprzyj nas