“Ludzie na drzewach” to powieść niepokojąca, trzymająca w napięciu i niełatwa w wymowie. Stawia pytania o granicę między dobrem i złem, altruizmem i egoizmem. Jest próbą rozstrzygnięcia dylematu: czy wielkie umysły mają prawo do życia poza normami.


Ludzie na drzewachKiedy Norton Perina podejmuje studia medyczne na Harvardzie, nikt nie podejrzewa, że arogancki młodzieniec w przyszłości zatrzęsie posadami świata nauki. Po uzyskaniu dyplomu Perina dołącza do wyprawy naukowej w niezbadane rejony Pacyfiku. Jej celem jest poznanie tajemniczego plemienia Ivu’ivu żyjącego na jednej z mikronezyjskich wysp.

Podczas gdy członkowie ekspedycji pilnie obserwują życie codzienne tubylców, uwagę młodego lekarza skupiają ludzie wyrzuceni poza nawias społeczności plemiennej – fizycznie krzepcy sześćdziesięciolatkowie, których jednak cechuje daleko posunięta demencja. Ze strzępków ich wypowiedzi wynika, że każdy z nich ma ponad sto kilkadziesiąt lat. Czyżby ekspedycja była bliska odkrycia sekretu nieśmiertelności?

Po powrocie z wyprawy życie Nortona Periny nigdy nie będzie już takie samo. Za swe przełomowe dla świata nauki badania otrzyma Nagrodę Nobla, zyska sławę i uznanie. Za ten sukces przyjdzie jednak słono zapłacić zarówno mieszkańcom wyspy, jak i samemu Perinie. Jego spektakularna kariera zakończy się wielkim skandalem.

Hanya Yanagihara tworzyła swą debiutancką powieść niemal osiemnaście lat, czerpiąc inspirację z bulwersującej historii Daniela Gajduska, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny w 1976 r. Brawurowo podjęła temat wyniszczającego wpływu człowieka na świat, w którym żyje, i problem zła czynionego w intencji dobra. Wielopłaszczyznowa, trzymająca w napięciu i tragiczna w wymowie powieść stawia pytania o granicę między altruizmem i egoizmem i o to, czy wybitne umysły mają prawo do życia poza normami moralnymi.

Debiut literacki Hanyi Yanagihary, autorki „Małego życia”, które stało się światową sensacją literacką.

Powieść „Małe życie” uczyniła z niej gwiazdę literatury amerykańskiej. Prozatorski debiut Hanyi Yanagihary to nie mniej porażająca książka, podejmująca trudny temat: czy wybitne umysły mają prawo żyć poza normami moralnymi?

Książka roku wg „The Wall Street Journal”, „Publishers Weekly”, „The Huffington Post”.

***

Wspaniała, przebogata w warstwie etnograficznej pisarska wizja i fascynujący, acz wstrętny bohater – ta powieść robi ogromne wrażenie, zarówno pod względem estetycznym i narracyjnym, jak i z racji etycznych pytań, które niesie.
„Publishers Weekly”.

Głęboko satysfakcjonująca, pełna przygód powieść. Prowokuje dyskusję o nauce, moralności i naszej obsesji na punkcie młodości.
„Chicago Tribune”.

Opowieść niczym skrzyżowanie reportaży «National Geographic» i «Jądra ciemności» Josepha Conrada. Pełen mrocznych tajemnic świat, który stworzyła Yanagihara, jest doprawdy magiczny.
„The Times”.

Hanya Yanagihara
Ludzie na drzewach
Przekład: Jolanta Kozak
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 13 września 2017
 
 

Ludzie na drzewach


19 marca 1995
Słynny naukowiec staje pod zarzutem przestępstwa seksualnego
ASSOCIATED PRESS

Bethesda, Maryland – doktor Abraham Norton Perina, słynny immunolog i emerytowany dyrektor Centrum Immunologii i Wirusologii Narodowego Instytutu Zdrowia w Bethesda, w stanie Maryland, został wczoraj aresztowany pod zarzutem nadużyć seksualnych.
Dr. Perinie, 71 lat, postawiono zarzuty trzykrotnego gwałtu, trzykrotnego odbycia stosunku seksualnego z nieletnimi, dwóch napaści seksualnych i dwukrotnego narażenia zdrowia i życia osoby małoletniej. Zarzuty sformułowano na podstawie zeznań jednego z adoptowanych synów dr. Periny.
„Zarzuty są fałszywe”, oświadczył wczoraj Douglas Hindley, adwokat Periny. „Dr Perina to wybitny i wysoce szanowany członek społeczności naukowej, który będzie dążył do jak najszybszego wyjaśnienia zaistniałej sytuacji, aby móc powrócić do pracy i rodziny”.
W roku 1974 dr Perina został uhonorowany Nagrodą Nobla w dziedzinie medycyny za odkrycie syndromu Seleny, zaburzenia opóźniającego starzenie się organizmów. Przypadłość ta, w której ciało chorego utrzymywane jest w stadium relatywnej młodości pomimo degradacji umysłowej, została stwierdzona u ludu Opa’ivu’eke z Ivu’ivu, jednej z trzech wysp mikronezyjskiego państwa U’ivu. Nabywano jej dzięki spożywaniu mięsa rzadkiej odmiany żółwia, od którego dr Perina nazwał wspomniane plemię. Okazało się, że mięso tego żółwia dezaktywuje telomerazę, obecny w organizmach enzym rozkładający telomery, a zatem ograniczający liczbę podziałów komórki. Osobnik dotknięty syndromem Seleny (nazwanym tak od nieśmiertelnej i wiecznie młodej bogini księżyca z mitologii greckiej) mógł żyć setki lat. Perina, który pierwszą wyprawę do U’ivu odbył w roku 1950 jako młody lekarz, towarzysząc znanemu antropologowi Paulowi Tallentowi, spędził na tych wyspach wiele lat, prowadząc badania terenowe. Tam też adoptował 43 dzieci, w większości sierot lub potomków zubożałych członków plemienia Opa’ivu’eke. Pewna liczba tych dzieci znajduje się obecnie pod opieką Periny.
„Norton jest przykładnym ojcem i człowiekiem o błyskotliwym umyśle”, twierdzi dr Ronald Kubodera, długoletni współpracownik Periny w jego laboratorium i jeden z jego najbliższych przyjaciół. „Wierzę głęboko, że te groteskowe zarzuty zostaną cofnięte”.

***
3 grudnia 1997
Wybitny naukowiec, laureat Nagrody Nobla, skazany na karę więzienia
REUTERS

Bethesda, Maryland – doktor Abraham Norton Perina został dzisiaj skazany na karę 24 miesięcy pozbawienia wolności i osadzony w Zakładzie Karnym Frederick.
Dr Perina, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny w roku 1974, udowodnił, że spożywanie mięsa wymarłego dziś gatunku żółwia z mikronezyjskiego państwa U’ivu dezaktywuje telomerazę, ograniczającą liczbę podziałów komórki. Odkrył też, że zaburzenie zwane syndromem Seleny może występować u wielu ssaków, w tym ludzi.
Perina był jednym z nielicznych obywateli Zachodu, którym zezwolono na nieograniczone badanie odległych tajemniczych wysp. W roku 1968 zaadoptował on w kraju U’ivu pierwsze ze swoich 43 dzieci, które wychowały się w domu naukowca w Bethesda. Dwa lata temu Perinie postawiono zarzuty zgwałcenia i narażenia życia dziecka. Oskarżył go jeden z adoptowanych.
„To wielka tragedia”, mówi dr Louis Altschur, dyrektor Narodowego Instytutu Zdrowia, gdzie dr Perina przepracował wiele lat jako naukowiec. „Norton to wybitny umysł i talent. Mam szczerą nadzieję, że zostanie poddany właściwej terapii i uzyska pomoc, której potrzebuje”.
Perina i jego adwokat pozostają nieuchwytni dla dziennikarzy.

Przedmowa

Nazywam się Ronald Kubodera – ale tylko w periodykach naukowych. Dla wszystkich pozostałych jestem Ron. Tak, to ja jestem tym doktorem Ronaldem Kuboderą, o którym, w co nie wątpię, czytaliście w czasopismach i gazetach. Nie, nie wszystkie z tych relacji mówią prawdę – najczęściej oczywiście jej nie mówią.
Jednak w moim przypadku najważniejsze źródła są prawdomówne i z tych jestem dumny. Dumny jestem na przykład, że coś mnie łączy z Nortonem (proszę zwrócić uwagę, że półtora roku temu nie musiałbym nawet tego mówić), którego znam od lat siedemdziesiątych, odkąd podjąłem pracę w jego laboratorium w Bethesda, w stanie Maryland, w Narodowym Instytucie Zdrowia. Norton nie miał jeszcze wtedy Nagrody Nobla, ale jego praca już zdążyła zrewolucjonizować społeczność medyczną, zmieniając na zawsze podejście naukowców do wirusologii i immunologii, jak również, co chcę podkreślić, do antropologii medycznej. Dumny jestem też z tego, że po nawiązaniu kontaktów koleżeńskich zostaliśmy z czasem przyjaciółmi – relację z Nortonem uważam wręcz za najważniejszą w moim życiu. A co najistotniejsze, jestem dumny z tego, że po wydarzeniach ostatnich dwóch lat pozostaję nadal jego przyjacielem, a on moim.
Oczywiście nie mam teraz okazji porozumiewać się z Nortonem tak często, jak bym chciał i jak on niewątpliwie by chciał. Dziwnie jest nie mieć go w pobliżu. Czuję się osamotniony. Zwłaszcza że przed moją przeprowadzką tutaj1 niespełna półtora roku temu (miesiąc po skazaniu Nortona) nie zdarzało się, żebyśmy nie cieszyli się swoim towarzystwem dłużej niż przez jeden dzień, najwyżej dwa dni. (Pomijam oczywiście okoliczności szczególne, jak urlopy, które spędzałem z moją ówczesną żoną, czy wyjazdy na takie ceremonie jak śluby, pogrzeby itp. Ale nawet w tych sytuacjach czyniłem wszystko, żeby utrzymywać codzienny kontakt z Nortonem, czy to telefoniczny, czy za pośrednictwem faksu). Rzecz w tym, że rozmowy z Nortonem, praca z Nortonem, bycie z Nortonem stanowiły po prostu część mojego codziennego życia, tak jak dla innych telewizja lub czytanie gazety: to te nieświadome, a przecież ważne rytuały upewniają nas, że życie biegnie w przewidywalny sposób. Kiedy zaś coś zakłóci lub gwałtownie przerwie rytm, człowiek jest więcej niż zaniepokojony: jest zbity z pantałyku. Tak ja się właśnie czuję od półtora roku. Budzę się rano i przeżywam dzień jak zawsze, ale wieczorem odwlekam moment pójścia do łóżka, głowiąc się, o czym zapomniałem. Odhaczam w pamięci dziesiątki spraw, które załatwiłem bezwiednie – otwieranie listów i pisanie odpowiedzi? umawianie i odbywanie spotkań? zamknięcie drzwi na noc? – aż wreszcie z żalem gramolę się do łóżka. Dopiero na krawędzi snu uświadamiam sobie, że zmienił się sam model mojego życia, i doświadczam wówczas krótkiej chwili melancholii. Zdawałoby się, że powinienem wreszcie pogodzić się ze zmienionym położeniem Nortona, a co za tym idzie, także moim – ale coś we mnie stawia opór: bądź co bądź ta rutyna towarzyszyła mi przez blisko trzydzieści lat.
Lecz jeśli ja czuję się osamotniony, to o ileż bardziej samotny musi czuć się Norton. Gdy myślę o nim, przebywającym w tamtym miejscu, ogarnia mnie zwyczajnie złość: Norton nie jest już młodzieniaszkiem, nie jest także zdrowy, a więzienie nie wydaje się dla niego karą ani stosowną, ani rozsądną.
Wiem, że mój pogląd jest podzielany przez nielicznych. Straciłem już rachubę swoich prób tłumaczenia Nortona – jego humanitaryzmu, inteligencji, niezwykłości – przyjaciołom, kolegom i reporterom (a także sędziom i adwokatom). W istocie od szesnastu miesięcy stale coś mi przypomina o zdradzie byłych przyjaciół Nortona – jak szybko zapomnieli, jak skwapliwie opuścili człowieka, którego ponoć kochali i szanowali. Niektórzy przyjaciele – ludzie, z którymi Norton znał się i pracował przez kilkadziesiąt lat – ulotnili się, zaledwie postawiono mu zarzuty. Ale jeszcze gorzej postąpili ci, którzy go opuścili po ogłoszeniu wyroku. Uświadomiłem sobie wtedy, jak nielojalna i dwulicowa jest większość ludzi.
Ale dość dygresji. Jedną z głównych przykrości życia w zakładzie karnym jest dla Nortona natrętna monotonia, która charakteryzuje jego sytuację. Przyznać muszę, że byłem nieco zdziwiony, gdy po niespełna miesiącu odbywania kary Norton zaczął się skarżyć na obezwładniającą nudę. Zawsze przecież marzył – a sądzę, że to marzenie podziela wielu genialnych i nadaktywnych ludzi – że pewnego miesiąca czy roku znajdzie się w jakimś ciepłym kraju, wolny od wszelkich zobowiązań. Koniec z wygłaszaniem przemówień, koniec z pisaniem i redagowaniem artykułów, koniec z nauczaniem studentów, koniec z opieką nad dziećmi, koniec z badaniami naukowymi – tylko pusta przestrzeń wolnego czasu, który będzie można zapełnić, czym tylko się zechce. Norton zawsze mówił o czasie jak o morzu – lustrzanej, bezkresnej połaci pustki – i to marzenie o czasie, który nazywał „czasem morskim”, stało się rodzajem żartu, swoistym kodem służącym do opowiadania o rzeczach, którymi się pewnego dnia zajmie, bo nie ma dla nich czasu w chwili obecnej. Robił postanowienia: w czasie morskim będzie hodował tropikalne paprocie. W czasie morskim będzie czytał biografie. W czasie morskim będzie pisał pamiętniki. Lecz nikt, a najmniej sam Norton, nie wierzył, że ów czas morski kiedykolwiek nadejdzie. I oto nadszedł – tyle tylko że nie w ciepłych krajach i bez tego błogiego, leniwego otępienia, które się nam kojarzy z zasłużoną bezczynnością. Niestety, zdaje się, że Norton nie umie odpoczywać. Nigdy nie umiał. Wolny czas był dla niego torturą (chociaż oczywiście biorę pod uwagę, że winne mogą być niefortunne okoliczności, w których uzyskał czas wolny). W ostatnim liście do mnie napisał:
Mało jest do roboty, a w pewnym sensie jeszcze mniej do myślenia. Nigdy nie przypuszczałem, że znajdę się w takim stanie, tak wyczerpany, że aż czuję się wydrenowany, nie z krwi, lecz z myśli. Nuda – zawsze myślałem, naprawdę, że ukocham okres nieustannej pustki, że łatwo ją zapełnię. Ale czas, jak widzę, nie daje nam się zapełnić – ma postać wielkich, pustych sztab; mówimy o zarządzaniu czasem, ale jest odwrotnie – nasze życie jest wypełnione czynnościami, ponieważ te cienkie płatki czasu to wszystko, czym w istocie możemy zarządzać2.
To chyba mądry wgląd.
Jednak pomimo oczywistej surowości warunków, w których Norton się obecnie znajduje, pewne osoby mają czelność sugerować, że powinien być wdzięczny za łagodną karę. Sugestię tę uważam za nie tylko głupią, ale i okrutną. Jedną z tych osób jest niejaki Herbert West (nazwisko zmieniam celowo), kolega naukowy Nortona z lat osiemdziesiątych, który odwiedził go w Bethesda po drodze na konferencję w Londynie. Było to przed rozprawą, ale już po oskarżeniu, kiedy Norton przebywał na dobrą sprawę w areszcie domowym i odebrano mu wszystkie dzieci. West, którego zawsze uważałem za znośniejszego niż wielu innych kolegów Nortona, wpadł do niego na jakąś godzinkę, a potem mnie spytał, czy nie zjadłbym z nim obiadu w restauracji. Nie miałem specjalnej ochoty (i za gruby nietakt uznałem to, że zaprosił mnie w obecności Nortona, który miał zakaz opuszczania domu), ale Norton powiedział, że powinienem pójść, dodając, że ma pracę do skończenia, więc potrzebuje trochę samotności.
Zostałem więc niejako zmuszony do pójścia na obiad z Westem, ale chociaż trudno mi było nie pamiętać o Nortonie zostawionym samotnie w domu, zdołaliśmy całkiem przyjemnie porozmawiać o pracy Westa, jego referacie na konferencję, o artykule, który wspólnie z Nortonem opublikowaliśmy w „New England Journal of Medicine”, zanim jeszcze Norton został aresztowany, i o wspólnych znajomych. Wreszcie, gdy postawiono przed nami deser, West powiedział:
– Norton bardzo się postarzał.
– Jest w przykrej sytuacji.
– Tak, przykrej – wymamrotał West.
– To krzycząca niesprawiedliwość.
Nic na to nie powiedział.
– Krzycząca niesprawiedliwość – powtórzyłem, dając mu drugą szansę.
Westchnął i otarł kąciki ust rogiem serwetki – był to gest zarazem subtelny i bezczelny, a poza tym ostentacyjnie, obrzydliwie anglofilski. (West studiował – parędziesiąt lat temu i tylko przez dwa lata – na Uniwersytecie Oksfordzkim; miał stypendium Marshalla, czego nie omieszkał przypominać przy każdej okazji towarzyskiej i zawodowej). Jadł borówki z kruszonką na gorąco, od których jego zęby zabarwiły się żywym fioletem siniaków.
– Ron – zaczął.
– Słucham.
– Myślisz, że on to zrobił?
Nauczyłem się już oczekiwać tego pytania, wiedziałem też, co na nie odpowiedzieć:
– A ty?
West spojrzał na mnie i uśmiechnął się, a potem popatrzył na sufit i znów skierował wzrok na mnie.
– Tak – odpowiedział.
Nie odezwałem się.
– Ty nie – powiedział West z pewnym niedowierzaniem.
Na to też umiałem już odpowiadać.
– Zrobił czy nie, to nieistotne – powiedziałem. – Norton to wybitny umysł i tylko to się dla mnie liczy, przypuszczam, że dla historii również.
Zapadła cisza.
W końcu West odezwał się potulnie:
– Chyba muszę się zbierać. Powinienem jeszcze coś poczytać przed jutrzejszym lotem.
– W porządku – powiedziałem.
Deser dojedliśmy w milczeniu.
Przywiozłem go do restauracji, więc gdy zapłaciliśmy za obiad (West chciał sam uregulować rachunek, ale nie pozwoliłem na to), odwiozłem go do hotelu. W samochodzie usiłował nawiązać rozmowę, czym wkurzył mnie jeszcze bardziej.
Na parkingu hotelowym odsiedzieliśmy parę minut w milczeniu – West wyczekująco, ja gniewnie, aż w końcu on wyciągnął do mnie rękę, a ja ją uścisnąłem.
– No cóż… – powiedział.
– Dzięki za odwiedziny – odparłem cierpko. – Norton na pewno je docenił.
– No cóż – powtórzył West. Nie wiem, czy dostrzegł mój sarkazm; chyba nie. – Będę o nim myślał.
Znów zapadło milczenie.
– Jeśli uznają go za winnego… – zaczął West.
– Nie uznają.
– Ale jeśli – ciągnął swoje – to wsadzą go do więzienia?
– Tego sobie nie wyobrażam.
– No ale jak go wsadzą – drążył i przypomniałem sobie, jak nieelegancko ambitny, jak chciwy był West jako kolega z pracy, jak niecierpliwie czekał, kiedy będzie mógł odejść z laboratorium Nortona i założyć własne – to przynajmniej będzie miał dla siebie kupę czasu, prawda, Ron?
Jego beztroska tak mnie oburzyła, że nie byłem w stanie odpowiedzieć. Gdy siedziałem z rozdziawioną gębą, West uśmiechnął się do mnie, jeszcze raz powiedział „do widzenia” i wysiadł z samochodu. Patrzyłem, jak wkracza do hotelu przez podwójne drzwi i wchodzi do rozjarzonego światłem holu, a potem włączyłem silnik i wróciłem do Nortona, u którego przeważnie teraz nocowałem.
Minęły kolejne miesiące, rozprawa się rozpoczęła i zakończyła, rozpoczęło się i zakończyło wykonanie wyroku, ale West, nie muszę chyba dodawać, nigdy więcej nie przyjechał odwiedzić Nortona.

***

Jak już mówiłem, ludzie nie odnoszą się ze współczuciem do obecnej sytuacji Nortona. Powiem więcej: potępili go i spisali na straty, jeszcze zanim został oficjalnie, legalnie potępiony i spisany na straty przez osąd rzekomo równych sobie. Jak musi czuć się człowiek o intelekcie Nortona, którego charakter podsumowuje i o którego losie przesądza dwunastu niekompetentnych osobników (jeden z ławników, jak pamiętam, był kioskarzem, a inny zawodowo kąpał psy), na dobrą sprawę przekreślających swoimi decyzjami wcześniejsze osiągnięcia podsądnego? Patrząc z takiego punktu widzenia, czyż można się dziwić, że Norton cierpi obecnie z powodu depresji, nudy i braku bodźców?
Chciałbym też dodać parę słów o medialnym obrazie sprawy Nortona, gdyż głupotą byłoby pominąć jego ton i treść. Zacznę od tego, że zważywszy na charakter przestępstw, o które oskarżony był Norton, nie zdziwiłem się wcale, że media poświęcają sążniste kolumny drwiących z prawdy elaboratów tym nielicznym faktom z życia osobistego Nortona, które zna opinia publiczna. (Przyznaję, że w tych relacjach pojawiały się, acz sporadycznie, wzmianki o jego niebagatelnych osiągnięciach, ale umieszczano je tylko po to, żeby tym bardziej wyeksponować perwersję jego domniemanych zbrodni).
Przypominam sobie, że w dniach oczekiwania na rozprawę czuwałem nad Nortonem u niego w domu (przed którym grupa reporterów telewizyjnych koczowała całymi dniami na murku wokół trawnika, jedząc i gawędząc w bzyczącym owadami letnim powietrzu, jakby to był piknik) i że z licznych (naturalnie odrzuconych) próśb o wywiady tylko jedna – niestety z „Playboya” – miała formę propozycji, aby Norton sam napisał swoją obronę, zamiast zgodzić się, by jakiś śliniący się chłystek, jakiś gryzipiórek zinterpretował jego życie i uczynki na użytek publiczności. (Początkowo uznałem tę propozycję za dobry pomysł, bez względu na forum, ale Norton martwił się, że to, co napisze, zostanie zmanipulowane i użyte przeciwko niemu jako spowiedź. Miał naturalnie słuszność, więc pomysł spalił na panewce). Wiedziałem jednak, że uświadomienie sobie, iż nie może przemówić we własnej obronie, rozeźliło go i zasmuciło.
Na ironię zakrawa fakt, że na krótko przed aresztowaniem Norton planował pisanie pamiętników. Był już wówczas (tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty piąty rok) na półemeryturze i nie musiał zmagać się z obowiązkami administracyjnymi i organizacyjnymi laboratorium. Co wcale nie znaczy, że nie był tam nadal najżywszym i nieodzownym umysłem – po prostu mógł już sobie pozwolić na inne gospodarowanie czasem.
Aliści Nortonowi nie była dana możliwość zarejestrowania jego niezwykłego życia, przynajmniej nie w warunkach, które na pewno by wolał. Zawsze jednak powtarzam, że Norton to ten typ umysłu, który pokona każde wyzwanie. I tak w kwietniu, po dwóch miesiącach odsiadywania przezeń wyroku, spytałem go w liście (pisałem do niego codziennie), czy nie zechciałby jednak rozważyć kwestii pamiętników. Które, jak podkreśliłem, nie tylko stanowiłyby istotny wkład w literaturę i naukę, ale dowiodłyby osobom zainteresowanym, że Norton nie jest tym, kogo świat tak usilnie chce w nim widzieć. Dodałem, że poczytałbym sobie za zaszczyt możliwość przepisywania jego rękopisów na maszynie i, gdyby mi na to pozwolił, subtelnego ich redagowania, jak to czyniłem wcześniej z jego artykułami do pism naukowych. Byłoby to dla mnie, napisałem, fascynujące zajęcie, a dla niego być może jakaś rozrywka.
Po tygodniu Norton przysłał mi zwięzły liścik:

Aczkolwiek nie mam ochoty spędzać ostatnich być może lat życia na przekonywaniu kogokolwiek, że nie jestem winny zbrodni, o które mnie oskarżono, to postanowiłem rozpocząć pisanie swojej, jak to ująłeś, „historii życia”. Moje zaufanie [do Ciebie] jest… [prze]ogromne3.

Pierwszy odcinek otrzymałem miesiąc później.

 
Wesprzyj nas