Lila i Elena, bohaterki powieści “Historia nowego nazwiska”, mają po szesnaście lat i obie czują, że znalazły się w ślepym zaułku.


Historia nowego nazwiskaLila dopiero wyszła za mąż, ale przyjęcie nazwiska męża wiąże się dla niej z utratą własnej tożsamości.

Elena to wzorowa uczennica, ale właśnie podczas ślubu przyjaciółki odkrywa, że nie czuje się dobrze ani w dzielnicy, ani poza nią.

Podczas burzliwej młodości dziewczęta czasami gubią się i ponownie odnajdują. A wszystko w scenerii Neapolu, Włoch, które powoli nabierają alarmujących i dobrze znanych cech.

***

Czytanie Ferrante to niesamowite doświadczenie. W jej pisaniu tkwi ogromna i niepokojąca szczerość.
Boston Globe

Opisana historia oszałamia rozmachem, wielością postaci i wątków… Zawiła historia przyjaźni splata się z historią miasta i jest w gruncie rzeczy fascynującą opowieścią o próbach ucieczki od biedy, przemocy i poniżenia.
Miasto Kobiet

Elena Ferrante to najlepsza współczesna włoska pisarka. Autorka zdecydowała się publikować pod przybranym nazwiskiem, ale dzięki jej powieściom możemy przypuszczać, że wychowała się w Neapolu, opuściła rodzinne miasto, aby zdobyć wyższe wykształcenie, założyła rodzinę. Elena Ferrante mówi, że nie wybrała anonimowości, ale nieobecność. Przed debiutem napisała do wydawcy: „Będę waszą najtańszą autorką. Oszczędzę wam nawet mojej obecności”. Woli, aby książki broniły się same, dlatego tożsamość pisarki jest jedną z największych tajemnic światowego rynku wydawniczego. W Polsce ukazał się jej cykl neapolitański obejmujący cztery książki: “Genialna przyjaciółka”, “Historia nowego nazwiska”, “Historia ucieczki” oraz ‘Historia zaginionej dziewczynki”, a także wcześniejsza powieść “Córka” i książka dla dzieci “Zagubiona lalka”.

Elena Ferrante
Historia nowego nazwiska
Przekład: Lucyna Rodziewicz-Doktór
cykl neapolitański część 2
Wydawnictwo Sonia Draga
wydanie 2
Premiera w tej edycji: 18 października 2017
 
 

Historia nowego nazwiska


Młodość

1.

Wiosną 1966 Lila w stanie wielkiego wzburzenia powierzyła mi metalowe pudełko, które zawierało osiem zeszytów. Powiedziała, że nie może trzymać ich w domu, boi się, że mąż je przeczyta. Zabrałam pudełko bez słowa komentarza, może z wyjątkiem kilku ironicznych przytyków na temat przesadnej długości sznurka, którym je związała. W tamtym czasie nasze stosunki były bardzo chłodne, ale chyba tylko ja je za takie uważałam. Podczas naszych sporadycznych spotkań Lila nie pokazywała po sobie żadnego skrępowania, była serdeczna, nigdy nie wymknęło jej się ani jedno wrogie słowo.
Kiedy poprosiła, abym przyrzekła, że pod żadnym pozorem nie otworzę pudełka, przyrzekłam. Ale już w pociągu rozwiązałam sznurek, wyciągnęłam zeszyty i zaczęłam czytać. Nie były to dzienniki, chociaż zawierały szczegółowe relacje z wydarzeń, począwszy od końca szkoły podstawowej. Wyglądały raczej na efekt samodyscypliny i upartego pisarstwa. Pełno było opisów: konaru na drzewie, stawów, kamienia, liścia z białymi żyłkami, garnków w domu, poszczególnych części maszynki do robienia kawy, piecyka, węgla i koksu, szczegółowego układu podwórka, drogi, zardzewiałego żelastwa za stawami, parku i kościoła, roślin za torami, nowych bloków, domu rodziców, narzędzi, którymi posługiwali się brat i ojciec przy naprawie butów, ich gestów podczas pracy i przede wszystkim barw, barw wszystkiego o różnych porach dnia. Ale było też coś poza opisami. Pojawiały się pojedyncze słowa w dialekcie i w języku włoskim, czasami zakreślone kółkiem, bez wyjaśnienia. I wprawki z tłumaczenia na grekę i łacinę. I całe fragmenty po angielsku o sklepach w dzielnicy, o towarach, o wozie uginającym się pod ciężarem owoców i warzyw, który Enzo Scanno co dzień przestawiał z ulicy na ulicę, trzymając osła za uzdę. I liczne uwagi o książkach, które czytała, o filmach, które obejrzała w sali parafialnej. I opinie, jakich broniła w dyskusjach z Pasqualem, podczas naszych wspólnych pogaduszek. Oczywiście brakowało temu ciągłości, ale wszystko, co Lila uwięziła w słowach, nabierało znaczenia, tak że nawet w tekstach napisanych w wieku jedenastu czy dwunastu lat nie odnalazłam ani jednej linijki brzmiącej infantylnie.
Zazwyczaj zdania były skrajnie precyzyjne, interpunkcja prawidłowa, pismo eleganckie, tak jak nauczyła nas pani Oliviero. Ale czasami Lila nie wytrzymywała rygoru, który sama sobie narzuciła, jak gdyby jakiś narkotyk zalewał jej żyły. Wówczas wszystko stawało się niespokojne, zdania nabierały chaotycznego tempa, interpunkcja znikała. Zazwyczaj nie trzeba było długo czekać, aby powróciła do płynnego i jasnego rytmu. Mogło się jednak zdarzyć, że nagle przerywała i zaczynała pokrywać tekst rysunkami przedstawiającymi powykrzywiane drzewa, garbate i dymiące góry, złowrogie twarze. Byłam oczarowana zarówno porządkiem, jak i chaosem, a im dłużej czytałam, tym bardziej czułam się oszukana. Jak wiele ćwiczeń wymagało napisanie listu, który lata temu wysłała mi na Ischię? To dlatego był tak dobrze napisany. Włożyłam zeszyty na powrót do pudełka i obiecałam sobie, że już więcej nie będę do nich zaglądać.
Szybko jednak uległam pokusie, bo emanowały tą urzekającą aurą, którą Lila od maleńkości roztaczała wokół siebie. Z bezlitosną dokładnością opisała dzielnicę, krewnych, rodzinę Solara, Stefana, wszystko i wszystkich. Nie mówiąc już o tym, jak potraktowała mnie, to, co jej mówiłam, co myślałam, osoby, które kochałam, nawet mój wygląd. Utrwaliła decydujące dla niej chwile, nie troszcząc się o nic i o nikogo. Jasno odmalowała przyjemność, jakiej doświadczyła, gdy w wieku dziesięciu lat napisała opowiadanie Błękitna wróżka. I równie jasno to, jak bardzo ją zabolało, że nasza nauczycielka, pani Oliviero, nie raczyła powiedzieć o nim ani słowa, co więcej, całkiem je zignorowała. I cierpienie oraz gniew, dlatego że ja poszłam do gimnazjum, nie martwiąc się o nią, i porzuciłam ją. I entuzjazm, z jakim nauczyła się szewskiego fachu, i chęć rewanżu, która zmotywowała ją do zaprojektowania nowych butów, i przyjemność wykonania pierwszej pary wraz z bratem Rinem. I ból, kiedy ojciec Fernando powiedział, że buty nie zostały dobrze wykonane. Na tych stronach było wszystko, zwłaszcza nienawiść do braci Solara, okrutna determinacja, z jaką odrzuciła miłość najstarszego z nich, Marcella, a także chwila, gdy postanowiła zaręczyć się z łagodnym Stefanem Carraccim, sprzedawcą wędlin, który z miłości zdecydował się kupić wykonaną przez nią pierwszą parę butów i zaklinał się, że zachowa je na zawsze. O, i piękna chwila, kiedy w wieku piętnastu lat poczuła się jak bogata elegancka dama u boku narzeczonego, który z miłości do niej zainwestował dużą sumę w zakład „Cerullo” – prowadzoną przez jej ojca i brata fabryczkę obuwia. I jak wielka była jej satysfakcja: buty wykonywane wedle jej pomysłu, dom na nowym osiedlu, ślub w wieku szesnastu lat. A jakie wspaniałe było wesele, i jak bardzo czuła się szczęśliwa. Potem, w samym środku zabawy, pojawił się Marcello Solara ze swoim bratem Michelem, a na nogach miał te buty, które były tak drogie jej mężowi, jak sam się zaklinał. Jej mężowi. Kogo ona poślubiła? Czy teraz, już po fakcie, zedrze maskę i pokaże jej swoją przerażająco prawdziwą twarz? Pytania i realia naszej biedy. Poświęciłam tym kartkom całe dnie, tygodnie. Przeanalizowałam je, nauczyłam się na pamięć fragmentów, które mi się spodobały, które mnie fascynowały, hipnotyzowały, upokarzały. Za ich pozorną naturalnością z pewnością kryła się sztuczność, nie potrafiłam jednak odgadnąć jej natury.
Aż wreszcie pewnego wrześniowego wieczoru nie wytrzymałam i wyszłam, zabrawszy ze sobą pudełko. Miałam dość obecności Lili przy mnie i we mnie, nawet teraz, kiedy zdobyłam uznanie, kiedy moje życie toczyło się już poza Neapolem. Zatrzymałam się na ponte Solferino, by przyjrzeć się przefiltrowanej przez mroźną mgłę poświacie. Pudełko położyłam na murku, przesuwałam je powoli, stopniowo, aż zanurzyło się w rzece, jakby to sama Lila wpadała ze swoimi myślami, słowami, złośliwością, którą odpłacała za cios, ze swoim posiadaniem nade mną władzy, jak nad wszystkim, co tylko się do niej zbliżyło, nad człowiekiem, rzeczą, wydarzeniem, wiedzą: z książkami i butami, łagodnością i brutalnością, małżeństwem i pierwszą nocą poślubną, powrotem do dzielnicy w nowej roli – pani Raffaelli Carracci.

2.

Nie mogłam uwierzyć, że Stefano, taki uprzejmy, taki zakochany, podarował Marcellowi Solarze cząstkę Lili z czasów dzieciństwa, ślad jej trudu uwieczniony w butach, które sama zaprojektowała.
Zapomniałam o Alfonsie i Marisie, którzy z błyszczącymi oczami rozmawiali przy stole. Nie zwróciłam uwagi na śmiech mojej pijanej matki. Wyblakła muzyka, głos wodzireja, tańczące pary, dręczony zazdrością Antonio, który wyszedł na taras i stał za przeszklonymi drzwiami, wpatrując się w fioletowe miasto, w morze. Zwiotczał także obraz Nina, który dopiero co opuścił salę, jak archanioł bez zwiastowania. Teraz widziałam tylko Lilę, która ze wzburzeniem mówiła coś Stefanowi na ucho, ona blada, w sukni panny młodej, on poważny, z białawą plamą zażenowania, która z czoła opada na oczy jak karnawałowa maska na rozpalonym obliczu. Co się dzieje, co się wydarzy? Moja przyjaciółka dwiema rękami ciągnęła męża za ramię. Nie szczędziła sił, dobrze ją znałam i w głębi serca czułam, że gdyby mogła, oderwałaby je od reszty ciała i przeszła przez salę, trzymając wysoko nad głową, kapiące krwią na tren, i posłużyłaby się nim jak maczugą albo oślą szczęką, żeby jednym dobrze wymierzonym ciosem rozwalić Marcellowi pysk. O tak, zrobiłaby to, a na samą myśl moje serce zabiło jak szalone i zaschło mi w gardle. Potem obu mężczyznom wyłupiłaby oczy, oderwałaby twarz od czaszki, pogryzłaby. Tak, czułam, że tego chcę, chcę, żeby do tego doszło. Koniec miłości i tego nieznośnego wesela, żadnego ściskania się w łóżku w Amalfi. Rozwalić natychmiast wszystko i wszystkich w dzielnicy, dokonać rzezi, uciec razem z Lilą, zamieszkać daleko, we dwie zbiegać z beztroską po schodach upodlenia w nieznanych miastach. To byłoby sprawiedliwe zakończenie dnia. Skoro nic nie mogło nas ocalić, ani pieniądze, ani męskie ciało, ani nawet nauka, dlaczego nie zniszczyć wszystkiego od razu. W piersi poczułam rosnący gniew Lili, siłę moją i nie moją, która przepełniła mnie rozkoszą zatracenia. Pragnęłam, aby ta siła się rozprzestrzeniła. Ale jednocześnie bałam się jej. Dopiero później zrozumiałam, że potrafię być spokojnie nieszczęśliwa tylko dlatego, że nie jestem zdolna do gwałtownych reakcji, boję się ich, wolę pozostać w bezruchu i pielęgnować urazę. Lila nie. Kiedy wstała ze swojego miejsca, zrobiła to z taką stanowczością, że zadrżał cały stół i sztućce na brudnych talerzach, a jedna szklanka się wywróciła. I gdy Stefano odruchowo rzucił się, aby powstrzymać język wina, który zbliżał się do żakietu pani Solary, ona szybkim krokiem wyszła bocznymi drzwiami, szarpiąc za suknię za każdym razem, kiedy o coś zahaczyła.
Chciałam pobiec za nią, chwycić ją za rękę, wyszeptać: byle dalej stąd. Ale nie ruszyłam się z miejsca. Ruszył za to Stefano. Po chwili wahania dobiegł do niej, przecisnąwszy się przez tańczące pary.
Rozejrzałam się. Wszyscy zauważyli, że coś zdenerwowało pannę młodą. Tylko Marcello poufale rozmawiał z Rinem, jak gdyby fakt posiadania tych butów był czymś naturalnym. Handlarz artykułami metalowymi wznosił gromko coraz bardziej wulgarne toasty. Kto czuł, że znajduje się na końcu hierarchii stołów i zaproszonych gości, dalej na siłę robił dobrą minę do złej gry. Jednym słowem nikt poza mną nie zdawał sobie sprawy, że dopiero co zawarte małżeństwo – które najprawdopodobniej będzie trwało aż do śmierci małżonków, pośród licznych dzieci, jeszcze liczniejszych wnuków, radości i bólu, srebrnych i złotych godów – bez względu na to, co mąż zrobi, aby żona mu przebaczyła, dla Lili już się skończyło.

3.

Dalszy przebieg wydarzeń rozczarował mnie. Siedziałam obok Alfonsa i Marisy, nie zwracając uwagi na ich rozmowę. Spodziewałam się jakiejś oznaki buntu, ale nic takiego nie zaszło. Jak zwykle trudno było odgadnąć, co Lili siedziało w głowie: nie słyszałam krzyku, nie słyszałam gróźb. Pół godziny później pojawił się niezwykle uprzejmy Stefano. Zmienił ubranie, z czoła i oczu znikły białe plamy. Kręcił się pośród krewnych i przyjaciół, czekając na nadejście żony, a kiedy i ona wróciła na salę, już nie w sukni panny młodej, lecz stroju podróżnym, w pastelowym błękitnym żakiecie z jasnymi guzikami i w niebieskim kapeluszu, od razu do niej podszedł. Lila rozdała dzieciom migdałowe cukierki, nabierając je srebrną łyżką z kryształowej czaszy, potem przeszła wzdłuż stołów z bombonierami dla gości: wpierw dała je swoim krewnym, potem krewnym Stefana. Zignorowała całą rodzinę Solara, a nawet swojego brata Rina – ten zapytał ją z niespokojnym uśmieszkiem: już mnie nie kochasz? Nie odpowiedziała i dała bombonierę Pinuccii. Miała nieobecny wzrok i bardziej niż zazwyczaj zapadnięte policzki. Kiedy przyszła moja kolej, z roztargnieniem, bez żadnego porozumiewawczego uśmiechu postawiła przede mną szklany kosz wypełniony cukierkami i owinięty białym tiulem.
Tymczasem goście z rodziny Solara poczuli się urażeni, ale Stefano zażegnał niebezpieczeństwo, ściskając każdego z osobna z pokojowym wyrazem twarzy i tłumaczeniem:
– Jest zmęczona, trzeba cierpliwości.
Ucałował nawet Rina, szwagier jednak się skrzywił i usłyszałam, jak mówi:
– Stefano, to nie zmęczenie, ona się już taka skrzywiona urodziła. Żal mi cię.
Stefano odpowiedział z powagą:
– Co krzywe można naprostować.
Potem widziałam, jaki biegnie za żoną, która stała już w drzwiach, podczas gdy orkiestra grała pijane kawałki, a wielu cisnęło się do ostatniego pożegnania.
Jak widać nie będzie rozłamu, nie uciekniemy razem po drogach świata. Wyobraziłam sobie młodą parę, piękną, elegancką, jak wsiada do kabrioletu. Wkrótce dotrą na Wybrzeże Amalfitańskie, do luksusowego hotelu, i wszelka śmiertelna obraza przemieni się w łatwe do zażegnania dąsy. Żadnej zmiany zdania. Lila ostatecznie oderwała się ode mnie, i ten dystans nagle wydał mi się o wiele większy, niż mogłam przypuszczać. Ona nie tylko po prostu wyszła za mąż, nie tylko co wieczór będzie kładła się spać z mężczyzną, aby spełnić małżeńskie powinności. Było coś więcej, czego nie rozumiałam, a co w tamtej chwili stało się dla mnie oczywiste. Lila, przyjmując do wiadomości fakt, że jej dziecięcy trud przypieczętował Bóg wie jaką umowę handlową między jej mężem a Marcellem, przyznała, że na mężu zależy jej bardziej niż na kimkolwiek bądź czymkolwiek innym. Skoro już się poddała, skoro już przetrawiła afront, więź ze Stefanem musiała być naprawdę silna. Kochała go, kochała go tak, jak dziewczęta z powieści ilustrowanych. Przez całe życie poświęci dla niego każdy swój talent, a on nawet nie dostrzeże tej ofiary, będzie miał wokół siebie bogactwo uczucia, mądrości, wyobraźni, które ją cechują, i nawet nie będzie wiedział, co z tym zrobić, zmarnuje to. Pomyślałam, że ja nie potrafię nikogo tak pokochać, nawet Nina, umiem tylko ślęczeć nad książkami. Przez ułamek sekundy zobaczyłam, że jestem jak obtłuczona miska, w której moja siostra Elisa dawała jeść kotkowi do czasu, aż zniknął, a wtedy miska pozostała pusta i zakurzona u dołu schodów. Właśnie w tej chwili z silnym uczuciem lęku doszłam do wniosku, że posunęłam się za daleko. Powiedziałam sobie, że muszę się cofnąć, muszę postąpić jak Carmela, Ada, Gigliola, jak sama Lila. Zaakceptować dzielnicę, odrzucić pychę, ukarać zarozumiałość, przestać upokarzać tych, którzy mnie kochają. Kiedy Alfonso i Marisa wymknęli się, aby na czas zdążyć na spotkanie z Ninem, szerokim łukiem, unikając matki, poszłam na taras, by dołączyć do swojego chłopaka.
Byłam zbyt lekko ubrana, słońce już zaszło, zrobiło się zimno. Antonio, jak tylko mnie zobaczył, zapalił papierosa i na nowo wpatrzył się w morze.
– Chodźmy stąd – powiedziałam.
– Idź z synem Sarratorego.
– Chcę iść z tobą.
– Kłamiesz.
– Dlaczego?
– Bo gdyby on cię chciał, odwróciłabyś się na pięcie i nawet się nie pożegnała.
To prawda, ale rozzłościło mnie, że stwierdził to tak otwarcie, nie bacząc nawet na słowa. Wysyczałam:
– Skoro nie dociera do ciebie, że jestem tutaj, choć ryzykuję, że w każdej chwili może nadejść moja matka i z twojej winy dać mi po twarzy, to znaczy, że myślisz tylko o sobie, że w ogóle ci na mnie nie zależy.
W moim głosie prawie nie dopatrzył się dialektu, dostrzegł długie zdanie złożone i stracił równowagę. Wyrzucił papierosa, chwycił mnie za przegub dłoni z siłą, którą coraz mniej kontrolował, i wykrzyczał – krzykiem ściśniętym w gardle – że on jest tu dla mnie, tylko dla mnie, i że to ja mu powiedziałam, że ma cały czas być przy mnie, w kościele i podczas wesela, tak, ja.
– I kazałaś mi przysiąc – wycharczał – przysięgnij, powiedziałaś, że ani na chwilę mnie nie zostawisz samej, dlatego kazałem sobie uszyć garnitur i zadłużyłem się po uszy u pani Solary, a żeby cię zadowolić, żeby zrobić, jak chciałaś, ani chwili nie spędziłem z matką i rodzeństwem: i jak mi za to odpłaciłaś, tak, że potraktowałaś mnie jak psa, cały czas rozmawiałaś z synem poety i upokorzyłaś mnie przed wszystkimi znajomymi, najadłem się przez ciebie wstydu, bo ja dla ciebie jestem nikim, bo ty jesteś wykształcona, a ja nie, bo ja nie rozumiem tego, co mówisz, i to prawda, najprawdziwsza prawda, że nie rozumiem, ale do cholery, Lenù, spójrz na mnie, spójrz mi w oczy: myślisz, że możesz mi rozkazywać, myślisz, że nie umiem powiedzieć dosyć, ale się mylisz, wiesz wszystko poza jednym, że jeśli teraz wyjdziesz ze mną przez te drzwi, że jeśli teraz powiem „dobrze” i wyjdziemy, ale potem dowiem się, że w szkole i poza nią spotykasz się z tym wierszokletą Ninem Sarratorem, zabiję cię, Lenù, zabiję. I dlatego zastanów się, rzuć mnie od razu – rozpaczał – rzuć, bo tak lepiej dla ciebie – i patrzył na mnie wielkimi zaczerwienionymi oczami, i wypowiadał słowa, otwierając szeroko usta, wykrzykując mi je bezgłośnie, z rozszerzonymi czarnymi nozdrzami, i z takim cierpieniem na twarzy, że pomyślałam, że może go boli w środku, bo zdania tak wykrzyczane w gardle, w piersi, ale bez wybuchu, są jak kawałki tnącego żelaza, które ranią płuca i krtań.
Niejasno czułam, że potrzeba mi było takiego napadu. Uścisk wokół przegubu, strach, że mnie uderzy, rzeka bolesnych słów ukoiły mnie, zrozumiałam, że przynajmniej jemu na mnie zależy.
– Robisz mi krzywdę – wyszeptałam.
Powoli rozluźnił uścisk, ale dalej wpatrywał się we mnie z otwartymi ustami. Dać mu znaczenie i władzę, związać się z nim: skóra na ręce stawała się fioletowa.
– Co wybierasz? – zapytał.
– Chcę być z tobą – odpowiedziałam nadąsana.
Zamknął usta, do oczu napłynęły mu łzy, spojrzał w stronę morza, żeby zyskać na czasie i je powstrzymać.
Chwilę później znaleźliśmy się na ulicy. Nie czekaliśmy na Pasqualego, na Enza i na dziewczyny, z nikim się nie pożegnaliśmy. Najważniejsze, żeby nie widziała nas moja matka, dlatego ruszyliśmy na piechotę. Było już ciemno. Przez jakiś czas szliśmy obok siebie, nie dotykając się, potem Antonio niepewnym ruchem założył mi rękę na ramię. Chciał w ten sposób dać mi do zrozumienia, że czeka na przebaczenie, jak gdyby to on był winny. Ponieważ mnie kochał, postanowił uznać za przywidzenie godziny, jakie na jego oczach spędziłam z Ninem, uwodząc i dając się uwodzić.
– Masz siniec? – zapytał, usiłując pochwycić moją dłoń.
Nie odpowiedziałam. Przytulił mnie swoją wielką ręką, ja wzdrygnęłam się z poirytowaniem, co sprawiło, że natychmiast zwolnił uścisk. Poczekał, poczekałam. Kiedy znowu spróbował zasygnalizować swoją uległość, objęłam go w pasie.

 
Wesprzyj nas