Jeff Giles w poruszającej i trzymającej w napięciu powieści “Na krawędzi wszystkiego”, poruszając się na styku thrillera, fantasy i powieści przygodowej, porusza trudne tematy relacji międzyludzkich.


Zoe w wieku zaledwie siedemnastu lat straciła ojca, dotknęła ją też utrata zamordowanych przez nieznanego sprawcę bliskich sąsiadów, z którymi była bardzo zżyta. Jakby tego było mało, w trakcie zamieci śnieżnej znika jej ukochany młodszy brat. Dziewczyna znajduje chłopca w opuszczonym domu sąsiadów, w sytuacji o krok od tragedii. Oboje padają ofiarą ataku włamywacza – a z opresji ratuje ich pojawiający się nie wiadomo skąd tajemniczy chłopak, Iks, jak nazwie go Zoe.

Iks pochodzi z miejsca zwanego Niziną, ukrytego świata, który stanowi wyobrażenie na temat piekła, z rządzącą nim kastą Lordów, okrutnymi strażnikami, uwięzionymi duszami zbrodniarzy i zabójcami – “Łowcami głów”. Iks jest takim Łowcą, a jego zadaniem, do którego był szkolony przez lata, jest zabieranie z naszego świata duszy bezkarnych ziemskich zbrodniarzy, by w Nizinie odbyli zasłużoną karę za swoje niecne czyny. Iks nie zna swojego pochodzenia ani rodziców, urodził się i wychował w Nizinie, od dzieciństwa podporządkowany był woli Lordów nią rządzących i zlecających zadania Łowcom. Gdy chłopak ratuje wspomniane wcześniej rodzeństwo przed śmiercią sprawy przybierają nieoczekiwany obrót.

„Na krawędzi wszystkiego” jest powieścią czerpiącą garściami z motywów od lat pojawiających się w literaturze fantasy i powieściach przygodowych, przy czym autor przetransponował je na materię współczesności bliskiej dzisiejszym nastolatkom. Sposób prowadzenia fabuły, jej punkty kulminacyjne opierają się na sprawdzonych wzorcach, co sprawia, że powieść czyta się błyskawicznie, jej konstrukcja temu sprzyja. W czytelnikach doświadczonych może wywołać pewne wrażenie wtórności, młodych odbiorców, dla których jest przeznaczona, po prostu wciągnie w wir wydarzeń.

Bohaterom powieści Jeffa Gilesa towarzyszą każdego dnia ból i samotność, które choć spowodowane zupełnie innymi przyczynami, stają się czynnikiem łączącym ich losy. Ze stratą bliskiej osoby – ojca i męża, zmagają się Zoe, jej brat cierpiący na ADHD i matka Zoe, samotnie utrzymująca rodzinę. Iks boleśnie przeżywa konieczność całkowitego podporządkowania własnej egzystencji zasadom panującym w Nizinie, brak rodziny i niewiedzę o swoim pochodzeniu. Do czasu spotkania Zoe i Iks sądzili, że są sami ze swoimi uczuciami. Poznając tajemnice swoich światów znajdują podobieństwa i zrozumienie własnej sytuacji, pomagają sobie wzajemnie, chcą razem spełnić swoje marzenia.

Zoe jest bohaterką, którą łatwo polubić. W obliczu wyzwań wykazuje się odwagą i pewnością siebie, jest twarda i nieustępliwa. Iks jest natomiast niejednoznaczny, a jego przemiana z pionka rządzonego przez innych w samodzielną osobę staje się główną osią fabuły i jak najbardziej może być odczytana metaforycznie przez odbiorców książki, rówieśników tego bohatera, którzy podobnie jak on wkraczają w wiek, gdy proces samostanowienia na dobre się rozpoczyna. Chłopak, równie uparty jak Zoe, potrafi podjąć ryzyko i wziąć odpowiedzialność za swoje czyny i decyzje.

Powieść cechuje prosty, surowy język, atmosfera tajemnicy, aura niepewności i zagadkowości.

Powieść cechuje prosty, surowy język, atmosfera tajemnicy, aura niepewności i zagadkowości. Jeff Giles wprawnie i realistycznie opisał, jak rodzeństwo radzi sobie ze stratą ojca i jak silne są łączące ich więzi. Wątek miłości dwojga głównych bohaterów to w pewnym stopniu nawiązanie do losów Romea i Julii – tak jak bohaterowie Szekspira, Zoe i Iks zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństw związanych z ich relacjami, ale byli zbyt uparci i zdeterminowani, by nie spróbować wystąpić przeciwko dwu światom. Wątek ten udowadnia, że klasyka ma się bardzo dobrze i jej echa wciąż na nowo objawiają się we współczesnych powieściach, uzmysławiając, że pewnych tematów nie da się oddać trafniej, niż udało się to mistrzom minionych epok.

W miarę rozwoju akcji na pierwszy plan powieści Jeffa Gilesa wysuwają się ponadczasowe wartości, o których trzeba pamiętać – przyjaźń, związki rodzinne, przeciwstawianie się złu i nienawiści, nadzieja i dobro. Giles pokazując brutalność świata i ludzi stawia pytania, czy każda zbrodnia zasługuje na karę i czy wykonać ma ją inny zbrodniarz. I kto ma prawo wybierać zbrodniarzy do ukarania? Robert Wiśniewski

Jeff Giles, Na krawędzi wszystkiego, Przekład: Marta Duda-Gryc, Wydawnictwo IUVI, Premiera: 11 października 2017
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 
 

Jeff Giles
Na krawędzi wszystkiego
Przekład: Marta Duda-Gryc
Wydawnictwo IUVI
Premiera: 11 października 2017
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 

Od początku czasu,
już w dzieciństwie,
sądziłam, że ból znaczy
nie jestem kochana.
Znaczył, że kocham.

Louise Glück, Pierwsze wspomnienie

Prolog

To ona nadała mu imię, czuła się więc tak, jakby do niej należał. Powiedział, że tam, skąd przybył – a nazywał to miejsce Niziną – każdego przybysza w chwili, gdy tam dociera, pozbawia się imienia, jak ziarno odzierane z łupiny, by przypomnieć mu, że jest nikim i niczym. Podeszła do niego nieco bliżej. Powinna odczuwać lęk, widziała przecież, co zrobił Stanowi, nie bała się jednak. Stan zasłużył na wszystko, co go spotkało – i na wiele więcej.
Jezioro było zamarznięte. Stali daleko, na środku tafli. Lód lekko się kołysał, powoli nieruchomiejąc. Pod nimi słychać było trzaski, jakby lodowa pokrywa miała zaraz pęknąć. Stana już nie było, ale jego krew zdążyła wsiąknąć w lód. Ciemniała konstelacją kropel u ich stóp.
Nie chciała na to patrzeć. Zaczęła wymieniać imiona, a on słuchał w milczeniu; w jego oczach malowały się niepewność i cierpienie. Miała ochotę podejść jeszcze bliżej, ale obawiała się, że go wystraszy. Ale przecież mogła się z nim podroczyć. Powiedziała mu, że wygląda albo jak Aragorn, albo jak Fred. Przechylił z zakłopotaniem głowę – nie rozumiał. Będzie musiała popracować nad jego poczuciem humoru.
Poza tym nie było w nim nic, co by chciała zmienić. Miał rozczochrane, ciemne włosy, które okalały jego twarz jak pędy winorośli. Na bladej skórze, wysoko na policzkach, widać było wyraźnie sińce. Wyglądało to tak, jakby ktoś chwycił go za twarz i wbił w nią paznokcie. I jakby ktoś robił to wielokrotnie. Przez całe lata. Nie zapytała, kto tak się nad nim znęcał ani dlaczego został wysłany do takiego miejsca jak Nizina.
Zbyt wcześnie było na takie pytania.
Powiedział jej, że nawet jeśli nada mu imię, lordowie Niziny nie pozwolą mu go używać. Wcześniej krzyczał z taką pasją na Stana. Ale do niej mówił cicho i z wahaniem. Twierdził, że nie sądzi, by w ogóle zasługiwał na imię po tym wszystkich czynach, których się dopuścił. Do popełniania których go zmuszano. Myśl o tym może i nie złamała jej serca, ale na pewno mocno je ukłuła.
A teraz patrzył na nią – wpatrywał się w nią tak, jakby widział jej duszę, jakby sądził, że jest na coś odpowiedzią.
– Człowieku, naprawdę. – Rzuciła mu figlarne spojrzenie. – Przestań już tak na mnie patrzeć.
Powiedziała mu, że każdy zasługuje na imię – i że ci „lordowie” mogą się wypchać. Powiedziała, że ona sama nazywa się Zoe Bissell. Kiwnął głową. Już to wiedział. Ale skąd mógł to wiedzieć? Oświadczyła, że będzie go nazywać Iksem, dopóki nie dowie się, jakim jest człowiekiem. Iks jak niewiadomą. Zoe miała siedemnaście lat i przeżyła już wiele okropnych, samotnych chwil – wiedziała, że szaleństwem byłaby kolejna próba zaprzyjaźnienia się z kimś, choćby była to tylko jedna osoba. Ale cierpienie Iksa, kimkolwiek był, mogło pomóc jej zapomnieć o własnym bólu.
Powiedziała mu, że jeśli Nizina zabierze mu imię, ona po prostu nada mu kolejne.
– Na przykład Fred. – Spróbował się uśmiechnąć.
Uczył się.

CZĘŚĆ PIERWSZA
Ratunek

Rozdział 1

Zoe poznała Iksa w lutym, w niedzielę, kiedy od strony Kanady nadciągała zamieć śnieżna, a niebo było tak ciemne, jakby nad Montaną zamykało się wieko trumny. Śnieżyca miał dotrzeć do ich góry dopiero za godzinę, matka Zoe pojechała więc do sklepu, żeby mieli co jeść podczas niepogody. Zoe chciała się z nią wybrać, ponieważ mamie nie można było ufać, jeśli chodziło o zakupy spożywcze. Nigdy. Mama była niesamowitą kobietą, i to pod wieloma względami. Ale jednocześnie była zatwardziałą weganką i jej koncepcja obiadu opierała się na tofu albo seitanie, a te – jak stale powtarzała Zoe – smakowały jak zwłoki kosmity.
Mama uparła się jednak, że Zoe i jej brat Jonah mają zostać tam, gdzie jest bezpiecznie, czyli w domu. Była niemal całkowicie pewna – tak mówiła – że zdąży zjechać na dół i wrócić przed śnieżycą. Zoe prowadziła już samochód podczas zamieci śnieżnej i miała niemal całkowitą pewność, że mama nie zdąży. Nie była zachwycona tym, że postawiono ją na straży domu. Po części dlatego że Jonah był głupkiem, choć nie mogła go tak nazywać, zgodnie z tym, co głosiła lista zawieszona przez mamę nad ogromną sokowirówką w kuchni: „NIEFAJNE SŁOWA, KTÓRYCH NIE MOGĘ Z CZYSTYM SUMIENIEM TOLEROWAĆ”. Ale przede wszystkim czuła się tak, ponieważ miejsce, w którym mieszkała całe życie, nagle zaczęło jej się wydawać groźne i dziwne.
W listopadzie, podczas wyprawy do jaskini zwanej Czarną Łzą, zginął jej ojciec. A potem, w styczniu, ludzie, których kochała najbardziej na świecie – starsza para mieszkająca w sąsiedztwie, Bert i Betty Wallace’owie – zostali porwani z domu przez nieznanego napastnika i nigdy ich nie odnaleziono. Żałoba po nich ciążyła na sercu Zoe jak zimny głaz. A co dopiero mógł czuć Jonah – trudno jej było to sobie nawet wyobrazić.
Słyszała teraz, jak brat goni na zewnątrz Spocka i Uhurę niczym maniak z ADHD, którym zresztą był. Pozwoliła mu wyjść z domu, bo błagał, że chce się pobawić z psami, a poza tym – szczerze – nie mogła dłużej znieść przebywania z nim sam na sam. Miał osiem lat. Gdyby odmówiła, zawracałby jej głowę do znudzenia („No pozwól mi wyjść na dziesięć minut, Zoe! No dobra, na pięć minut! No dobra, na dwie minuty! Mogę na dwie minuty? No dobra, a może jednak na pięć?”). Nawet gdyby udało jej się sprawić, by się wreszcie zamknął, i tak musiałaby siedzieć z nabuzowanym energią bratem w małym domu położonym wysoko na górze, w zupełnym odosobnieniu, z widokiem na zamieć śnieżną nadciągającą wprost na nich jak rozwścieczona armia…
Sprawdziła w internecie pogodę. Wiatr przyniósł ochłodzenie – temperatura spadła do minus dwudziestu trzech stopni. Zoe wiedziała, że powinna zawołać brata do środka, wciąż to jednak odwlekała. Nie była jeszcze psychicznie gotowa na przebywanie z nim. Dobrze chociaż, że każdy jego centymetr ubrała tak ciepło, jak się tylko dało: zielona skaterska bluza, puchowa kurtka i czarne rękawiczki ozdobione czaszkami świecącymi w ciemności. Uparła się, by włożył rakiety śnieżne – w przeciwnym razie mógłby wpaść w zaspę i utonąć w śniegu. A potem spędziła pięć minut, mocując mu je do butów, podczas gdy Jonah wiercił się i podrygiwał, jakby raziła go prądem. Naprawdę zachowywał się idiotycznie.
Zerknęła na telefon. Była piąta; przyszły też dwa SMS-y. Pierwszy był od Dallasa – chodziła z nim mniej lub bardziej regularnie przed śmiercią taty. Napisał:
Śnieżyce są spoko! Wszystko OK??
Dallas był fajnym facetem. Miał umięśnioną sylwetkę, a kiedy się uśmiechał, robiły mu się dołeczki w policzkach; krótko mówiąc, typ bejsbolisty – ładny, ale niezbyt w guście Zoe. Poza tym jego tatuaż zabijał nastrój, ilekroć Dallas zdejmował koszulkę. Podobno w studiu tatuażu co chwilę zmieniał zdanie z „Nigdy nie przestawaj!” na „Nawet nie próbuj przestać!” i tatuażysta się pogubił, w związku z czym tatuaż głosił: „Nawet nie przestawaj przestać!”. Dallasowi, ponieważ był Dallasem, niezmiernie się to spodobało i przybił za to piątkę tatuażyście.
Zoe odpisała mu w dallasowym stylu.
Lajtowo. Thx, ziom. Jak zwykle rządzisz (tak się mówi, prawda?)
Drugi SMS wysłała jej najlepsza przyjaciółka Val.
Ta śnieżyca to koszmar. Koszmar! Pójdę się zdrzemnąć z Glorią i udam, że go nie widzę. Mówię BARDZO poważnie o tej drzemce. Potrzebujesz CZEGOŚ, zanim zacznie się drzemka?? Gdy drzemka będzie w toku, będę dla ciebie NIEDOSTĘPNA
Dziewczyna Val była niesłychanie nieśmiała, Val zaś… wręcz przeciwnie. W Glorii kochała się szaleńczo już od ponad roku i bez przerwy robiła dla niej piękne, nieco zwariowane rzeczy, na przykład takie jak konto na Tumblrze poświęcone w całości stopom Glorii.
Zoe odpisała:
Czemu wszyscy się o mnie martwią? Wszystko u mnie W PORZĄDKU! Idź się zdrzemnij, o Bogini Drzemki! Będę cicho jak myszka!!!!
Uśmiechając się do siebie, dodała kilka emoji: budzik, młotek i bombę.
W odpowiedzi Val wysłała jej jeszcze:
Też cię kocham, wariatko!
Zoe znalazła w szufladzie w kuchni taśmę klejącą i okleiła nią okna na parterze, żeby nie pękły podczas zamieci. Mama mówiła jej, że robienie tego, kiedy nadchodzi śnieżyca, jest głupie, a może nawet niebezpieczne. Zoe poczuła się jednak dzięki temu w pewien sposób bezpieczniej, poza tym wypełniło jej to czas. Wyjrzała przez okno i zobaczyła, jak Jonah i czarne labradory przeskakują tam i z powrotem przez zamarzniętą rzeczkę w dolnej części ogrodu. Mama zakazała tego na innej liście, którą zrobiła: „NIEFAJNE ZACHOWANIA, KTÓRYCH NIE MOGĘ Z CZYSTYM SUMIENIEM TOLEROWAĆ”.
Zoe udała, że nie zauważyła, co robi brat. A potem odwróciła od niego wzrok, by nie widzieć, jeśli zajmie się czymś jeszcze gorszym. Poszła na górę i nakleiła wielkie iksy z taśmy na oknach na piętrze. Dorzuciła też kilka liter O, żeby – kiedy matka wreszcie wróci – wyglądało to tak, jakby olbrzymy grały sobie na ich domu w kółko i krzyżyk.
Skończyła oklejanie okien wpół do szóstej, kiedy śnieżyca dotarła już do ich góry. Zrobiła sobie kawę – czarną, ponieważ mama kupowała tylko mleko sojowe, które smakowało jak łzy kosmitów – i przeszła do salonu. Popijając przy oknie kawę, patrzyła na las, który zaczynał się za ich ogrodem, na samym dole, i ciągnął się jeszcze dalej w dół, do samego jeziora. Teren, który należał do ich rodziny, był niemal w całości pustym kawałkiem góry, ale tuż przy domu rósł mały zagajnik modrzewi, który dawał im latem cień. Modrzewie gięły się teraz na wietrze. Gałęzie uderzały i drapały w okno, jakby drzewa chciały się dostać do środka.
Mamy nie było od dwóch godzin. Policja na pewno już rozstawiła blokady na drogach i chociaż mama nie była kimś, kto godzi się pokornie z odmową, gliniarze na pewno nie pozwolą jej wrócić dziś na górę. Zoe zepchnęła tę myśl na samo dno, do przegródki w mózgu z napisem: „Nie otwierać”. Stanęła w drzwiach frontowych i zawołała brata. Ależ była idiotką, że tak długo pozwoliła mu zostać na zewnątrz. Tę myśl też od siebie odepchnęła.
Jonah nie odpowiedział. Zresztą wcale się tego nie spodziewała. Kochała tego małego łobuza, ale zwykle czuła się tak, jakby jego jedynym życiowym celem było rzucanie jej bez przerwy kłód pod nogi. Wiedziała, że ją słyszy. Po prostu nie chciał jeszcze kończyć zabawy z psami. Nie mogły wchodzić do domu, nawet podczas burzy czy śnieżycy. Jonah uważał to za okrutne. Raz zorganizował nawet protest z prawdziwym transparentem na tyczce. Zoe zawołała brata jeszcze trzy razy: głośno, głośniej, jeszcze głośniej.
Żadnej odpowiedzi.
Znów sprawdziła pogodę. Było dwadzieścia pięć stopni poniżej zera. Za oknem widziała tylko biel. Wszystko było bezkształtne, przykryte grubą warstwą śniegu: jej wyjątkowo dziadowski czerwony samochód, zbiornik na kompost, a nawet duży drewniany niedźwiedź na podjeździe, którego wyrzeźbił dla mamy Rufus, jej dziwaczny przyjaciel artysta. Na samą myśl o tym, że będzie musiała się ubrać i wyjść w zamieć, żeby zawlec smarkacza do domu, Zoe poczerwieniała ze złości. Nie będzie się nawet mogła poskarżyć mamie, bo w końcu nie powinna go była w ogóle wypuszczać z domu. Jonah zawsze potrafił zrobić tak, by wyszło na jego. Był wariatem, ale wariatem inteligentnym.
Wykrzyknęła imiona Spocka i Uhury. Cisza. Spock, dwa lata młodszy, był wielkim tchórzem. Zapewne chował się pod traktorem w stodole, drżąc z zimna. Uhura jednak była prawdziwą ryzykantką i nie bała się niczego. Powinna przybiec od razu.
Zoe westchnęła. Nie było rady, musiała poszukać brata. Włożyła szalik, rękawiczki, zimowe buty, niebieską puchową kurtkę i czapkę z pomponem, którą Jonah zrobił dla niej na drutach, kiedy zginął tata (Uhura zżarła pompon i zamiast niego w czapce była teraz dziura, która stopniowo się powiększała). Zoe uznała, że nie warto zakładać rakiet, bo zamierzała być na zewnątrz tylko tyle, ile zajmie jej doprowadzenie brata do domu. Pięć minut. Może dziesięć. Maks. Zdawała sobie sprawę, że nie ma sensu marzyć, by tata był tu z nią i pomógł jej odszukać Jonaha. Ale i tak tego zapragnęła. Wspomnienia związane z ojcem napłynęły tak nagle, że aż zesztywniała.
Tata Zoe był zabawny, pełen entuzjazmu i… totalnie, irytująco nieodpowiedzialny. Miał obsesję na punkcie wszystkiego, co dotyczyło jaskiń, łącznie z nietoperzami i płazami. Interesował się nawet, nie wiadomo dlaczego, błotem jaskiniowym, w którym – jak twierdził – tkwił sekret wspaniałej cery. Przynosił do domu pełne błota woreczki strunowe i próbował smarować nim twarz żony. Mama śmiała się i piszczała, i uciekała z udawanym przerażeniem. A potem tata sam sobie smarował policzki błotem i gonił Jonaha i Zoe po domu, wydając się z siebie ryki jak prawdziwy potwór. No więc tak, tata był dziwny, zresztą ktoś, kto łazi po jaskiniach, siłą rzeczy musi być dziwny. Był jednak dziwny w fajny sposób. A w zasadzie był niesamowicie wręcz dziwny. Był bardzo chudy i bardzo zwinny, a jeśli wyprostował ręce nad głową jak Superman, potrafił czołgać się przez niesłychanie wąskie tunele. Ćwiczył to, przeciskając się przez wygięty w owal druciany wieszak. Przeczołgiwał się też tam i z powrotem pod samochodem. Robił to specjalnie na oczach wszystkich, kiedy do Zoe przychodzili Val czy Dallas. Dallas też był grotołazem i uważał, że to coś fantastycznego. Val odwracała zaś oczy, ilekroć ojciec Zoe popisywał się w dziwny sposób, i mówiła: „W ogóle tego nie widzę. Tak wyglądam, kiedy tego nie widzę”.
Zoe zaczęła chodzić po jaskiniach z tatą, kiedy skończyła piętnaście lat. (Nikt nie nazywał tego speleologią – niby czemu?) Łazili pasjami po grotach każdego lata i jesieni, dopóki śnieg nie zakrył wejść, a lód nie zamienił podziemnych korytarzy w zdradliwe pułapki. Początkowo Zoe nie podchodziła do tego z pełnym entuzjazmem, ale potrzebowała czasu spędzanego z ojcem i musiała mieć pewność, że go z nim spędzi. Jeśli nie chodziło o jaskinie, nie można było mu zaufać, że się pojawi.
Była przyzwyczajona do jego nagłych nieobecności, podobnie jak przywykła do tego, że były sprawy, o których nigdy nie mówił. (Jego rodzice, dom rodzinny w Wirginii, wszystko, co dotyczyło jego dzieciństwa i młodości – te fragmenty mapy nigdy nie zostały wypełnione). Ojciec specjalizował się w wielkich gestach – zmienił nazwisko na Bissell, zamiast poprosić mamę Zoe, by zmieniła swoje – a oprócz tego potrafił być całymi tygodniami najfajniejszym tatą pod słońcem. Sprawiał, że Zoe czuła się przytulnie i bezpiecznie, jakby przy jej łóżku świeciła świeczka albo lampka. A potem nastrój w domu ulegał niewypowiedzianej zmianie. Tracił wyraz. Samochód terenowy taty znikał i wiadomo było, że Zoe nie dostanie od niego przez całe tygodnie nawet SMS-a.
Przestała w końcu słuchać wymówek ojca. Zwykle chodziło w nich o jakiś dziwny interes, który próbował rozkręcić, o „zdobycie tego cholernego dofinansowania”. Kiedy była młodsza, winiła się za to, że tata nigdy nie zostawał w domu dłużej niż parę miesięcy. Może nie była wystarczająco interesująca. Może nie była wystarczająco miła. Jonah był jeszcze tak mały, że uwielbiał ojca bezwarunkowo. Mówił do niego „pan tata” i każde jego pojawienie się traktował jak spotkanie z gwiazdą. Zoe wiedziała, że zawsze będzie miała wspólne z tatą wyprawy do jaskiń, i nie oczekiwała już od niego niczego więcej.
Toteż tego pamiętnego dnia w listopadzie, gdy obudziła się i dowiedziała, że poszedł do jaskini bez niej, odczuła to jako zdradę.
Policja zorganizowała akcję ratunkową.
Zoe wymyśliła przegródkę z napisem „Nie otwierać” – na wspomnienia.

 
Wesprzyj nas