“Handlarz z Omska” to nielegalny handel bronią, korupcja, ciemne interesy rosyjskich oligarchów sięgające najwyższych sił politycznych w Szwecji – kolejna odsłona wstrząsającego obrazu współczesnej Rosji.


Handlarz z OmskaTrylogia „Mroczna Moskwa” przedstawia wstrząsający obraz Rosji za rządów Putina. Znajdziemy tu zarówno niewyobrażalne bogactwo, jak i skrajną biedę, a ludzie nie cofną się przed niczym w pogoni za władzą i pieniędzmi. Rosja początku XXI wieku to czas kiedy w okamgnieniu powstawały największe współczesne fortuny.

W gorącą letnią noc Oscar Rieder, syn ambasadora Szwecji, zostaje znaleziony martwy na terenie rezydencji ambasady w Moskwie. Obok niego leży w ciężkim stanie prostytutka, której jednak wbrew przewidywaniom udaje się przeżyć. Na miejsce przybywa prokurator Siergiej Skurow, który ma prowadzić dochodzenie przy wsparciu młodego i ambitnego inspektora policji, Antona Lewina.

Skurow podpowiada swojemu przyjacielowi Tomowi Blixenowi, że rosyjska spółka Maratech szuka władającego szwedzkim następcy zmarłego Riedera. Tom otrzymuje posadę i wkrótce stwierdza, że firma jest zamieszana w nielegalny handel bronią. Krok po kroku Tom i Skurow rozwikłują kłębowisko, które, jak się okazuje, sięga najwyższych sił politycznych w Szwecji. Życie Toma zależy od tego, czy znajdzie dowody, które zdemaskują Maratech i szwedzkich partnerów spółki.

***

„Doskonale napisany, trzymający w napięciu i politycznie wyrafinowany thriller”.
Magnus Utvik

„Przerażająco dobra i wstrząsająca książka”.
Östra

„Uwielbiam tę książkę. Inteligentna, pobudza do myślenia i trzyma w napięciu”.
Micael Dahlén

Camilla Grebe, Paul Leander-Engström
Handlarz z Omska
Przekład: Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska
cykl Mroczna Moskwa tom 2
Wydawnictwo Sonia Draga
Premiera: 13 września 2017
 
 

Handlarz z Omska

Słowo wstępne

W marcu 2008 roku rosyjscy agenci zatrzymali w Bangkoku Rosjanina Wiktora Buta, jednego z najbardziej zuchwałych i najskuteczniejszych handlarzy bronią we współczesnym świecie. But, nazywany „handlarzem śmierci”, przez ponad dwadzieścia lat wywodził w pole zarówno wymiar sprawiedliwości, jak i służby bezpieczeństwa. Zaopatrywał w broń przywódców, dyktatorów i terrorystów na wszystkich kontynentach.
Tak się składa, że towar sprzedawany przez Buta stanowi jeden z najbardziej dochodowych artykułów eksportowych Szwecji. Niewielu Szwedów wie, że ich kraj jest jednym z największych eksporterów broni na świecie per capita i że jej sprzedaż dynamicznie rośnie – od 2001 roku uległa wręcz podwojeniu. Wciąż dostarczamy broń w rejony konfliktów zbrojnych oraz do państw naruszających prawa człowieka; powołaliśmy nawet specjalny urząd, którego zadaniem jest wspieranie szwedzkiego przemysłu zbrojeniowego z pieniędzy podatników.
Zainspirowani postacią Buta i innych aktorów odgrywających główne role w międzynarodowej sprzedaży broni, pisaliśmy Handlarza z Omska, chcąc przede wszystkim stworzyć prawdziwie emocjonujący thriller, ale naszym zamiarem było także zwrócenie uwagi na problemy z zakresu polityki bezpieczeństwa. Uważamy, że należy więcej o nich mówić. Nie przypisywaliśmy naszej książce żadnego celu politycznego – poza postawieniem trudnych pytań, na które sami nie mamy odpowiedzi.
Wszystkie firmy, osoby i szwedzkie produkty występujące w książce są fikcyjne, choć niekiedy inspirowane rzeczywistymi pierwowzorami. Pozwoliliśmy sobie także na dosyć znaczną swobodę przy opisywaniu zagadnień technicznych i politycznych. Jednakże otoczenie, w którym obracają się nasi bohaterowie – szczególnie Moskwa – jest starannie sportretowane przez Paula, który mieszkał tam przez ponad dziesięć lat. Jego doświadczenia jako pracownika wydziału bezpieczeństwa ambasady szwedzkiej w Moskwie pod koniec lat osiemdziesiątych, jak również praca konsultanta w rosyjskiej firmie zbrojeniowej, stanowiły ogromną pomoc podczas pisania tej książki.
Interesującej lektury!
Camilla Grebe Paul Leander-Engström

Rezydencja ambasadora Szwecji w Moskwie, ulica Mosfilmowskaja 60

W tej samej sekundzie, gdy Oscar Rieder zasnął i z dłoni wypadła mu puszka z piwem, rozległ się dzwonek do drzwi. Podniósł puszkę, ale i tak było za późno. Ręcznie tkany wełniany dywan wchłonął płyn szybko jak gąbka i Oscarowi rozlała się pod stopami plama wielkości zimnej pizzy leżącej na stole.
Zaklął, ściągnął z siebie podkoszulek i przycisnął go do dywanu. Potem dźwignął się z fotela Carla Malmstena, kopnął na bok torebki po chipsach oraz puste puszki i ruszył do wejścia.
Ludmiła miała na ustach ten sam co zawsze niewzruszony uśmiech, gdy Oscar otworzył drzwi i wpuścił do środka cały bukiet zapachów nocnej Moskwy: spaliny, woń świeżo skoszonej trawy i kurzu. Głęboko wycięty błyszczący top zsunął się nieco, odsłaniając opalone, chude ramię Ludmiły, kiedy pochyliła się do przodu i lekko pocałowała go w usta. Następnie z ociąganiem przesunęła długim paznokciem po jego nagim torsie, jakby się zastanawiała, czy przypadkiem go nie zadrapać, po czym weszła do środka. Donośny stukot jej wysokich obcasów odbił się echem od kamiennych murów.
– Priwiet, Oscar.
Nie odpowiedział na jej pozdrowienie, tylko chwycił ją za cienki nadgarstek i pociągnął w głąb holu. Ludmiła zakołysała się na obcasach, chichocząc pod nosem. Dla utrzymania równowagi musiała przez moment oprzeć się dłonią o ścianę. Oscar natomiast wyszedł kilka kroków za drzwi i spojrzał na budkę strażnika porośniętą bluszczem. Rosyjski wartownik, który stał na asfalcie zwrócony w stronę rezydencji, uśmiechnąwszy się znacząco, cisnął na ziemię papierosa. Niedopałek przez parę sekund żarzył się na jezdni, po czym zgasł. Na prawo od budki rysowała się na tle wieczornego nieba strzelista sylwetka ogromnego srebrnego świerka.
Oscar cofnął się do środka i zamknął za sobą drzwi, nic nie mówiąc. Stukot obcasów Ludmiły towarzyszył mu do niewielkiego salonu. Oboje musieli lawirować między kartonami po pizzy i puszkami po piwie poniewierającymi się na podłodze.
– Boże moj, Oscar. Co się stało?
Bóg nie ma z tym nic wspólnego, pomyślał Oscar. Zapaliwszy mosiężną lampkę z zielonym kloszem, nalał wódki do szklanki po piwie.
– Mogłabyś pójść na górę i przynieść mi papierosy? – powiedział. – Zostawiłem je w pokoju gościnnym.
Ludmiła wzruszyła chudymi ramionami, aż zagrzechotał jej naszyjnik, odwróciła się i poszła. On jednak po sposobie, w jaki ruszyła, po drobnym, wyrażającym niezadowolenie ruchu głową poznał, że jest zła. Na ułamek sekundy ogarnęła go irytacja. Przecież ona nie ma prawa stroić fochów. Płaci jej dobrze i nie życzy sobie żadnego nonsensownego zachowania. Uległość i usłużność powinny leżeć w jej interesie. Bo w gruncie rzeczy to nie jest jego postojannaja podruga, czyli „stała dziewczyna”, jak trafnie określali to Rosjanie.
Wyjrzawszy przez okno wychodzące na ogród, popatrzył na jarzące się w oddali światła wieżowców i usiłował zaprowadzić porządek w swoich myślach. Zdawał sobie sprawę, że po weekendzie będzie musiał stawić czoło sytuacji. Nie mógł przecież siedzieć i ukrywać się w rezydencji całą wieczność. Po weekendzie wróci jego ojciec, ambasador Georg Rieder, i cały personel domowy. Obecność Oscara wywołałaby pytania – pytania, na które nie mógł ani nie chciał odpowiadać.
Ludmiła wróciła do salonu, rzuciła mu papierosy na stół i osunęła się na kanapę.
– Miałeś tu jakieś przyjęcie czy co?
Jej ciemne oczy zatrzymały się bez wyrazu na jakimś punkcie na prawo od jego głowy.
– Nie.
Oscar zapalił papierosa, zaciągnął się głęboko i kaszlnął, co spowodowało, że lekko wydęła usta.
– Nie powinieneś palić. Twoje płuca tego nie wytrzymują – powiedziała.
– Palę od trzynastego roku życia, zacząłem w internacie. A moje płuca mają się świetnie.
Zauważył, że wymamrotała coś pod nosem.
– Jasne – odrzekła, po czym ściągnęła z siebie top, odsłaniając perfekcyjne piersi. Następnie wstała, rozpięła dżinsy i opuściła je do kolan. W końcu jednym ruchem pozbyła się i spodni, i sandałków. – Miałeś zły dzień?
Pogłaskała go po głowie z wyraźną czułością. Jakby naprawdę go kochała. Niewykluczone, że tak było.
– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak zły.
– Może mogłabym jakoś poprawić ci samopoczucie?
Stanęła tuż przed nim, podczas gdy on siedział oparty wygodnie na kanapie. Pochylił się do przodu i przesunąwszy dłonią po skraju jej czarnych stringów, wsunął ją zaraz w szczelinę między jej chudymi nogami.
– Może – rzekł, trzymając w ustach papierosa i równocześnie ściągając z niej stringi. Była całkiem ogolona. Ostrożnie pieścił jej skórę, czując, jak kłujące włoski łaskoczą go w palce. Uznał, że wszystkie problemy mogą poczekać do poniedziałku. Dziś jest piątek, ma więc dość czasu, aby wymyślić jakieś rozwiązanie.
– Stało się coś? – spytała znowu, ale bez specjalnego zainteresowania, toteż wiedział, że jeśli nie odpowie, Ludmiła przestanie pytać. Nie musiał jej niczego wyjaśniać.
– Nie chcę o tym mówić.
Wzruszyła ramionami.
– Mogłoby się wydawać, że zostałeś tu zamknięty i przez tydzień żyłeś na chipsach i piwie.
Oscar uznał, że w gruncie rzeczy jest dosyć bliska prawdy w tych swoich domysłach, nic jednak nie powiedział.
– Poczekaj chwilę, bardzo cię proszę.
Ludmiła posłusznie przesunęła się odrobinę w bok, a on wstał z kanapy. Podszedł do ściany i powiódł wzrokiem po zdjęciach wiszących nad regałem. Zadowolone z siebie, szeroko uśmiechnięte twarze spoglądały na niego z góry. Poczuł się dziwnie, patrząc teraz na nie. Jakby zajrzał do tunelu prowadzącego do własnej przeszłości i odkrył czas, który już nie istnieje. Powierzchowną, zakłamaną rzeczywistość, która dawno temu się zawaliła i ustąpiła miejsca czemuś, co jest bardziej przesiąknięte złem, ale zarazem bardziej powszednie. Zastanawiał się, w jakim świecie żyli ludzie z tych fotografii – w jego świecie czy w tej innej, gładkiej, szczęśliwej rzeczywistości kolorowych pism.
Pochylił się do przodu, zdjął ze ściany zdjęcie wiszące pośrodku i zdmuchnął lekki kurz ze szkła. Widniejący na nim mężczyzna uśmiechał się tak szeroko, że patrząc na tę fotografię, można by zbadać stan jego uzębienia, a obok niego stała o n a. Spoglądała prosto w obiektyw z głową przechyloną na bok i z długim jasnym warkoczem na ramieniu niczym niewinna uczennica – którą nigdy nie była.
Oscar wrócił na kanapę.
– Usiądź.
Ludmiła bez słowa protestu opadła na sofę obok niego, odchyliła się do tyłu, spotkała jego spojrzenie i rozsunęła nogi.
– Nie teraz – powiedział i wyjął niewielką kopertę. Wysypał perłowobiały proszek na szybkę fotografii. Zaskrzypiało, kiedy żyletką przesuwał po zdjęciu kobiety z warkoczem.
Całkiem adekwatna symbolika.
Potem zwinął w rulon banknot, wciągnął przez niego kreskę i podał zdjęcie i banknot Ludmile.
Kiedy pochyliła się nad szkłem, zauważył na jej karku i kościstych ramionach gęsią skórkę. Miał już spytać, czy nie chce przykryć się kocem, gdy nagle ogarnęło go cudowne poczucie spokoju i jasności. Strach zelżał, rozpłynął się jak mgła w słońcu o wczesnym poranku. Wszystko widział klarowniej: sytuację, w której się znalazł, i rozwiązania, które powinien wybrać. Wszystko nieoczekiwanie wydawało się do opanowania.
Nie było niczego, z czym nie mógłby dać sobie rady.
– Dobry towar – bąknęła Ludmiła i spojrzała na Oscara szeroko otwartymi oczami.
Teraz budziła w nim zainteresowanie. Jej drobne piersi o różowych sterczących sutkach były jędrne i apetyczne, a na bladej skórze błyszczał jasny puszek. Zdawał się żarzyć w blasku lampy.
– Płoniesz – szepnął.
– Płonę – powtórzyła z uśmiechem. Po chwili wybuchła gromkim, przenikliwym śmiechem, który skojarzył się Oscarowi ze skrzeczeniem ptaków w ogrodzie za oknem.
Pochylił się ku niej. Pocałował jedną pierś, a drugą zamknął w dłoni. Jej skóra była ciepła i jakby nieco wilgotna. Tak, zdecydowanie wilgotna. Przemknęło mu przez głowę, że teraz jego hiperczułe zmysły są w stanie odnotować najmniejsze niuanse temperatury i wilgotności, a on potrafi dosłyszeć najsłabsze dźwięki i rozróżnić najmniejsze poruszenia.
Ludmiła znowu zachrypiała swoim śmiechem i poruszyła się pod jego ciężarem. Mocniej przycisnęła łono do niego.
– Tęskniłam za tobą.
Oscar uniósł się na łokciu i pociągnął łyk wódki. Potem podał szklankę Ludmile, która wzięła ją bez słowa i szybko opróżniła. Wzdrygnęła się, kładąc się z powrotem na kanapie.
W tym samym momencie od strony wejścia dobiegło jakieś szuranie. Brzmiało tak, jakby ktoś ciągnął coś ciężkiego po podłodze. Karton albo może worek.
– Ktoś tam jest? – spytała Ludmiła, nie próbując jednak ani się schować, ani ubrać.
– Tylko my jesteśmy.
– Przecież słyszałam…
– Pewnie wartownik na zewnątrz przechodził gdzieś blisko.
Oscar wiedział bardzo dobrze, że rosyjscy wartownicy nigdy nie wchodzą na teren rezydencji. Ich zadaniem było dbać o to, aby nikt niepowołany nie wdarł się na szwedzkie terytorium, sami natomiast nigdy nie przekraczali ogrodzenia ambasady. Zatem najprawdopodobniej był to odgłos wywołany przez któregoś z nielicznych urzędników przesiadujących w ambasadzie w późny wieczór sierpnia, miesiąca spędzanego przez większość Rosjan na urlopie. Akustyka tego chłodnego i oszczędnie umeblowanego budynku niekiedy płatała figle.
– Pst… – Oscar zamknął jej usta dłonią i rozpiął sobie dżinsy. Czuł, jak obudziła się w nim żądza, domagając się miejsca w jego świadomości i wypierając wszystkie niewygodne myśli cisnące się do głowy.
Kilka lat temu Ludmiła była tylko jedną z niezliczonych ładnych dziewczyn, które przyjeżdżały do Moskwy, żeby znaleźć sobie męża albo zamienić na pieniądze jedyne, co posiadały – czyli własne ciało. Owszem, podobała mu się, lecz nic ponadto. Z czasem zaczął spotykać się z nią coraz częściej. Najpierw tylko raz w miesiącu, ale ostatnio widywali się niemal co tydzień. Gdyby ktoś mu powiedział, że się w niej zakochał, uznałby to za całkowity absurd. To przecież prostytutka i już. I nic dla niego nie znaczy. Prawda leżała prawdopodobnie gdzieś pośrodku, na granicy między miłością a obojętnością, którą sobie wmawiał. Oscar przywiązał się do niej, podobnie jak człowiek przywiązuje się do psa. Dobrze się czuł w jej niewymagającym towarzystwie i chociaż wiedział, że nigdy nie będzie jego dziewczyną, i tak ją lubił.
Nagle drgnęła pod nim.
– Oscar, tam ktoś jest.
Objął ustami płatek jej ucha i mocniej zacisnął dłonie na nadgarstkach. Chyba nawet mocniej, niż zamierzał, bo syknęła, jakby ją zabolało.
– Bredzisz. Tylko my tu jesteśmy.
– Przecież słyszałam…
– Nie ma nikogo poza nami, a ja strasznie ciebie chcę.
Poddała się jego uściskowi i zaczęła gwałtownie dyszeć wtulona w jego szyję.
W tej samej chwili w salonie zgasło światło. Oscar zerwał się z kanapy i wciągnął dżinsy.
– Włącz, proszę – szepnęła Ludmiła z sofy.
– To pewnie bezpieczniki – stwierdził Oscar. – Pójdę sprawdzić.
Ruszył po omacku po kamiennej posadzce w kierunku holu.
– Oscar, nie, zostań tu ze mną, błagam.
– Opanuj się, pójdę tylko do skrzynki.
Ucichła.
Jego oczy stopniowo oswajały się z ciemnością. Rozpoznawał już ciemne zarysy mebli stojących równo pod ścianami. Słabe światło sączyło się od strony okien wychodzących na ogród. Z daleka dobiegł ryk nabierającego prędkości motocykla.
Najprościej byłoby wezwać pomoc przez wewnętrzny telefon albo dostać się do budynku mieszkalnego za rezydencją i sprowadzić kogoś stamtąd. Nie chciał jednak, aby ciekawscy strażnicy ambasady zobaczyli jego i Ludmiłę w takiej sytuacji, bo od razu zaczęłoby się gadanie. Co prawda nie jest technicznym orłem, lecz powinien raczej poradzić sobie z bezpiecznikami.
Z rękami wyciągniętymi przed siebie wszedł do korytarza na prawo od głównego wejścia. Unosił się w nim sztuczny cytrynowy zapach środka do mycia podłogi, szczodrze używanego przez sprzątaczki.
Oscar wpadł na coś i uderzył się tak mocno, że aż zaklął; po chwili sobie przypomniał, że to on sam kilka tygodni temu postawił w tym miejscu torbę golfową.
Kilka tygodni temu, czyli całą wieczność temu. Wtedy, kiedy coś takiego jak golf miało jeszcze jakieś znaczenie.
Z pralni dochodził odgłos kapiącego kranu. To mu przypomniało, że według prognozy pogody nad Moskwę miały nadciągnąć burze i deszcze, chociaż na razie nad miastem zalegało wilgotne, ciężkie powietrze.
– Oscar?
Głos Ludmiły brzmiał odlegle. Z niewiadomego powodu postanowił jej nie odpowiadać. Chyba nie chciał naruszać ciszy i złudnego spokoju, który go otaczał. Słyszał tylko własny oddech i tamto irytujące kapanie. Gdzieś przed nim znajdowała się skrzynka z bezpiecznikami. W korytarzu nie było żadnego okna, dlatego panowała w nim nieprzenikniona ciemność. Nagle zdał sobie sprawę, że aby znaleźć właściwy bezpiecznik, potrzebna mu będzie latarka albo przynajmniej świeca. Odwrócił się zatem i ruszył w kierunku holu, który rysował się na końcu korytarza jako prostokątna jasna plama.
Ludmiła czekała tam na niego. Jej ciało było z daleka jedynie ciemnym, podłużnym cieniem. Kiedy szedł w jej stronę, cień zdawał się rosnąć, a jemu na karku nie wiadomo dlaczego zjeżyły się włoski. Zupełnie jakby niewidzialna zimna dłoń przesunęła się po jego plecach, jakby ciało już wiedziało, że coś jest nie tak, jak być powinno, mimo że umysł jeszcze nic takiego nie odnotował.
Nagle zrozumiał, co jest nie tak.
W drzwiach nie stała Ludmiła. Widoczna sylwetka była zbyt długa jak na nią.
W rezydencji znajdował się ktoś jeszcze.

 
Wesprzyj nas