W swojej powieści Colm Tóibín kreśli nie tylko kolejny wyrafinowany kobiecy portret. „Nora Webster” to coś więcej niż studium żałoby, to również słodko-gorzki obraz życia irlandzkiej prowincji w latach 60., z narastającym w tle krwawym konfliktem w Irlandii Północnej.


Nora WebsterW panteonie kobiecych bohaterek irlandzkiej literatury króluje Molly Bloom. Do Nory Barnacle, na której podobieństwo James Joyce stworzył tę postać, dołącza inna Nora – Nora Webster, pogrążona w żalu wdowa. Jej portret to więcej niż studium żałoby, to także słodko-gorzki obraz życia irlandzkiej prowincji w latach 60., z narastającym w tle konfliktem w Irlandii Północnej.

Gdy nareszcie ustają przygnębiające wizyty żałobników, Nora Webster czuje wyłącznie ulgę. Od dnia pogrzebu niemal codziennie ktoś przychodził złożyć jej kondolencje, podczas gdy ona marzyła tylko o tym, by wreszcie zostać sama.

Początkowo nie wie, jak zapełnić te mijające powoli godziny, ale szybko dopada ją codzienność. Jest tyle spraw do załatwienia. Przede wszystkim finanse: wdowi zasiłek nie wystarczy na bieżące utrzymanie, powinna więc znaleźć pracę. Do tego dzieci, które potrzebują jej wsparcia. Donal po śmierci ojca zaczął się jąkać, Conor wiecznie się czymś zamartwia. Na szczęście starsze córki, uczące się poza domem, radzą sobie lepiej, ale za to ma poczucie, że coraz bardziej się od niej oddalają.

Każdy dzień to dla Nory nauka życia w pojedynkę i samodzielnego podejmowania decyzji bez pytania nikogo o zdanie.

***

«Nora Webster» to najlepsza książka Tóibína. Ból pogrążonej w żałobie wdowy jest przedstawiony z tak prostą intensywnością, że wydaje się niemożliwe, by powieść była również zabawna, ale to nieprawda.
„Spectator”

Colm Tóibín
Nora Webster
Przekład: Jerzy Kozłowski
Seria: „Don Kichot i Sancho Pansa”
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 30 sierpnia 2017
 
 

Nora Webster


Rozdział pierwszy

– Masz ich już pewnie serdecznie dosyć. Nigdy nie przestaną przyłazić?
Tom O’Connor, jej sąsiad, stał na progu swojego domu i spojrzał na nią, czekając na odpowiedź.
– Co zrobić? – rzuciła.
– Po prostu nie otwieraj drzwi. Ja bym nie otwierał.
Nora zamknęła furtkę.
– Oni chcą dobrze. Mają dobre intencje – powiedziała.
– Dzień w dzień – burknął Tom. – Nie wiem, jak ty to znosisz.
Zastanawiała się, czy zdąży dojść z powrotem do drzwi, nie musząc mu znowu odpowiadać. Przybierał teraz nowy ton – ton, na jaki wcześniej nigdy by sobie nie pozwolił. Mówił tak, jakby miał nad nią jakąś władzę.
– Chcą dobrze – powtórzyła, ale tym razem wypowiedzenie tych słów przepełniło ją smutkiem, aż musiała zagryźć wargi, żeby powstrzymać łzy. Spojrzenie Toma podpowiedziało jej, że sprawia wrażenie zgnębionej i przybitej. Weszła do domu.
Tego wieczoru pukanie rozległo się tuż przed ósmą. W pokoju kominkowym było rozpalone i obaj chłopcy odrabiali przy stole lekcje.
– Idź otwórz – rozkazał Donal Conorowi.
– Sam idź.
– Niech któryś z was otworzy – poprosiła.
Conor, młodszy z dwóch synów, wyszedł do przedpokoju. Gdy otworzył drzwi, usłyszała głos, kobiecy, ale go nie rozpoznała. Conor wprowadził gościa do pokoju od ulicy.
– To ta malutka pani, która mieszka na Court Street – przekazał szeptem, wróciwszy do pokoju kominkowego.
– Jaka malutka pani? – spytała.
– Nie wiem.
Gdy Nora weszła do frontowego pokoju, May Lacey pokręciła ze smutkiem głową.
– Nora, odczekałam trochę, ale jestem. Nie potrafię wyrazić, jak mi przykro z powodu Maurice’a. – Sięgnęła po dłoń Nory. – Taki młody mężczyzna. Znałam go, jak był jeszcze chłopcem. Na Friary Street znaliśmy ich wszystkich.
– Zdejmij płaszcz i chodźmy do drugiego pokoju – zaproponowała Nora. – Chłopcy odrabiają tam lekcje, ale mogą się przenieść tutaj i włączyć grzejnik. Zresztą i tak niedługo kładą się spać.
May Lacey, wciąż z chustką na szyi, z kosmykami rzadkich siwych włosów wystającymi spod kapelusza, usiadła naprzeciwko Nory w kominkowym i zaczęły rozmawiać. Po jakimś czasie chłopcy poszli na górę; Conor, gdy Nora go zawołała, za bardzo się wstydził, żeby zejść i się pożegnać, ale Donal niebawem się zjawił, usiadł z nimi w pokoju i bacznie przyglądał się pani Lacey, nic nie mówiąc.
Było jasne, że tego dnia nikt inny już ich nie odwiedzi. Nora poczuła ulgę na myśl, że nie będzie musiała zabawiać ludzi, którzy się nie znają, lub ludzi, którzy się nie lubią.
– No, w każdym razie – podjęła May Lacey – Tony leżał w szpitalu na Brooklynie, a tu któregoś dnia na łóżku obok zjawia się nowy pacjent, to zaczęli ze sobą rozmawiać. Tony poznał, że to Irlandczyk, więc mu powiedział, że jego żona pochodzi z hrabstwa Wexford. – Przerwała i zasznurowała usta, jak gdyby próbowała sobie coś przypomnieć. Nagle zaczęła naśladować męski głos. – „O, ja też stamtąd”, powiedział tamten, a Tony na to, że żona mieszkała w Enniscorthy. „To tak jak ja”, odpowiedział ten Irlandczyk. I zapytał Tony’ego, gdzie dokładnie w Enniscorthy, więc Tony na to, że na Friary Street.
May Lacey nie spuszczała wzroku z jej twarzy, Nora musiała więc okazywać zainteresowanie i zaskoczenie.
– Na co tamten, że też tam mieszkał. Niesamowite, prawda? – Przerwała, czekając na odpowiedź. – I powiedział jeszcze Tony’emu, że przed wyjazdem z miasta w witrynie u Gerry’ego Crane’a wstawił to coś z metalu, jak to się nazywa, kratę czy kratownicę. Poszłam sprawdzić, no i proszę: jest. Gerry nie wiedział, skąd się wzięła ani kiedy ją wstawiono. Ale ten pacjent z łóżka obok Tony’ego na Brooklynie twierdził, że to on ją wstawiał, był spawaczem. Taki zbieg okoliczności! I pomyśleć, że się spotkali akurat na Brooklynie.
Gdy Donal poszedł spać, Nora zaparzyła herbatę. Razem z herbatnikami i ciastem wniosła ją na tacy do pokoju kominkowego. Kiedy już się uporały z rozstawieniem i napełnieniem filiżanek, May Lacey wysączyła łyczek i znów się rozgadała.
– Oczywiście u mnie wszyscy wprost uwielbiali Maurice’a. Zawsze pytali o niego w listach. Przyjaźnił się z Jackiem przed jego wyjazdem. I naturalnie Maurice był świetnym nauczycielem. Chłopcy go podziwiali. Słyszałam to tyle razy.
Nora, zapatrzona w ogień, szperała w pamięci, próbując sobie przypomnieć, czy May Lacey kiedykolwiek była u nich w domu. Raczej nie. Znała ją od zawsze, jak tylu innych mieszkańców miasta, wymieniały pozdrowienia i grzeczności lub zatrzymywały się na pogaduszki, jeśli miały jakieś nowiny. Znała wiele szczegółów z jej życia, łącznie z nazwiskiem panieńskim i w którym grobie na cmentarzu będzie pochowana. Nora słyszała ją kiedyś, jak śpiewała na jakimś koncercie, pamiętała jej piskliwy sopran – to było Home Sweet Home albo Oft in the Stilly Night, jedna z tych pieśni. Wydawało jej się, że May Lacey nieczęsto wychodzi z domu, najwyżej do sklepu albo na niedzielną mszę. Milczały teraz i Nora miała nadzieję, że może May zaraz sobie pójdzie.
– Tak miło z twojej strony, że do mnie wpadłaś – powiedziała.
– Och, Nora, tak bardzo ci współczułam, ale wolałam się nie tłoczyć z całą resztą, więc postanowiłam odczekać.
Odmówiła drugiej filiżanki herbaty i Nora pomyślała, wynosząc do kuchni tacę, że May teraz wstanie i włoży płaszcz, ale kobieta nie ruszała się z fotela. Nora weszła na górę sprawdzić, czy chłopcy śpią. Uśmiechnęła się do siebie na myśl, że mogłaby się teraz położyć i zasnąć, zostawiając panią Lacey w pokoju na dole, gdzie na próżno czekałaby na nią, wpatrzona w ogień.
– A gdzie dziewczyny? – spytała May, gdy Nora znów usiadła. – Ostatnio w ogóle ich nie widuję, a kiedyś ciągle przechodziły obok mojego domu.
– Aine uczy się w Bunclody. Próbuje się tam zaaklimatyzować – wyjaśniła Nora. – A Fiona studiuje w kolegium nauczycielskim w Dublinie.
– Wyjeżdżają, a my za nimi tęsknimy – przyznała May Lacey. – Ja tęsknię za nimi wszystkimi, naprawdę, ale to zabawne, najczęściej myślę o Eily, chociaż Jacka też mi brakuje. Nie wiem, było coś takiego, że po prostu nie chciałam jej stracić. Myślałam, że po śmierci Rose… Nora, pamiętasz… myślałam, że wróci do domu i już tu zostanie, znajdzie jakąś pracę, aż tu któregoś dnia, gdy przyjechała na kilka tygodni, zauważyłam, że jest jakaś cicha, zupełnie jak nie ona, a potem rozpłakała się przy stole, i to wtedy się dowiedziałam, że jej chłopak w Nowym Jorku nie chciał jej puścić do Irlandii, jeśli nie wezmą ślubu. Więc wyszła tam za niego, nikomu z nas nic o tym nie mówiąc. „No to nie ma co, Eily – powiedziałam jej. – Będziesz musiała do niego wrócić”. Nie mogłam jej spojrzeć w oczy, nie mogłam z nią rozmawiać. Potem przysłała mi zdjęcia, a na nich on i ona, razem, w Nowym Jorku, ale nie mogłam się przemóc, żeby je obejrzeć. Były ostatnią rzeczą na świecie, na którą chciałabym spojrzeć. Zawsze jednak żałowałam, że nie została.
– Tak, było mi przykro, gdy usłyszałam, że wróciła do Ameryki. No cóż, może jest tam szczęśliwa – rzekła Nora i natychmiast poczuła, że powiedziała coś nie tak, bo May Lacey ze smutkiem spuściła oczy, jakby urażona.
May Lacey zaczęła szperać w torebce. Włożyła okulary do czytania.
– Myślałam, że wzięłam list od Jacka – zaczęła – ale zdaje się, że zostawiłam go w domu.
Wyciągnęła jakąś kartkę, potem jeszcze jedną.
– Nie, nie mam go. Chciałam ci pokazać. Jack chciałby cię o coś zapytać.
Nora nic nie mówiła. Nie widziała Jacka Laceya od ponad dwudziestu lat.
– Może odszukam ten list i ci go przyślę – zaproponowała May. Wstała do wyjścia. – Nie sądzę – podjęła, wkładając płaszcz – żeby wrócił na stałe do Irlandii. Co miałby tu robić? Mają tam, w Birmingham, swoje życie, zapraszali mnie, a jakże, ale powiedziałam Jackowi, że jeśli przed śmiercią nie zobaczę Anglii, nie będę z tego powodu rwać włosów z głowy. Podejrzewam jednak, że chciałby tutaj mieć coś swojego, gdzie mógłby przyjeżdżać, zapraszać dzieci Eily, może jeszcze kogoś.
– Cóż, ma ciebie, ciebie może odwiedzać – zauważyła Nora.
– Domyśla się, że będziesz sprzedawać Cush – kontynuowała May, poprawiając chustkę. Mówiła, jak gdyby to nie było nic ważnego, teraz jednak, gdy patrzyła na Norę, jej spojrzenie było poważne i skupione i zadrżał jej podbródek. – Pytał mnie, czy będziesz sprzedawać – dodała i mocno zacisnęła usta.
– Nie robiłam jeszcze żadnych planów – odparła Nora.
May znów zasznurowała usta. Nie ruszała się.
– Szkoda, że nie wzięłam tego listu – westchnęła. – Jack zawsze uwielbiał Cush i Ballyconnigar. Jeździł tam z Maurice’em i resztą i nigdy tego nie zapomniał. Niewiele się tam zmieniło, wszyscy by go pamiętali. Ostatnim razem, kiedy przyjechał do domu, nie znał połowy ludzi w mieście.
Nora się nie odzywała. Chciała, żeby May już sobie poszła.
– Tak czy siak, powiem mu, że ci o tym wspomniałam. To wszystko, co mogę zrobić.
Jako że Nora nie odpowiadała, May spojrzała na nią, wyraźnie rozdrażniona jej milczeniem. Wyszły do przedpokoju i tam przystanęły.
– Czas najlepiej leczy rany. Nic więcej ci nie powiem, Nora. Ale mówię z własnego doświadczenia.
Westchnęła, gdy Nora otworzyła drzwi.
– Dziękuję, że mnie odwiedziłaś, May – rzekła Nora.
– Dobranoc, Nora, i trzymaj się.
Nora patrzyła za nią, jak powoli oddala się chodnikiem w stronę swojego domu.

 
Wesprzyj nas