“W linii prostej” to pierwszy tom cyklu kryminalnego Damiena Boyda, opowiadającego o losach komisarza policji Nicka Dixona.


W linii prostejNick tuż po objęciu posady na posterunku Avon & Somerset Police, w swoich rodzinnych stronach, dowiaduje się, że jego dawny partner wspinaczkowy Jake Fayter odpadł od skały i zginął na miejscu.

Dixon niemal od razu się orientuje, że to nie mógł być wypadek – Jake był niezwykle doświadczonym i zapobiegliwym himalaistą. Bardzo szybko na jaw wychodzą skrywane dotąd tajemnice przyjaciela: handel narkotykami i inne nieczyste interesy. Komu mogło najbardziej zależeć na pozbyciu się Faytera? Czy zaangażowanie się w śledztwo nie zagrozi samemu komisarzowi?

Nick Dixon to pragmatyczny i inteligentny adwokat, który znacznie różni się od ekscentrycznych detektywów występujących w kryminałach. Daleko mu do Harry’ego Hole’a stworzonego przez Jo Nesbø czy do Kurta Wallandera, którego do życia powołał Henning Mankell. Dixon nie pije, nie bierze narkotyków, nie korzysta z usług prostytutek. Nie znaczy to jednak, że jest postacią nudną.

„Tematem moich powieści nie jest życie osobiste komisarza, skupiam się na sprawach, które rozwiązuje” – przekonuje Damien Boyd.

Damien Boyd urodził się w Londynie. Jest prawnikiem, specjalistą w zakresie prawa karnego, i autorem bardzo popularnych powieści kryminalnych. Pisząc je, często sięga do własnych doświadczeń zawodowych i akt Koronnej Służby Prokuratorskiej.

Damien Boyd
W linii prostej
Przekład: Krzysztof Krzyżanowski
Wydawnictwo EditioBlack
Premiera: 17 sierpnia 2017
 
 

W linii prostej


Rozdział pierwszy

Bardzo niewiele osób zrozumiało jego decyzję o odejściu z Metropolitan Police i podjęciu pracy w Avon and Somerset Consta-bulary, ale Nick Dixon ani przez chwilę nie żałował tego, że postanowił się tu przenieść. Spacerując wczesną jesienią wzdłuż podstawy klifów na cyplu Brean Down w piękny, słoneczny poranek, szczególnie wyraźnie dostrzegał trafność dokonanego wyboru. Wokół nie było żywej duszy, trwał odpływ, a mokry piasek błyszczał w promieniach słońca znajdującego się nisko nad linią horyzontu.
Robienie kariery i zaspokajanie własnych ambicji nigdy nie było dla niego szczególnie ważne, natomiast zawsze miał zamiar wrócić w rodzinne strony przy pierwszej nadarzającej się okazji. Awans na wyższe stanowisko w policji oznaczał zarządzanie innymi, a to była kolejna rzecz, do której go nie ciągnęło. Dla niego liczyło się w tym zawodzie jedno: wykrywanie przestępstw. Musiał przyznać, że komfort pracy w Met był lepszy niż tutaj, ale to też nigdy nie było dla niego czynnikiem motywującym. To była po prostu profesja, dzięki której zajmował się tym, co sprawiało mu przyjemność. Teraz mógł na dodatek podejmować te działania w miejscu, które kochał. Bez wątpienia była to właściwa decyzja.
Jego dziewczyna nijak nie była w stanie tego zrozumieć i na krótko przed tym, jak stała się jego byłą dziewczyną, dała mu bardzo jasno do zrozumienia, że nie ma zamiaru utknąć w jakiejś dziurze zabitej dechami.
Jego rodzice też nie potrafili się pogodzić z decyzją, którą podjął. Zawsze zakładali, że obejmie przynajmniej stanowisko szefa Metropolitan Police i otrzyma tytuł szlachecki; nie przepuszczali też żadnej okazji, by przypomnieć mu, jak kosztowna była jego edukacja i jak wiele wyrzeczeń się z nią wiązało. Bardzo jasno dawali mu do zrozumienia, że wybór, którego dokonał, był dla nich ogromnym rozczarowaniem.
Dixon ukończył studia prawnicze i uzyskał możliwość wykonywania zawodu radcy prawnego. Dopiero wtedy postanowił, że zacznie pracować w policji. Dzięki swojemu wykształceniu błyskawicznie awansował do rangi inspektora, co wywoływało jawną zawiść jego współpracowników. Ku irytacji swoich przełożonych nalegał później, by przeniesiono go do wydziału kryminalnego. Przepracował pięć lat w Wimbledonie, zanim pojawiła się okazja, by przenieść się do Avon and Somerset Constabulary.
Gdy się nad tym zastanawiał, nie był pewien, czy jego nowi koledzy wiedzą, dlaczego przeszedł tu z Met. Krążyły rozmaite plotki podające różne uzasadnienia czegoś, co było powszechnie uznawane za konieczność dyskretnego przeniesienia go w nowe miejsce. Dixon stwierdził, że nikt nie będzie chciał uwierzyć w tak prozaiczne wytłumaczenie jak chęć zmiany otoczenia, więc zrezygnował z prób wyjaśniania kierujących nim motywów.
Sama przeprowadzka odbyła się w sporym pośpiechu. Przeniósł się z umeblowanego mieszkania w Wimbledonie do nieumeblowa-nego domku w Brent Knoll. I jedno, i drugie lokum było wynajmowane, a po dwóch miesiącach od przeprowadzki wyposażenie domostwa Dixona ograniczało się do łóżka i telewizora. Przy okazji stwierdził również, że będzie potrzebował samochodu. Uważał, że w przypadku osób mieszkających w obrębie pierścienia wyznaczanego przez trasę M25 własne auto jest zbędnym wydatkiem, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę dostęp do tak dobrze funkcjonującej komunikacji publicznej. Na wiejskich obszarach Somersetu sprawa przedstawiała się już zdecydowanie inaczej. Dixon zdecydował się na pamiętającego lepsze czasy niebieskiego land rovera defendera w długiej wersji. Zainwestował także w opublikowaną nakładem wydawnictwa Haynes książkę na temat samodzielnego wykonywania napraw w tego typu samochodach i miał zamiar własnoręcznie reperować wszystko, co mogłoby szwankować.
Najnowszym nabytkiem Dixona — o ile „nabytek” to w tym kontekście właściwe słowo — był ośmiomiesięczny, biały staffordshire bull terrier, na którego policjant zaczął wołać „Monty”. Psiak został porzucony przez poprzedniego właściciela i trafił do schroniska, ale pomimo tych przejść był niezwykle radosny. Dixon był pewien, że aż do teraz Monty nie miał okazji pobiegać spuszczony ze smyczy; najwyraźniej nadrabiał więc zaległości. Uczył się również gonić za piłką tenisową — przynoszenie jej z powrotem było ewidentnie melodią przyszłości.
Dixon doszedł aż do Boulder Cove i usiadł na skale, by podziwiać widok. Patrząc w górę, zauważył ślady magnezji na skale. Najwyraźniej to miejsce wciąż było popularne wśród lokalnych wspinaczy. Dixon wiedział, że zbliża się przypływ; zdawał sobie również sprawę z tego, iż woda przybiera na tych płaskich terenach w tempie dorównującym szybkiemu marszowi człowieka. To nie było miejsce dla nieostrożnych. Złapał Monty’ego pod pachę i zaczął się piąć do góry stromą ścieżką na lewo od Cove. Gdy dotarł na szczyt, opanował chęć postawienia Monty’ego na ziemi, przypominając sobie, jak wiele lat wcześniej znalazł u podnóża klifów martwego staffika. Zadzwonił wtedy do właścicieli i przekazał im smutne wieści dotyczące losów ich psiaka, który uganiał się tamtego dnia za królikami. Od owego dnia upłynęło sporo czasu, a on miał już okazję przekazywać wielu osobom gorsze wieści.
Stał w pobliżu starych instalacji wojskowych niedaleko Fort, gdy usłyszał dzwonek swojego telefonu.
— Dixon.
— Mówi Harding. Przepraszam, że zakłócam panu niedzielę.
— Nie ma sprawy, Dave. Co się dzieje?
— Kilka razy dzwonił do nas John Fayter i dopytywał o pana.
— O co mu chodziło?
— Jego syn zginął w wypadku wspinaczkowym w wąwozie Cheddar. Tragedia rozegrała się w piątek wieczorem.
Dixon poczuł się tak, jakby ktoś wymierzył mu potężny cios w dołek.
— Jake?
— Tak. Znał go pan?
— Owszem.
— John Fayter chciał się z panem spotkać. Twierdził, że to pilne. Mieszka w…
— …w Burnham-on-Sea. Znam adres. Zadzwoń do niego i powiedz, że już jadę, dobrze?

***

Dixon potrzebował dwudziestu minut, by dotrzeć z powrotem do samochodu. Coś, co miało być przyjemnym spacerem w słońcu, zmieniło się w ponurą podróż do krainy wspomnień. Spotkał Jake’a Fayter a wkrótce po ukończeniu szkoły. Dixon wrócił w rodzinne strony z jasną wizją: chciał zacząć się wspinać. Znalazł pracę na polu golfowym w Burnham-on-Sea i to właśnie za zarobione tam pieniądze kupił pierwszą parę butów wspinaczkowych, uprząż, linę, trochę szpeju i woreczek na magnezję. Potem ruszył na rowerze do Brean Down, by zacząć swoją przygodę ze wspinaniem. To, że w ogóle wrócił tamtego wieczoru do domu, było zasługą Jake’a.
Jake od razu dostrzegł, że Dixon nie ma tak naprawdę pojęcia, na co się porywa, po czym zaproponował mu wspólną wspinaczkę na drodze Pandora’s Box — bardzo zachęcającej rysie znajdującej się na prawym końcu Ocean Wall i wycenionej na VS 4c. Dla nowicjusza było to ambitne wyzwanie, ale pomimo braku doświadczenia sprawnie pokonał tę drogę. To był początek ich partnerstwa wspinaczkowego, które trwało niemal do momentu, kiedy Dixon wyjechał do Londynu, by wstąpić w szeregi Met.
Dixon szybko zrozumiał, że wspinaczy można podzielić na dwie kategorie: jedni przesuwali swoje granice, a drudzy przesuwali granice. Szybko pogodził się z tym, że będzie się musiał zadowolić pokonywaniem własnych granic, ale od samego początku było wyraźnie widać, iż Jake ma zamiar walczyć z prawdziwymi granicami. Niemal co weekend organizowali wypady wspinaczkowe, obierając za cel Walię, Peak District i Lakes, a Dixon spędzał większość czasu na asekurowaniu Jake’a. Być może zdołałby mu dorównać pod względem umiejętności technicznych, ale nigdy nie był w stanie osiągnąć poziomu prezentowanego przez Jake’a podczas prowadzenia. Gotowość do wyjścia daleko nad przelot i zaakceptowania konsekwencji była czymś, co zawsze sprawiało Dixonowi problemy.
Przygoda ze wspinaniem skończyła się dla niego pewnego popołudnia w Stanage. To była jedna z rzadkich okazji, kiedy to on miał prowadzić. Czekał wraz z Jakiem, aż inny zespół zwolni upatrzoną przez nich drogę, która nosiła nazwę Left Unconquerable i była lokalnym klasykiem wycenianym na E1 5b. Gdy Dixon wspominał tę sytuację, odnosił wrażenie, że wszystko rozegrało się bardzo powoli, ale najbardziej wrył mu się w pamięć odgłos towarzyszący całemu zajściu. Pojedynczy przelot założony w poziomej rysie. Nigdy tak naprawdę tego nie zrozumiał. Wspinacz się poślizgnął, wyrwał przelot i wylądował płasko na plecach tuż obok Dixona. Rozległ się głośny trzask. Po niecałych trzydziestu minutach na miejscu pojawił się helikopter pogotowia ratunkowego.
Trzy dni później Dixon wyjechał do Londynu i już nigdy nie wrócił do wspinania. Przez pewien czas utrzymywał kontakt z Jakiem, a gdy wracał w rodzinne strony, obaj chodzili razem na curry, ale w którymś momencie i to się skończyło. Jake prowadził blog, dzięki czemu Dixon mógł być na bieżąco z kolejnymi drogami pokonywanymi przez dawnego partnera wspinaczkowego. Zapisał się na listę mailingową, więc otrzymywał powiadomienia o nowych postach na blogu, ale od pewnego czasu nie pojawiały się tam żadne nowe informacje. Dixon był zatem przekonany, że Jake pracował nad czymś naprawdę wyjątkowym. Często dyskutowali na temat prostowania drogi Crow — policjant zastanawiał się, czy to właśnie na tym skupiał się ostatnio Jake. Kolejną kwestią, którą często poruszali podczas wspólnych rozmów, było umieranie.

 
Wesprzyj nas