“Maska Arlekina” to trzecia cześć uwielbianego przez czytelników cyklu o Zawrociu, mroczna i gorzka opowieść o miłości silniejszej niż śmierć. A także o poczuciu winy i duchowych ranach, których nie da się zaleczyć.


Maska ArlekinaJedna znała jego ciemną stronę, druga tylko jasną.
Pierwsza kochała go nad życie, ale oddała go drugiej bez walki.
Po latach chce go odzyskać, choć to tylko walka o jego duszę, bo Świr nie żyje od dziesięciu lat.

*

Po dziesięciu latach od śmierci męża Matyldy ktoś stawia na jego grobie piękną marmurową rzeźbę garbatego anioła.

Filip Just, nazywany przez przyjaciół Świrem, genialny mim, wizjoner i artysta, był jedną z najważniejszych osób w życiu Matyldy. Teraz ktoś jeszcze zgłasza do niego swoje prawa i w dodatku usiłuje udowodnić, że przeszłość wyglądała inaczej, niż Matyldzie się wydawało.

Czego chce tak naprawdę? Co zdarzyło się dziesięć lat temu, tamtej nocy, kiedy Filip wypadł z okna na czwartym piętrze akademika? Czy to było samobójstwo, czy też ktoś mu pomógł? Co kryło się pod maską kochającego mężczyzny? Czy jego miłość do Matyldy była prawdziwa?

Mroczna i gorzka opowieść o miłości silniejszej niż śmierć. A także o poczuciu winy, duchowych ranach, których nie da się zaleczyć, o czarodziejce gorzałce i pięknej, pociągającej Pani Śmierci, która włóczy się po fabule, kusząc kolejnych bohaterów.

Hanna Kowalewska – poetka i powieściopisarka. Ma w swoim dorobku także dramaty, słuchowiska i scenariusze filmowe. Autorka bestsellerowej serii o Zawrociu: “Tego lata, w Zawrociu”, “Góra śpiących węży”, “Maska Arlekina”, “Inna wersja życia”, “Przelot bocianów”, “Cztery rzęsy nietoperza”. “Tego lata, w Zawrociu” zdobyło pierwszą nagrodę w konkursie na powieść polską ogłoszonym przez wydawnictwo Zysk i S-ka i „Świat Książki” w 1997 roku. Powieść została przetłumaczona także na niemiecki i włoski. Jej powieść “Julita i huśtawki” została uznana za Książkę Roku przez „Magazyn Literacki Książki”. Autorka wydała również kilka tomików wierszy, zbiór opowiadań i dwie powieści dla młodzieży. Czytelnicy cenią jej książki zwłaszcza za piękny i wysmakowany styl oraz poetycki klimat.

Hanna Kowalewska
Maska Arlekina
Wydawnictwo Literackie
Premiera w tej edycji: 17 sierpnia 2017
 
 

Maska Arlekina


I. GARBUS

1
Tym razem, babko, zaczęło się mniej efektownie niż zeszłego lata czy choćby na jesieni. Żadnych niespodziewanych spadków. Żadnych guzików ze snów. Żadnych listów z zaświatów. Telefon – i to z pretensjami! Pięć minut rozmowy i od razu byłam w środku minionego, choć jeszcze nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę. Przeszłość, zdawałoby się, już spenetrowana do ostatniej tajemnicy, odsłoniła jeszcze jedną kotarę, ciężką i poszarzałą. Nie miałam ochoty za nią zaglądać. Sama przecież kiedyś pracowicie zaciągnęłam oba jej brzegi. A teraz ktoś szarpnął nimi, aż się zapyliło. Mrok i kurz – i to taki, co zbiera się latami, alergiczny, dławiący.
Najpierw jednak zakrztusiła się nim Cecylia Just, matka Filipa, mego jednorocznego męża, który ponad dziesięć lat temu wyszedł przez okno na czwartym piętrze akademika. Ciało spadło, a dusza pomaszerowała nie wiadomo gdzie, na pewno nie przed siebie, bo taka prostolinijna dusza Świra nigdy nie była. Gdzieś! Czasami myślałam, że daleko, a czasami, że blisko, za fałdkę powietrza, na drugą stronę dnia, a już na pewno na drugą stronę nocy, by być w pobliżu moich snów i zjawiać się w nich jak gdyby nigdy nic, z zagadkowym uśmiechem na twarzy, z głową nierozbitą o beton, z całymi rękoma i nogami. Egocentryczne myślenie, które jednak pozwalało przetrwać najgorsze miesiące i lata, bo czułam, że Filip jest blisko, słyszałam jego wariacki śmiech, rozmawiałam z nim w myślach. I było mi z tym dobrze.
Filip pewnie w tym samym czasie popijał jakiś niebiański absynt z takimi jak on i już nie pamiętał o niczym co ziemskie. Albo zakładał teatr w jakimś zakamarku nieba, próbując tam przemycić coś z piekła, bo taki już był, mieszał wszystko, nawet to, co z pozoru nie dawało się pomieszać. A może zakładał teatr w piekle, usiłując przemycić coś niebiańskiego? Jeśli oczywiście był gdziekolwiek i cokolwiek robił. Byłam jednak pewna, że był – gdzieś na skraju zaświatów, w zupełnie innych rejonach niż ty, babko. Bo ty lubisz oddzielać, a nie łączyć. Żadna skundlona mieszanka nigdy by cię nie zadowoliła. I żaden skraj także. Chyba żeby zaświaty były tak tandetne i nudne jak kiedyś Peerel. Wtedy szukałabyś niebiańskiego azylu podobnego do Zawrocia, które podarowałaś mi zeszłego lata.

2
Matka Filipa kontaktowała się ze mną rzadko. Co roku w połowie czerwca dzwoniła, by mnie zaprosić na urodziny syna, które obchodziła równie uroczyście jak za jego życia. Tort ze świeczkami, ulubione potrawy Filipa z dzieciństwa – galaretki, ptysie, bita śmietana i tony innych słodyczy własnego, nie najlepszego niestety wyrobu. Wpychała je w gości, a byli nimi wszyscy krewni, których udało jej się w danym roku zaprosić. Matka Filipa nigdy nie dostrzegła, że jej syn dorósł, więc nie brakowało też konfetti, serpentyn i balonów. No tak, nie było jubilata, ale to zdawało się nikomu nie przeszkadzać.
Czasami dzwoniła też po to, by mi powiedzieć, jak bardzo jest wstrząśnięta porządkami, które robiłam na grobie Filipa. Ja byłam zwolenniczką minimalizmu, na dobrą sprawę wystarczyłby mi tylko piasek czy trawa, a ona koniecznie chciała hodować na grobie syna ozdobne krzewy, które nie tylko nie pasowały do skromnego obramowania, ale na pewno by nie przypadły do gustu Filipowi. Ostatnio jednak nie byłam na cmentarzu, więc zdziwiłam się, słysząc głos trochę piskliwy, jak zawsze, gdy mojej teściowej nie mieściło się w głowie to, co śmiałam zrobić.
– Nie powiedziałaś mi! – rzuciła na wstępie i zamilkła na chwilę, bym lepiej zdała sobie sprawę z mego przestępstwa i głębi jej oburzenia. Nie miałam pojęcia, o co chodzi, więc taktownie milczałam, nie chcąc pogarszać sytuacji. – Gdyby nie ksiądz, dalej nie miałabym o niczym pojęcia.
– Tak… – rzuciłam przeciągle, bo i co innego mogłabym zrobić w tej sytuacji.
– Jakie to do ciebie podobne! – kontynuowała z potępiającym zaśpiewem Mamuśka. Tak nazywał ją Filip, zdrobnieniem, które doskonale oddawało jej słodkostraszne usposobienie i jej słodkostraszną miłość do jedynaka. – Nawet dokładnie nie wiadomo, co to jest. Nie zgadzam się! Ja też mam prawo decydować, co ma być na grobie mego jedynego syna. Jestem matką. Matką! Słyszysz?!
– Owszem, ale…
– To go zabierz! – przerwała mi. Uwielbiała zresztą przerywać. – Anioły są proste. Proste! I piękne. Piękne! – Powtarzać też uwielbiała, bo się jej wydawało, że wtedy jej słowa nabierają mocy. Teraz jednak mówiła tak dziwne rzeczy, że i bez tego byłam wstrząśnięta. – I są anielskie! A ten jest jakiś nieudany. Jeśli to w ogóle jest anioł. I jeszcze ten garb na plecach. I to oklapnięte, ciągnące się po ziemi skrzydło. Jedno! Jakby mu drugie nie urosło. To okropne! Słyszysz? Okropne!
– Dobrze się czujesz? – spytałam zaniepokojona nie na żarty. Czyżby miała przywidzenia?
– Dobrze się poczuję, jak ta pokraka zniknie. Jeśli tego nie zrobisz, to sama go usunę.
– Mówisz o grobie Filipa?
– A o czyim mam mówić?
– Ostatnio niczego tam nie zmieniałam. Trzy tygodnie temu zapaliłam jedynie kilka świeczek. – Była to nieprawda, bo wyrwałam także krzak róży, który posadziła Mamuśka, ale wolałam to przemilczeć. Zresztą do wyrywania była przyzwyczajona. – Nie było tam wówczas żadnej rzeźby.
– Wiem. Pojawiła się trzy dni temu, gdy byłam jeszcze w sanatorium!
– To nie ja. Może jakiś kamieniarz pomylił groby. Pytałaś sąsiadów?
– Nie kłam! Nikt nie myli się w sprawach, które kosztują dziesiątki, a może i setki tysięcy. To marmurowa rzeźba! Z nową tablicą, na której jest imię i nazwisko twego męża, a mego syna – wyliczała Mamuśka. – A pod datą śmierci zamiast napisu: „Bóg tak chciał”, jest: „Śpij dobrze”. Mogłaś przynajmniej Boga zostawić w spokoju! Przecież kiedyś zgodziłaś się na ten napis.
Przez chwilę brakowało mi słów. Dotąd miałam nadzieję, że Cecylii coś się poplątało. W jej wieku zdarzają się takie rzeczy. Wystarczy się zamyślić i wejść w inną alejkę…
– Halo! Jesteś tam? Nie dość, że postawiłaś na grobie mego syna jakiegoś pokurcza, to jeszcze milczysz?! – Mamuśka była na granicy apopleksji.
– Milczę, bo jestem tak samo zszokowana jak ty. A poza tym wiesz, że mnie nie stać na marmurowe rzeźby.
– Dostałaś przecież spadek po babce.
Skąd wiedziała? Ja jej tego nie mówiłam.
– Dom i ziemię, nie pieniądze. Zapożyczyłam się, by zapłacić podatek spadkowy. To naprawdę nie ja.
– Jak to nie ty? – upierała się. – Nie spadł przecież z nieba. To jedyne logiczne wytłumaczenie. Tylko dlaczego garbaty i taki brzydki?
Byłam już zmęczona tą rozmową.
– Spotkajmy się na cmentarzu. Najpierw zobaczę to dziwo, a potem pójdziemy do księdza i administratora cmentarza. Może oni coś wiedzą.
– Więc to naprawdę nie ty? – po raz pierwszy w jej głosie słychać było odrobinę wątpliwości. – W takim razie kto?

3
Sterczałam przy grobie Filipa i patrzyłam wstrząśnięta na białego anioła, który stał u wezgłowia, tam, gdzie dotychczas były krzyż i tablica. Rzeczywiście miał tylko jedno skrzydło, z drugiej strony był garb i parę pierzastych wyrostków, jakby z niewiadomych przyczyn skrzydło nie urosło. Prawą ręką trzymał nowy krzyż, lewą tablicę z napisem, a skrzydłem, dużym, rozpostartym, trochę rzeczywiście uszkodzonym zdawał się zasłaniać grób od północnych chłodów i wiatrów. Była to piękna i przejmująca rzeźba i musiała kosztować majątek. Cecylia Just patrzyła pytająco na mnie, a ja na nią. Właśnie zbliżał się do nas administrator.
– Słyszałem o kradzieżach na cmentarzu, ale żeby komuś coś przybyło nie wiadomo skąd?! Widać koniec świata blisko, jak się takie cuda dzieją. Mnie tam się ten garbaty nawet podoba. Nie widzę problemu – żartował.
Ten lekki ton oburzył Cecylię Just.
– Ale mnie się nie podoba – rzuciła surowo. Czekała przy tym na to, co powiem.
– Mnie też – kłamałam, bo to był jedyny sposób, by ocalić anioła.
Tylko czy naprawdę chciałam go ocalić? Był intruzem, znakiem, że Filip był nie tylko mój, bezczelną, prawie niewyobrażalną samowolą. Dotąd dzieliłam się Filipem i jego grobem jedynie z jego matką, a teraz jeszcze jedna osoba zgłaszała do niego swoje prawa. I to w taki sposób – rzeźbą drogą i kunsztowną, postawioną bez pytania, jakby chciała zaznaczyć, że te prawa są nie mniejsze niż moje, a może i większe, jeśli stać ją na taki dar.
Teraz jednak ode mnie zależało, co się z tą rzeźbą stanie. Mimo pokusy, by się z nią rozprawić, a tym samym i z osobą, która ją tu umieściła, nie potrafiłam tego zrobić. Filip zasługiwał na piękno. Nie mogłam mu go odebrać.
– Dziwny jakiś, pokraczny – mówiłam, choć te słowa z trudem przeciskały się przez ściśnięte gardło. – Zupełny koszmar. Poza tym pewnie lada moment zjawi się właściciel. Żeby tylko przy demontażu zwrócili stary krzyż, napis i obramowanie.
Mamuśka ciągle jeszcze nie wierzyła, że nie mam z tym wszystkim nic wspólnego, ale zajęła ją wizja ewentualnych strat.
– No, ale jak to tak! Ktoś sobie stawia, potem ktoś sobie może zabrać? – napierała na administratora. – To trzeba natychmiast wyjaśnić. A jak mi nie zwrócą krzyża? To kto za to zapłaci?
– Oczywiście, zrobię co w mojej mocy – zapewniał administrator, doskonale wiedząc, że Cecylia Just nie jest ot taką sobie przeciętną właścicielką grobu. Była filarem rady parafialnej, znała biskupa i kto wie, kogo jeszcze. Może nawet samego Pana Boga. Lepiej było z nią nie zadzierać. – Już zacząłem poszukiwania – dodał nader uprzejmie. – Cóż, na razie bez rezultatu.
Ta odpowiedź nie zadowoliła Cecylii Just.
– Zgłoszę na policję! Wynajmę detektywa! Wyrzucę na śmietnik! – odgrażała się gromkim głosem.
 Wszystko w swoim czasie – próbował ją uspokajać administrator. – Najpierw trzeba rozejrzeć się po rodzinie. Panie nie postawiły rzeźby, ale przecież mógł to zrobić ktoś inny, jakaś ciotka, która się nagle wzbogaciła, kuzyn, bardzo przywiązany do siostrzeńca, przyjaciel, ktoś, kogo dręczy poczucie winy. Wszystko możliwe.
Cecylia Just nagle zbladła.
– Leon! Może to Leon… – szepnęła i aż przysiadła na stojącej obok kamiennej ławeczce.

4
No tak, decydując się na chociażby krótkie spotkanie z Mamuśką, trzeba się było liczyć z możliwością wkroczenia w obszar cudownych zdarzeń, niesłychanych opowieści i metafizyki. W jej świecie granica między zwykłym a niezwykłym była bardzo płynna. To był właśnie taki moment. Matka Filipa rozejrzała się niespokojnie wokół siebie i mimo iż jej wzrok wyłuskał tylko dwie starsze panie porządkujące groby, nabrała pewności, że gdzieś tam, w głębi cmentarza jest jej zaginiony dawno temu mąż i może przygląda się jej przez lornetkę, by zobaczyć, jaką ona ma w tej chwili minę. Poprawiła sobie nawet włosy i usiłowała zapanować nad paniką malującą się na twarzy, ale nic z tego nie wychodziło.
Nie zamierzałam jej wyprowadzać z błędu. Zresztą Cecylia Just nie należała do osób, które potrzebowały prawdy. Nawet jeśli, to wolały własną prawdę, z tą obiektywną zwykle mającą niewiele wspólnego.
– Zazdroszczę Mamuśce – mawiał Filip. – Ona się tak skutecznie łudzi. Czemu musiałem odziedziczyć charakter po ojcu, a nie po niej. Złudzenia są tak cudownie kojące!
Wnikliwy umysł Świra rzeczywiście nie był podatny na złudzenia. Można go było wyłączyć jedynie za pomocą sztucznych spowalniaczy. Filip zwykle wybierał wódkę. Pierwszy kieliszek przytłumiał nadmierną spostrzegawczość, drugi blokował zbyt czułe uszy, trzeci uspokajał powonienie, przy czwartym zmysły Filipa przypominały wrażliwością zmysły większości ludzi, ale nawet piąty kieliszek nie radził sobie z nadmiarem myśli.
Leon Just być może miał te same problemy. Kiedyś był znanym aktorem, który ponoć wycofał się z pracy zawodowej w stanie wojennym, a po kilkunastu miesiącach zniknął. Niewiele o tym wiedziałam – w dodatku nic pewnego. Zresztą w życiu Filipa i jego bliskich pewniki nie obowiązywały. Znałam przynajmniej trzy wersje tamtych wydarzeń.
Cecylia Just twierdziła, że to Władza zmusiła do odejścia z teatru jej męża, który nigdy nie ukrywał, co o Władzy myśli. Ponoć potem ta sama Władza tyle razy go nachodziła i prześladowała na różne sposoby, aż w końcu nie wytrzymał i zrobił coś przeciwko. By nikogo nie narażać, nie powiedział o tym ani rodzinie, ani przyjaciołom. Ale Władza wiedziała! Dopadła go i zamknęła gdzieś na zawsze albo wyrzuciła z kraju. Może nawet zamordowała jak księdza Popiełuszkę. Cecylia Just nie widziała w takich porównaniach niczego niestosownego. Że nic nie wskazywało na opozycyjną działalność męża? To oczywiste – przecież musiał się z nią kryć. Że krył się tak dobrze, to świadczyło jedynie o jego konspiracyjnym i aktorskim kunszcie. Cecylia wierzyła także, że Leon kiedyś wróci. Nie przekonywały jej tłumaczenia, że czasy się zmieniły i wszyscy polityczni więźniowie już dawno są w domach. No bo podłość ludzka nie ma granic. A jeśli jej Leona specjalnie zakwalifikowali do pospolitych kryminalistów? Już oni mieli swoje metody, by politycznego zmienić w bandziora. Albo wariata. Ale duszy nie mogli przecież zmienić!
Nie wiedziałam tylko, czemu teraz rozgląda się z takim strachem. Czy tak wita się bohatera?
Wersja Filipa była zupełnie inna, choć równie nieprawdopodobna. Leon Just był według niego genialnym aktorem, który nigdy nie przestawał grać, także i w domu. I zawsze grał równie dobrze. Rola męża Cecylii Just i ojca Filipa musiała mu się jednak w którymś momencie mocno znudzić. Podobnie jak rola znanego i podziwianego aktora. W tajemnicy przed wszystkimi zaczął obmyślać i ćwiczyć jeszcze jedną rolę.
– Najtrudniej jest zagrać zwykłego człowieka – twierdził Filip, przytulając się do mnie w zimnym pokoju w akademiku – ale ojcu udało się to znakomicie, tak bardzo, że rozpłynął się w szarym, zmęczonym tłumie. To była kreacja jego życia. Tak długo grał tę rolę, chodząc po ulicach, że w końcu stał się nim, tym wymyślonym człowiekiem, i nie było już po co wracać do poprzedniego życia, w którym wszyscy czekali na geniusza sceny i opozycjonistę. A może zasmakował w szarości? Może się do niej przyzwyczaił? Może się za nią schował i dalej chowa? Może bawi go, gdy przechodzi blisko, a my nie dostrzegamy, że to on?
Jakkolwiek było, Leon Just wyszedł z domu gdzieś w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych i nigdy nie wrócił. Jedna z kuzynek Filipa, lepiej ode mnie znająca wszystkie babki i ciotki, które razem z Justami zamieszkiwały dom na Zaciszu, twierdziła, że Leonowi Justowi groziło wylanie z pracy za nadużywanie alkoholu.
– Wujka Justa, podobnie jak Filipa, ciągnęło do latania. Może powędrował wraz z buteleczką na jakiś most, a potem pofrunął w dół. Ale mam też drugą wersję – zaśmiała się. – Gdybyś lepiej poznała te wszystkie wiedźmy, zamieszkujące ich dom, tobyś wiedziała, o czym myślę. On je utrzymywał ze swojej pensji i chałturzenia. Nie zdziwiłabym się, gdyby go same ukatrupiły po to, by dostawać po nim rentę. Mówię ci, one były do tego zdolne!
Na pewno nie zrobiła tego Cecylia, skoro teraz rozglądała się z takim niepokojem.

 
Wesprzyj nas