“Przeczucie” to pierwsza część cyklu o młodej komisarz Reiko Himekawie. W samej tylko Japonii sprzedało się ponad 4 miliony egzemplarzy serii. Stała się ona podstawą dwóch seriali, filmu telewizyjnego i kinowego hitu.


PrzeczucieZaczęło się od zwłok podrzuconych pod żywopłotem. Jak śmieci. I to w Tokio, gdzie nikt nie wyrzuci na ulicę nawet papierka. Szczelnie zawinięte w niebieską folię, obwiązane sznurkiem, z mnóstwem ran, z których największą zadano już po śmierci.

Potem były kolejne ciała. Wszystkie potwornie zmasakrowane.

Komisarz Reiko czuła, że to szczególna sprawa. Tym bardziej że do śledztwa dołączył Katsumata. Jakże on jej nienawidził. Nie dość, że kobieta, to jeszcze młoda i piękna. I te jej przeczucia.

Bardziej widział ją w roli gejszy niż komisarza w tokijskiej policji. Teraz muszą pracować razem.

A Reiko coraz częściej ma przeczucie, że tym razem stawką jest nie tylko odnalezienie mordercy, ale i jej przyszłość.

Tetsuya Honda
Przeczucie
Przekład: Rafał Śmietana
Wydawnictwo Znak
Premiera: 16 sierpnia 2017
 
 

Przeczucie


Spis postaci – policja

Tokijska Policja Metropolitalna, Jednostka nr 10 (Dziesiątka):

Reiko Himekawa – komisarz, dowódca zespołu, Wydział Zabójstw Tokijskiej Policji Metropolitalnej
Tamotsu Ishikura – sierżant, członek zespołu Himekawy
Kazuo Kikuta – sierżant, członek zespołu Himekawy
Shinji Ōtsuka – aspirant, członek zespołu Himekawy
Kōhei Yuda – aspirant, członek zespołu Himekawy
Mamoru Kusaka – komisarz, dowódca zespołu
Haruo Imaizumi – nadkomisarz, dowódca Jednostki nr 10
Hiromitsu Ioka – starszy aspirant, posterunek w Kameari
Kensaku Katsumata – komisarz, dowódca zespołu, Jednostka nr 5 (Piątka), Wydział Zabójstw Tokijskiej Policji Metropolitalnej
Noboru Kitami – komisarz, stażysta na posterunku w Kameari
Hashizume – dyrektor w Wydziale Zabójstw Tokijskiej Policji Metropolitalnej
Wada – szef Wydziału Zabójstw Tokijskiej Policji Metropolitalnej
Komine – komisarz, Biuro Ekspertyz Kryminalistycznych, Zakład Medycyny Sądowej
Sadanosuke Kunioku – koroner, Biuro Koronera w Tokio

CZĘŚĆ I

Ohydny deszcz pogrąża cały świat w szarości.
Znam prawdziwe barwy przedmiotów, które oglądam. Taksówka przejeżdżająca wyboistą ulicą i rozbryzgująca błotniste kałuże ma kolor zielony. Parasol trzymany przez małego chłopca w wieku szkolnym jest czerwony. Spoglądam na swoją rękę. Widzę, że granatowy szkolny mundurek poczerniał od deszczu. Mój umysł rozpoznaje kolory, ale serce nie potrafi ich poczuć.
Postrzegam otoczenie w odcieniach szarości. Ale nie tak jak czarno-białą fotografię. Nie widzę łagodnych krawędzi, głębi ostrości, obrazom brakuje realizmu. To, co do mnie dociera, przypomina raczej kiepską akwarelę, niekojarzącą się z niczym, niewyraźną plamę. Atrament rozlany na białej kartce – oto szary wszechświat, w którym egzystuję.
Lichy, zbudowany z prefabrykatów dom ma swoje lata. Jego ściany zdążyły poczernieć od deszczu. Drzwi frontowych nikt nie zamknął na klucz. Otwieram je cicho. Od razu uderza mnie kwaśny odór. To nie są przywidzenia. Cały dom jest przeżarty chorobą, zgnilizną.
Nieszczelne rury kanalizacyjne. Ohydny, zwierzęcy fetor. Gęsta, stęchła atmosfera. Wszystkie płaskie powierzchnie – podłogę, ściany, sufit – pokrywa nalot pleśni. Przebywanie w tym odrażającym miejscu wystarczyłoby, żeby zniszczyć zmysł powonienia każdego człowieka. Niestety, mój nadal działa bez zarzutu. Nieznośny smród rozkłada mnie od wewnątrz.
– To ty?
Głos bulgocze niczym maź cieknąca z rury kanalizacyjnej. Dobiega ze słabo oświetlonego pokoju na końcu korytarza. Sprawia mi taką samą radość jak karaluch wgryzający się w mózg. Zatykam uszy. Nie odpowiadam.
– Do ciebie mówię, gówniany pomiocie.
Cień podnosi się i staje w drzwiach do salonu.
Ubrał się specjalnie dla mnie. Ma na sobie bezrękawnik do biegania. Wydaje mi się szary, ale w rzeczywistości pewnie jest brązowy. Nie ma na sobie nic oprócz tego. Wszystko w tym domu budzi moją odrazę. Mój świat składa się z brudu i brzydoty.
– Kurwa, nie słyszysz, co mówię?
Dobrze się bawisz, nie? Naprawdę aż taką frajdę sprawia ci znęcanie się nade mną? Uważasz, że skoro jesteś moim ojcem, to masz prawo robić z mojego życia piekło? Wywalili cię z gangu, więc zwiałeś do domu z całą furą narkotyków, które pewnie ukradłeś. Zastanawiasz się, co przetrwa dłużej: twoje rozkładające się ciało czy zapas prochów, którymi się faszerujesz. Ale to nie moja sprawa. Nic mnie to nie obchodzi.
– Chodź tu – warczy.
Jak zwykle łapie mnie za włosy i wlecze do pokoju. Chuda jak szkielet mama leży rozwalona na kanapie. Przez rozdartą tapicerkę widać sterczące sprężyny.
Przewraca oczami, zerkając w moją stronę. Poznaje mnie, ale nawet nie kiwa palcem. Nie chcę ani nie spodziewam się od niej pomocy. Na wychudzonych ramionach ma pełno czarnych blizn po igłach. Mamo, robią mi krzywdę! Może byś się chociaż skrzywiła?
– Masz!
Ciężką dłonią trafia w mnie w nos. Cios przewraca mnie na podłogę.
– Ju-huu!
Siada na mnie okrakiem. Dyszy i śmieje się jak wariat.
Znowu to samo?
Zastanawiam się, skąd bierze siły. Były trzeciorzędny gangster, który nigdy nie zadał sobie trudu, żeby zapewnić rodzinie utrzymanie. Zboczenia pochłaniały go tak bardzo, że przeważnie zapominał o jedzeniu. Tonął w bagnie dragów i łajdactw, a jednak wciąż był silny jak koń.
Puszcza szew mojego szkolnego mundurka. Chyba w tym samym miejscu, w którym przedwczoraj trzeba go było naprawiać. Trudno. Jutro pójdę do szkoły w dresie.
Nikt z mojej klasy się do mnie nie odzywa. Nauczyciele też nie. Wszyscy trzymają się ode mnie z daleka. Śmierdzę. Capi ode mnie tak, że robi im się niedobrze. Jednak i tak się cieszę, że w ogóle przyjęli mnie do szkoły. Przynajmniej w dzień mam się gdzie podziać.
Siedzę w ostatniej ławce. Zrobili dla mnie miejsce, odsuwając z kąta szafkę na rzeczy do sprzątania. Wciskam się między nią a okno. Podczas lekcji widzę tylko połowę tablicy, zresztą nauczyciele nigdy nie zadają mi pytań. Moje dni w szkole są samotne. Nie dbam o to. To nic w porównaniu z piekłem, które przeżywam w domu.
Każdy dzień wygląda tak samo. Ojciec drze na mnie ubranie, bije mnie i kopie. Dusi mnie i wgniata mi twarz w podłogę.
Z każdym dniem stopniowo tracę zdolność rozróżniania kolorów, odczuwania smaku, a nawet mówienia. Czuję wciąż ten okropny fetor. Nie tylko mój ojciec pogrąża się w bagnie. To samo dzieje się ze mną. Zapadam się razem z nim. Wiem, że w każdej chwili może mnie zabić. Nie mam pojęcia dlaczego, lecz samobójstwo nigdy nie przyszło mi do głowy.
Ale pewnego dnia wszystko się zmieni.
To jedno wiem. Nie wiem tylko jak. Po prostu mam pewność, że pewnego dnia coś się zmieni.
Ten dzień właśnie nadszedł.
Na podłodze dostrzegam coś, co wygląda jak zgniecione pióro. Ładne, plastikowe, w kolorze dziecinnego różu. Ma srebrny koniuszek, z drugiej strony jest białe. Pojawiło się przede mną jakby wyjęte wprost z filmu 3D. To tani nożyk do kartonu, który wysunął mi się z kieszonki na piersi. Leży bardzo blisko.
– Co do kur…!
Patrzy na mnie ze zdumieniem. Nie ma pojęcia, co się stało. Trzyma się za gardło. Spomiędzy jego palców tryska czerwona krew i rozbryzguje się po całym pokoju. Czerwień – wspaniała, intensywna czerwień – zalewa mnie i nasiąkam nią niczym cudownym deszczem z technikoloru.
Może jednak świat wcale nie jest szary?!
Ojciec charczy i jęczy. Stacza się ze mnie na podłogę. Wygląda tak, jakby miał się rozpłakać.
Zabawne. Zawsze mi się wydawało, że chce umrzeć.
Zerkam na nożyk w dłoni.
Poszło o wiele łatwiej, niż mi się wydawało.
– Po… pomóż mi!
Nie spuszczając ze mnie przerażonego wzroku, pełznie w odległy kąt pokoju. I co, myślisz, że ściana cię uratuje? W końcu dociera do kanapy, na której leży mama. Łapie ją za stopę i potrząsa nią.
– Pro… proszę, pomóż mi.
Od czasu do czasu patrzy w moją stronę, nie przestając szarpać matki, która wbija rozmarzone spojrzenie we własne stopy. Nic nie robi, żeby mu pomóc. Mijają minuty. Błagania o pomoc przechodzą w bełkot. Oczy, które wpatrywały się we mnie z przerażeniem, stopniowo zachodzą mgłą, jak u mamy.
– Jakie to piękne – słyszę swój szept.
Wszystko poczerwieniało. Krew przeobraziła moje monotonne szare życie w krainę cudownych, żywych barw. Ciemna, cuchnąca nicość zmieniła się w nowy, wspaniały świat.
Wolność.
To słowo ni stąd, ni zowąd wpada mi do głowy.
Moja mama – moja odrażająca, zaniedbana mama – skąpana w szkarłacie wygląda, jakby ktoś spryskał ją farbą w spreju. Wpatruję się w nią. Potem kolor powoli zanika. Wysychająca krew czernieje.
O nie! Nie chcę, żeby wszystko znów poszarzało!
W odruchu paniki podrzynam jej nożykiem gardło.
Obskurny dom ginie w pożarze. Z okien buchają płomienie czerwieńsze od krwi. Gęste, złowrogie kłęby czarnego dymu wiszą ciężko nad okolicą, jakby chciały pochłonąć ją bez reszty. Uliczna latarnia przywodzi na myśl księżyc w pełni ukryty za woalką z chmur.
Strażacy próbują ugasić ogień. Obłoki białej pary wzbijają się w górę za każdym razem, gdy kierują strumienie wody na dom. Przyglądam się wszystkiemu z pewnej odległości, zza żywopłotu w parku. Nie mam pewności, ale wygląda na to, że nie udaje się im opanować żywiołu. Pomimo ich wysiłków spróchniałe drewno wciąż gwałtownie płonie. Cieszę się.
Wysoka temperatura na pewno zmieni obydwa ciała w popiół. Policja z łatwością ustali, że mężczyzna był narkomanem. Pewnie dojdą do wniosku, że wpadł w szał i najpierw zabił żonę, a potem siebie. Doskonale się składa. Ogień uwolnił mnie od tego drania. Udało mi się uniknąć śmierci z jego ręki.
– Muszę już iść… Zapomnij o tym, co się dziś stało. Nie, wróć. Zapomnij o wszystkim, co do tej pory wydarzyło się w twoim życiu. Odpuść sobie. Zacznij od nowa.
Kiwam głową. Właśnie tak mam zamiar postąpić. Jednak to wcale nie ułatwia mi pożegnania.
– Zobaczymy się jeszcze?
– Lepiej nie.
– Nigdy?
– Nie nigdy, ale przez jakiś czas…
Znów czeka mnie samotność?
Czarny dym. Biały dym. Jasne lampy uliczne. Park czarny jak smoła. Czuję, że znowu pogrążam się w swoim starym, przesyconym szarością świecie.

1

Wtorek, 12 sierpnia
Ōtsuka, okręg Bunkyō, Tokio

Reiko Himekawa wraz z koronerem Sadanosuke Kunioku jedli lunch w restauracji w pobliżu jego tokijskiego biura.
– Słyszałam, że trudno doprowadzić do całkowitego zwęglenia zwłok.
Reiko wybrała tempurę z makaronem na zimno. Kunioku zdecydował się na skromniejszą wersję dania. Czuła się trochę winna, wiedząc, że dzisiaj to on stawia. No ale przyjść w takie miejsce i nie spróbować tempury nie miałoby sensu. To była specjalność restauracji.
Kunioku podniósł do ust miskę z bulionem i siorbnął z satysfakcją.
– Zgadza się. W pożarze wznieconym przez amatora ciało zazwyczaj przybiera pozycję bokserską.
Reiko słyszała o pozycji bokserskiej. Niektórzy nazywali ją pozycją pięściarza. Pod wpływem wysokiej temperatury mięśnie zginacze i mięśnie prostowniki kurczą się w różnym stopniu. Plecy denata wyginają się w łuk, a wszystkie jego kończyny przybliżają się do ciała.
Wielu zabójców usiłuje pozbyć się ciała ofiary, podpalając je, lecz do całkowitego zwęglenia zwłok potrzeba bardzo wysokiej temperatury, którą można uzyskać tylko w palenisku dużego pieca. Próby spalenia zwłok w otwartej przestrzeni w najlepszym razie kończą się ich zastygnięciem w pozycji bokserskiej. W najgorszym pod wpływem temperatury zwiększają objętość. Gorące płomienie utrwalają tkanki wewnętrzne, co skutkuje zahamowaniem zmian pośmiertnych. Jak by na to nie spojrzeć, istnieją lepsze sposoby pozbycia się martwego ciała.
Równie trudno pomylić ofiarę zabójstwa z niefortunną ofiarą przypadkowo zaprószonego ognia. Zmarli nie oddychają, nie wdychają więc dymu. Brak sadzy w tchawicy można łatwo ustalić podczas autopsji. Jeżeli ofiara nie żyła w chwili, gdy wybuchł pożar, należy ustalić, czy śmierć nastąpiła w wyniku działania osób trzecich, czy też z przyczyn naturalnych. Spalenie zwłok osoby zmarłej z przyczyn naturalnych stanowi naruszenie artykułu 190 kodeksu karnego. Zbezczeszczenie zwłok ściga się z urzędu.
– Ostatnio badałem całkowicie zwęglone ciało – ciągnął Kunioku. – W sumie tragiczna sprawa: dziecko wpadło do pieca do spalania odpadów. Łatwo nie było, ale udało mi się ustalić, że dzieciak jeszcze żył, kiedy znalazł się w płomieniach. Nie potrafiłem stwierdzić, czy wpadł tam przypadkowo, ale słyszałem, że miejscowa policja w końcu uznała to za nieszczęśliwy wypadek.
Reiko spotykała się z Kunioku na lunchu raz lub dwa razy w miesiącu. Bywali w najróżniejszych miejscach – wyszukanych francuskich restauracjach, knajpkach na uboczu serwujących kurczaka z grilla, barach specjalizujących się w makaronie ramen – ale bez względu na lokal temat rozmowy zawsze pozostawał taki sam: zagadkowe zgony.
Ostatnio wybrali się do eleganckiego lokalu indyjskiego. Kunioku opowiedział jej wtedy o Naegleria fowleri – amebie, która latem rozmnażała się w zbiornikach słodkiej wody. Pasożyt przedostawał się przez jamę nosową bezpośrednio do mózgu człowieka, tam się osiedlał i zmieniał mózg w papkę. Ostatnio w Tokio zanotowano drugi przypadek zgonu spowodowanego przez tego pierwotniaka w Japonii.
W tym przypadku śmierć nastąpiła nagle w następstwie zakażenia, ale Reiko i Kunioku zastanawiali się, czy można by wykorzystać Naeglerię do celowego pozbawienia kogoś życia. Kunioku wspomniał coś o kontroli jakości wody jezior i stawów w Tokio. Reiko nie była pewna, czy władze wyciągnęły wnioski z tej sprawy.
Kunioku dolał sobie bulionu.
– Straszna historia. Młodzi rodzice odchodzili od zmysłów z rozpaczy. Na domiar złego odkryliśmy, że dzieciak wpadł do pieca przez nieostrożność dziadka.
Reiko pokiwała głową. Zerknęła na strzechę zmierzwionych siwych włosów, z których powodu Kunioku sprawiał wrażenie znacznie starszego, niż był w rzeczywistości. W jego ustach słowo „dziadek” brzmiało szczególnie komicznie.
Spotkania ze starszym panem zawsze sprawiały Reiko wiele radości. Miał ogromne doświadczenie zawodowe, którym chętnie się dzielił z młodą panią komisarz.
Koronerzy zajmują się zgonami z przyczyn nienaturalnych, czyli wszystkim, co mieści się w szarej strefie między zejściem śmiertelnym w trakcie leczenia a oczywistym samobójstwem: przypadkową lub nagłą śmiercią, zgonem chorej osoby w domu, samobójstwem, zabójstwem upozorowanym na samobójstwo oraz zabójstwem upozorowanym na zgon z przyczyn naturalnych. Jako detektywa Reiko fascynowało wszystko, o czym opowiadał Kunioku.
Mężczyzna zwrócił się do niej z figlarnym błyskiem w oku.
– Znalazłaś już sobie chłopaka, Reiko?
O mało nie zakrztusiła się makaronem.
– No nie! Pan też?!
– Też? Nie bardzo rozumiem…
Reiko prychnęła z dezaprobatą, zaciskając usta.
– Pan, mój ojciec, matka i ciotka. Najgorsza z całego towarzystwa jest ciotka. „Reiko, masz już trzydziestkę na karku. Przecież wiesz, że nie możesz się wiecznie bawić w policjantów i złodziei”. Owszem, w przyszłym roku kończę trzydzieści lat, ale to całe jej gadanie o policjantach i złodziejach to lekka przesada. Zaczęła mnie nawet umawiać na randki z kandydatami na męża w moje wolne dni. Powiedzieć, że ta przeklęta kobieta jest bezczelna, to nic nie powiedzieć.
Kunioku zachichotał.
– I co? Jak było?
Reiko odwzajemniła uśmiech.
– Póki co w tym roku wystawiłam do wiatru dwóch, a jednego zostawiłam na lodzie, kiedy w połowie spotkania wezwali mnie na miejsce przestępstwa.
Oboje wybuchnęli głośnym śmiechem. Reiko ucieszyła się, gdy podano gorący bulion z makaronem soba. Klimatyzacja w restauracji działała zbyt intensywnie. Kiedy Reiko weszła tu z ulicy, chłód sprawił jej przyjemność, ale teraz zrobiło się zimno. Nalała sobie dużą porcję bulionu, żeby się rozgrzać.
– Panie doktorze – zaczęła, odkładając miskę na stół – dlaczego zaprasza mnie pan na lunche?
Kunioku również odstawił swoją miskę.
– Przecież muszę się spotkać z moją księżniczką. Poza tym bardzo cię lubię.
– Tak jak wnuczkę?
– Au! Nie. Tak jak ukochaną.
– Teraz moja kolej na „au!”.
Kunioku zrobił płaczliwą minę.
– Łamiesz mi serce… W każdym razie w moim wieku jednostronna miłość wystarczy.
– A praca? Od ładnych kilkudziesięciu lat robi pan sekcje zwłok ludzi zmarłych w nienaturalny sposób. Nie znudziło się to panu?
– Skądże znowu. Codziennie uczę się czegoś nowego. Medycyna sądowa nie przypomina medycyny klinicznej. To nie jest dziedzina, w której dokonuje się szybkich postępów. U nas nie ma cudownych, przełomowych leków ani niesamowitego sprzętu. Dysponujemy jedynie danymi gromadzonymi w trakcie wykonywania niezliczonych sekcji oraz instynktem i wnikliwością, które przychodzą z doświadczeniem. A doświadczenia nie da się zdobyć z dnia na dzień. Dzięki temu trzymam na dystans ambitnych młokosów. Ten zawód świetnie pasuje do takiego leniucha jak ja.

 
Wesprzyj nas