Akcja siódmej powieści z serii poświęconej zbrodniom na wyspie Sandhamn – “W cieniu władzy” – toczy się cztery lata od naszego ostatniego spotkania z policjantem Thomasem Andreassonem i prawniczką Norą Linde.


W cieniu władzyThomas prowadzi śledztwo w letnim raju, w sprawie, w której działają ukryte moce. Musi rozwiązać najtrudniejszą zagadkę w swojej dotychczasowej karierze, a jednocześnie zmaga się z własnymi uczuciami.

Thomas Andreasson jest policjantem od prawie dwudziestu lat. Od pewnego czasu targają nim coraz większe wątpliwości. Nie jest pewien, czy będzie w stanie podołać dalszej pracy w policji.

Jego najlepsza przyjaciółka, Nora Linde, która pracuje w Urzędzie Ochrony Środowiska, spędza urlop ze swoim partnerem Jonasem i ich czteroletnią córką Julią na wyspie Sandhamn. Niestety letnią idyllę zakłóca pojawienie się Carstena Jonssona, nowego mieszkańca wyspy.

Jonsson jest inwestorem kapitału wysokiego ryzyka i prowadzi rozliczne interesy w Rosji. We wschodniej części wyspy, tuż przy plaży, zakupił piękną działkę i zbudował na niej luksusowy dom, który innych mieszkańców doprowadza do białej gorączki.

W trakcie budowy doszło do serii dziwnych zdarzeń. Przypadek czy celowe działania? Jonsson zaprasza grono mieszkańców na powitalną imprezę, która kończy się tragiczne. Czy ma to coś wspólnego z budową domu? A może powody są zupełnie inne? Komu można zaufać, jeśli ma się przeciwko sobie tylu wrogów?

Viveca Sten
W cieniu władzy
Przekład: Wojciech Łygaś
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 2 sierpnia 2017
 
 

W cieniu władzy


– TŁUŚCIOCH, tłuścioch, tłuścioch.
Leżał na boku, nie ruszał się i nie protestował. Gdyby spróbował coś zrobić, byłoby jeszcze gorzej.
Modlił się w myślach, żeby ta przerwa się skończyła, żeby wreszcie rozległ się dzwonek.
Przywódca grupy i król szkolnego podwórka wymierzył mu mocnego kopniaka. But trafił go w kość ogonową z taką siłą, że aż się wzdrygnął z bólu. Z trudem udało mu się zapanować nad jękiem. Gdyby pokazał, że go zabolało, byłoby jeszcze gorzej.
Nos mu napęczniał od powstrzymywanych łez i zalegającego w nim śluzu, ale wiedział, że nie wolno mu się poddać i rozpłakać, bo byłaby to najgorsza rzecz, jaką mógłby w tej sytuacji zrobić.
Wreszcie rozległ się dzwonek. Krzyki ucichły.
Odczekał minutę, otworzył oczy i rozejrzał się wokół. Na dziedzińcu nikogo nie było. Wycierając nos, ubrudził sobie palce krwią. Czuł, że nos coraz bardziej mu puchnie.
Ponownie rozległ się sygnał dzwonka.
Kiedy wstawał z ziemi, poczuł ból w plecach. Wiedział, że dostanie uwagę za spóźnienie, ale nie miał odwagi wejść do budynku, zanim wszyscy nie usiądą w ławkach.
Oddam im, szepnął do siebie. Jeszcze im pokażę.
Tamto słowo nadal dźwięczało mu głośno w uszach.
– Tłuścioch, tłuścioch, tłuścioch.

Poniedziałek 29 kwietnia 2013 r.
Rozdział 1

MARIA SVEDIN czekała w dużym przedpokoju, podczas gdy Celia Jonsson pomagała Oliverowi włożyć granatowy mundurek szkolny. Maria przestępowała niespokojnie z nogi na nogę i zastanawiała się, czy nie powinna pójść do pokoju Olivera, żeby przynieść stamtąd jego tornister. Nie bardzo wiedziała, czego Celia od niej chce.
Celia zapięła górny, lśniący guzik przy mundurku Olivera, odsunęła mu z czoła kosmyk ciemnych włosów i wyprostowała się.
– Mario – powiedziała łamanym szwedzkim. – Czy mogłabyś dziś odwieźć Olivera do szkoły? Mam coś do załatwienia. Możesz wziąć samochód pana Carstena, bo dzisiaj poszedł do pracy piechotą.
Jej polecenie zaskoczyło Marię, bo Celia zazwyczaj sama odwoziła syna do szkoły. Robiła to każdego ranka, ale dzisiaj była czymś podminowana. Pod oczami porobiły jej się cienie, usta miała mocno zaciśnięte.
Poprzedniego dnia wieczorem słyszała ich podniesione głosy. Chociaż mieszkanie było duże, a jej pokój znajdował się w pewnym oddaleniu od ich sypialni, hałas i tak docierał do niej przez ściany. Wywnioskowała, że powodem kłótni są wakacyjne plany. Carsten chciał spędzić urlop w domku letniskowym w Szwecji.
– Mario? – powiedziała znowu Celia.
Maria skinęła głową, wyszła na korytarz i podeszła do windy. Kilka razy nacisnęła guzik, żeby Celia widziała, że zamierza zjechać na dół.
Wolałaby nie odwozić Olivera, bo nadal miała problemy z przystosowaniem się do ruchu lewostronnego, a przejazd przez rondo wywoływał w niej wzmożoną nerwowość. Ale Celia nie zauważyła jej niepewnej miny. A może się nią po prostu nie przejmowała?
– Wyprowadź samochód z garażu, ja zjadę z Oliverem za kilka minut. Chcę tylko przynieść jego nowe rękawiczki.
Poprawnie po szwedzku mówi się „przyniosę rękawiczki”, a nie „chcę przynieść rękawiczki”, poprawiła ją w myślach Maria, ale nie powiedziała tego głośno. Włożyła kurtkę i odwróciła się do wyjścia.
– Hurry up, Oliver – zawołała Celia. – You mustn’t be late for school. You know what daddy will say.
Za drzwiami rozległ się lekki trzask. Przyjechała winda.
– No to my już jedziemy – powiedziała Maria.

Górne oświetlenie w garażu włączało się w chwili, gdy ktoś do niego wchodził. Kiedy jednak Maria wyszła z windy, nie zadziałało. Drzwi zatrzasnęły się automatycznie za jej plecami i wszędzie zrobiło się ciemno. Maria odwróciła się, żeby nacisnąć guzik i otworzyć drzwi, ale winda zdążyła już ruszyć.
Zrobiła krok do przodu i postawiła stopę na betonowej podłodze, aby w ten sposób uruchomić mechanizm sterujący oświetleniem, ale nic to nie dało. Czyżby wysiadł prąd? Jeśli tak, to winda też nie powinna działać. Coś się musiało popsuć w instalacji, ale nie miała pojęcia, gdzie znajduje się kontakt albo w którą stronę powinna pójść, żeby go znaleźć, bo w garażu panowały prawdziwie egipskie ciemności.
Samochód Carstena Jonssona stał za rogiem, w ostatnim rzędzie, pięćdziesiąt kilka metrów od niej. Sięgnęła do kieszeni po telefon, aby poświecić sobie latarką, ale znalazła jedynie paczkę gum do żucia i kilka pensów. Pewnie zostawiła komórkę w mieszkaniu.
Cofnęła się, aż poczuła plecami drzwi windy. Znowu znalazła się na niewielkim podwyższeniu.
Na szczęście światło prześwitujące przez jakąś szczelinę oświetlało miejsce, w którym znajdował się przycisk przywołujący windę. Maria nacisnęła go mocno i przez chwilę trzymała palec w tej pozycji, jak gdyby mogło to przyspieszyć powrót windy i jej jazdę na górę.
Kiedy ona przyjedzie, zastanawiała się.
Nagle usłyszała przytłumiony dźwięk. Trwało to tak krótko, że nie do końca była pewna, czy faktycznie coś słyszała. Mimo to metaliczny odgłos nadal dźwięczał w jej głowie, jak gdyby na ziemię spadło przed chwilą jakieś narzędzie – na przykład klucz francuski albo młotek.
Odwróciła się, próbując dojrzeć coś w ciemności, przywołać w myślach dźwięk, który przed chwilą usłyszała. Dobiegał z drugiej strony ściany, z miejsca, gdzie stał wóz Carstena.
Czyżby nie była w garażu sama?
– Jest tu kto?
Wstrzymała oddech. Stała nieruchomo, ale mimo to czuła, jak serce bije jej przyspieszonym rytmem.
– Jest tu kto? – zawołała ponownie, tym razem słabiej.
Nagle poczuła zapach benzyny. Wrażenie było takie, jakby się koło niej przesuwał. Doznanie trwało tak krótko, że nie zdążyła zareagować.
Jej oczy zaczęły się stopniowo przyzwyczajać do ciemności, teraz mogła już rozróżniać kształty i formy. Na kopertach stały samochody, same drogie marki. Mogłaby się bez problemu ukryć za jednym z nich.
Próbowała zapanować nad nerwami, ale serce biło jej tak mocno, że zaczęła gwałtownie oddychać. Pani Celia już pewnie na nią czeka. Powinna jak najszybciej wyjechać samochodem z garażu, bo inaczej Oliver spóźni się do szkoły.
Wzięła głęboki oddech i zacisnęła w dłoni kluczyki od samochodu.
Samochód Carstena stoi niedaleko, powinna go jakoś znaleźć w tych ciemnościach. Poczuła, że bluzka pod kurtką lepi jej się do ciała.
Zacisnęła zęby, zrobiła niepewny krok do przodu, a potem drugi.
Land rover stał na samym końcu, już prawie przy nim była. Mocno ściskała w dłoni kluczyki, stopniowo ogarniało ją uczucie ulgi.
Nagle znowu poczuła zapach benzyny. A może jej się zdawało?
Przekręciła głowę, żeby się upewnić, czy na pewno jest w garażu sama.
– Jest tam kto? – zawołała, chociaż instynkt jej podpowiadał, żeby siedziała cicho i nie ujawniała, gdzie się znajduje. W tym samym momencie usłyszała tamten dźwięk. Jakby coś powoli kapało na ziemię.
Wtedy ujrzała płomień. Chwilę później cały świat eksplodował, a na nią spadła chmura ognia i dymu.

Wtorek 30 kwietnia
Rozdział 2

MIEJSCE ZBIÓRKI wyznaczono przy Zajeździe w Sandhamn. Kiedy Julia przyszła tam z Norą, od razu puściła jej rękę. Ponad sto osób czekało, aż zacznie się przemarsz z pochodniami. Nora większość z nich znała, pozdrowiła kilku sąsiadów zajętych rozmową.
Wieczór był przyjemny, ale niezbyt ciepły. Po niezwykle mroźnej i długiej zimie nadal utrzymywał się chłód. Śnieg spadł już w listopadzie i leżał do kwietnia. Była to najdłuższa zima w Sztokholmie w ciągu ostatnich stu lat. Mróz skuł wodę lodem przy pomostach aż po samo dno, przejmujący chłód dokuczał mieszkańcom przez długie miesiące.
Nora zauważyła kątem oka, jak Adam i Simon biorą do ręki pochodnie i unoszą je w górę.
– Mamo, ja też chcę taką mieć – zawołała Julia, ciągnąc ją za rękę. Jasne włosy miała zaplecione w dwa cienkie warkoczyki, które wystawały jej zza uszu. Spoglądała na Norę z nadzieją w niebieskich oczach.
– Jesteś jeszcze za mała, żeby trzymać w ręce zapaloną pochodnię, córeczko – odparła Nora. – Musisz poczekać, aż będziesz taka duża jak twoi bracia.
Rozczarowana Julia zacisnęła usta, a Nora o mało nie wybuchnęła na ten widok śmiechem. Julia i Jonas mają wąskie górne wargi, które prawie natychmiast znikają, gdy któreś z nich wpada w złość. Twarz Julii odzwierciedlała różne stany – od złości po płacz. Górna warga wróciła na swoje miejsce i wyraźnie zaczęła drgać.
– Ja chcę pochodnię! – krzyknęła Julia, bijąc Norę po ręce.
– Ależ Julio! – zawołała Nora. – Tak nie wolno robić.
W tym momencie Adam podał Norze swoją pochodnię.
– Jeśli chcesz, mogę cię wziąć na barana – powiedział, po czym jednym ruchem poderwał Julię z ziemi i posadził ją sobie na barkach. Julia uśmiechnęła się z zadowoleniem i tym sposobem widmo katastrofy zostało zażegnane. Adam podszedł do kilku kolegów i wdał się z nimi w rozmowę, podczas gdy Julia zwisała mu na ramionach jak worek ziemniaków.
Nora obserwowała dwójkę swoich dzieci – najstarsze i najmłodsze – i czuła, jak przepełnia ją fala miłości. Wzruszyła się tak bardzo, że chociaż stała w tłumie ludzi, oczy zaszły jej łzami.
Kochane dzieciaki. Kochana Julia. Urodziłam córkę, jestem matką trojga dzieci.
Podszedł do niej Jonas i przerwał jej rozważania.
– Są tacy kochani – powiedział, po czym skinął głową Adamowi i Julii.
Nora pochyliła się ku niemu.
– On się czuje czasem taki dorosły – powiedziała.
Adam skończy niedługo drugą klasę liceum. Jest zwykłym hałaśliwym nastolatkiem, ale czasem potrafi się zamienić w troskliwego młodego mężczyznę.
– To dowodzi, że dla Simona też jest nadzieja – dodała.
– Nie byłoby to wcale takie złe.
Czy Jonas jest aż tak zmęczony Simonem? To do niego niepodobne, chociaż Simon nieustannie nadużywa ich cierpliwości. Promienny drobny chłopiec zamienił się z czasem w mrukliwego trzynastolatka, który większość czasu spędza przed telewizorem.
Ostatniej zimy Nora próbowała jakoś zgrać przekorę trzyletniej Julii z marudzeniem Simona. Nie było to takie proste i czasem się zastanawiała, czy nie jest już za stara, żeby się użerać z dziećmi.
– Chyba niedługo ruszymy? – zauważył Jonas, patrząc w kierunku kobiety ze Stowarzyszenia Przyjaciół Sandhamn, które zorganizowało pochód. Kobieta pełniła funkcję mistrza ceremonii. Przed chwilą wzięła do ręki megafon, żeby ogłosić początek uroczystości.
Jonas odwrócił głowę. Jego włosy nadal były brązowe, bez cienia siwizny. Tylko ja muszę stosować toning, pomyślała Nora, co znowu przypomniało jej o różnicy wieku. W tym roku Jonas skończy trzydzieści dziewięć lat, ona czterdzieści sześć.
Kobieta pełniąca funkcję mistrza ceremonii zaintonowała jakąś pieśń i pochód w końcu ruszył. Minął kawiarnię w Strindbergsgården i wszedł na teren starówki. Celem marszu była Fläskberget – plaża w północnej części wyspy, gdzie już niedługo zapłoną ogniska, aby w święto Walpurgii powitać nadejście wiosny.
Nora nadal trzymała w ręce pochodnię Adama. Uniosła ją wysoko nad głowę, żeby nikogo nie poparzyć. Uważała, że marsz przez ciasne uliczki ze stuletnią drewnianą zabudową był prawdziwym szaleństwem. Niewiele potrzeba, żeby wybuchł pożar. Jedyny wóz strażacki, jaki jest na wyspie, nie na wiele by się przydał. Ale cóż, tradycja to tradycja.
Kiedy dotarli do plaży, ognisko już płonęło. Ogień sycił się pochodniami, które uczestnicy marszu rzucili na stos. W błękitne niebo biły pomarańczowo-żółte płomienie. Daleko od brzegu po lśniącej jak lustro wodzie płynął biały statek obsługujący linię do Vaxholmu. Powietrze było czyste i rześkie.
– A teraz zaśpiewajmy razem z chórem piosenkę o nadejściu wiosny – zawołał starszy mężczyzna, który przejął mikrofon.
Nora zaczęła szukać wzrokiem Simona i po chwili dostrzegła go po drugiej stronie ogniska. Stał tam razem z kolegami. Pomachała mu, ale jej nie zauważył. W tym momencie do Nory i Jonasa podszedł Adam. Julia nadal siedziała mu na ramionach.
Nagle przy ognisku rozległ się trzask i do wody wpadł snop iskier. W granatowym mroku przypominały chmurę robaczków świętojańskich.
Julia wyciągnęła do Nory ręce, jakby chciała jej dać znak, że chce już zejść na ziemię. Nora wzięła ją na ręce i mocno objęła. Czuła ciepło bijące od małego ciałka, zapach jasnych, pięknych włosów.
Kochana Julia, pomyślała.

Jonas wziął Julię na ręce. Miała zmęczone oczy, do ust włożyła kciuk.
– Powinniśmy już chyba wracać – powiedział niezbyt głośno Jonas, spoglądając na ich willę stojącą kilkaset metrów od miejsca, w którym się znajdowali. Wyglądała jak latarnia morska na wzgórzu Kvarnberget.
Robiło się coraz ciemniej. W oknach na dolnej kondygnacji jaśniało ciepłe światło. Wychodząc z domu, zostawili kilka zapalonych lampek.
– Idź i nie czekaj na mnie – zaproponowała Nora. – Zobaczę, co z Simonem, i spytam, jak zamierza spędzić resztę wieczoru.
Od momentu, w którym widziała go ostatni raz, upłynęło trochę czasu. Przed południem Simon oznajmił jej ze stanowczą miną, że nadeszły nowe czasy i zamierza żyć z nimi w zgodzie. W zwykłe dni będzie wracał do domu o północy, w weekendy o pierwszej w nocy.
Nora nie chciała się na to zgodzić. Północ to zbyt późna pora jak na trzynastolatka. O wracaniu o pierwszej w nocy nie było w ogóle mowy. Na widok jej reakcji Simon od razu spochmurniał. Jeśli wszyscy jego koledzy mogą wracać do domu tak późno, to dlaczego on ma być wyjątkiem?
Nora próbowała go odnaleźć w blasku ogniska rozpalonego na skraju plaży. Zamieniło się w stos żaru, z którego wystawały pojedyncze, zwęglone gałęzie.
Simona nigdzie nie zauważyła, ale trochę dalej stała Eva Lenander, mama Fabiana, który był najlepszym kolegą Simona na wyspie. Eva czekała cierpliwie, aż jej czarny pudel Marco załatwi na skraju lasu swoją potrzebę. W ręce trzymała reklamówkę.
– Widziałaś chłopców? – spytała Nora.
Eva pokręciła głową.
– Chyba już poszli. Fabian wspomniał, że wybierają się do Richardsonów.
Nora dobrze ich znała, bo Richardsonowie też mieli syna w wieku Simona. Mieszkali koło kaplicy, kilka minut piechotą od ich willi.
– No cóż, w takim razie przynajmniej będę wiedziała, gdzie jest – powiedziała Nora.
Westchnęła i odgarnęła z czoła kosmyk włosów.
– Simon też mógł do mnie przyjść. Nic by mu się nie stało, gdyby mi wcześniej powiedział, dokąd się wybiera.
Eva się roześmiała. Dołek na jej lewym policzku zamienił się w głęboką zmarszczkę.
– A czy ty myślisz, że Fabian zachowałby się inaczej, gdybym go nie dorwała, zanim zniknął? Ostatnio niczego się nie mogę od niego dowiedzieć. Ciągle słyszę tylko niezadowolone burczenie i widzę skwaszoną minę.
Eva wypowiedziała te słowa z uśmiechem. Nora pocieszała się, że nie jest jedyną matką, która uważa, że jej nastoletni syn ma muchy w nosie.
– Słyszałaś ostatnie plotki? – spytała z nadzieją w głosie Eva.
Zimą obcięła włosy i trochę je rozjaśniła. Takie uczesanie bardzo pasowało do jej twarzy, bo podkreślało jej oczy, a nie zaokrąglone policzki.
Nora zastanawiała się gorączkowo, czy coś jej umknęło. Ostatniej wiosny rzadko bywała w Sandhamn, bo większość weekendów Simon spędzał na treningach z drużyną piłkarską.
– Ktoś zaczął się budować w Fyrudden – wyjaśniła Eva. – Nigdy byś nie zgadła, ile musiał zapłacić za działkę.
Nora nawet nie wiedziała, że duży fragment plaży w południowo-zachodniej części wyspy był wystawiony na sprzedaż.
– Domyślam się, że ty coś wiesz? – spytała. Z trudem powstrzymywała ciekawość, chociaż wolała tego po sobie nie pokazywać.
Eva uniosła ręce i rozstawiła szeroko palce.
– Tyle razy dwa – odparła i czekała na reakcję Nory.
– Dwadzieścia milionów? – zawołała Nora. – Nie żartujesz? Przecież to kupa forsy.
– Tak słyszałam. Wiem o tym z tak zwanego pewnego źródła.
– I kto tyle zapłacił?
– Nie znam ich nazwiska, ale to jacyś Szwedzi z zagranicy.
Jakżeby inaczej, pomyślała Nora.
– Z tego, co wiem, mieszkają w Londynie. Sprawa stała się głośna od ostatniej jesieni, chcą zbudować w Fyrudden ogromną chałupę. Koszty samej budowy też pewnie nie są takie małe. Podobno mają skończyć latem.
Nora skierowała wzrok w stronę starych rybackich szop stojących poniżej Kvarnberget. Przypomniały jej się czasy, gdy mieszkańcy wyspy musieli łowić ryby, żeby w ogóle mieć co włożyć do garnka. Szopy były przeznaczone do przechowywania sieci i sprzętu rybackiego. Większość z nich przerobiono z czasem na domki wypoczynkowe albo sauny. Zjawisko nie było nowe, ale ją nastrajało pesymistycznie.
– Czy to znaczy, że pani Sjöberg w końcu zmarła? – spytała Nora.
W Fyrudden nikt od dawna nie mieszkał. Wdowa, która była właścicielką działki, ostatnie dziesięć lat spędziła w szpitalu. W tym czasie jej stary dom podupadł. Ida Sjöberg musiała mieć w dniu śmierci ze sto lat.
– Tak – potwierdziła Eva. – To się stało zimą, rok temu. Do transakcji musiało dojść już wtedy, ale dopiero teraz sprawa wyszła na jaw. Ida zmarła bezpotomnie, więc największą korzyść odniosą dzieci jej rodzeństwa.
Rozmowę przerwał im Marco, który zdążył już obwąchać wszystko, co się dało, i teraz szarpał niecierpliwie za smycz. Nora zerknęła na zegarek.
– Muszę wracać – powiedziała, obejmując przyjaciółkę na pożegnanie. – Inaczej Jonas zacznie się o mnie niepokoić. Dobranoc. Jeśli przypadkiem zobaczysz mojego syna, przekaż mu, że ma wrócić do domu przed jedenastą.
Nad wyspą zaległy kompletne ciemności. Tylko na zachodzie, w miejscu, gdzie słońce skryło się za horyzontem, widać było lekką łunę. Niebo było całe rozgwieżdżone. Nora trzęsła się z zimna. Do domu wracała nadmorską alejką.
A więc Fyrudden zostało sprzedane… No cóż, kiedyś w końcu musiało do tego dojść. Działka była ogromna, jedna z największych na wyspie. No i to fantastyczne położenie – w południowej części. Dużą część nieruchomości stanowiła plaża. Cały teren miał oczywiście wielką wartość, chociaż cena wymieniona przez Evę wydawała się ogromna.
W dawnych czasach nie było mowy o grodzeniu działek. Dla wszystkich było oczywiste, że należy szanować stare obyczaje, co oznaczało, że każdy miał swobodny dostęp do wszystkich plaż.
Czy teraz też wolno będzie chodzić na spacery po plaży, sycąc oczy pięknym widokiem? Kto wie, na jaki pomysł wpadną nowi właściciele, gdy się tam urządzą.
Jedna rzecz wydaje się pewna: jeśli spróbują odgrodzić się od wszystkich płotem, aby chronić w ten sposób swoje życie prywatne, dojdzie do wojny.

 
Wesprzyj nas