Trzymający w napięciu literacki thriller “Milion kropli” to także pełna emocji opowieść o zdradzonych ideałach, wiecznej miłości, odwlekanej zemście i o tym, jak nieubłagany potrafi być los.


Milion kropliGonzalo Gil, niespełniony zawodowo prawnik, wiedzie życie, w którym czuje się obco. Codziennie zmaga się z manipulacjami wszechobecnego i niezwykle wpływowego teścia.

Monotonną egzystencję mężczyzny przerywa pewnego dnia tragiczna wieść. Gonzalo dowiaduje się, że Laura, siostra, z którą od lat nie miał kontaktu, popełniła samobójstwo. Jej śmierć sprawia, że krucha równowaga, którą jako mąż i ojciec starał się dotąd utrzymywać, zostaje poważnie zagrożona.

Kiedy Gonzalo postanawia zbadać przyczyny samobójczej śmierci siostry, dowiaduje się, że podejrzewano ją o torturowanie i zamordowanie rosyjskiego mafiosa, który wcześniej porwał i zabił jej synka.

To, co na początku wydawało się zemstą, okazuje się początkiem drogi, która prowadzi Gonzala w głąb rodzinnej, nieznanej dotąd przeszłości. Mężczyzna odkrywa fascynującą historię swojego ojca, Elíasa Gila, bohatera walki z faszyzmem, który jako młody inżynier wierzący w ideały rewolucji wyjechał z Asturii do ZSRR, gdzie został aresztowany i zesłany na straszliwą wyspę Nazino. Potem zaś stał się kluczową postacią najmroczniejszych lat w dziejach Hiszpanii.

***

Powieść godna podziwu.
Philippe Lemaire, Onlalu.com

Głęboki, ujmujący kryminał.
Bernard Lehut, RTL

Víctor del Árbol – powieściopisarz, laureat licznych nagród literackich w Hiszpanii i poza jej granicami. Uznawany za jednego z najwybitniejszych reprezentantów współczesnej hiszpańskiej sceny literackiej. Urodził się w Barcelonie w 1968 roku jako najstarszy z szóstki rodzeństwa. Przez pięć lat kształcił się w seminarium duchownym, po czym podjął studia historyczne na Uniwersytecie w Barcelonie. W latach 1992-2012 pracował jako urzędnik państwowy. Doświadczenie to uważa za jedno z najważniejszych źródeł inspiracji dla swojej twórczości. Obok “Niezagojonych ran”, wydanych w Hiszpanii w 2013 roku, Victor del Árbol opublikował powieści “El peso de los muertos” (2006), nagrodzony Le Prix du polar Européen “Smutek samuraja” (2011) oraz “Milion kropli” (2014).

Víctor del Árbol
Milion kropli
Przekład: Joanna Ostrowska
Wydawnictwo Sonia Draga
Premiera: 31 maja 2017
 
 

Milion kropli


Wstęp
Początek października 2001 roku

Po deszczu krajobraz wyglądał jak narysowany grubą kreską, kolory lasu stały się bardziej rozmyte. Wycieraczki uderzały w szybę od prawej do lewej mniej desperacko, niż kiedy godzinę wcześniej wyjeżdżali z Barcelony. Przed nimi wznosiły się góry, które teraz, o zmierzchu, były już tylko majaczącą w oddali ciemną bryłą. Młody mężczyzna prowadził ostrożnie, wpatrzony w szosę, która zwężała się po każdym kolejnym zakręcie, w miarę jak pięła się w górę; cementowe słupki wyznaczające drogę nie wyglądały na solidne zabezpieczenie przed głęboką przepaścią otwierającą się po prawej stronie. Kierowca spoglądał od czasu do czasu we wsteczne lusterko i pytał chłopca, czy nie jest mu niedobrze. Rozespany malec kręcił głową, był jednak blady i co chwila przykładał czoło do szyby.
– Już niedaleko – powiedział mężczyzna, żeby podnieść go na duchu.
– Mam nadzieję, że nie zwymiotuje; tapicerka jest nowa.
Ochrypły głos Zinowiewa sprawił, że mężczyzna znów skupił całą uwagę na drodze.
– Ma zaledwie sześć lat.
Zinowiew wzruszył ramionami. Olbrzymią dłonią z wytatuowanym pająkiem, podobnym do tego, który zakrywał mu pół twarzy, sięgnął po zapalniczkę w desce rozdzielczej i przytknął ją do papierosa.
– Tapicerka ma zaledwie trzy i jeszcze ją spłacam.
Wzrok mężczyzny spoczął na moment na telefonie komórkowym leżącym w przegródce pod radiem. Wyciszył go na wszelki wypadek, ale Zinowiew zauważy, jeżeli rozświetli się ekran.
Szosa przeszła w wysadzaną drzewami drogę prowadzącą do doliny. Miejsce to nazywano jeziorem, choć w rzeczywistości był to mały zbiornik wodny zasilający wybudowaną w latach czterdziestych elektrownię. Latem przyjeżdżali tu turyści spragnieni spędzenia czasu na łonie natury. Z biegiem lat powstały nieco lepsze dojazdy, wybudowano też hotelik z łupkowym dachem, kamienną fasadą, huśtawkami i kawiarnią. Jednak w październiku budka strażnika leśnego była zamknięta, zniknęli wycieczkowicze, których można by obsługiwać w małym baraku z reklamą coca-coli, a plastikowe krzesła piętrzące się przy zakratowanych drzwiach kawiarni przedstawiały smutny widok.
Mężczyzna zatrzymał samochód tak blisko brzegu, że przednie koła delikatnie musnęły wodę. Wyłączył silnik. Po północnej stronie, na zagrodzonym terenie oznaczonym wielkimi tablicami informacyjnymi Ministerstwa Rozwoju, stały ciężkie maszyny. Zamierzano osuszyć jezioro i wybudować w tym miejscu luksusowe osiedle. W planach były domy szeregowe z basenami, otaczające duże pole golfowe. Zaczęto już karczować i znakować drzewa w lasku na brzegu jeziora – pośród żelastwa, betonu i gór piasku piętrzyły się zwalone byle jak pnie. Panowała kompletna cisza, nie licząc wycia wiatru potrząsającego jodłami i nieustannego stukotu niedomkniętej okiennicy w hotelu. Krople deszczu spadały na powierzchnię jeziora, tworząc delikatne fale. Wszystko to wydawało się nierealne.
Zinowiew otworzył drzwi. Kiedy młody mężczyzna chciał zrobić to samo, powstrzymał go.
– Ty tu zaczekaj.
– Lepiej z tobą pójdę. Chłopiec ufa tylko mnie.
– Powiedziałem, żebyś tu zaczekał.
Zinowiew otworzył tylne drzwi i poprosił chłopca, żeby wysiadł. Starał się być miły, ale nie przywykł do tego rodzaju subtelności. W dodatku jego głos i wytatuowana twarz budziły strach. Malec wybuchnął płaczem.
– Nic ci się nie stanie. Idź z nim – zachęcił go młody mężczyzna, siląc się na uśmiech.
Patrzył, jak Zinowiew prowadzi chłopca za rękę ku szarej tafli jeziora. Kiedy malec odwrócił głowę w stronę samochodu, przyjaźnie mu pomachał. Przez poruszające się wycieraczki dostrzegł drewniany pomost i taras widokowy. Zrobiło się już niemal zupełnie ciemno. Łamiąc zakaz, wysiadł z samochodu i ruszył za Zinowiewem. Opadłe liście szeleściły pod jego stopami, wilgoć przenikająca przez podeszwy butów szybko przemoczyła mu skarpetki. Kiedy dotarł do punktu widokowego, zobaczył szerokie plecy Zinowiewa. Trzymał ręce w kieszeniach, a nad jego ramieniem unosiła się spirala niebieskawego dymu. Odwrócił się powoli i z niesmakiem spojrzał na mężczyznę.
– Powiedziałem ci, żebyś zaczekał w samochodzie.
– Nie musimy tego robić, na pewno jest inny sposób.
Zinowiew wyjął z ust papierosa i dmuchnął na tlącą się końcówkę.
– Już po wszystkim – powiedział i ruszył w stronę auta.
Mężczyzna podszedł do brzegu pomostu. Gładka tafla jeziora błyszczała niczym mosiądz. „Chodź – wzywała go ciemna toń. – Chodź, zapomnijmy o wszystkim”.
Chłopiec unosił się na powierzchni twarzą do wody. Wyglądał jak rozgwiazda. Krople deszczu, miliony kropli, uderzały w jego ciało, które powoli zaczęło opadać na dno.

Minęło osiem miesięcy. W tym momencie Zinowiew skupiał się wyłącznie na własnym oddechu. Lubił biegać rano, pokonywał w niezłym tempie osiem albo dziesięć kilometrów, dopingowany płynącą ze słuchawek muzyką (tamtego ranka Dziadkiem do orzechów Czajkowskiego). Kiedy biegł, przychodziły mu do głowy myśli niemożliwe do wyrażenia konkretnymi zdaniami. Rozmyślał o wszystkich tych ludziach, którymi mógł być, gdyby nie był tym, kim jest.
Całą winę ponosiły pająki. Najbardziej skrywany lęk Zinowiewa miał korzenie w pewnej piwnicy z dzieciństwa – zimnej, pełnej pajęczyn spiżarni. W mroku żyły tysiące pająków, małych lub wręcz mikroskopijnych. Czuł w ciemnościach, jak wspinają mu się po nogach, rękach, szyi, ustach. Na darmo próbował je strząsnąć, ich odnóża macały jego skórę jak włochate palce, chcąc owinąć go w pułapkę z lepkiego jedwabiu. Gdyby nie tamta piwnica, prawdopodobnie byłby teraz innym człowiekiem. Nauczył się pokonywać swoje lęki, zmieniać strach w siłę. Wytatuowanie sobie pajęczyny było jak list intencyjny – co cię nie zabije, to cię wzmocni.
Ostatni odcinek trasy był najtrudniejszy. Kiedy dostrzegł we mgle dom, zacisnął zęby i przyspieszył. Zza ogrodzenia dobiegło go znajome ochrypłe szczekanie Lionela, jego doga argentyńskiego.
– Nie jest źle, nie jest źle – powiedział do siebie, łapiąc oddech, i zatrzymał stoper zegarka. Walące serce uspokajało się, aż odzyskało równy rytm. Otworzył furtkę prowadzącą do posesji i przyjaźnie szturchnął nogą Lionela. Dog jeszcze trochę utykał. Podczas ostatniej walki ten przeklęty amerykański staffordshire terier niemal wyrwał mu tylną łapę. Zinowiew pogłaskał psa po kwadratowym łbie o potężnej szczęce. Powinien się go pozbyć. Na co mu, do diabła, pies do walki, który nie może już walczyć? Sęk w tym, że go polubił.
– Co powiesz, stary wojowniku? Mieliśmy dziś jakichś gości?
Podszedł do drzwi i usiadł na schodku, szukając w saszetce papierosów. Lubił sobie zapalić, zanim jeszcze odzyskał normalne tętno. Tytoń wdzierał się do płuc niczym lawina. Otarł pot rękawem bluzy i wypuścił z ust duży obłok dymu. To był dobry pomysł, żeby wynająć ten dom. Stał na uboczu, w spokojnej okolicy, pośród sielskiego, wiejskiego krajobrazu. Nawet z punktu widokowego na wzgórzu trudno było go dostrzec w gęstym sosnowym lesie. A jeśli już ktoś przypadkiem zabłądziłby w pobliże ogrodzenia, Lionel wiedziałby, jak go zniechęcić do kontynuowania przechadzki. Gdyby jednak i to nie wystarczyło, no cóż, wtedy musiałby użyć glocka trzymanego za telewizorem.
Zdjął zabłocone adidasy i przeszedł po skrzypiącej drewnianej podłodze. Przez wilgotne skarpetki przenikało ciepło bijące od rozpalonego kominka. Włączył telewizor i uśmiechnął się na widok kanału z kreskówkami. Uczył się angielskiego z seriali Disneya, ale też naprawdę lubił tę olbrzymią mysz. Za każdym razem, kiedy na nią patrzył, ze zdziwieniem myślał, że on także miał kiedyś osiem lat. Od tamtej pory minęło dużo czasu. Zbyt dużo. Oderwał wzrok od plazmowego ekranu i poszedł do kuchni przygotować sobie koktajl proteinowo-węglowodanowy. Nawet tu docierały do niego dźwięki z telewizora.
Mimo to nagle usłyszał głuche warknięcie psa. Cofnął się do holu i zobaczył, że zapomniał zamknąć drzwi. Dog siedział ze zjeżoną na grzbiecie sierścią i warczał, patrząc na ogrodzenie. Zinowiew głośno westchnął.
– Co się dzieje, Lio…?
Pierwsza kula rozerwała na kawałki pierś psa, który wyleciał w powietrze z gardłowym jękiem, po czym upadł u stóp swojego pana. Potężny strzał z obrzyna, oddany z bardzo bliskiej odległości. Zinowiew rzucił się do telewizora po glocka. Nie zauważył, że Miki właśnie podarował Mini bukiet róż. Chwycił pistolet. Zdążył się jeszcze odwrócić. Gdyby nie chwila wahania, miałby czas, żeby dobrze wycelować. Ale przez ułamek sekundy stał bez ruchu, szeroko otwierając usta. Na jego twarzy malował się wyraz zdziwienia i żalu.
– Ty?
Odpowiedziało mu jedynie zimne spojrzenie. Spojrzenie, które nie pozostawiało miejsca na wątpliwości odnośnie do tego, co zaraz nastąpi. Zanim Zinowiew zdążył zareagować, dostał kolbą strzelby w sam środek czoła.

Ile zakończeń może mieć ludzkie życie? Wszystkie, jakie tylko człowiek zdoła sobie wyobrazić. Przez głowę Zinowiewa przemknęły najgorsze przeczucia, kiedy otworzył oczy i zdał sobie sprawę, że twarz ściska mu wełniany kaptur. Kłaczki wchodziły mu do ust, czuł, że się dusi. Kaptur śmierdział potem. Bolały go ramiona i nogi. Został rozebrany do naga i w nienaturalnej pozycji przykuty kajdankami do jakiegoś słupa czy belki. Ciężar całego ciała utrzymywały nadgarstki, stopy ledwo dotykały wilgotnej podłogi. Wisząc jak kiełbasa, czuł, że ma zerwane włókna mięśniowe, a metal kajdanek wrzyna mu się w skórę.
– Nie trzeba było go zabijać. To było tylko bezbronne dziecko.
Głos, który rozbrzmiał za plecami Zinowiewa, sprawił, że jego ciało napięło się, jakby wsadzono mu w kręgi pręt. Zaczął się pocić i drżeć. Najgorsze zawsze może ulec pogorszeniu. Przeszedł go dreszcz, gdy poczuł na plecach coś zimnego i ostrego. Nóż.
– Ilu osobom wstrzyknąłeś już swoją truciznę? Najpierw je paraliżujesz, żeby nie mogły się ruszać, kiedy będziesz się nad nimi pastwił?
„Opanuj się. Opanuj. Chce cię tylko nastraszyć”. Zinowiew uczepił się tej myśli. Pierwsze cięcie maczety wyprowadziło go z błędu. Szybkie, między żebrami. Zacisnął zęby. „Nie krzycz. To tylko ból”.
– Niewinni nie boją się potworów, wiedziałeś o tym? Dzieci nie boją się zła.
Zinowiew poczuł ostrze maczety przesuwające się w dół po obojczyku, w stronę sutka.
– Chciałbym, żeby to trwało długo. Wyświadcz mi przysługę i nie umieraj od razu.
Zinowiew zrozumiał, że jego śmierć będzie okrutna, jakby wrócił do tamtej piwnicy z dzieciństwa, gdzie czekały na niego pająki. Miliony pająków.
Wytrzymał, ile był w stanie. W końcu jednak wydał z siebie krzyk, którego nikt nie mógł usłyszeć.

Laura obserwowała kawałki drewna wyrzucone na piasek, plastikowe butelki i śmieci, w których mewy grzebały zapamiętale niczym sępy w padlinie. Nocny przypływ zostawił na brzegu wszelakie świństwa. Nie był to specjalnie idylliczny widok, ale podobał jej się ten nagi krajobraz, wolała go od panującego latem gwaru, parasoli, awionetek z reklamowymi transparentami krążących w powietrzu niczym dokuczliwe muchy na jej balkonie.
Odwróciła głowę w stronę sypialni i zobaczyła, że on nadal śpi w skłębionej pościeli. Usiadła w nogach łóżka i przyglądała mu się przez kilka minut. Przedstawił jej się? Pewnie tak, ale zapomniała jego imię, zanim zdążyła się go nauczyć.
Wydarzenia ubiegłej nocy nie składały się jeszcze w jej głowie w wyraźną całość. Piła do późna, on od razu do niej podszedł, niczym drapieżnik, któremu wystarczy rzut oka, by wyłowić ofiarę z całego stada. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, był seks w pomieszczeniu z bankomatami. Rozerwał jej zapięcie od stanika i ugryzł w sutek. Kontynuowali w taksówce, potem tutaj. Na szafce nocnej zostały resztki kokainy. Leżała tam także jej obrączka. Zawsze ją zdejmowała, kiedy szła do łóżka z innym. Nie miała powodów, żeby to robić – koniec końców Luis ją rzucił, nie przywykła jednak jeszcze do jego nieobecności.
Wysunęła nogę i potrząsnęła łydką śpiącego królewicza. Nawet się nie poruszył, wydał jedynie cichy jęk niemowlęcia, które zaśliniało jej pościel. W pokoju pachniało wyschniętą spermą. Sądząc po zadrapaniach na jego plecach, to musiał być dobry seks. Szkoda, że niczego nie pamiętała.
– Posłuchaj, Adonisie, na pewno masz gdzie dalej sobie pochrapać, a ja muszę załatwić parę spraw. – Uśmiechnął się, nie otwierając oczu. Wyciągnął rękę, próbując złapać Laurę za nadgarstek, ale uwolniła się od jego niepewnych palców. Jeden błąd na noc wystarczy. Postanowiła dać mu jeszcze trochę czasu i wziąć prysznic. Zamknęła się w łazience, odkręciła kran i zdjęła przed lustrem koszulkę i majtki. Wyglądała żałośnie, nie tylko dlatego, że począwszy od pewnego wieku, nocne ekscesy kosztują znacznie więcej niż wówczas, kiedy ma się dwadzieścia lat. Sposób, w jaki patrzyły na nią jej oczy, wskazywał na znacznie dotkliwszą porażkę niż seks z nieznajomymi, nadużycie alkoholu czy narkotyków.
– Mogę wejść? Zaraz się zeszczę.
Laura otworzyła drzwi i wpuściła go do łazienki. Spojrzała na jego penisa we wzwodzie i nie poczuła żadnego podniecenia, wyłącznie lekkie mdłości.
– Sikaj na siedząco. Nie chcę, żebyś zalał sedes swoim wężem.
Dziwnie było dzielić tak intymne rzeczy, jak higiena, łazienka, wydalanie, z mężczyzną, który nie jest Luisem. Kiedy zamieszkali razem, zaskoczyła ją jego mania, żeby zamykać od środka drzwi w łazience, kiedy chciał się wypróżnić. Jej nie przeszkadzało, że może go zobaczyć siedzącego na sedesie z majtkami na łydkach, on natomiast miał z tym problem, jakby ta jego strona nie pasowała do weekendowych wyjazdów na narty, kolacji w drogich restauracjach, wieczorów w teatrze Liceu czy sposobu, w jaki kochał się z nią na katamaranie cumującym w zatoce w Cadaqués. Luis nigdy nie zrozumiał, że nie musi być doskonały, żeby go kochała. Teraz była wręcz pewna, że to właśnie jego słabości trzymały ją przy nim przez te wszystkie lata.
Nieznajomy zrozumiał, że to nie na niego patrzą szare oczy Laury. Nadszedł czas, by zebrać swoje ubrania i wyjść, zanim gorycz, która zaczynała wypływać na jej ładne usta, zamieni się w coś znacznie gorszego.
– Ubieram się i spadam.
– I o to chodzi.
Laura weszła pod prysznic i zaciągnęła zasłonę w kwiaty. Ledwo się mieściła na wyłożonym małymi płytkami prostokącie, mimo to ubiegłej nocy jakimś cudem byli tutaj oboje. Na kafelkach widniały odciski czterech dłoni. Z żołądkiem ściśniętym z powodu mdłości wytarła ślady i odkręciła kran.

 
Wesprzyj nas