“Wilcza godzina” jest wspaniałą steampunkową powieścią awanturniczą. Mamy tu wszystko, co potrzeba, a nawet jeszcze więcej.


Wilcza godzinaWilno A.D. 1905

Wynalazek alchemików z Uniwersytetu Wileńskiego wywrócił życie w Europie do góry nogami. Teraz między miastami Aliansu latają potężne sterowce, po ulicach jeżdżą karety parowe, porządku pilnują golemy, a mechanicy konstruują automatony.

Wilno wyrwało się ze szponów Imperium Rosyjskiego i stało się wolnym miastem – ośrodkiem postępu, nauki i mistyki. A teraz grozi mu niebezpieczeństwo.

Tajemnice alchemiczne, przebiegli szpiedzy, tajne organizacje, miłosne intrygi, przerażające morderstwa, okrutne potyczki w wileńskiej przestrzeni powietrznej, ponure podziemia i dobrze znane postaci historyczne przedstawione w nowym świetle. Przygotujcie się na grozę i niebezpieczeństwa w pierwszej litewskiej powieści steampunkowej!

Śledźcie wydarzenia i czekajcie, aż wybije… WILCZA GODZINA

***

Do niezwykle barwnych realiów przełomu XIX i XX wieku Tapinas dokłada jeszcze kilka kolorów. W jego powieści spotykają się technika i alchemia, mistyka, magia i wielka polityka. Wyrazista, steampunkowa mozaika, podkreślająca charakter ówczesnej Europy.
Wioletta Myszkowska, Program III Polskiego Radia

Niezwykłe wynalazki, sterowce, automatony i Kraków pod panowaniem Potockich, zaprzęgający fabryczną Nową Hutę do trybów przemysłowej rewolucji – to wszystko składa się na fantastyczne otwarcie świetnej steampunkowej sagi.
Krzysztof M. Maj, redaktor naczelny „Creatio Fantastica“

Wilcza godzina jest wspaniałą steampunkową powieścią awanturniczą. Mamy tu wszystko, co potrzeba, a nawet jeszcze więcej. Pełna rozmachu wizja alternatywnej Europy z Wilnem jako kosmopolitycznym miastem-państwem zachwyca od pierwszych stron.
Adam Wieczorek, Interia

Andrius Tapinas
Wilcza godzina
Przekład: Laurynas Candravičius
Wydawnictwo SQN
Premiera: 5 lipca 2017
 
 

Wilcza godzina


I

Sankt Petersburg
marzec 1870 roku

Marszałek Rady Państwowej imperium rosyjskiego wielki książę Konstanty Nikołajewicz ciężko westchnął. Ściągnąwszy binokle, potarł ściśnięty przez nie nos, odwrócił się od okna i spojrzał na mężczyzn siedzących w miękkich fotelach.
– Co jeszcze, Dymitrze Martynowiczu? – zwrócił się do sekretarza państwowego, długobrodego Solskiego. – Muszę się śpieszyć na posiedzenie Rady, już się niecierpliwią.
– Ostatnie pytanie, Wasza Imperatorska Wysokość – pośpieszył z odpowiedzią Solski – ostatnie, ale najbardziej… – Doświadczony dyplomata w samą porę się zamknął i nie wypaplał czegoś niepotrzebnego. Skierował wzrok na Michaiła Christoforowicza Reiterna, ministra finansów imperium, beztrosko bawiącego się srebrnym otwieraczem do listów. Lepiej, żeby on mówił.
Minister Reitern podniósł głowę, odłożył srebrną zabawkę i poprawił białą muszkę dopasowaną do swojej śnieżnobiałej koszuli.
– Wciąż nieomówione pozostało zagadnienie przekazania miast, Wasza Imperatorska Wysokość – przemówił spokojnym głosem. – A to ważne, już dłużej tego odkładać nie możemy.
– Czyżby? – zagrzmiał groźnie wielki książę, ciężko siadając na krześle. – My, imperium, czegoś nie możemy? Ktoś nam, imperium, nie pozwala? Wstrzymuje naszą rękę? I kto jest tym nikczemnikiem?
Poza Konstantego Nikołajewicza wskazywała, że jest bardzo niezadowolony. Jakby przytakując gospodarzowi, ukochany spaniel księcia, przeciągnąwszy się na miękkim perskim dywanie, uniósł łeb i szczeknął.
Siedzący w fotelach mężczyźni drgnęli z niepokojem. Jedynie minister Reitern zachował spokój. Już prawie dwadzieścia lat był jednym z najbliższych i najbardziej zaufanych ludzi wielkiego księcia i wiedział, kiedy należy milczeć, a kiedy można otworzyć usta.
– Ruble, Wasza Imperatorska Wysokość, ruble – powiedział. – A jeśli pozwolicie sprecyzować, to ich brak nie pozwala nam działać. Wszyscy tu obecni doskonale wiedzą, że reformy ekonomiczne Jego Imperatorskiej Mości Cara Aleksandra II, niech go chroni Bóg, kosztowały kraj całkiem… niemało. Nasz handel chyli się ku upadkowi i jeśli szybko nie wspomożemy rubla, wkrótce nic z niego nie zostanie. Dług państwowy jest nie do udźwignięcia. Póki co zagraniczne banki jeszcze udzielają nam pożyczek, ale do rąk własnych otrzymujemy jedynie połowę sumy, a procent płacimy od całości. Produkcja…
– Ykhm… – chrząknął z niezadowoleniem minister spraw wewnętrznych Aleksander Jegorowicz Timaszew. W przeciwieństwie do Reiterna nie odznaczał się ani taktem, ani skromnością. I obecnie, naśladując wielkiego księcia, siedział w fotelu z piersią obwieszoną migoczącymi orderami. – Pozwólcie spytać, Wasza Imperatorska Wysokość, kto jest za to odpowiedzialny? – Timaszew skrzywił się półgębkiem. – Czyż nie minister finansów? Czy to nie on miał zadbać, by w skarbcu nie zabrakło pieniędzy?
Reitern puścił tę uwagę mimo uszu.
– Możliwości produkcyjne maleją – powiedział spokojnie. – A nasze przereklamowane koleje żrą pieniądze jak chłop, który nie jadł od trzech dni.
– A co nie będzie żreć, gdzie nie będą! – przerwał mu znów Timaszew i podskakując długimi susami, zaczął przemierzać gabinet.
Wielki książę Konstanty Nikołajewicz podążył wzrokiem za stawiającym wielkie kroki mężczyzną. Sekretarz państwowy Solski schował się za stosem papierów, tylko Reitern wydał z siebie jakikolwiek dźwięk – delikatnie zakaszlał i przyłożył do ust serwetkę, tym samym pokazując, iż jego przemowę przerwał napad kaszlu, a nie ten parweniusz, minister spraw wewnętrznych.
– A gdzie nie będą, jeśli każdy urzędas jest akcjonariuszem jakiejś kompanii i pobiera państwowe pieniądze – zaryczał Timaszew. – Co tam urzędas! – Zatrzymał się naprzeciw Reiterna. – Może zapomnieliście aferę Łamańskiego, ministrze? Przewodniczący Banku Państwowego staje się jednym z założycieli w kilku przedsiębiorstwach kolejowych, następnie rozdziela im kredyty państwowe. Tak zachowuje się głowa Banku Państwowego! Któż to widział? W kilku firmach się urządził, prawda? W pięciu? W siedmiu?
Reitern ukradkiem spotkał się spojrzeniem z przewodniczącym Państwowego Departamentu Gospodarki, uczestnikiem spotkania, który póki co nie zabrał głosu. Obaj mężczyźni zanurzyli łapy w rwącej rzece pieniędzy, jak zresztą wielu innych urzędników. Dlatego ze skarbca wypływały setki milionów rubli przeznaczonych na przedłużanie trakcji kolejowej, skup zbóż z urodzajnego Krasnodaru i tym podobne priorytetowe inwestycje. Grupa zgromadzona przez Reiterna i Abazę zwinnie dzieliła koncesje państwowe i dbała o budowę osiemnastu nowych linii kolejowych. Jednak wystarczyło im rozumu, by działać za pośrednictwem protegowanych, a niejaki Łamański, kompletny gamoń, nie zechciał się dzielić pieniędzmi, postanowił na wszystkim położyć łapy sam – i wpadł.
– Złodziej, bez wątpienia, będzie gnić w więzieniu – znalazłszy okazję, dumnie odrzekł Reitern. – A kto jest za to odpowiedzialny? Czyż nie wy sami, ministrze? Zresztą nie zbaczajmy z tematu… Jak już mówiłem, skarbiec jest pusty.
– A pieniądze z Alaski? – zaburczał Timaszew. – Od mateczki Rosji oderwali część ziem i sprzedali jankesom. Gdzie zaprzepaściliście zarobione wtedy dolary? Całe siedem milionów!
Reitern zacisnął zęby i uśmiechnął się kącikiem ust. Aktywnie uczestniczył w sprzedaży Alaski, jednak powrót do tego tematu nie był mu na rękę.
– Dolary zyskane i już wydane – odparł oschle. – I nie zapominajmy o państwowych projektach. Nowa rezydencja rodziny carskiej jedynie w tym roku uszczupliła skarbiec…
Wielki książę Konstanty Nikołajewicz poruszył się w krześle.
– Dość, dość, wszystko jasne – zaburczał, zupełnie jakby sam narzekał na przepych, choć osobiście zatroszczył się o budowę swojej rezydencji. – Co mam więc powiedzieć Radzie?
Minister finansów wstał. Znalazł się bardzo blisko największego sukcesu swojego życia. Wszystko zostało już omówione, postanowione i uzgodnione, ale jeśli wielki książę chciał jasności… Reitern zakaszlał i przemówił:
– Kilka lat temu, gdy była mowa o zaciągnięciu nowych kredytów dla imperium rosyjskiego, korporacja Rothschildów zaproponowała ciekawy sposób finansowania. Uwzględniono nasze doświadczenie z… – zerknął na Timaszewa i znów zwrócił się do wielkiego księcia – z Alaską. Rothschildowie pielęgnują dziwną ideę, chcą złączyć kilka miast w sojusz, Alians1, i tam prowadzić badania naukowe, zajmować się alchemią2 i inną abrakadabrą. Szaleństwem, krótko mówiąc. Interesują ich Rewel3 i Wilno. W zamian za nie obiecują wymazanie wszystkich długów imperium i gwarantują zerowe oprocentowanie od kredytów przez najbliższe trzydzieści lat. Rothschildowie planują połączyć Rewel i Wilno z Krakowem, który i tak uznaje się za wolne miasto. Z Austriakami już się dogadali co do Pragi, a z Imperium Osmańskim co do możliwości częściowego panowania nad Konstantynopolem.
Minister Timaszew zmarszczył brwi.
– Mówiłem to już nie raz i jeszcze powtórzę: to NIE-MOŻ-LI-WE! – ryknął przez cały pokój. – Jeśli uwolnimy te miasta, będzie to równoznaczne z otwarciem drogi do rewolucji.
– Jeszcze kilka lat posiedzimy tak bez pieniędzy i rewolucja wybuchnie sama z siebie – odrzekł Reitern, a Abaza przychylnie skinął głową. – Jakich miast tak bronicie, Wasza Wysokość? Komu potrzebny Rewel, gdy nad morzem mamy Petersburg? Po co nam Kraków, gdy jest Warszawa? Po co nam wynędzniałe Wilno z zamkniętym uniwersytetem i szlachtą w walących się chatach? Alaskę sprzedaliśmy jankesom i nic złego się nie stało. Alaskę, panowie! A tu co? Dwa marne miasta. – Odwrócił się do ministra spraw wewnętrznych. – Może obawiacie się tego tworu Żydów, Aliansu? Przecież obiecali zadbać o to, żeby w Wilnie i Krakowie nie wybuchły zamieszki. Wcale nie tak dużo czasu minęło od ostatniego powstania Polaków. I może zapomnieliście, że wszystkie ziemie dookoła tych miast są nasze? Nie mnie was pouczać, Aleksandrze Jegorowiczu, ale jeśli będzie trzeba, ściągniecie wojsko i otoczycie ten cały Alians żelaznym pierścieniem, tak że nawet nie pisną. Odetniecie wszystkie drogi, wszystkie tory. Pozwólcie, że spytam, jak oni wtedy będą się przemieszczać do innych miast czy państw? Może w powietrzu? – Reitern roześmiał się demonstracyjnie.
Abaza poparł go milczącym gestem, poruszyły się wąsy wielkiego księcia. I nagle ta jeszcze przed chwilą oburzająca myśl stała się już możliwa do zaakceptowania. W końcu Rosji (i wielkiemu księciu) pieniądze są bardzo potrzebne. Bardzo!
Timaszew nieco rozwarł usta, ale zaraz je zamknął, runął na krzesło i chusteczką do nosa zaczął polerować order. Domyślał się, jaka decyzja zostanie podjęta, ale chciał dogryźć Reiternowi, swojemu znienawidzonemu konkurentowi, i jeszcze raz mu pokazać, że on, Timaszew, zawsze jest nastawiony przeciw niemu i chronionym przez niego układom. „A żeby tylko Reitern się potknął, już ja zadbam, by wyszedł na głupka”, pomyślał Timaszew.
– Niech będzie – rzekł wielki książę. – Najpierw zatwierdzimy tę sprawę w Radzie, następnie dam ją do podpisania carowi. On i tak ma teraz co innego na głowie.
Sekretarz państwowy Solski, do tej pory siedzący cicho za papierami, nagle ożył.
– Wszystkie dokumenty są już przygotowane, Wasza Imperatorska Wysokość – przemówił cienkim głosem. – Przedstawiciel Rothschildów Chaim Rivkind czeka na dole. Gdy tylko Rada zatwierdzi decyzję Waszej Wysokości, będzie można go zaprosić, żeby odebrał…
– Na pewno nie będzie można! – zagrzmiał Konstanty Nikołajewicz i tak mocno uderzył pięścią w stół, że podskoczył nawet masywny granitowy kałamarz. – Być może lizusy Rothschildów liczą na to, że zagoniły Rosję w kozi róg, ale Rosja nigdy się nie poniża! – Wstał i spojrzał na portrety ojców państwa w złotych ramach zawieszone na ścianach. – Nikt, kto popiera Żydów, nigdy nie wkroczy do sali Wielkiego Ermitażu. Sień to wszystko, co zobaczy. Jego miejsce jest w stajniach! – Książę odwrócił się do sekretarza państwowego. – Decyzję zatwierdzimy, a papier niech mu ktoś ciśnie w ryj!
Zawsze zachowujący zimną krew Reitern o mało nie złapał się za głowę, nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji – wielki książę znany był jako wyśmienity dyplomata. W mgnieniu oka zapomniawszy o niezgodzie, ministrowie spojrzeli po sobie zmieszani. Niespodziewanie na pomoc przybył sekretarz państwowy Dmitrij Martynowicz.
– Jeśli Wasza Imperatorska Wysokość pozwoli, znam doskonałe miejsce, gdzie moi czynownicy mogliby przekazać dokumenty posłańcowi Rothschildów. – Solski podkreślił słowo „czynownicy” i zrobił odpowiednią pauzę. – Myślę, że do tego najlepiej się nada Pałac Aleksandrowski.
Wielki książę przez kilka chwil wpatrywał się w sekretarza, próbując zrozumieć, co ten ma na myśli, po czym gromko się roześmiał.
– Może i jest z ciebie gryzipiórek, Dmitriju Martynowiczu, ale głowę na karku masz z pewnością – pochwalił mężczyznę, z lekka odzyskując dobry nastrój. – Naszemu ukochanemu carowi Aleksandrowi ta myśl bardzo się spodoba. – Zachichotał. – Niech chłopczyk Rothschildów poczuje, czym pachną pieniądze. No dobrze, wyrzuć go stąd, niech idzie do Pałacu Aleksandrowskiego. Tylko zadbaj o to, by dokumenty przekazała mu jakaś miernota.
Sekretarz Solski ukłonił się, pokazując, że wszystko świetnie zrozumiał. Wielki książę wstał i poprawił wiszące na piersi ordery.
– Cóż, panowie, wszystko dla Rosji i dla Jego Imperatorskiej Wysokości – bąknął. – Wy jesteście wolni, a na mnie czeka Rada. – Obrócił się w stronę sekretarza. – Solski, bierz papiery i idziemy!
Na te słowa mężczyźni podskoczyli, ukłonili się, a wielki książę udał się do Białej Sali, gdzie z niecierpliwością wyczekiwali go członkowie Rady. Za księciem, niosąc stos papierów, pośpieszył sekretarz Dmitrij Martynowicz.
Gdy wyszli, minister spraw wewnętrznych wbił wzrok w Reiterna, który z trudem ukrywając radość, wpatrywał się w portrety przodków księcia.
– No, Michaile Christoforowiczu, wygraliście bitwę – chrząknąwszy, przerwał ciszę Timaszew.
– Jaka tam wygrana, Aleksandrze Jegorowiczu – odpowiedział Rei-
tern. – Po prostu okoliczności zmuszają wybierać mniejsze zło. Jak powiedział wielki książę, to dla Rosji i dla Jego Imperatorskiej Wysokości – rzekł, ale pomyślał coś innego: „Chciałeś sobie ogrzać ręce, gołąbku, oj chciałeś, ale rozum zbyt mały. Umiesz tylko anarchistów za kołnierz trzepać, nic więcej”.
Ministrowie spojrzeli jeden na drugiego, prawie niezauważalnie przytaknęli i jednocześnie ruszyli ku drzwiom, które usłużnie niczym lokaj otworzył na oścież Aleksander Abaza, ziemianin mołdawski, przewodniczący Departamentu Gospodarki Państwowej, który przez całą rozmowę nawet nie otworzył ust. Chwilę później w gabinecie siedział już tylko spaniel wielkiego księcia. Leniwie ziewnął, okazując tym samym całkowitą obojętność na wydarzenia wagi państwowej, których był właśnie świadkiem. Wskoczył na fotel, zwinął się w kłębek i błogo zasnął.
Gdy ministrowie opuścili salę obrad, doskoczyli do nich adiutanci, do tej pory cierpliwie oczekujący w przestronnym, wyłożonym marmurowymi płytami holu Wielkiego Ermitażu w Sankt Petersburgu.
Minister Timaszew, w obstawie dwóch ordynansów, skierował się do potężnych drzwi prowadzących na wewnętrzne podwórze, gdzie zostawił karetę. Póki przemierzał korytarze, ciężko rozmyślał, ale znalazłszy się na podwórzu, machnął jednemu ze swoich adiutantów i szepnął mu coś na ucho. Ten stanął na baczność i stuknął piętami.
– Tak jest, Wasza Dostojność!
– W Petersburgu nie jest zbyt bezpiecznie dla przybyszów – dodał sucho Timaszew. – Umowy już nie odwołasz, ale przynajmniej na świecie będzie o jednego żydka mniej. Tylko pamiętaj, to ma wyglądać na nieszczęśliwy wypadek.
– Oczywiście, Wasza Dostojność!
Minister spraw wewnętrznych kiwnął podkomendnemu i wślizgnął się do karety.
Reitern i Abaza postanowili zatoczyć koło i zejść innymi schodami, znajdującymi się po tej samej stronie, gdzie ulokowała się Rada Państwowa.
– Gratuluję, Michaile Christoforowiczu – zamruczał Abaza, stawiając niemal bezszelestne kroki.
– Dziękuję, mój drogi – rzekł Reitern i spojrzał na przewodniczącego Departamentu Gospodarki Państwowej. – Sam też mogłeś zabrać głos zamiast odgrywać postać z teatru mimów. – Zobaczywszy, że Abaza z poczuciem winy wlepił wzrok w buty i o mało nie zahaczył o dywan, dodał z pobłażaniem: – Dobrze, było, minęło. Jak najprędzej przekaż wiadomość Rothschildom. Powiedz, że wszystko idzie według planu, pociąg ruszył. Przypomnij im, żeby się pośpieszyli i oddali nam naszą część. I jeszcze ostrzeż tego miernotę, jak mu tam… Chaima, że Pałac Aleksandrowski jest… – Minister nagle zamilkł i machnął ręką. – Nieważne, wystarczy, nie zawracaj sobie głowy.
Dwaj najpotężniejsi przedstawiciele rosyjskiej gospodarki zeszli po schodach ozdobionych marmurem i kolumnami, wyszli z Wielkiego Ermitażu, nawet nie spojrzawszy na samotną postać siedzącą u dołu schodów i podpierającą twarz na dłoniach.

 
Wesprzyj nas