“Ława przysięgłych” to oparty na faktach thriller. Oskarżony koncern tytoniowy liczy, że ogromne łapówki zapewnią mu przychylność ławy przysięgłych…


Ława przysięgłychW niewielkiej mieścinie w stanie Mississippi Celeste Wood, wdowa po nałogowym palaczu, winą za śmierć męża obarcza firmę o nazwie Pynex.

Kobieta domaga się od koncernu tytoniowego odszkodowania, które będzie zadośćuczynieniem za poniesioną stratę. Na pozór niezbyt interesujący proces zamienia się w wielkie widowisko, wywołując ogromne poruszenie wśród środowiska prawniczego, lobby tytoniowego oraz całego Wall Street.

Oskarżony koncern liczy, że ogromne łapówki zapewnią mu przychylność ławy przysięgłych. Wśród dwunastu mężczyzn i kobiet, którzy wydadzą werdykt w tej sprawie, jest jednak ktoś, kto o wiele zręczniej posługuje się manipulacją niż sprytni przedsiębiorcy…

Oparty na faktach thriller w 2003 roku zekranizowano z Dustinem Hoffmanem, Gene’em Hackmanem, Johnem Cusackiem i Rachel Weisz.

John Grisham
Ława przysięgłych
Przekład: Paweł Korombel
Kolekcja: John Grisham W świetle prawa
Wydawca: Ringier Axel Springer / Albatros
Premiera w tej edycji: 27 lipca 2017

Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym

Pod tym adresem można zakupić online prenumeratę całej kolekcji lub pojedyncze tomy.

Ława przysięgłych


Powieść Ława przysięgłych oparta jest na faktach autentycznych i przedstawia przebieg rzeczywistego procesu cywilnego w USA. Amerykański system prawny tak dalece różni się jednak od europejskiego, w tym także polskiego, że wiele terminów było trud-no przetłumaczalnych. Niektóre stanowiska nie mają polskich odpowiedników — np. konsultant sądowy, asystent adwokacki (nie jest to aplikant) czy ekspert sądowy o innym statusie niż biegły sądowy. W miarę możliwości starano się więc stosować polską terminologię prawniczą.

ROZDZIAŁ 1

Twarz Nicholasa Eastera była częściowo zasłonięta przez sklepowy stojak zapełniony smukłymi bezprzewodowymi aparatami telefonicznymi, a ponadto nie patrzył on prosto w obiektyw aparatu, lecz w bok, gdzieś w lewo, zapewne na jakiegoś klienta bądź też w stronę gromadki dzieciaków, oglądających wyłożone w gablocie najnowsze gry elektroniczne z Azji. Mimo że zdjęcie zostało zrobione z odległości czterdziestu metrów, a fotograf musiał bez przerwy lawirować między ludźmi przechodzącymi wzdłuż ciągu handlowego, było jednak bardzo wyraźne i ukazywało oblicze gładko wygolonego mężczyzny o miękkich chłopięcych rysach i minie znamionującej pewność siebie.
Easter miał dwadzieścia siedem lat, tyle wiedzieli na pewno. Nie nosił okularów. Nie miał też żadnego kółka w nosie czy jakiejś niezwykłej fryzury, nic nie wskazywało, że jest typowym zapaleńcem komputerowym dorabiającym w sklepie po pięć dolarów za godzinę. Według zapisów kwestionariusza osobowego pracował tam od czterech miesięcy, ale zgodnie z tymi samymi danymi był także studentem, tymczasem jego nazwiska nie znaleziono na liście słuchaczy żadnej uczelni w promieniu pięciuset kilometrów. Zatem w tej kwestii musiał kłamać, to nie ulegało wątpliwości. Byli pewni, że przedstawił nieprawdziwe dane, dysponowali doskonałym wywiadem. Gdyby rzeczywiście studiował, już dawno zdobyliby informacje, gdzie i od jak dawna się uczy, na którym wydziale, jakie uzyskuje oceny. Nic by się przed nimi nie ukryło. A jednak wiedzieli tylko tyle, że pracuje jako sprzedawca w „Computer Hut”. Nic poza tym. Możliwe, że dopiero planował podjąć studia bądź też je porzucił, lecz nadal wolał się przedstawiać jako student. Niewykluczone, że sprawiało mu to satysfakcję, pozwalało ukazywać siebie w lepszym świetle, dodawało splendoru. Ale na pewno ani teraz, ani w ciągu ostatnich paru lat, nigdzie nie studiował. Czy zatem można mu było zaufać? To pytanie formułowano już dwukrotnie, ilekroć w czasie przeglądu dochodzili do nazwiska Eastera na liście, a na ekranie ukazywała się wyświetlana z rzutnika fotografia młodego sprzedawcy.
Niemniej, w powszechnym przekonaniu, owo drobne kłamstwo w kwestionariuszu osobowym nie miało większego znaczenia. W każdym razie nie palił. W sklepie obowiązywał rygorystyczny zakaz palenia, a wywiadowca widział Eastera (choć nie zdołał tego sfotografować) w towarzystwie koleżanki ze sklepu, która w czasie przerwy na lunch wypaliła dwa papierosy, zanim on zdążył wypić szklankę lemoniady. Przynajmniej w tej sprawie nie kłamał. Ale i nie należał też do zaciekłych przeciwników tytoniu.
Pociągłą, ładnie opaloną twarz uwiecznionego na zdjęciu Eastera rozjaśniał delikatny uśmiech. Wycięcie czerwonego sklepowego fartucha ukazywało zapiętą pod szyją białą koszulę i gustowny krawat w drobne prążki. Schludny sprzedawca sprawiał wrażenie kompetentnego. Fotograf zamienił z nim nawet kilka słów pod pozorem szukania rady w sprawie zakupu jakiegoś drobiazgu. Według jego relacji Nicholas był bardzo uprzejmy i chętnie służył fachową pomocą. Naszywka na kieszonce fartucha przedstawiała go jako kierownika działu, lecz dwoje innych sprzedawców posługiwało się tym samym tytułem.
Następnego dnia po wykonaniu zdjęcia do sklepu wkroczyła atrakcyjna młoda kobieta w obcisłych dżinsach i udając, że ogląda wystawione w gablocie programy komputerowe, niby mimowolnie zapaliła papierosa. Nicholas Easter, który przypadkiem znajdował się nie opodal, podszedł do niej szybko i poprosił uprzejmie, aby nie paliła w sklepie. Ona zaś, umiejętnie markując zdumienie, a nawet oburzenie, próbowała go sprowokować. Lecz Easter w taktowny sposób wyjaśnił, iż w sklepie obowiązuje ścisły zakaz palenia.
— Czy to naprawdę panu przeszkadza? — zapytała, wydmuchując kłąb dymu.
— Niespecjalnie — odparł — ale widocznie przeszkadza właścicielowi tego sklepu.
Powtórzył z naciskiem, że bardzo prosi o zgaszenie papierosa, a ponieważ kobieta, jak wyjaśniła, zamierzała skorzystać z jego rady przy wyborze nowego modelu cyfrowego radia, zażądała dostarczenia popielniczki. Nicholas wyjął spod lady pustą puszkę po jakimś napoju, wyjął papierosa spomiędzy palców klientki i zgasił go w resztce płynu. Następnie przez dwadzieścia minut rozmawiali na temat różnych typów odbiorników. Udając niezdecydowanie, kobieta zaczęła bezczelnie z nim flirtować, on zaś nie pozostał jej dłużny. A kiedy wreszcie dokonała zakupu, podsunęła Easterowi kartkę z numerem swego telefonu. Obiecał zadzwonić.
Cały ten epizod trwał dwadzieścia cztery minuty i został utrwalony na taśmie miniaturowego magnetofonu ukrytego w jej torebce. Nagranie odtwarzano za każdym razem, gdy z rzutnika było wyświetlane zdjęcie sprzedawcy, a zgromadzeni na sali prawnicy oraz eksperci z uwagą wsłuchiwali się w przebieg rozmowy. Do akt trafiło pisemne sprawozdanie kobiety obejmujące sześć stron szczegółowych obserwacji, poczynając od butów Eastera (znoszone adidasy), poprzez zapach z jego ust (aromat cynamonowej gumy do żucia), sposób wysławiania się (poziom uniwersytecki), aż po metodę obejścia się z papierosem. W podsumowaniu agentka, będąca specjalistką od tych spraw, wyrażała opinię, że Nicholas zapewne nigdy nie palił. Im dłużej wsłuchiwali się w przyjemne brzmienie jego głosu, zarówno podczas udzielania specjalistycznych rad, jak i prowadzenia żartobliwej pogawędki, tym bardziej Easter przypadał im do gustu. Był elokwentny i nie gardził palaczami. Jeśli nawet niezbyt pasował do ideału sędziego przysięgłego, to warto było zwrócić na niego uwagę.
Jedyny problem, jakiego przysparzał im kandydat numer pięćdziesiąt sześć, stanowiła tajemnica otaczająca jego osobę. Wiadomo było, że osiedlił się na południowym wybrzeżu niecały rok wcześniej, ale nikt nie miał pojęcia, skąd przybył. Jego przeszłość zdawała się nieodgadniona. Wynajmował kawalerkę osiem przecznic od gmachu sądu w Biloxi; dysponowali zdjęciem budynku. Początkowo podjął pracę kelnera w jednym z kasyn przy plaży. Szybko awansował na krupiera przy stoliku do gry w blackjacka, lecz po dwóch miesiącach zrezygnował z tego zajęcia.
Zaraz po tym, jak w Missisipi zalegalizowano hazard, wzdłuż całego wybrzeża stanu kasyna zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu, zwiastując nadejście obiecywanej prosperity. Ze wszystkich stron przyjeżdżali ludzie poszukujący pracy, nietrudno więc było założyć, że Nicholas Easter zamieszkał w Biloxi z tych samych powodów, co tysiące innych bezrobotnych. Zastanawiało jedynie to, że w tak krótkim czasie zarejestrował się w spisie wyborców. Jeździł Volkswagenem „garbusem”, rocznik 1969, którego zdjęcie pojawiało się na ekranie zaraz po fotografii samego Eastera. Był to stary grat, zresztą niczego innego nie należało oczekiwać po dwudziestosiedmioletnim kawalerze udającym studenta. Ale na karoserii auta nie było żadnych nalepek, nie dało się więc wyciągnąć żadnego wniosku na temat zapatrywań politycznych, stopnia świadomości społecznej czy choćby ulubionej drużyny sportowej właściciela pojazdu. Wywiadowca nie znalazł nawet plakietki parkingowej ani firmowego znaczka sprzedawcy samochodu. Volkswagen świadczył tylko o jednym, o ubóstwie Eastera.
Operator rzutnika przedstawiał zarazem wszelkie informacje o kandydatach, a był nim Carl Nussman, adwokat z Chicago, który porzucił praktykę i otworzył firmę konsultingową zajmującą się opiniowaniem sędziów przysięgłych. Za ciężkie pieniądze Nussman i jego współpracownicy podejmowali się dokonać wyboru najwłaściwszych przysięgłych w konkretnej sprawie. Gromadzili wszelkie dane, robili zdjęcia, nagrywali głosy, a w określonych sytuacjach podstawiali nawet ponętne blondynki w obcisłych dżinsach. Fachowcy zatrudniani przez Carla balansowali na pograniczu prawa i zasad etyki zawodowej, ale nie sposób było im czegokolwiek udowodnić. W końcu żadne przepisy nie zabraniały fotografować kandydatów na przysięgłych.
W tej sprawie zaczęli od telefonicznych ankiet na temat poglądów mieszkańców okręgu Harrison w kwestii palenia tytoniu. Na podstawie wyników trzech takich sondaży, przeprowadzonych pół roku wcześniej, przed dwoma miesiącami oraz przed miesiącem, określono wymagania, jakim powinien odpowiadać idealny sędzia. Wykonano zdjęcia każdego z potencjalnych przysięgłych, zgromadzono akta dotyczące ich życia prywatnego. Teraz Carl po raz kolejny wcisnął przełącznik i na ekranie widok volkswagena zastąpiła fotografia starej kamienicy pokrytej odłażącą farbą. Gdzieś w tym budynku mieszkał tajemniczy Nicholas Easter. Zmieniacz slajdów w rzutniku brzęknął ponownie i znów wyświetlona została podobizna sprzedawcy.
— Dysponujemy tylko tymi trzema zdjęciami dotyczącymi kandydata numer pięćdziesiąt sześć — oznajmił Nussman, po czym zerknął z ukosa na fotografa, jednego z wielu wynajętych specjalistów, który już wcześniej tłumaczył, że nie mógł wykonać więcej ujęć, żeby nie zostać zauważonym. Ten siedział w głębi sali, pod ścianą, i ze znudzoną miną spoglądał na adwokatów, ich asystentów oraz różnych ekspertów zgromadzonych przy długim stole. Z trudem opanowywał senność. Była siódma wieczorem w piątek, a omawiano dopiero kandydata numer pięćdziesiąt sześć, co oznaczało, że pozostało ich jeszcze niemal stu czterdziestu. Weekend zapowiadał się koszmarnie i fotograf marzył jedynie o dużym drinku.
Kilku adwokatów w wymiętych koszulach z podwiniętymi rękawami sporządzało nie kończące się notatki, od czasu do czasu zerkając ponad głową Carla na zdjęcie Nicholasa Eastera. Sądowi eksperci różnorakich specjalności — psychiatra, socjolog, grafolog, wykładowca prawa cywilnego — niemal bez przerwy przekładali papiery i przerzucali grube na parę centymetrów pliki wydruków komputerowych. Nie byli pewni, jak zaklasyfikować Eastera, który poświadczył nieprawdziwe dane i ewidentnie ukrywał swą przeszłość, chociaż według pobieżnej oceny, a także z wyglądu sprawiał pozytywne wrażenie. A może wcale nie kłamał? Może faktycznie w ubiegłym roku studiował na jakiejś podrzędnej uczelni, na przykład we wschodniej Arizonie, tylko umknęło to uwagi wywiadowców? Dajcie wreszcie spokój temu chłopakowi, pomyślał fotograf, ale nie odważył się powiedzieć tego głośno. W tym gronie świetnie wykształconych i znakomicie prosperujących fachowców był chyba ostatnim człowiekiem, którego zdanie brano by pod uwagę. W każdym razie nikt go nie prosił o przytaczanie własnych opinii.
Carl po raz ostatni zerknął na siedzącego z boku fotografa, odchrząknął i oznajmił:
— Numer pięćdziesiąt siedem. Na ekranie pojawiło się zdjęcie młodej, silnie spoconej kobiety. Przy stole rozbrzmiały tłumione chichoty.
— Traci Wilkes — rzekł Nussman familiarnym tonem, jakby przedstawiał swoją starą przyjaciółkę. Rozległ się szelest przekładanych kartek.
— Trzydzieści trzy lata, mężatka, dwoje dzieci; żona lekarza, należy do dwóch klubów środowiskowych, dwóch stowarzyszeń zdrowotnych i wręcz niezliczonej liczby organizacji społecznych — wyrecytował z pamięci Carl, po czym wcisnął klawisz sterowania rzutnikiem. Zbliżenie poczerwieniałej twarzy Traci ustąpiło miejsca widokowi kobiety biegnącej parkową alejką. Była ubrana w elastyczny różowo-czarny kostium do joggingu i nieskazitelnie białe adidasy, oprócz dużych ciemnych okularów miała jeszcze biały szeroki daszek przeciwsłoneczny, a długie włosy zebrane w koński ogon. Przed sobą popychała spacerowy wózek, w którym siedziało przypięte szelkami małe dziecko. Widocznie Traci uwielbiała wyciskać z siebie pot. Była szczupła i zgrabna, ale chciała chyba doprowadzić swą sylwetkę do jakiegoś wymarzonego ideału.
Miała też kilka brzydkich nawyków. Następne zdjęcie ukazywało Traci za kierownicą dużego czarnego mercedesa, z którego wszystkich okien wystawały głowy dzieci oraz psa. Na kolejnym matka pakowała torby z zakupami do tego samego auta. Na dalszym znów uprawiała jogging, tym razem w szortach i innych butach, jakby chciała uchodzić za człowieka szczególnie dbającego o kondycję fizyczną. Nietrudno było zrobić jej aż tyle zdjęć, ponieważ ciągle się dokądś spieszyła i nie zawracała sobie głowy tym, co się wokół niej dzieje.
Carl szybko przerzucił slajdy ukazujące dom Wilkesów — trzypiętrową willę, samym swoim wyglądem reklamującą solidnego lekarza. Nie rozwodził się na ten temat, zamierzając jak najszybciej przejść do rzeczy zasadniczych. Oto bowiem na kolejnym zdjęciu Traci, znów nieźle spocona, siedziała oparta plecami o pień parkowego drzewa, obok leżącego w trawie roweru, i ukryta przed wzrokiem postronnych obserwatorów… paliła papierosa. Fotograf uśmiechnął się złośliwie. To było jedno z największych jego osiągnięć, wykonane z odległości stu metrów ujęcie żony lekarza potajemnie palącej papierosa. Wcześniej w ogóle nie podejrzewał, że kobieta pali. Niemal przypadkiem ujrzał ją na rowerze w parku, później zaś, po półgodzinnych poszukiwaniach, dostrzegł Traci w odludnym miejscu, kiedy sięgała do futerału przeznaczonego na rowerowe narzędzia. Wydawało się, że ów widok palącej kobiety ukrytej za drzewem wpłynął na chwilowe rozluźnienie panującej na sali napiętej atmosfery.
— Można już chyba powiedzieć, że kandydatka numer pięćdziesiąt siedem bardzo nam odpowiada — odezwał się Carl. Zaznaczył coś na leżącej przed nim liście i pociągnął łyk zimnej kawy z papierowego kubeczka. Nie ulegało wątpliwości, że Traci Wilkes bardzo im odpowiada. Któż by nie chciał mieć tej żony lekarza w składzie przysięgłych, kiedy pełnomocnik powoda domagał się milionowego odszkodowania? Nussman zapewne wolałby wybrać dwanaście takich kobiet, gdyby tylko było to możliwe. Odkrycie tego, że Traci Wilkes po kryjomu pali papierosy, stanowiło swoistą premię za ich starania.

 
Wesprzyj nas