“Opiekunka do dzieci” to polityczny kryminał o wysokich walorach literackich. Historia ukraińskiej robotnicy przymusowej łączy się tu z handlem dziełami sztuki, które zostały zagrabione przez nazistów.


Opiekunka do dzieciWszystko wskazuje na to, że adwokat Joachim Vernau odniesie życiowy sukces i zrobi wspaniałą karierę. Ma poślubić Sigrun Zernikow, a tym samym nie tylko wejść do berlińskich wyższych sfer, lecz także zostać partnerem w renomowanej kancelarii adwokackiej ojca Sigrun, Utza. Podczas planowanego przyjęcia zaręczynowego ma zostać wprowadzony do rodziny.

Kiedy jednak niespodziewanie pojawia się Ukrainka, która prosi go o zdobycie podpisu Utza na spisanym cyrylicą dokumencie, na fasadzie uczciwości nobliwej rodziny pojawia się pierwsza rysa.

Utz ma bowiem swoim podpisem poświadczyć, że jego rodzina podczas drugiej wojny światowej zatrudniała jako opiekunkę do dziecka robotnicę przymusową, dzięki czemu ta mogłaby teraz otrzymać odszkodowanie. Utz wszystkiemu zaprzecza, drze na strzępy i wyrzuca dokument.

Zdarzenie to szybko zostałoby zapomniane, jednak ciało Ukrainki niedługo później zostaje wydobyte z Landwehrkanal. Chociaż Vernau przeczuwa, że w ten sposób naraża swoją świetlaną przyszłość w rodzinie, zaczyna zadawać niewygodne pytania.

Historia ukraińskiej robotnicy przymusowej wydaje się bowiem być prawdziwa, a Joachim znajduje jednoznaczne ślady nadzwyczaj lukratywnego handlu dziełami sztuki, które zostały zagrabione przez nazistów…

***

Jej pisarstwo jest na najwyższym poziomie!
“Deutschlandradio Kultur”

Polityczny kryminał o wysokich walorach literackich. Świetna lektura.
Andrea Fischer, “Der Tagesspiegel”

Elisabeth Herrmann jest niekoronowaną królową kryminału.
“Myself”

Elisabeth Herrmann urodziła się w Marburgu w 1959 roku. Wiele lat pracowała jako dziennikarka w telewizji RBB. Jej powieści są bardzo popularne i często służą za scenariusze filmowe. Autorka otrzymała nagrodę Radio Bremen Crime oraz niemiecką nagrodę Crime Fiction 2012. W Polsce ukazały się jej powieści: “Śnieżny wędrowiec” i “Wioska morderców”.

Elisabeth Herrmann
Opiekunka do dzieci
Przekład: Bartosz Nowacki
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 25 lipca 2017
 
 

Opiekunka do dzieci


Miarą naszych lat jest lat siedemdziesiąt
lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt;
a większość z nich to trud i marność:
bo szybko mijają, my zaś odlatujemy.
Biblia, Psalm 90, 10

Samoloty.
Drżącymi rękami próbuje przymocować czarny papier w miejscu, gdzie odkleił się od okna. Wycie syren oznajmia przybycie jeźdźców Apokalipsy. Przenikający ciemność huk na razie jest ledwie wyczuwalny, ale zbliża się. Być może lecą w kierunku Neukölln. A może celem jest Spandau. Albo Köpenick. Być może jednak tym razem także Grunewald, ta ulica i ten dom. Gdzie też może być teraz Olga? Nie myśleć o tym. Byle tylko o tym nie myśleć.
Cała nadzieja w wosku.
Gasi świecę i zanurza palec w gorącej cieczy. Rozsmarowuje ją na drewnianej ramie i znów próbuje szczelnie zaciemnić okno. Dźwięk syren napełnia przerażeniem ciało, które reaguje już tylko na jeden impuls: uciekać, ukryć się, szukać schronienia. Modlić się. Bo tysiąc lat w Twoich oczach jest jak jeden dzień. Naucz nas, Panie, liczyć dni nasze. Ty dla nas byłeś ucieczką, z pokolenia na pokolenie.
– Paula?
Drzwiczki prowadzące do pawlacza nad piecem uchylają się. W świetle świecy majaczy zlękniona twarz dziecka.
– Paula!
Chłopiec żwawo wdrapuje się do ciasnego schowka, który nawet dla niego jest zbyt niski, żeby mógł w nim stanąć.
– Powinieneś spać.
Uśmiecha się, widząc jego twarz pod zmierzwionymi włosami. Chłopiec odstawia świecę, na czworakach wchodzi do pawlacza i zajmuje miejsce koło niej.
– Co tu robisz?
– Robię na drutach.
Zaintrygowany, wskazuje na liczne paczki gazy opatrunkowej. Jedna jest otwarta, akurat przerabiała białą nić na rękaw, kiedy zawyły syreny.
– To zabronione. Muszę to zgłosić.
Śmieje się i gładzi go ręką po włosach. Przed dwoma laty, kiedy trafiła do tego domu, słysząc te słowa, zamarłaby z przerażenia. Był to czas, kiedy w ogóle jej nie szanował, a jedyne słowa, jakie do niej kierował, były rozkazami. Brakuje mu ojca. Matka nie ma czasu, by się o niego troszczyć. Często przebywa poza domem. Czasami przyprowadza mężczyzn, wtedy ona próbuje odwrócić uwagę chłopca.
Chłopczyk nienawidził jej za to, ponieważ wiedział, co robi jego matka. Nienawidził jej do czasu, aż dostał gorączki i niemal nic mu nie pomagało. Już tylko wilgotne okłady i chłodna dłoń na czole. Jej dłoń, a nie matki. Kiedy przyszedł kryzys, położyła się przy nim i mocno go przytuliła. Nie odszedł. Od tej pory jest jej synem. Teraz ona ma czternaście lat, a on jedenaście, tysiąc dni stało się mrocznym dniem. Panie, kiedy on wreszcie minie?
– Ostatnia zima była mroźna.
Podciąga rękaw jego piżamy i sprawdza długość ręki.
– Tym razem nie powinieneś marznąć.
– Nadlatują – powiedział.
Oboje wpatrują się w zaciemnione okno. Ona odkłada robótkę i przyciąga go do siebie. On natychmiast wtula się w jej ramiona. Robi to tylko wtedy, kiedy nadlatują bombowce. Kiedy jest ciemno i matki nie ma w domu. Nie jest delikatnym dzieckiem. Czasami ją szczypie albo lekko boksuje. W ten sposób okazuje, że ją lubi.
– Maj prawie już minął – powiedział.
Przytakuje mu. Wie, o czym ludzie szeptali. Ma dobry słuch. Nikt nie pokazuje po sobie strachu, ale Niemcy stali się poważni. Najwyraźniej należy lada moment spodziewać się inwazji.
Nie wie dokładnie, co to ta inwazja. Chyba jakiś wyzwalacz od dawna oczekiwanej zemsty, za pomocą której chce się ukarać wroga. Terror bombardowań jest z każdym dniem coraz gorszy. Zaciemnienie sprawia, że ludzie robią się nerwowi i posępni. Chłopiec opowiada szeptem o przewadze powietrznej, jak gdyby wiedział, jak bardzo karygodne jest już samo choćby pomyślenie tych słów. Inwazja wszystko zmieni. Tak jak burza najpierw jest nieprzyjemna, a później oczyszcza powietrze. Wpuścimy ich, mówi chłopiec, poczują się pewnie, a wtedy ich zniszczymy.
Dźwięk syren brzmi przeszywająco i niedwuznacznie. Paula nie rozumie, dlaczego przynajmniej chłopczyk nie może schronić się w piwnicy. Dlaczego baronowa jednego dnia pozwala, a innego zabrania. Dźwięk syren jest dzisiaj inny. Nie wie, czy to tylko krew, która szumi jej w uszach, czy wiatr między drzewami w ogrodzie, czy może samoloty rzeczywiście wracają.
Panie, spraw, żeby poleciały gdzie indziej. Zaiste, Twój gniew nas niszczy, trwoży nas Twe oburzenie, kończymy nasze lata jak westchnienie. Ześlij ogień do piekła, z którego się wydostał, ale nie tutaj, nie tutaj, Panie. Powróć o Panie, dokądże jeszcze…? I bądź litościwy dla sług Twoich!
– Daj spokój z tymi modlitwami! Jeśli wkrótce coś się nie stanie, w tym roku znów będzie dla nas za późno.
Za późno na pokój, o zwycięstwie nikt już nie mówi. Tylko chłopiec w nie wierzy. Dzieci i szaleńcy.
– Musimy złapać oddech, żeby znów silniej uderzyć na wschodzie.
– Tak, tak.
– I wreszcie wprowadzić do akcji broń odwetową. Wraz z inwazją wszystko się zmieni. Najpierw ich wpuścimy, a następnie… – Mówiąc to, chłopiec przeciąga palcem po swoim gardle. Jej ręka wyskakuje do przodu i zatrzymuje go.
– Nie – mówi dziewczyna.
Piekarz z Roseneck stracił swój status zwolnionego ze służby wojskowej i znów musiał włożyć mundur. Podczas pierwszej wojny światowej został ranny, a ponadto jest z rocznika 1884.
– Przecież już mnie nie wezmą – mówił.
Teraz jest na Krymie. Powiedziała nam o tym jego żona. Krzepka, ufna kobieta. Ukradkiem osuszyła oczy fartuszkiem. Czy wszyscy są głusi i ślepi? Rosjanie są już w Rumunii, Generalnym Gubernatorstwie, krok od Węgier i Słowacji. Wystarczy posłuchać meldunków Wehrmachtu, żeby się domyślić, jak to wszystko się skończy. Raptem pół godziny temu informowano, że obszar Rzeszy jest wolny od wrogów. A teraz to.
– Tym razem nadlatują od strony Poczdamu – szepnął.
Powietrze zaczyna drgać.
Można tylko mieć nadzieję, że Olga ma tam okop. Olga jest taka delikatna i smukła, a ona obiecała przecież jej matce, że będzie na nią uważać, Olga jest w końcu pół roku młodsza, to jeszcze niemal dziecko, które teraz zajmuje się całym gospodarstwem, jednak nie za bardzo daje sobie z tym radę. Ale przynajmniej podobno jest miły, ten chłop, u którego pracuje. Mają tam też kościół. Tylko ewangelicki, ale może uczestniczyć w mszach świętych.
– Nadlatują tutaj!
Panie, Ty dla nas byłeś ucieczką z pokolenia na pokolenie. Z roku na rok siejesz ludzi, jak trawę, co rośnie, rankiem kwitnie i jest zielona, wieczorem więdnie i usycha…
– Przestań! Przestań!
Rozdziela jej złożone do modlitwy dłonie i zdziera karton z okna. Wtedy ona natychmiast zdmuchuje świecę. Tańczące światła opadają z kruczoczarnego nieba i oświetlają ogród niczym fajerwerki. Bożonarodzeniowe choinki.
– Ależ to piękne!
Z rozmarzeniem patrzy przez okienko wielkości kartonu na buty ku górze, gdzie zguba w rozbłyskach sunie prosto na nich. Huk staje się coraz głośniejszy, aż w końcu pojawiają się niczym olbrzymie, czarne szerszenie. Wycofuje się. Otwiera usta i chce coś powiedzieć. W tym momencie detonacja niemal rozrywa jej błony bębenkowe w uszach. Ściany drżą i pochylają się w jej stronę. Spadają na nią pył i bryły gruzu.
– Wychodź! – krzyczy i sama siebie nie słyszy. W największym pośpiechu schodzi z łóżka w pawlaczu, zeskakuje do kuchni i pomaga wydostać się chłopcu. Czuje rozbite szkło pod stopami, biegnąc do okna, które nie ma już szyb. Pochyla się i wygląda na ulicę. Przez gęstą chmurę pyłu dostrzega języki ognia. Musiało uderzyć dwa domy dalej, na rogu. Ziemia znów zaczyna drżeć.
– Jest ich coraz więcej! – krzyczy chłopiec.
Łapie go za rękę i biegnie z nim przez sień. Dom wydaje się nienaruszony, tylko z okien wyleciały wszystkie szyby. Następny bombowiec leci tak nisko, że niemal muska dachy. Być może właśnie spada, dokładnie tutaj, i zamieni wszystko w morze płomieni.
Wbiegają do wielkiej klatki schodowej i biegną po stopniach w dół, do chwili, aż wyrastają przed nimi drzwi do piwnicy. Są zamknięte. Coś wyje. Okropny dźwięk, czegoś tak przerażającego jeszcze nie słyszała. Jakby w niebie rozpętało się piekło. Jest coraz głośniej i głośniej, obejmuje drżącego chłopca, przyciska go do siebie i kuli się, robi się tak mała, jak to tylko możliwe, prawie niewidzialna, wtedy przychodzi nieprawdopodobne uderzenie. Dom chwieje się i trzeszczy w posadach, ale trzyma się. To porządny dom, mocny i solidny. Może sporo wytrzymać. Ale z pewnością nie przetrzyma, jeśli zostanie ponownie trafiony.
– Nie damy rady dostać się do środka – mówi chłopiec, szczękając zębami. Kuca na ziemi. Na jego dziecięcej twarzy strach maluje się bladością. Patrzy na nią wytrzeszczonymi oczami. Ona zna to spojrzenie, wygląda zawsze tak samo, gdy ogarnia go przerażenie.
– Musisz.
Biegnie do małego pomieszczenia obok drzwi wejściowych, w którym stoją miotły, wiadra i narzędzia ogrodowe. Wraca z siekierą. Odsuwa chłopca na bok i bierze zamach. Wokół niej świat się wali. Bombowce lecą na północ, przypuszczalnie tym razem odwiedzą dzielnice Moabit i Wedding. To, co spada tutaj, to tylko zwiastun. Jedynie mały przedsmak tego, z czym tam przyjdzie zmierzyć się ludziom. Wysoko na niebie znów rozlega się wycie. Ona uderza, jeszcze raz i jeszcze raz, w końcu przechodzi przez drzwi, które nagle otwierają się do środka. Ciągnie chłopca za sobą, oboje spadają ze schodów i w tym momencie następuje uderzenie.
Rzuca się na niego i czeka. On leży pod nią, ze strachu, nie może złapać tchu, ale ona wciąż na nim leży i czeka. Nic się nie dzieje. Huk słabnie, samoloty odlatują. Bogu dzięki, że zlitował się nad biednymi duszami. Otwiera oczy. Powoli wstaje i otrzepuje kurz z koszuli nocnej. Także chłopiec podnosi się, kaszląc. Oboje spoglądają przez piwniczne okienko na ogród. A raczej na to, co z niego zostało.
Bomba tkwi między rzędami kartofli. Kilkutonowy potwór. Ciemny, dymiący, kryjący w swoim zaokrąglonym brzuchu śmierć. Nie wie, jak długo może tak tkwić. Nie może odwrócić wzroku od potwora, jednocześnie boi się go sprowokować. Naraz dociera do niej potworność tej łaski, że mogą patrzeć na bombę i nie giną.
Chłopiec wspina się na umywalnię i wygląda na zewnątrz.
– A to dopiero. Zapalnik nie zadziałał.

 
Wesprzyj nas