Byli jak dwie połówki jabłka, ale ona wybrała karierę w Nowym Jorku. Niespodziewanie mają się spotkać na ślubie bliskiej im osoby.


Nie mój jedynyRuby i Ethan byli dla siebie stworzeni, ale pewnego dnia niespodziewanie się rozstali.

Dziesięć lat później Ruby, mieszkanka Nowego Jorku, prowadzi życie singielki. Ostatnią dekadę poświęciła karierze i odnalezieniu się w tętniącym życiem Manhattanie. Z trudem udaje się jej wygospodarować czas, by polecieć do Anglii na ślub siostry.

Nie zastanawia się, jak to będzie ponownie zobaczyć Ethana. Podczas ostatnich nerwowych przygotowań do ceremonii, Ruby wciąż myśli o tym, czy decyzja, którą podjęła dziesięć lat temu, była słuszna. Ponieważ nic nie wskrzesza wspomnień tak jak ślub…

Melissa Pimentel
Nie mój jedyny
Przekład: Magdalena Nowak
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 5 lipca 2017
 
 

Nie mój jedyny


Teraz

– Co masz na myśli, mówiąc, że on cię nienawidzi?
– To, że mnie nienawidzi. Chcesz, żebym przedstawiła ci to na wykresie czy co?
Prowadziłam szeptaną rozmowę z Jess, skryta za rośliną doniczkową na stacji King’s Cross. Nade mną znajdował się przeszklony sklepiony sufit, a hala rozbrzmiewała głosami pasażerów spieszących na swój pociąg. Nasz odjeżdżał dopiero za godzinę, więc Ethan zabrał pozostałych na lunch do luksusowego baru na St Pancras. Ja wykręciłam się, mówiąc, że potrzebuję kupić zapasowe rajstopy – co faktycznie było słabą wymówką, biorąc pod uwagę, że był lipiec i w Londynie panował upał, ale Ethan przyjął ją bez zastrzeżeń – i pobiegłam, żeby zadzwonić do Jess.
– Nie rozumiem. On nie wie, co się wydarzyło, prawda?
– Nie! – zawołałam, aż kobieta pchająca wózek z sennym niemowlęciem posłała mi gniewne spojrzenie. Ja tylko wywróciłam oczami. – Nie – powtórzyłam ciszej. – I się nie dowie, choć to i tak nie ma znaczenia, bo mnie nienawidzi. Właściwie to jest wobec mnie zupełnie obojętny, co jest jeszcze gorsze.
– Jak może być wobec ciebie obojętny? Jesteś cudowna!
– Patrzy na mnie jak na puszkę kleju do tapet.
– Okej. A jakie on wzbudza w tobie uczucia?
– W tym tkwi problem – powiedziałam, przełykając z trudem. – Wydaje mi się, że nadal go kocham.
– O cholera!
– To jest śmieszne, prawda? Przecież już go nawet nie znam, jak mogę go kochać? To pewnie tylko hormony albo zmęczenie lotem, albo coś jeszcze innego. Może tutaj coś jest w powietrzu. Obojętne. Po prostu zapomnij, co ci powiedziałam. Nie zwracaj na mnie uwagi. Jakoś się z tego wykaraskam. Właściwie już czuję, że mi przechodzi. Tak! Już mi lepiej, to był fałszywy alarm.
– Ruby, weź się w garść.
– Zapomnij wszystko, co ci powiedziałam. Wnioskuję o czasową niepoczytalność.
– Ruby, jeśli nadal coś do niego czujesz, a uwzględniając fakt, jak się rozstaliście, byłoby to zupełnie naturalne, masz obowiązek wobec samej siebie sprawdzić, dokąd cię to zaprowadzi.
– Nie słyszałaś, jak mówiłam, że ma mnie za klej do tapet?
– Pewnie udaje! Założę się, że w środku jest tak samo rozemocjonowany jak ty.
Przygryzłam skórkę przy paznokciu.
– Nie wygląda na kogoś, kto przeżywa emocjonalne burze.
– Dlatego że jest bogaty? Bogatych ludzi też mogą przepełniać rozmaite emocje!
– Przestań! – powiedziałam, odrywając skórkę zębami i krzywiąc się na widok niewielkiej kropli krwi. – I nie, nie dlatego, że jest bogaty, tylko dlatego, że jest… sama nie wiem… inny. Mówię ci, Ethan ma mnie w dupie. Nic już do mnie nie czuje.
– Nie spiesz się tak – odparła. – Nie zamykaj się tylko dlatego, że nie od razu rzucił się w twoje ramiona.
Westchnęłam i oparłam się o chłodną, kamienną ścianę hali. Na dworcu panował zgiełk: zagubieni turyści z mapami i kijami do robienia selfie ciągle na siebie wpadali. Obserwowałam kobietę, która przeskoczyła przez barierkę i pobiegła z otwartymi ramionami do czekającego na nią mężczyzny.
– To takie żenujące – powiedziałam do Jess. – Czuję się jak jakaś głupia nastolatka.
– Miłość jest żenująca. Tak już jest. Pozwól sobie na to przynajmniej przez chwilę.
Westchnęłam.
– Powinnam kończyć. Muszę jeszcze kupić gdzieś rajstopy.
– Po co ci? Pogoda w Anglii naprawdę jest taka zła?
– To dłuższa historia.
– Okej, ale pamiętaj, co ci powiedziałam: nie panikuj. Daj się ponieść biegowi wydarzeń.
– Dobrze wiesz, że kiedy ostatnio posłuchałam tej twojej rady, skończyłam z pasemkami w stylu J. Lo, a ty umawiałaś się z graczami Yankees.
– I nadal uważam, że oba te wybory były słuszne. Kocham cię.
– Też cię kocham. Nie wyłączaj telefonu. Mam przeczucie, że będę cię potrzebować.
Rozłączyłam się i ruszyłam na St Pancras, ale po drodze wstąpiłam do drogerii Boots po rajstopy, a wyszłam z naręczem egzotycznie brzmiących kosmetyków. Kiedy usiadłam przy stoliku, pokazałam Piper moje łupy.
– Kradnę to – powiedziała, przestudiowawszy listę składników na tubce peelingu cukrowego. – I to – dodała, przysuwając do siebie serum na noc.
Włożyłam kosmetyki z powrotem do reklamówki.
– Drogeria jest dwie minuty stąd. Mogę cię tam zaprowadzić i kupisz sobie, co będziesz chciała.
Wyrwała mi torbę z rąk.
– Dlaczego niby miałabym się stąd ruszać? Tu jest szampan. Napij się. – Nalała pół kieliszka i mi podała. – A tak w ogóle… – powiedziała scenicznym szeptem – …jak sobie radzisz z… no wiesz, o czym mówię… – Skinęła znacząco głową w kierunku Ethana, który siedział przy drugim końcu stołu i cierpliwie wyjaśniał Bobowi i Barbarze, dlaczego jeszcze nie poznał królowej, mimo że mieszka w Londynie od trzech lat i, jak niestrudzenie podkreślała Barbara, jest Bardzo Ważną Osobą.
– W porządku – powiedziałam, choć bałam się, że przez mój cienki podkoszulek zobaczy, jak szaleńczo bije moje serce. Bardzo kochałam siostrę, ale wyznanie jej prawdy na temat moich uczuć do Ethana w ogóle nie wchodziło w grę.
Piper nie potrafiłaby utrzymać języka za zębami, nawet jeśli jej życie by od tego zależało, i każde moje słowo z pewnością zostałoby powtórzone Charliemu… co znaczy, że natychmiast dotarłoby do samego zainteresowanego. – To dawne dzieje. Nie ma sprawy – dodałam, wzruszając ramionami, aby nadać moim słowom nonszalancji.
– Okej, uff! Ethan powiedział dokładnie to samo, ale chciałam się upewnić, że wszystko z tobą w porządku. Wiem, że to musi być niezręczne: nie masz nikogo, a na ślubie swojej siostry spotykasz byłego chłopaka. Do tego to ślub twojej młodszej siostry.
– Dzięki, Piper. – Starałam się nie okazywać tego, jak dobiła mnie zarówno tym, że rozmawiała o mnie z Ethanem, jak i tym, że potwierdziła moje przypuszczenia, iż jestem mu obojętna. To już oficjalne: jestem klejem do tapet.
– Mówię tylko, że zrozumiałabym, gdybyś czuła się niepewnie w całym tym zamieszaniu. Zwłaszcza że Ethan odniósł tak niewyobrażalny sukces. Wiesz, że został wybrany przez magazyn „Time” na jednego ze stu najbardziej wpływowych ludzi?
– Nie wiedziałam. – Oczywiście, że wiedziałam.
– I właśnie zakłada organizację charytatywną, która ma zapewniać szkolenia techniczne dla dzieci z marginesu.
– Wow.
– Chodzi mi o to, że on jest po prostu wspaniały, więc naprawdę jestem pod wrażeniem, że tak spokojnie to wszystko znosisz.
– Cóż, jak mówiłam, to już historia.
– Jesteś niesamowicie dzielna.
– Prehistoria.
– Gdybym była na twoim miejscu i mój były chłopak okazałby się, no nie wiem, półbogiem…
– Piper, u mnie wszystko gra, jasne? Doceniam, że się o mnie martwisz, i cieszę się, że uważasz, że jestem dzielna, ale, prawdę powiedziawszy, po prostu podchodzę do tego wszystkiego spokojnie. W ogóle mnie to nie rusza.
– Dobra! Dobra! Cicho, po prostu chciałam być dobrą siostrą.
– Wiem, że jesteś – odparłam i, wierzcie lub nie, to była prawda. Piper była zapatrzona w siebie, często niezwykle denerwująca, a czasem wykazywała się zdumiewającym brakiem świadomości, ale serce miała ze złota. Przynajmniej najczęściej.
– Czas już na nas – powiedział Ethan, odsuwając się od stołu i dając znać przechodzącemu kelnerowi, że chce zapłacić. Uśmiechał się przy tym kątem ust, z czego wywnioskowałam, że słyszał całą naszą rozmowę.
Irracjonalny przypływ nastoletniej chuci, która zawładnęła mną na widok Ethana, przeszedł w irracjonalny przypływ nastoletniego gniewu.
– Ja zapłacę – powiedziałam, sięgając po torebkę. – Przyjechałeś tutaj samochodem i zapłaciłeś za bilety na pociąg… Nie musisz cały czas za nas płacić, wiesz?
Zignorował moje nalegania.
– Naprawdę, wszystko jest w porządku. – Wsunął kartę kredytową do skórzanej okładki na rachunek i podał ją kelnerowi.
– To chociaż się podzielmy – powiedziałam, wyjmując swoją kartę z portfela i machając nią do kelnera. Byłam zdeterminowana, żeby udowodnić Ethanowi, że nie tylko on ma pieniądze. Chciałam krzyczeć, że ja też odniosłam sukces! Ja również jestem Bardzo Ważną Osobą w niektórych kręgach! A przynajmniej Ważną Osobą. Ponad wszelką wątpliwość zaś jestem Osobą. – Proszę to wziąć – powiedziałam do kelnera.
– Nie – zaoponował Ethan, tym razem bardziej stanowczo.
– Ja płacę.
– Nie rozumiem, dlaczego miałbyś za wszystko płacić – odparowałam, mrużąc oczy.
– Dlatego że to jest miłe?
– To dlaczego ja nie mogę zrobić również czegoś miłego? – wypaliłam, a potem obróciłam się do kelnera. – Proszę nie zwracać uwagi na tego pana – rzekłam, kiwając głową w kierunku Ethana. – Proszę uregulować całość moją kartą.
– Czy mam wrócić za chwilę? – zapytał zdenerwowany kelner.
– Nie! – zawołaliśmy jednocześnie.
– To śmieszne – powiedział Ethan. – Musimy zdążyć na pociąg. Jeśli tyle to dla ciebie znaczy, to proszę bardzo, zapłać ten cholerny rachunek. Nie krępuj się.
– Dziękuję – powiedziałam wyniośle, starając się, żeby nikt nie zobaczył, jak bardzo mina mi zrzedła na widok kwoty nabitej na terminal, który podał mi kelner. Wprowadzając PIN, starałam się nie myśleć o aktualnym kursie wymiany walut.
– Dobra – odezwał się Charlie, zbierając torby. – To w drogę.

Kiedyś

Gdy Ethan zobaczył ją po raz pierwszy, właśnie kłócił się z jednym z klientów. Mick Dewey znów wciskał mu kit, że dostał za mało reszty, i Ethan znów musiał mu wyjaśniać podstawy matematyki. Kątem oka dostrzegł ją opartą o bar. Kilka kosmyków przykleiło się jej do czoła, a skóra nad jej górną wargą nieznacznie błyszczała od potu. Rozglądała się wokół, jakby była w muzeum osobliwości, a nie w podrzędnej knajpie, na jej twarzy zaś malował się wyraz lekkiego zdumienia, który, jak Ethan wkrótce miał się przekonać, nigdy jej nie opuszczał. Dwie sprawy nie ulegały wątpliwości: była absolutnie zachwycająca i zupełnie nie pasowała do tego miejsca.
Ethan jednym skokiem znalazł się na drugim końcu kontuaru, żeby mu nie uciekła.
– Hej, a co z moją resztą? – zawołał Mick.
Ethan pokazał mu w odpowiedzi środkowy palec, co być może nie należało do gestów świadczących o najlepszym poziomie obsługi klienta, ale było standardowym rozwiązaniem w barach takich jak ten, gdzie barman stale musiał sobie radzić z zaczepnymi pijusami (których oczywiście uwielbiał co do jednego). Poza tym, kiedy chodził z Mickiem do liceum, ten zawsze go tłukł podczas gry w bejsbol, więc miło było teraz, dla odmiany, mieć nad nim trochę przewagi. Taki mały odwet.
– Hej – zagadnął piękną dziewczynę, opierając się o kontuar w sposób, który w zamierzeniu miał być swobodny, ale i zawadiacki. – Co będzie dla ciebie?
Podniosła wzrok, zaskoczona, i przez kilka sekund wpatrywała się w niego.
– Um… – wydusiła z siebie i Ethan zrozumiał, że sprawy nie idą najlepiej.
– Kobieta małomówna – powiedział. – To mi się podoba. – I zaraz sam sprzedał sobie kopniaka, bo zdawało mu się, że wyszedł na dupka. – Jestem Ethan. – Wyciągnął do niej rękę, czując się jak obwoźny handlarz, który właśnie sprzedał komuś odkurzacz.
Dziewczyna nadal wpatrywała się w niego, jakby wyciągnął skądś królika. Przez chwilę martwił się, że może pomyślała, że panujący w barze nieprzyjemny zapach pochodzi od niego. „To zmywarka!”, chciał krzyknąć. Cuchnie! Zmywarka i Mick Dewey, który uparcie wpatrując się w swoją dłoń, po raz piętnasty przeliczał resztę, poruszając bezgłośnie ustami. Dziewczyna jeszcze przez chwilę gapiła się na Ethana. To było okrutne, bo jego ręka wciąż wisiała w powietrzu. Lada chwila Dewey podniesie wzrok, zobaczy, jak Ethan dostaje kosza od tej ślicznotki, i będzie go tym prześladował do końca życia. Ethan nie mógł do tego dopuścić. Sięgnął przez kontuar i lekko trącił ją w ramię.
– Wszystko w porządku?
Dziewczyna otrząsnęła się i z powrotem skupiła na nim wzrok.
– Ruby – powiedziała, podając mu swoją delikatną dłoń. – Nazywam się Ruby.
– Super – odpowiedział. – Jak ta piosenka.
– Ooo, jasne – odparła, ale swoim niepewnym uśmiechem dała mu do zrozumienia, że nie ma pojęcia, o czym mówił.
Zazwyczaj Ethan kierował się zasadą, że nie umawia się z dziewczynami, które nie znają się na muzyce rockowej z lat sześćdziesiątych (potencjalna wybranka musiała również uwielbiać Big Lebowskiego i nie cierpieć Jeffa Koonsa), ale Ruby była tak urocza, że postanowił przymknąć na to oko. Ten jeden raz.
– Jesteś stąd?
– Tak, urodziłam się tutaj i wychowałam – powiedziała tonem świadczącym o tym, że nie napawa jej to dumą.
– Ach tak? To dlaczego nigdy wcześniej cię nie widziałem?
Zgodnie z wiedzą Ethana każdy mieszkaniec Beechfield przynajmniej raz w życiu przekroczył progi baru Billy Jack’s. Młodzi ludzie bez kasy przychodzili tu ze względu na tanie piwo, a bogaci po to, by zabawić się ich kosztem i poprawić sobie samopoczucie. Tym pierwszym to nie przeszkadzało, ponieważ od czasu do czasu jakiś bogaty dzieciak miał ochotę zagrać w bilard na pieniądze, a w tej grze bez problemu rozkładali go na łopatki. A nawet jeśli zdarzyło się, że nie wygrali, w ramach nagrody pocieszenia mogli przyłożyć bogaczowi. Ethan należał do tych bez kasy.
Ruby wzruszyła ramionami.
– Jestem tutaj z powrotem tylko na wakacje – powiedziała. – Właśnie skończyłam Boston College i jesienią przeprowadzam się do Nowego Jorku, więc… właściwie jestem tu tylko przejazdem.
– Ale wychowałaś się tutaj? Mam na myśli Beechfield, a nie ten bar. – Czuł, że zaczyna się gubić. Nalał sobie trochę whisky. Zazwyczaj nie pił w pracy, ale rozmowa z nią wytrąciła go trochę z równowagi. – Jestem zdziwiony, że nigdy nie spotkałem cię w szkole albo gdzieś indziej.
– Chodziłam do County Day Prep – rzekła trochę zawstydzona.
– Ooo, dziewczyna z prywatnej szkoły. To wszystko wyjaśnia. Ja chodziłem do Beechfield High. Harty do boju! – Ethan zastanawiał się, co w ogóle wyprawia. Wydawało mu się, jakby zupełnie z boku przyglądał się, jak robi z siebie kompletnego idiotę, tyle że nie mógł temu zaradzić.
– No cóż, mój ojciec to Alec Atlas – powiedziała, jakby to wyjaśniało wszystko. Choć, prawdę powiedziawszy, tak właśnie było.
– Naprawdę? Słyszałem o nim.
Wszyscy słyszeli o Alecu Atlasie. Na każdej ławce, tablicy i witrynie w miasteczku widniał plakat przedstawiający tego właśnie człowieka unoszącego się z lampy dżina. ALEC ATLAS: TWOJE ŻYCZENIE JEST DLA MNIE ROZKAZEM. W całym miasteczku pełno było Atlas Specials, czyli luksusowych osiedli z miniposiadłościami noszącymi nazwy w stylu Szepczące Sosny czy Weneckie Sny. W ciągu minionych dziesięciu lat wyrosły na miejscu niemal każdego pola, sadu czy lasku w Beechfield ku niezadowoleniu wielu starszych mieszkańców, w tym ojca Ethana.
– Taak, każdy słyszał o moim ojcu – powiedziała i wyglądało na to, że nie jest z tego zadowolona.
Ethan rozumiał ją: wiedział, jak się żyje w cieniu własnego rodzica w małym miasteczku.
– Czego miałabyś ochotę się napić? – zapytał. – Na koszt firmy.
– Och, nie musisz tego robić. – Zaczerwieniła się lekko, co Ethanowi wydało się czarujące.
– To jedyna korzyść z tej pracy.
– No to zgoda… Poproszę whisky. Niech będzie burbon.
– Dziewczyna, która pije burbona, co? To mi się podoba. – Nalał jej, nie żałując, a ona upiła łyk i skrzywiła się… Jednak nie była aż taką koneserką burbona. – Dolać ci do tego coli?
– Tylko trochę – powiedziała z ulgą.
– Hej, Ethan? Kogo muszę przelecieć, żeby się czegoś tutaj napić?
Ethan podniósł wzrok i zobaczył Charliego Armstronga, który opierał się o kontuar i machał do niego.
– Może zacznij od siebie? – odkrzyknął.
Usiłował posłać Charliemu wymowne spojrzenie – takie, które mówiłoby: „Chyba rozmawiam z kobietą moich marzeń, więc odchrzań się” – ale Charlie jak zawsze nie załapał. Byli przyjaciółmi od zawsze i Ethan kochał go jak brata, mimo że przez większość czasu Charlie doprowadzał go do szaleństwa.
– No, stary, umieram z pragnienia! – Charlie złapał się za gardło i udał, że mdleje, potrącając Micka Deweya.
Ethan, który liczył szkockie wypite przez Deweya, wiedział, że gość był niebezpiecznie blisko wszczęcia bójki: musiał wkroczyć, żeby Charlie nie umarł, i to nie z pragnienia… Obrócił się do Ruby z przepraszającym uśmiechem.
– Przepraszam, zaraz wracam. Nie odchodź nigdzie, okej?
– Nie zamierzam – powiedziała, uśmiechając się nad brzegiem szklanki.
I w tym momencie Ethan pomyślał, że może mu się z nią udać. Przynajmniej miał taką nadzieję.

 
Wesprzyj nas