“Dziedzictwo” to historia konsekwencji przypadkowego spotkania, które zdeterminowało życie całej grupy zupełnie obcych sobie osób.


Patchett - DziedzictwoChrzciny, znajomy z pracy, pocałunek, butelka ginu i Bóg raczy wiedzieć, ile pomarańczy. Tyle wystarczy, by dwie rodziny trafił szlag.

Gdyby Fix znał następstwa swojej niewinnej prośby, sam poszedłby znaleźć córkę.

Nowa powieść Ann Patchett zadebiutowała na pierwszym miejscu listy bestsellerów „New York Timesa” i znalazła się na liście najlepszych książek 2016 roku. W Polsce autorka zyskała grono fanów dzięki świetnie przyjętemu “Stanowi zdumienia”. Ann Patchett w 2012 roku została uznana przez magazyn „Time” za jedną ze 100 najbardziej wpływowych osób na świecie.

***

Ann Patchett zajmuje się poważnymi kwestiami z ostrością, świeżością i odwagą, które umożliwiają jej wejście na nieznane terytorium. Ale jej książki są także tak ciepłe, tak przepełnione miłością, że kiedy kończy się ich czytanie, to można te uczucia tylko przejąć […] Są to książki o dobrych ludziach, którzy starają się jak mogą, by czynić dobro. Wielka siła Patchett polega na tym, że osiąga to bez niepotrzebnego sentymentalizmu i głupoty. Jeżeli nawet nie tworzy znaczących czarnych charakterów, to jest w jej książkach smutek, ale taki, który wywołuje współczucie raczej niż surowość. Jest dobry humor, a nie ma goryczy, więc czego jeszcze można żądać?
Patrick Ness, „Guardian”

Ann Patchett jest wyjątkową pisarką: hojna, odważna i niezwykle mądra młoda autorka.
„The New York Times”

W Dziedzictwie amerykańska pisarka swobodnie gra z szablonem fabuły obyczajowej. Chowa jedną historię w drugiej – jak malowane babuszki. Książka jest pokerową rozgrywką, w której Patchett pokazuje swoje najmocniejsze karty.
Paulina Wilk, „Przekrój”

Ann Patchett urodziła się 2 grudnia 1963 roku w Los Angeles, ale wychowywała się w Nashville, gdzie mieszka do dziś. Pierwsze opowiadanie Patchett ukazało się w prestiżowym „The Paris Review”. Publicystyczne teksty pisarki były od tej pory drukowane między innymi w „Seventeen”, “The New York Times Magazine”, “The Washington Post” i w „Vogue”.
Ann Patchett uważa, że największy wpływ na jej twórczość miało pisarstwo Władimira Nabokowa, Gabriela Garcii-Marqueza i Alice Munro. Jej ulubioną powieścią jest “Czarodziejska góra” Tomasza Manna, którą inspirowała się, pisząc “Bel Canto”. Jednocześnie przyznaje, że najwięcej o prowadzeniu narracji nauczyła się od Raymonda Chandlera, zaś o konstruowaniu psychologii postaci – od Antoniego Czechowa, jednak jej warsztat został ukształtowany przez jej przyjaciółkę ze studiów, pisarkę Elizabeth McCracken.
Każda kolejna książka Patchett przynosi jej coraz większe uznanie. Jej przyjaciel, laureat Puliteera Robert Olen Butler, twierdzi: „Ona genialnie opisuje ludzką kondycję. Nie znam żadnych innych pisarzy, którzy dorównują jej w zdolności rozumienia ogromnej złożoności człowieka i potrafią jak ona opisać to, co się dzieje w naszych sercach”. Krytycy często podkreślają, że punkt widzenia Patchett jest niezmiennie pozytywny. Sama pisarka stwierdza: „Myślę, że to sprawa funkcjonowania chemii w mózgu, jestem optymistyczną, wesołą osobą i zawsze myślę, że wyciągnęłam szczęśliwy los. Uważam, że kształt mojego bytu zawdzięczam w większości tej chemii w mojej głowie. Oceniam swoje życie jako dobre i często bywa tak, że jest to samospełniająca się przepowiednia”.

Ann Patchett
Dziedzictwo
Przekład: Anna Gralak
Wydawnictwo Znak
Premiera: 14 czerwca 2017
 
 

Patchett – Dziedzictwo


I

Przyjęcie z okazji chrztu zmieniło bieg, gdy zjawił się Albert Cousins z dżinem. Fix z uśmiechem otworzył drzwi, a potem uśmiechał się dalej, usiłując zrozumieć, co się dzieje: na betonowej płycie jego werandy stał Albert Cousins z biura prokuratora okręgowego. W ciągu ostatniej półgodziny Fix otworzył drzwi ze dwadzieścia razy, witając sąsiadów i przyjaciół, i ludzi z kościoła, i siostrę Beverly, i wszystkich swoich braci, i rodziców, i praktycznie cały komisariat gliniarzy, ale tylko Cousins był dla niego zaskoczeniem. Dwa tygodnie wcześniej Fix spytał żonę, dlaczego jej zdaniem muszą zapraszać dosłownie wszystkich znanych sobie ludzi na przyjęcie z okazji chrztu. W odpowiedzi zaproponowała, by zechciał spojrzeć na listę gości i powiedział, kogo wykreślić. Nie spojrzał na listę, ale gdyby teraz żona stała obok niego w drzwiach, od razu pokazałby palcem i powiedział: „Wykreśl jego”. Nie żeby nie lubił Alberta Cousinsa, znał go najwyżej na tyle, żeby skojarzyć nazwisko z twarzą, ale właśnie to, że tak słabo go znał, było wystarczającym powodem, by go nie zapraszać. Fixowi przyszło do głowy, że Cousins zjawił się w jego domu, żeby porozmawiać o jakiejś sprawie: jeszcze nigdy niczego podobnego nie zrobił, ale czy istniało inne wytłumaczenie? Goście tłoczyli się przed domem i Fix nie umiałby powiedzieć, czy się spóźnili, czy już wychodzą, czy może po prostu szukają wytchnienia na zewnątrz, dlatego że w środku jest więcej ludzi, niż byłby skłonny tam wpuścić którykolwiek komendant straży pożarnej. Pewne było tylko to, że Cousins przyszedł bez zaproszenia, sam i z butelką w reklamówce.
– Cześć, Fix – powiedział Albert Cousins. Wysoki zastępca prokuratora okręgowego, w garniturze i krawacie, wyciągnął rękę.
– Cześć, Al – powitał go Fix. (Czy ludzie nazywali go Al?) – Cieszę się, że udało ci się przyjść. – Mocno uścisnął podaną dłoń, dwa razy nią potrząsnął i puścił.
– Ledwo zdążyłem – powiedział Cousins, patrząc na tłum wewnątrz, jakby się obawiał, że zabraknie dla niego miejsca. Od razu było widać, że przyjęcie minęło już półmetek – większość trójkątnych kanapeczek zniknęła, podobnie jak połowa ciastek. Obrus pod misą z ponczem był różowy i mokry.
Fix się odsunął, żeby go wpuścić.
– Ale już jesteś – powiedział.
– Nie mógłbym tego przegapić. – Choć oczywiście przegapił. Nie był na ceremonii w kościele.
Jedyną osobą z biura prokuratora okręgowego, którą Fix zaprosił, był Dick Spencer. Kiedyś też służył w policji, potem poszedł na wieczorowe studia prawnicze i awansował, ani przez chwilę nie dając jednak odczuć któremukolwiek z pozostałych chłopaków, że uważa się z tego powodu za lepszego od nich. Nie miało znaczenia, czy Dick jeździ radiowozem, czy stoi przed sędzią, bo nie było wątpliwości, skąd pochodzi. Za to Cousins był takim samym prawnikiem jak cała reszta – prokuratorzy okręgowi, adwokaci z urzędu, spece od trudnych spraw – całkiem przyjaznym, jeśli czegoś potrzebował, ale raczej nieskłonnym do zapraszania funkcjonariuszy na piwo, a jeśli nawet, to tylko dlatego, że akurat podejrzewał jakiegoś gliniarza o ukrywanie przed nim informacji. Prokuratorzy okręgowi byli gośćmi, którzy palą twoje papierosy, bo próbują rzucić palenie. Gliniarze wypełniający salon oraz jadalnię i wylegający na podwórze, gdzie stali pod sznurem na bieliznę i dwoma drzewami pomarańczowymi, nie próbowali rzucić palenia. Pili mrożoną herbatę zmieszaną z lemoniadą i kopcili jak dokerzy.
Albert Cousins podał reklamówkę gospodarzowi i Fix zajrzał do środka. Była tam butelka dżinu, i to duża. Inni przynieśli święte obrazki, różańce z macicy perłowej albo kieszonkowe Biblie w oprawie z białej cielęcej skóry i ze złoconymi brzegami. Pięciu chłopaków, albo raczej ich pięć żon, zrzuciło się na niebieski krzyżyk zdobiony emalią i z malutką perłą pośrodku, zawieszony na łańcuszku, bardzo ładny, na pamiątkę.
– Czyli macie córkę i syna?
– Dwie córki.
Cousins wzruszył ramionami.
– Co poradzisz.
– Nic a nic – powiedział Fix i zamknął drzwi. Beverly kazała mu zostawić je otwarte, żeby do środka wpadało trochę świeżego powietrza, co tylko dowodziło, jak niewiele wiedziała na temat okrucieństwa człowieka wobec drugiego człowieka. To, ile osób jest w domu, nie ma znaczenia. Nie zostawia się otwartych drzwi, do diabła.
Beverly wychyliła się z kuchni. Lekko licząc, stało między nimi ze trzydzieści osób – cały klan Meloyów, wszyscy DeMatteowie, garstka ministrantów przekopująca się przez resztki ciastek – ale nie sposób było nie zauważyć Beverly. Ta żółta sukienka.
– Fix? – powiedziała, podnosząc głos, tak żeby usłyszał ją mimo wrzawy.
Pierwszy odwrócił się Cousins i ukłonił się jej na powitanie.
Fix odruchowo się spiął, ale po chwili mu przeszło.
– Rozgość się – powiedział do zastępcy prokuratora okręgowego i skinął w stronę grupki policjantów stojących obok przesuwnych szklanych drzwi i wciąż ubranych w marynarki. – Mnóstwo ludzi już znasz. – Może znał, a może nie. Gospodarza na pewno nie znał, psia jego mać. Fix się odwrócił, żeby przejść przez tłum, a tłum się przed nim rozstąpił. Gdy Fix przechodził, gratulowano mu, poklepując po ramieniu i ściskając rękę. Starał się nie nadepnąć na żadne z dzieci – była wśród nich jego czteroletnia córka Caroline – które bawiły się w coś na podłodze w jadalni, kucając i czołgając się między stopami dorosłych jak tygrysy.
Kuchnia była wypełniona żonami, wszystkie się śmiały i za głośno mówiły, żadna nie była pomocna z wyjątkiem Lois, sąsiadki, która wyjmowała miski z lodówki. Wallis, najlepsza przyjaciółka Beverly, przeglądała się w obudowie chromowanego tostera, poprawiając makijaż ust. Wallis była zbyt chuda i zbyt mocno opalona, a gdy się wyprostowała, miała na ustach za dużo szminki. Matka Beverly siedziała przy stole śniadaniowym, trzymając młodszą wnuczkę na kolanach. Przebrali małą z koronkowego stroju do chrztu w wykrochmaloną białą sukieneczkę z haftowanymi wokół szyi żółtymi kwiatami, jakby była panną młodą, która pod koniec wesela wślizgnęła się w wyjściową sukienkę. Kobiety w kuchni na zmianę zachwycały się dzieckiem, zachowując się tak, jakby ich zadanie polegało na dostarczaniu mu rozrywki do chwili przybycia Trzech Króli. Ale dziecko wcale się dobrze nie bawiło. Jego błękitne oczy zrobiły się szkliste. Patrzyło przed siebie, zmęczone tym wszystkim. Całym tym pośpiechem w robieniu kanapek i przyjmowaniem prezentów dla dziewczynki, która nie miała jeszcze roku.
– Patrzcie, jaka ona śliczna – powiedziała teściowa Fixa, nie zwracając się do nikogo konkretnego i głaszcząc dziecko grzbietem palca po krągłym policzku.
– Lód – powiedziała Beverly do męża. – Skończył nam się lód.
– Miała go przynieść twoja siostra.
– Ale nie przyniosła. Możesz poprosić któregoś z chłopaków, żeby po niego skoczył? Jest za gorąco na przyjęcie bez lodu. – Fartuszek miała zawiązany na szyi, ale w pasie już nie. Starała się nie pognieść sukienki. Pasemka blond włosów wysunęły się z jej francuskiego koka i opadały na oczy.
– Skoro nie przyniosła lodu, mogła przynajmniej tu przyjść i zrobić trochę kanapek. – Mówiąc to, Fix patrzył prosto na Wallis, ale kobieta tylko zamknęła szminkę i go zignorowała. Chciał w ten sposób pomóc żonie, bo najwyraźniej miała ręce pełne roboty. Patrząc na nią, każdy by uznał, że Beverly to osoba, która wydając przyjęcia, korzysta z kateringu i siedzi na kanapie, gdy inni noszą tace.
– Bonnie bardzo się cieszy na widok tylu gliniarzy w jednym miejscu. Trudno oczekiwać, że w takich okolicznościach będzie myślała o kanapkach – powiedziała Beverly, po czym przerwała na chwilę nakładanie serka śmietankowego i ogórków i spojrzała na jego rękę. – Co masz w tej torbie?
Fix uniósł dżin, a jego zaskoczona żona uśmiechnęła się do niego po raz pierwszy tego dnia, być może po raz pierwszy od tygodnia.
– Jak będziecie wysyłali kogoś do sklepu – odezwała się Wallis, wykazując nagłe zainteresowanie rozmową – poproście, żeby kupił tonik.

Fix powiedział, że sam pójdzie po lód. Przy ich ulicy był sklep i Fix nie miał nic przeciwko temu, żeby na chwilę wymknąć się z domu. Względny spokój okolicy, uporządkowany układ parterowych budynków z gęstymi, zielonymi trawnikami, smukłe cienie rzucane przez palmy oraz zapach kwiatów pomarańczy – to wszystko w połączeniu z papierosem, którego palił, działało na niego uspokajająco. Dołączył do niego jego brat Tom i szli razem w przyjemnym milczeniu. Tom i Betty mieli już troje dzieci, same dziewczynki, i mieszkali w Escondido, gdzie Tom pracował w straży pożarnej. Fix zaczynał rozumieć, że właśnie tak wygląda życie, gdy człowiek zrobi się starszy i pojawią się dzieci: nie ma się tyle czasu, ile zamierzało się mieć. Bracia nie widzieli się, odkąd wszyscy zjechali do domu ich rodziców, żeby pójść na pasterkę, a wcześniej spotkali się chyba w Escondido przy okazji chrztu Erin. Obok przejechał czerwony sunbeam kabriolet i Tom powiedział: „Ale bryka”. Fix kiwnął głową, żałując, że nie zauważył jej pierwszy. Teraz musiał czekać, aż pojawi się jakiś inny ciekawy wóz. W sklepie kupili cztery worki lodu i cztery butelki toniku. Młody sprzedawca spytał, czy potrzebują limonek, ale Fix przecząco pokręcił głową. Byli w Los Angeles i mieli czerwiec. Kto by chciał limonki.
Choć gdy wychodzili do sklepu, Fix nie spojrzał na zegarek, potrafił dobrze oszacować upływ czasu. Jak większość gliniarzy. Nie było ich dwadzieścia, góra dwadzieścia pięć minut. Za krótko, żeby wszystko zdążyło się zmienić, ale gdy wrócili, drzwi wejściowe stały otworem, a przed domem było pusto. Tom nie zauważył różnicy, lecz trudno tego oczekiwać od strażaka. Jeśli nie śmierdzi dymem, nie ma problemu. W domu nadal było mnóstwo ludzi, jednak zrobiło się ciszej. Przed rozpoczęciem imprezy Fix włączył radio, ale dopiero teraz usłyszał kilka dźwięków muzyki. Dzieciaki nie czołgały się już w jadalni i chyba nikt nie zauważył ich zniknięcia. Wszyscy byli skupieni na otwartych drzwiach do kuchni, do której dwaj bracia Keatingowie właśnie zmierzali z lodem. Czekał tam na nich Lomer, partner Fixa. Skinął głową w stronę tłumu i powiedział:
– Przyszliście w samą porę.
Już gdy wychodzili z kuchni, było w niej ciasno, ale teraz tłoczyło się tam trzy razy więcej ludzi, głównie mężczyzn. Nie było śladu po matce Beverly ani po dziecku. Beverly stała przy zlewie, trzymając nóż rzeźnicki. Kroiła turlające się po kuchennym blacie pomarańcze, uciekające z olbrzymiej sterty, a dwaj prawnicy z biura prokuratora okręgowego Los Angeles, Dick Spencer i Albert Cousins – bez marynarek i krawatów, z rękawami koszul podwiniętymi wysoko nad łokciami – obracali połówki pomarańczy na dwóch metalowych wyciskarkach. Czoła mieli zaczerwienione i mokre od potu, ich rozpięte kołnierzyki właśnie zaczynały ciemnieć. Pracowali, jakby bezpieczeństwo ich miasta zależało od produkcji soku pomarańczowego.
Bonnie, siostra Beverly, teraz już gotowa do pomagania, zdjęła okulary z nosa Dicka Spencera i wytarła je świeżą ściereczką do naczyń, mimo że gdzieś w tłumie stała jego żona, mogąca to zrobić własnoręcznie. Gdy wzrok Dicka został uwolniony od cienkiej zasłony z potu, mężczyzna zobaczył Fixa i Toma i zawołał, żeby dali lód.
– Lód! – krzyknęła Bonnie, i miała rację, bo było gorąco jak w piekle i lód wydawał się lepszy niż wszystko inne. Rzuciła ściereczkę, żeby wziąć od Toma dwie reklamówki, które następnie włożyła do zlewu, kładąc je na zgrabnych miseczkach z wydrążonych skórek pomarańczy. Potem zabrała reklamówki od Fixa. To ona odpowiadała za lód.
Beverly przestała kroić.
– Doskonałe wyczucie czasu – powiedziała i zanurzyła papierowy kubek w otwartym foliowym opakowaniu, nabierając trzy skromne kostki, jakby wiedziała, że trzeba z nich korzystać z umiarem. Zrobiła małego drinka – pół dżinu, pół soku pomarańczowego z pełnego dzbanka. Nalała następny, potem jeszcze jeden i kolejne, a kubki wędrowały przez kuchnię, za drzwi i do rąk czekających gości.
– Kupiłem tonik – powiedział Fix, patrząc na jedną reklamówkę, która została mu w ręku. Był rozżalony. Czuł, że w czasie potrzebnym, by pójść do sklepu i wrócić, on i jego brat jakimś cudem zostali w tyle za resztą uczestników imprezy.
– Sok pomarańczowy jest lepszy – powiedział Albert Cousins, przerywając wyciskanie owoców tylko na chwilę potrzebną na wychylenie drinka, którego zrobiła mu Bonnie. Bonnie, jeszcze niedawno zakochana w gliniarzach, zmieniła front, zwracając się w stronę dwóch prawników z biura prokuratora okręgowego.
– Do wódki – odparł Fix. Do screwdriverów. Każdy to wiedział.
Cousins spojrzał na niedowiarka i przechylił głowę, a Beverly podała mężowi drinka. Wyglądało to zupełnie tak, jakby ona i Cousins wypracowali jakieś wspólne zasady. Fix trzymał kubek w ręku i wpatrywał się w nieproszonego gościa. Miał w domu trzech braci, bezlik silnych mężczyzn z policji w Los Angeles i księdza, który organizował sobotnie zajęcia bokserskie dla chłopaków sprawiających problemy wychowawcze. Każdy z nich przyznałby mu rację, gdyby Fix zechciał wyprosić ze swojego przyjęcia jednego zastępcę prokuratora okręgowego.
– Na zdrowie – powiedziała cicho Beverly. Nie miało to być toastem, lecz poleceniem, i Fix, nadal przekonany, że ma powód do niezadowolenia, uniósł papierowy kubek.

 
Wesprzyj nas