“Targowisko czarownic” to inspirująca opowieść o miłości i poszukiwaniu własnej drogi.


Targowisko czarownicEileen Chen pracuje na uczelni w San Francisco, specjalizując się w wierzeniach ludowych. Chociaż jej babka utrzymywała się z praktyk szamańskich, ona sama publicznie odrzuca wiarę w czary jako zabobon. Jednak w głębi duszy magia ją fascynuje.

W związku z projektem badawczym Eileen wyjeżdża na Wyspy Kanaryjskie, gdzie podobno nadal żyją prawdziwe czarownice. Pewnego dnia otrzymuje zaproszenie na lokalne targowisko, na którym kobiety handlują amuletami, talizmanami i urokami miłosnymi. Stopniowo zatraca się w egzotycznych realiach.

Kiedy jednak dowiaduje się więcej o życiu samozwańczych czarownic musi odpowiedzieć sobie na pytanie, jak bardzo może zaufać temu nowemu i pociągającemu światu.

Przepełniające go miłość, zachłanność i pragnienie zemsty nie ustępują prawdziwej magii; okazują się równie potężne… lub niszczycielskie.

Mingmei Yip urodziła się w Chinach, uzyskała doktorat na paryskiej Sorbonie. Pisała dla najważniejszych gazet w Hongkongu, gościła również w wielu telewizyjnych i radiowych programach o zasięgu krajowym i międzynarodowym. W roku 1992 wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, obecnie mieszka z mężem w Nowym Jorku. Jej powieści przełożono na 10 języków. W Świecie Książki ukazały się: “Pawilon Kwiatu Brzoskwini”, “Płatki z nieba”, “Pieśń Jedwabnego Szlaku”, “Uwodzicielki” oraz “Dziewięć kręgów nieba”.

Mingmei Yip
Targowisko czarownic
Przekład: Joanna Hryniewska
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 14 czerwca 2017
 
 

Targowisko czarownic


Drogi Czytelniku
Przed około dwoma laty przeczytałam artykuł mojej ulubionej chińskiej autorki Echo o jej wyprawie na targowisko czarownic w Boliwii. Był to wprawdzie bardzo krótki tekst, ale jego tytuł zawładnął moją wyobraźnią i zainspirował mnie do napisania tej powieści.
Zamiast jednak umiejscowić jej akcję w Boliwii, postanowiłam przenieść ją na Wyspy Kanaryjskie. Tych siedmiu wysp strzegą boginie, które są również strażniczkami ukrytych złotych jabłek Afrodyty. Żeglarzy poszukujących legendarnych jabłek przywodziły do zguby piękne nimfy.
Oprócz artykułu Echo inspiracją dla tej powieści było również wydarzenie sprzed lat. Podczas pewnego koncertu byłam tak zirytowana pretensjonalnym stylem wykonawczyni, że zaczęłam wpatrywać się w jej instrument, życząc jej, żeby struny pękły. Ku mojemu zaskoczeniu po kilku sekundach jedna ze strun rzeczywiście pękła i artystka musiała przerwać swój występ w połowie. Zamiast radości poczułam wtedy strach przed dziwnymi mocami, które być może mam. Już nigdy nie próbowałam czegoś takiego. Możliwość osiągnięcia realnego efektu była zbyt przerażająca, wręcz nieetyczna. Doświadczenie to przekułam jednak w Targowisko Czarownic.
Postępuję zgodnie ze słynną poradą Konfucjusza, by szanować duchy, ale trzymać je na dystans.

***

Biję cię człowieczku, żeby twój oddech nie mógł się wydostać!
Biję twoje rączki, żeby nie mogły przeliczać pieniędzy!
Biję twoje stópki, żeby krwawiły od noszenia butów!
Biję twoją główkę, żeby los przyniósł ci smutki!
Biję twój języczek, żebyś nie mógł przeżuwać mięsa i musiał pościć jak mnich!
Biję twoje serduszko, żeby twoje życie było pasmem goryczy!

Bicie małego człowieczka
prastary chiński rytuał służący eliminacji pogardzanych jątrzycieli

Pył tego świata mnie nie bruka,
Troski za mną nie podążają.
Kiedy pada deszcz, ja czekam na tęczę…

Qiu si (Jesienne rozmyślania)
Lu You (1125–1209)

We śnie zapominam, że jestem na tym świecie tylko intruzem.
Upłynął wieczór skradzionego szczęścia,
W samotności opieram się o ogrodzenie.
Rzeki i góry ciągną się w nieskończoność,
Łatwo się rozstać, trudniej znów się spotkać.
Wiosna minęła, jak płynące wody i opadłe kwiecie…

Lang tao sha (Fale wymywają piasek)
Li Yu (937–978)

Część pierwsza

Prolog

Kiedy skończyłam trzydzieści trzy lata, doszłam do wniosku, że pora na wielką zmianę w moim życiu. Nadszedł czas, by zostać czarownicą.
Przyznaję, że nie byłam pewna, czy to dobry pomysł.
Moje chińskie imię brzmi Ailian, „lotos miłości”. Po angielsku nazywam się Eileen Chen. Chociaż urodziłam się w epoce nowoczesności i otrzymałam zachodnie wykształcenie, zawsze uważałam, że jest we mnie coś z czarownicy, przynajmniej jakaś duchowa cząstka. Dorastałam w rodzinie przepełnionej wiarą we wszystko, co metafizyczne, choć trudne do objęcia rozumem.
Moja matka i babka były czarownicami, a raczej szamankami, które Chińczycy nazywają wu. Czasami o wu mówi się także fangshi, „osoby, które posiadły umiejętności” i dzięki nim mają moc wpływania na rzeczywistość.
Matka i babka potrafiły przepowiadać przyszłość i odwiedzać przeszłość, dostrzegały aurę i rozmawiały z niewidzialnymi istotami. Niestety, mama zmarła przedwcześnie, mając nieco ponad czterdzieści lat, i pozostawiła w nieutulonym żalu mnie i swoją matkę, a moją babkę Laolao. Po stracie córki Laolao chciała, żebym to ja została szamanką i podtrzymała rodzinną tradycję. Oprócz uzdrawiania, rzucania uroków, wpadania w trans i przejmowania mocy zwierząt, babcia zajmowała się również wyprawami w zaświaty. Laolao rzucała też czary da xiaoren, „bicie pogardzanych człowieczków”. Urok ten gwarantował, że banalni, drażliwi, rozplotkowani, godni pogardy zawistnicy, z którymi użeramy się bezustannie, dostaną wreszcie to, na co zasłużyli.
Od matki i babki nauczyłam się podstaw magii: zaklinania amuletów, przyrządzania ziół leczniczych, rzucania uroków, komunikowania się ze zmarłymi. Oraz wielkiej chińskiej tradycji feng shui, dzięki której można sprawdzić, czy siedziba jest właściwie położona i ma dobry przepływ energii. Dla zmarłych ważne jest yin, dla żywych zaś – yang. Chociaż zmuszono mnie do przyswojenia tych umiejętności, to jednak nigdy nie stosowałam ich w praktyce. Szczyciłam się tym, że nie jestem kobietą staroświecką i zabobonną, ale nowoczesną. Zamiast więc zostać szamanką jak mama i Laolao, zajęłam się badaniem szamanizmu.
Po obronie doktoratu z tej dziedziny objęłam profesurę na Uniwersytecie Stanowym w San Francisco. Po czterech latach rozpaczliwie potrzebowałam publikacji, która otworzyłaby mi drogę do stałego etatu i awansu na profesora nadzwyczajnego. Timothy Lee, kierownik instytutu antropologii, zasugerował mi dodanie do mojej rozprawy doktorskiej rozdziału o zachodniej magii i publikację całości w formie książki. To była doskonała rada. Z drugiej strony w kwestiach chińskiego szamanizmu czułam się całkiem pewnie, natomiast moja znikoma wiedza o jego zachodnim odpowiedniku pochodziła głównie z książek.
Kim właściwie są czarownice? Czy naprawdę istnieją? Czy to po prostu obłąkane, prymitywne kobiety, które straszą ludzi, żeby wyciągnąć od nich pieniądze?
Uznałam, że jedynym sposobem na zyskanie prawdziwej wiedzy o czarownicach jest zostanie jedną z nich.
Czy się bałam? Oczywiście. Musiałam jednak przygotować publikację, w przeciwnym razie mogłabym stracić pracę. Timothy wspomniał, że gorąco rekomendował mój awans, jednak tylko pod warunkiem wydania książki. Zawsze uważał mnie za najlepszą kandydatkę ze względu na moje pochodzenie. Dorastałam przecież wśród opowieści o przepowiedniach, magii, szamanach, mściwych bożkach, wudu, juju i wszelkich innych czarach praktykowanych przez trzy tysiące lat, od epoki kamienia po erę elektroniki.
Czy naprawdę wierzyłam w istnienie magii? Czasami tak, czasami nie. Nie umiałam się zdecydować. Jakaś część mnie uważała, że jestem czarownicą, kolejną w długiej linii rodu. Inna część, moje akademickie ja, upierała się, że nie jestem wiedźmą, ale zwykłą kobietą badającą magię naukowo.
W każdym razie potrzebowałam tej książki. A do jej napisania konieczne były badania terenowe. Zdecydowałam się więc przeznaczyć roczny urlop na poszukiwanie czarownic i gromadzenie materiałów na ich temat. Gdy już dostanę etat, będę mogła odpocząć i cieszyć się życiem.
W każdym razie taki miałam plan.

1
Prezent urodzinowy dla czarownicy

Były moje trzydzieste trzecie urodziny. W kulturze chińskiej trójka uchodzi za niezwykle szczęśliwą liczbę, ponieważ jej wymowa jest bardzo podobna do słów „żywy” i „kwitnący”. Nie trzeba dodawać, że trzydzieści trzy oznacza podwójne szczęście. Nic dziwnego, że chciałam świętować wyjątkowo moje trzydzieste trzecie urodziny, które ma się tylko raz w życiu.
Urodziny wypadły w środku semestralnej sesji egzaminacyjnej, byłam zawalona pracą związaną z klasyfikacją. Z wdzięcznością przyjęłam więc propozycję mojej młodszej siostry o chińskim imieniu Baolian, czyli „cenny lotos” – jej angielskie imię to Brenda – że zorganizuje za mnie przyjęcie. Dwudziestodziewięcioletnia Brenda była już prawniczką specjalizującą się w handlu nieruchomościami. Agresywnie pięła się po drabinie twardego prawa ku własnej kancelarii. Siostrzyczka po trosze zawdzięczała ten sukces świadomości swoich wdzięków. Przede wszystkim wiedziała, jakie sztuczki działają na mężczyzn. Podejrzewałam, że chciała zorganizować przyjęcie, żeby poflirtować z moimi gośćmi, a być może nawet z Ivanem Collinsem, z którym spotykałam się od czasu do czasu. Flirtowała z kim popadnie – z szefem, starszymi stażem kolegami z pracy, kelnerami, portierami, barmanami, taksówkarzami i kurierami.
Kiedy krytykowałam jej zachowanie, puszczała do mnie oczko i mówiła:
– Wyluzuj, Eileen. Potraktuj życie jak wielką imprezę, na której wszyscy świetnie się bawimy!

*

Jako profesor uczelniany nie dysponowałam oczywiście dużym mieszkaniem, do którego mogłabym zaprosić wszystkich znajomych. Na szczęście Ivan zaoferował nam swój przestronny luksusowy apartament w Pacific Heights, pod warunkiem że posprzątamy po przyjęciu. Dla mnie i Brendy nie był to problem, ponieważ dorabiałyśmy sprzątaniem domów i mieszkań przez cały okres nauki w college’u.
Ivan oznajmił, rzecz jasna, że tylko żartował. Jako bankowca inwestycyjnego stać go było na wynajęcie sprzątaczki. Rozwiedziony od kilku lat Ivan zdawał się szukać właściwej kobiety i chyba uznał, że to jestem właśnie ja. Doceniałam jego pracowitość i hojność, nie potrafiłam jednak zaakceptować bezkompromisowego, chorobliwie ambitnego podejścia do świata. Nie odpowiadał mi również jego przesadnie aktywny tryb życia: Ivan był stale w rozjazdach, śniadanie mógł jeść w Londynie, a kolację w Paryżu.
Oczywiście jak większość kobiet nie miałam nic przeciwko posiadaniu zamożnego partnera. Męczyło mnie jednak, że nie umiem pokochać Ivana całkowicie. Pociągały mnie jego inteligencja i sukcesy, ale już przechwałki o sumach, jakie zarobił w tym tygodniu, były dla mnie nużące. Z tego powodu oddaliśmy się od siebie. Ponieważ nigdy nie uskarżał się na luźną formułę naszego związku, zakładałam, że musi spotykać się z innymi kobietami. A może po prostu miał nadzieję, że pewnego dnia zmienię zdanie.
Wtedy znajdowaliśmy się akurat w fazie separacji, żeby – jak to ujął – dać sobie więcej przestrzeni i czasu na zastanowienie się nad naszą przyszłością. Albo dać jemu więcej przestrzeni i czasu na inne miłostki. Wierzyłam, że Ivan naprawdę mnie kocha. Wiedziałam też jednak, że ma świadomość, iż gdyby nam nie wyszło, może zdobyć niemal każdą kobietę, której zapragnie.
Kiedy rozmawiałam z Brendą o moim nieciągłym romansie, powiedziała:
– Eileen, dlaczego po prostu nie wyjdziesz za Ivana, żeby opływać w luksusy? Jeżeli zechcesz, to za kilka lat się rozwiedziesz i będziesz żyła z sutych alimentów na siebie i dzieci. Nie masz nic do stracenia. Słuchaj, starsza siostro, tylko kompletna wariatka wypuściłaby z rąk partię, która trafia się raz w życiu!
– Brendo, kiedy nasi rodzice wpoili nam taki egoizm i materializm? – Obrzuciłam ją złym spojrzeniem, ale ona zignorowała pytanie.
– Zaufaj mi, Eileen. Biorąc ślub z Ivanem, nic nie stracisz, a możesz zyskać wszystko. Kropka.
Chciałam, żeby Brenda przejęła Ivana, ale nie było na to szans. Gdyby się z nią związał, przynajmniej – zgodnie z nadziejami Brendy – pieniądze zostałyby przy nas, zamiast iść na jakieś obce kobiety. Niestety, moja młodsza siostra nie interesowała Ivana, bo za bardzo przypominała jego pozostałe znajome: dla nich liczyła się wspinaczka po korporacyjnej drabinie, pogoń za markowymi ciuchami, luksusowymi samochodami i modnymi restauracjami oraz egzotyczne wakacje.
Myślę, że spodobałam się Ivanowi, ponieważ nie miałam obsesji pieniędzy i statusu. Wiedział, że bardziej niż o doczesny świat troszczę się o to, co jest poza nim. Przy mnie mógł choć przez chwilę zaznać zupełnie innego życia. Obawiałam się jednak, że Ivan mógłby się mną zmęczyć, gdy minie początkowa ekscytacja otoczoną magiczną aurą panią profesor. W każdym razie nie byłam gotowa na taki ruch. Od dzieciństwa czekałam, aż w moim życiu wydarzy się coś niezwykłego lub ważnego. Nie był to związek z Ivanem.
Zaproszenia na moje przyjęcie urodzinowe wysłałyśmy z Brendą do trzydzieściorga przyjaciół i znajomych z pracy. Studentów wykluczyłyśmy, ponieważ nie chciałam, żeby jakieś plotki dotarły do administracji uniwersyteckiej, gdyby ktoś z kadry nadużył alkoholu. Istniało ryzyko, że wspólne picie wykładowców i studentów skończy się opowieściami, których ujawnienia ktoś mógłby potem żałować.
Jako motyw przewodni Brenda zaproponowała magię i zaoferowała, że przygotuje dekoracje.
– W porządku – odparłam. – Ale wszystko ma być niewinne, absolutnie żadnych obrzydliwości w stylu sztucznych zwłok czy obciętych rąk.
– Według rozkazu – odpowiedziała. – W końcu Halloween dopiero za kilka miesięcy.

*

W dniu urodzin prowadziłam popołudniowe zajęcia, do apartamentu Ivana dotarłam więc dopiero o szóstej. Po wejściu do salonu dostrzegłam najpierw rzędy czerwonych świec ustawionych wzdłuż ścian. Dzięki nim atmosfera stała się kameralna, ale i niesamowita.
– Wszystkiego najlepszego, Eileen! – wykrzyknęła Brenda, pędząc w moją stronę.
Przyjrzałam się jej czerwonej sukni z długimi rękawami. Głęboki dekolt odsłaniał spory fragment biustu mojej młodszej siostry. Efekt podkreślały jaskrawoczerwone kolczyki i naszyjnik oraz karmazynowa szminka. Mężczyźni poświęcą jej tego wieczoru mnóstwo uwagi.
– Dzięki, Brendo. Wszystko gotowe?
– Oczywiście. Możesz zawsze na mnie liczyć, siostro.
– W porządku. – Skinęłam głową kilkorgu przybyłym wcześniej gościom, po czym zwróciłam się do Brendy: – Teraz muszę się przebrać.
Stojąc w marmurowej łazience Ivana przed lustrem w złoconej ramie, zdjęłam spodnium, poprawiłam makijaż i przywdziałam szamańską szatę. Zrezygnowałam ze stroju zachodniej wiedźmy, ponieważ nie chciałam wkładać czarnych ubrań w dniu swoich urodzin. Zamiast tego wybrałam różową suknię chińską i ciężki srebrny naszyjnik z taoistycznymi motywami: nietoperzami symbolizującymi szczęście, gruszkami nieśmiertelności oraz boginiami piękna i współczucia. Upięłam włosy w kok i wetknęłam w nie kwiat lotosu z różowego jedwabiu. Potem spojrzałam w lustro, a to, co zobaczyłam, sprawiło mi radość. Tajemnicza egzotyczna szamanka, gotowa robić magiczne sztuczki lub rzucać uroki.
Czy z lustra patrzyła na mnie prawdziwa czarownica? Odpowiedź na to pytanie miałam dopiero poznać.

 
Wesprzyj nas