Powieść Anne Jacobs “W labiryncie wspomnień” przedstawia w najdrobniejszych szczegółach obraz niemieckiego społeczeństwa sprzed stu lat.


W labiryncie wspomnieńWpływowe familie. Dramatyczne sploty zdarzeń. Posiadłość, która skrywa niejedną tajemnicę.

Augsburg, 1916 rok. Część willi, którą zamieszkuje rodzina właściciela fabryki tekstyliów, Johanna Melzera, zostaje przekształcona w lazaret. Kobiety z rodziny wraz z wolontariuszkami opiekują się rannymi żołnierzami, podczas gdy Marie, młoda żona Paula Melzera, pomaga teściowi prowadzić przedsiębiorstwo.

To czas otrzymywania tragicznych wiadomości: jej szwagier poległ w bitwie, a mąż trafił do niewoli. Gdy Marie walczy o zachowanie rodowej spuścizny i nie porzuca nadziei na powrót męża, w wilii zjawia się elegancki i zamożny Ernst von Klippstein. Jest zauroczony Marie i ma szeroko zakrojone plany na przyszłość…

***

Fascynująca podróż w czasie.
“Frau im Trend – Wohnen und Wohlfühlen”

Powieść Anne Jacobs przedstawia w najdrobniejszych szczegółach obraz społeczeństwa sprzed stu lat, z jego lękami i troskami, ale również z jego wizjami miłości.
“Fränkische Nachrichten”

Anne Jacobs, pod innym nazwiskiem, opublikowała kilka odnoszących sukcesy powieści historycznych i egzotycznych sag. Wraz z wydaniem “W cieniu tajemnic” spełniła swoje marzenie o napisaniu powieści, która ukazywałaby skomplikowaną sagę rodzinną na tle najnowszej historii Niemiec i podbiła nią listy bestsellerów. Druga część “W labiryncie wspomnień” ponownie zabiera czytelnika w to powieściowe uniwersum.

Anne Jacobs
W labiryncie wspomnień
Przekład: Ewelina Twardoch-Raś
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 8 czerwca 2017
 
 

W labiryncie wspomnień


CZĘŚĆ I
luty 1916 – styczeń 1917

1

Nad przemysłową dzielnicą Augsburga zapadł wczesny, ponury zmierzch. W kilku fabrykach paliły się jasne światła – mimo kłopotów ze zdobyciem surowców wciąż trwały tam prace. W pozostałych zakładach było już zupełnie ciemno. W fabryce tekstyliów należącej do rodziny Melzerów kobiety i starsi mężczyźni zakończyli właśnie swoją zmianę. Wychodząc, stawiali wysoko kołnierze palt, a szalikami i czapkami próbowali chronić się przed ulewnym deszczem. Bulgocząca woda płynęła w dół brukowanych uliczek. Ten, kto nie miał dobrych butów, wyprodukowanych w czasach przedwojennych, i chodził w drewniakach, z pewnością miał dzisiaj przemoczone stopy.
W zbudowanej z solidnej cegły rodzinnej willi Paul Melzer, syn właściciela fabryki, stał w oknie jadalni i wpatrywał się w niewyraźny zarys miasta, które coraz bardziej rozmywało się w narastającej ciemności. W końcu opuścił zasłonę i westchnął.
– Paul, usiądź wreszcie koło mnie i napij się ze mną! – zabrzmiał głos jego ojca.
Szkocka whisky, po ustanowieniu blokady morskiej przez przeklętych Anglików, była teraz na wagę złota. Johann Melzer wziął z barku dwie szklanki i wlał do nich aromatyczny płyn w kolorze miodu. Paul rzucił krótkie spojrzenie na pełne szklanki i potrząsnął energicznie głową.
– Później, ojcze. Dopiero gdy będziemy mieć ku temu powód. A Bóg da, że stanie się to niebawem.
Z korytarza dobiegły nagle pośpieszne kroki i Paul rzucił się do drzwi. To była pokojówka Auguste, o kształtach pełniejszych niż kiedykolwiek, rumianych policzkach i krzywo włożonym białym czepku na potarganych włosach. W rękach trzymała kosz z białymi prześcieradłami i ręcznikami.
– Nadal nic?
– Niestety, panie Melzer. To potrwa jeszcze trochę.
Dygnęła i pobiegła w stronę schodów, by jak najszybciej zanieść kosz na dół, do kuchni.
– Ale to już trwa ponad dziesięć godzin, Auguste! – krzyknął do niej Paul. – Czy to normalne? Czy na pewno wszystko dobrze z Marie?
Auguste zatrzymała się i z uśmiechem zapewniła go, że każdy poród jest inny. Niektóre kobiety rodzą dzieci w pięć minut, inne męczą się przez cały dzień. Paul, wyraźnie zdenerwowany, skinął tylko głową. Pocieszał się, że Auguste musi wiedzieć, co mówi. Sama już dwa razy rodziła i wyłącznie dzięki wielkoduszności swoich państwa wciąż mogła pracować w willi jako pokojówka.
Nagle z dolnego piętra dobiegły do nich przytłumione krzyki. Paul bezwiednie zrobił kilka kroków w stronę schodów, ale zaraz się zatrzymał bezradnie. Gdy tylko pojawiła się akuszerka, jego matka wyrzuciła go z sypialni, a i Marie prosiła go, żeby poszedł na górę. Po poważnym ataku serca jego ojciec Johann Melzer był bardzo słaby i Paul powinien się nim zaopiekować. To była jedynie wymówka, oboje dobrze o tym wiedzieli, ale Paul nie chciał się kłócić z żoną, zwłaszcza teraz, w jej stanie. W milczeniu zgodził się spełnić prośbę.
– Dlaczego sterczysz na korytarzu? – skarcił go ojciec. – Poród to wyłącznie kobieca sprawa. W odpowiednim czasie dadzą nam znać. A teraz pij!
Paul posłusznie usiadł przy stole i wypił duszkiem zawartość szklanki. Whisky zapłonęła w jego żołądku żywym ogniem i dopiero wtedy przypomniał sobie, że od śniadania nic nie jadł. Około ósmej rano Marie poczuła delikatne ukłucia w krzyżu. Nie przejęła się nimi, zażartowała nawet, że to tylko jedna ze zwyczajnych ciążowych niespodzianek, które przytrafiają się jej każdego dnia. Paul z lekkim sercem poszedł więc do fabryki. Krótko przed przerwą obiadową zatelefonowała matka i powiedziała mu, że Marie zaczęła rodzić. Posłano już po akuszerkę. Ma się jednak o nic nie martwić, bo akcja przebiega prawidłowo.
– Gdy twoja matka przed dwudziestu siedmiu laty wydawała ciebie na świat – powiedział Johann Melzer, z głęboką powagą pijąc whisky – siedziałem w biurze w fabryce i robiłem skomplikowane obliczenia. W takiej sytuacji człowiek musi się zająć pracą, bo inaczej zjedzą go nerwy.
Paul przytaknął, ale z przejęciem nasłuchiwał, co dzieje się na korytarzu. Wychwytywał kroki pokojówki, idącej na wyższe piętro, bicie starego zegara, głos matki, która kazała Else przynieść z pralni dwa komplety czystej pościeli.
– Już wtedy był z ciebie kawał chłopa – powiedział ojciec z uśmiechem i napełnił mu szklankę. – Alicia męczyła się z tobą całą noc. Mało brakowało, by twoja matka zapłaciła za to życiem.
Te słowa bynajmniej nie uspokoiły Paula i Johann Melzer natychmiast zdał sobie sprawę, jak niefortunna była jego uwaga.
– Tylko się nie denerwuj! Kobiety uważa się za słabe, ale tak naprawdę są silniejsze i bardziej wytrzymałe, niż można by przypuszczać.
Wziął porządny łyk miodowego trunku.
– A co dzisiaj będzie z kolacją? – warknął i z impetem nacisnął elektryczny dzwonek, przywołujący służbę. – Jest już po szóstej. Czy dzisiaj cały świat przewrócił się do góry nogami?
Gdy zadzwonił ponownie, w drzwiach pojawiła się Hanna, pomoc kuchenna, ciemnowłosa płochliwa istota, która cieszyła się szczególną sympatią Marie. Gdyby nie żona Paula, Alicia Melzer dawno by już odesłała tę małą, bo dziewczyna w ogóle nie garnęła się do pracy i potłukła więcej naczyń niż którakolwiek z jej poprzedniczek.
– Kolacja, łaskawy panie.
Dziewczyna trzymała w rękach dwa talerze pełne kanapek z ciemnego pieczywa z kiełbaskami z wątróbki i roztopionym serem, przyprawionym kminkiem i ogórkami z domowej grządki, którą Marie zaczęła uprawiać minionej jesieni. Mięso, wędliny i tłuszcze były dostępne wyłącznie na kartki żywnościowe. Jeśli ktoś chciał kupić jakiś wyszukany smakołyk albo choćby zwyczajną czekoladę, mógł je nabyć po znajomości i za wygórowaną cenę. Wszyscy mieszkańcy w domu Melzerów byli lojalni wobec cesarza i postanowili wypełniać sumiennie swoje patriotyczne obowiązki. Jednym z nich była zdolność do wyrzeczeń, gdy czasy tego wymagają.
– Hanna, dlaczego dzisiaj czekaliśmy tak długo? Co takiego aż tak zajmuje kucharkę?
Hanna z rozmachem postawiła talerze na stole i dwie kanapki spadły na świeżo uprany biały obrus. Dziewczyna bez zastanowienia wzięła je w ręce i położyła z powrotem na talerzu. Paul z westchnieniem uniósł brwi – zupełnie bezcelowe było ciągłe przywoływanie do porządku tej dziewczyny. Wszystko, co się do niej mówiło, ona jednym uchem wpuszczała, a drugim wypuszczała. Humbert, który do tej pory im usługiwał, wykonując swoją pracę perfekcyjnie i z wielkim zaangażowaniem, zaraz na początku wojny został skierowany na front. Biedny chłopak, zupełnie nie nadawał się na żołnierza.
– To moja wina – wybełkotała Hanna, ale nie było widać, żeby miała wyrzuty sumienia. – Pani Brunnenmayer przygotowała obydwa talerze, a ja wzięłam je przez pomyłkę z innymi potrawami i dopiero później się zorientowałam, że te kanapki były przeznaczone dla łaskawych panów.
Okazało się, że kucharka miała dzisiaj przygotować posiłek również dla osób, które ulokowali na drugim piętrze. Przede wszystkim akuszerki, która cieszyła się ogromnym apetytem i piła już trzeci kufel piwa. Panie Elisabeth von Hagemann i Kitty Bräuer również zapowiedziały, że będą dzisiaj jeść w domu rodzinnym. Paul poczekał, aż Hanna wyjdzie, i potrząsnął gniewnie głową. Kitty i Elisabeth – jego siostry. Jakby dzisiaj i tak nie było zbyt wielu kobiet w willi!
– Kucharka! – z wyższego piętra zagrzmiał obcy głos. – Filiżankę kawy dla mnie! Ale ma być z prawdziwych ziaren, nie z jakiegoś tam zmielonego grochu!
To musiała być akuszerka. Paul jeszcze jej nie widział, ale sądząc po głosie, była to kobieta silna i bardzo stanowcza.
– Ma cięty język, bez wątpienia – powiedział ojciec Paula nieco kąśliwie. – Przypomina tę pielęgniarkę, którą Alicia zatrudniła dwa lata temu. Jak ona się nazywała? Ach, Ottilie. Ona mogłaby dyrygować całym pułkiem wojska.
Na dole zadźwięczał dzwonek do drzwi. Jeden. Potem drugi. Wreszcie – szturm. Odgłosom wtórował tępy dźwięk wydawany przez kołatkę wykonaną z metalu, którą uderzano w metalową płytkę wbudowaną w drzwi.
– Kitty – wycedził Johann Melzer przez zaciśnięte zęby. – To może być tylko Kitty.
– Już idę, już idę – wołała Hanna, której głos tak czysty i donośny jak dzwon było słychać nawet na trzecim piętrze. – Co za dzień! Święta Matko Boska, co za dzień!
Paul skoczył na równe nogi i zbiegł na dół, do drzwi wejściowych. Wizyty Kitty były w ostatnim czasie mocno uciążliwe, ale teraz bardzo się ucieszył, że przyszła. Nic nie było tak wyczerpujące jak bezczynne siedzenie i czekanie. Gdziekolwiek się pojawiła Kitty, zarażała wszystkich radością, teraz też pomoże zapomnieć o zmartwieniu. Już na schodach słyszał jej głos pełen entuzjazmu. Kitty prawie od roku była żoną bankiera Alfonsa Bräuera i sama spodziewała się dziecka. Miała rodzić za kilka miesięcy, ale zupełnie nie było po niej tego widać. Wydawała się krucha i szczupła jak zawsze. Paul musiał uważnie się jej przypatrzyć, by dostrzec niewielkie wybrzuszenie pod luźną spódnicą.
– Boże drogi! Hanno, jaka ty jesteś powolna! Kazałaś nam stać wieki w tym deszczu! Śmierć mogłaby nas dopaść w tę okropną pogodę. Ach, ci nasi biedni żołnierze, marzną teraz gdzieś w Rosji i we Francji. Mam nadzieję, że się nie przeziębią. Elisabeth, ja cię bardzo proszę, zdejmij wreszcie ten kapelusz. Wyglądasz w nim wręcz przerażająco, twoja teściowa ma fatalny gust. Hanno, przynieś mi moje kapcie, te małe pantofelki wyszywane jedwabiem. Czy dziecko już jest na świecie? Nie? Bogu niech będą dzięki, już się bałam, że wszystko mnie ominęło.
Siostry przyjechały bez szofera. Prawdopodobnie Elisabeth prowadziła samochód. Kitty wciąż nie chciała nauczyć się jeździć. Nie było jej to potrzebne, bo bankierzy Bräuerowie posiadali kilka samochodów i własnego szofera. Podczas gdy Kitty zdejmowała płaszcz, kapelusz i buty, Elisabeth wciąż stała przed owalnym lustrem w stylu empire i robiła zbolałą minę. Kitty, przy całym swoim naturalnym wdzięku, potrafiła być czasami zupełnie nieczuła, pomyślał Paul. Zawołał więc głośno:
– Lisa, sądzę, że świetnie wyglądasz w tym kapeluszu! On ci dodaje…
Więcej nie zdążył powiedzieć, bo Kitty rzuciła mu się na szyję, ucałowała go w oba policzki i nazwała swoim biednym, kochanym Paulem.
– Wiem przecież, jak okropna jest sytuacja ojców czekających na narodziny dziecka – zachichotała. – Cóż, zrobili, co zrobić mieli, i są bezużyteczni. To, co się dzieje później, to wyłącznie nasza sprawa, prawda, Liso? No bo co mężczyzna może zrobić z takim noworodkiem? Może go uspokoić? Nakarmić? Kołysać? Tak naprawdę to niczego nie może!
– No, siostrzyczko, daj już spokój – przerwał jej Paul z uśmiechem. – A kto się troszczy o to, żeby matka i dziecko mieli dach nad głową i jedzenie?
– No tak. – Wzruszyła ramionami i przesunęła się, żeby podnieść pantofelki, które Hanna postawiła przed nią na podłodze. – Ale to trochę za mało, mój kochany Paulu. Wiesz, że w Czarnej Afryce ojcu, czekającemu na dziecko, robi się głęboką ranę w nodze i posypuje ją solą? Wydaje się to całkiem rozsądne, bo dzięki temu mężczyźni mogą choć trochę współodczuwać ból porodu z kobietą.
– Rozsądne? To czyste barbarzyństwo!
– Ach, ale z ciebie tchórz, kochany Paulu! – zaśmiała się. – Ale nie bój się. W naszym kraju ta praktyka jeszcze nie jest w modzie. A gdzie się podziewa mama? Jest na górze z Marie? Posłaliście pewnie po tę obrzydliwą starą akuszerkę? Tę Koberin? Ona była przy mojej przyjaciółce Dorothei, gdy rodziła, i wyobraź sobie, kochany Paulu, że ta kobieta była w sztok pijana, gdy odbierała dziecko. O mały włos nie upuściła maleństwa…
Paul poczuł dreszcz na całym ciele. Mógł jedynie mieć nadzieję, że jego matka wybrała osobę, która zna się na swoim fachu. Gdy on jeszcze to rozważał, nieustannie pobudzony umysł Kitty zajął się już inną sprawą.

 
Wesprzyj nas