“Raki pustelniki”, tom drugi „Sagi rodziny Neshov”, to kontynuacja bestsellerowej powieści Anne B. Ragde o rodzinnych sekretach. W tej literackiej podróży do surowej Norwegii, prostota, spokój i chłód mieszają się z emocjonalną burzą.


Raki pustelnikiPo burzliwych wydarzeniach – śmierci matki i ujawnieniu rodzinnych tajemnic – bracia Neshov próbują wrócić do codzienności. Margido, właściciel domu pogrzebowego, stara się ułożyć swoje życie osobiste. Pragnienie dziecka powoduje, że Erlend i jego partner stają w obliczu ważnych wyborów. Przepełniony samotnością i goryczą Tor pozostaje w domu i nadal prowadzi rodzinne gospodarstwo.

Powrót do zwykłego życia okazuje się tylko pozorem. Losy bohaterów zostają wywrócone do góry nogami. Margido, Erlend i Tor nie tylko muszą stawić czoła nowym wyzwaniom, lecz także ciążącej na nich tajemnicy oraz skomplikowanym rodzinnym relacjom. Czy spotkanie braci po latach i wspólne przeżycie śmierci matki wystarczy jednak, by rodzinie udało się przetrwać?

Anne B. Ragde snuje refleksje o odkrywaniu siebie i sile więzów krwi. Poszukuje odpowiedzi na pytanie, czym tak naprawdę jest rodzina – podporą czy obciążeniem.

Autorka pozostaje wierna literackiemu stylowi, znanemu z pierwszego tomu sagi. Po mistrzowsku kreśli psychologiczne portrety postaci, niespiesznie prowadzi akcję, zachowuje niezwykłą plastyczność opisów. Z dozą czarnego humoru wzburza i skłania do myślenia. Przemijanie i zmienność – rzeczywistości oraz ludzi – wpisuje zaś w naturalny, nieunikniony rytm życia.

„Saga rodziny Neshov” jest literacką wędrówką śladami skandynawskiej kultury. Książka zdobyła Norwegian Booksellers’ Prize oraz The Norwegian Readers’ Prize. Uhonorowana została także nagrodą księgarzy Bokhandlerprisen. Na podstawie serii powstał również popularny serial telewizyjny.

***

„Piękna, czasem soczyście nieprzyzwoita, zabawna, a jednocześnie smutna książka”
VG

„Ragde na najwyższym poziomie”
Aftenposten

Anne B. Ragde – jedna z najbardziej znanych współczesnych, norweskich pisarek. Laureatka wielu nagród literackich, między innymi Riksmålsforbundets, Brageprisen i Bragebegeret. Jej twórczość cieszy się uznaniem zarówno krytyków, jak i czytelników. W Norwegii autorka sprzedała ponad milion egzemplarzy swoich książek. Była nauczycielką akademicką na Uniwersytecie w Trondheim. Pracowała w branży reklamowej i jako felietonistka. Jako pisarka zadebiutowała w 1986 roku, wydając książkę dla dzieci „Halo! – oto Jo”. Odtąd pisze książki dla dzieci i młodzieży, kryminały oraz powieści. „Saga rodziny Neshov” wprowadziła autorkę na drogę do „zostania najwybitniejszą postacią współczesnej literatury norweskiej”.

Anne B. Ragde
Raki pustelniki
Przekład: Ewa M. Bilińska
Saga rodziny Neshov tom 2
Wydawnictwo Smak Słowa
Premiera: 5 czerwca 2017
 
 

Raki pustelniki


ROZDZIAŁ 1

Zazwyczaj nie budziła się tak wcześnie. Leżała teraz w mroku sypialni z szeroko otwartymi oczami i nadsłuchiwała jego odgłosów. Najpierw uporczywego dzwonienia budzika, które zostało od razu stłumione, musiał leżeć i czekać na ten dźwięk. Wiedziała, że jest wpół do siódmej. Przez krótką chwilę panowała zupełna cisza, a potem usłyszała, jak jego drzwi cicho się otwierają, aby zostać zamknięte równie spokojnie. Te same odgłosy poprowadziły ją od drzwi do łazienki. Był świadomy, że nocują u niego obcy ludzie, i nie chciał hałasować, bo chyba tak właśnie ich traktował? Jak obcych, którzy nie mają z tym miejscem nic wspólnego, a przyjechali tylko przeszkadzać i się wtrącać. Zakłócać lata spokojnej rutyny i bezpieczeństwa.

Nie znała swojego ojca. Nie miała pojęcia, kim on jest. Jak wyglądał, kiedy był młody, jak w dzieciństwie albo gdy był w jej wieku. W gospodarstwie nie było ani jednego albumu ze zdjęciami. Wszystko sprawiało wrażenie historii, której częścią nigdy nie była, a teraz nagle znalazła się w samym jej środku. Ale dziś już miała wyjeżdżać, żeby powrócić do swojej historii. Leżąc w ciemności, myślała właśnie o tym, że pojedzie stąd, zanim w ogóle go pozna. Znała tylko gospodarza hodującego świnie; kogoś, kto cieszył się z każdego wejścia do chlewu; czyj głos stawał się śpiewny i żywy, gdy opowiadał o różnych osobliwościach macior, o psotach prosiąt, o wielkich miotach i szybkim przyroście wagi u młodych. W chlewie dostrzegała go wyraźnie, w chlewie istniał, gdy stał tam w brudnym kombinezonie i pochylał się nad boksem, by poczochrać za uchem ćwierćtonową maciorę, uśmiechając się przy tym szeroko do zwierzęcia, z lekkim, jasnym spojrzeniem.

Usłyszała, jak oddaje mocz, w sam środek muszli, tego już nie zdołałby zmienić bez względu na to, ilu gości spałoby wokół niego. Słuchała, jak strząsa ostatnie krople, jak potem spuszcza wodę. Nie dotarł do niej odgłos wody w umywalce, tylko drzwi, które ponownie zostały otwarte i zamknięte, zanim powoli zszedł po schodach do kuchni. Usłyszała, jak tam nalewa wody do dzbanka na kawę, prawdopodobnie na stare fusy z wczoraj, a potem zapadła cisza. W ciszy tej intensywnie próbowała przywołać w myślach obraz swojego mieszkania w Oslo; rysunki na ścianach, książki na półkach, mały szklany pojemnik z błękitnymi kulkami do kąpieli na brzegu umywalki, odkurzacz w bardzo ciasnej szafie w korytarzu, automatyczna sekretarka migająca, gdy wracała do domu z pracy, kosz na brudną bieliznę, stos starych gazet tuż przy drzwiach wejściowych, zabytkowa puszka, do której zawsze pamiętała, żeby włożyć żytnie ciasteczka, tablica korkowa z rozdartymi biletami z kina oraz zdjęciami psów i ich właścicieli. Starała się zobaczyć przed sobą to wszystko i jej się udało. Cieszyła się na powrót. Ale nie wiedziała, kim on jest. Nie wiedziała, kogo tu opuszcza. Lepiej znała jego świnie niż jego samego.
Teraz słychać było dźwięk otwieranych drzwi zewnętrznych i jego kroków na ganku, wymacała palcami telefon na nocnym stoliku i nacisnęła, dochodziła za dziesięć siódma. Ale najpierw czekała na odgłos zatrzaskujących się za nim drzwi do chlewu, a potem wyskoczyła spod kołdry w lodowaty pokój, schwyciła ubrania i wyszła do łazienki, żeby je włożyć. Tak samo jak on, przemykała się cicho. Z tą różnicą, że robiła to szybko jak błyskawica, a nie jak stary człowiek. W łazience poczuła resztki zapachu, jaki po nim pozostał. Pomieszczenie było zimne, jedyne źródło ciepła stanowiło małe zardzewiałe słoneczko, zamontowane na ścianie nad lustrem. Myjąc ręce, uważnie przyglądała się swojej twarzy, nie miała siły brać prysznica, wolała z tym poczekać, aż znajdzie się u siebie w domu, gdzie nie będzie musiała stać na końcu śliskiej wanny, gapiąc się na płyty z plastikowej imitacji marmuru, między którymi fugi były spęczniałe od wilgoci, a później wycierać się ręcznikiem tak zużytym, że prawie przezroczystym. Dziś wieczorem będzie stała w swojej własnej, wygodnej kabinie prysznicowej, z podgrzewaną podłogą pod ceramicznymi kaflami. Wymknęła się do korytarza i nadsłuchiwała przez chwilę, a potem ostrożnie nacisnęła klamkę do jego sypialni.

Pokój był nieco większy od tego, w którym spała, a który tak naprawdę był dawnym pokojem Erlenda.
Zapaliła górne światło, nie zauważyłby tego, okno wychodziło na stronę przeciwną do podwórza, na fiord, tak samo jak jej okno.
Ściany pomalowane na jasnozielono dziesiątki lat temu. Podłoga kiedyś pociągnięta szarą farbą, teraz była wytarta do gołego drewna w półokręgu przed drzwiami i przed łóżkiem, tam gdzie jego stopy stykały się z podłogą, gdy wstawał i gdy się kładł. Na szybach mróz namalował kwieciste wzory, wyraziście białe na tle zimowego mroku na zewnątrz, fantazyjne koła i inne kształty. Kwiaty na szybach były jedynym pięknym elementem w całym pokoju.
Ani jednego obrazka na ścianie. Łóżko, stolik nocny, szmaciany dywanik, kredens pod jedną ze ścian. Podeszła do kredensu i otworzyła drzwi. Pusto. Stał tutaj tylko jako mebel podpierający ścianę. Ale w górnej szufladzie leżało kilka szydełkowych obrusów, ułożonych jeden na drugim, w identyczny wzór, różniący się tylko kolorem błyszczącej bawełnianej nici. Zaczęła marznąć, prawdopodobnie okno zostało zamknięte dopiero wtedy, gdy wstał. Prześcieradło pod skotłowaną kołdrą było brudne, głównie w nogach, a tu i ówdzie leżały kłaczki wełny, może kładł się do łóżka w wełnianych skarpetach. Właściwie po co tu przyszła, tutaj przecież też nie mogła go poznać. To było jego miejsce odpoczynku, tutaj był nikim; nikt nie był kimś szczególnym w czasie snu i wytchnienia. Ale kto wie, przez ile wieczorów wcale się tutaj nie kładł, tylko patrzył w mrok i rozmyślał. Czy myślał o niej? Tęsknił za nią? Czy cierpiał, nie wiedząc, kim ona jest?
W pokoju unosił się ciężki i mocny zapach, ciała i chlewu, i zimnych ścian.
Szafa. Wpasowana w ścianę tak, że trudno było ją od razu dojrzeć, z malutkimi gałkami służącymi do otwierania drzwi. Kilka flanelowych koszul z przetartymi kołnierzykami i mankietami, para spodni na samym dnie, półka ze skarpetkami i majtkami, najwyżej po trzy–cztery pary, krawat zapakowany w folię, podniosła go, w środku leżała wyblakła kartka świąteczna. Krawat był od rzeźni w Eidsmo, odłożyła go ostrożnie na miejsce.
Stanęła, nadsłuchując. Ale on oczywiście nie wrócił, po co miałby to robić, był pewnie w połowie roboty w chlewie, a ona w tym czasie przeszukiwała jego pokój, nie wiedząc nawet, czego szuka. Każde kolejne spojrzenie na cokolwiek przyprawiało ją o smutek. Rozpad. U siebie w domu miała szerokie na sto dwadzieścia centymetrów łóżko z grubym materacem, jej ojciec spał w łóżku, które miało najwyżej osiemdziesiąt centymetrów szerokości, na kawałku pianki. W środku łóżka widoczne było głębokie wklęśnięcie, prześcieradło marszczyło się i przyklejało do tej dziury, wezgłowie i nogi łóżka były z wyblakłego drewna, szczyt mebla miał na środku jaśniejszą plamę, gdzie przez te wszystkie lata najwyraźniej opierał głowę, zanim wyłączył lampkę do czytania. A dziś miała stąd wyjechać, daleko o pięćdziesiąt mil[1], a on już dziś wieczorem miał położyć się do tego łóżka. Tutaj miał kłaść się ciągle i ciągle od nowa, nakręcać budzik i próbować zasnąć za swoimi kwiatami na szybie. Otworzyła szufladę w nocnym stoliku. Z fotografii uśmiechnęło się do niej prosię, to była jubileuszowa broszura norweskiego związku hodowców świń, podniosła ją, żeby obejrzeć. Pod spodem leżało dwadzieścia banknotów tysiąckoronowych, ach tak, a więc to tutaj je ukrył. Pod banknotami znajdowała się książka, wyjęła ją bardzo ostrożnie.
Raport Kinseya. Zachowania seksualne kobiet. Stała zupełnie nieruchomo z książką w rękach. Raport Kinseya, coś jej się kołatało w głowie z programu usłyszanego w radio, że ten Kinsey jakieś wieki temu przeprowadzał wywiady z amerykańskimi kobietami i mężczyznami na temat ich zwyczajów seksualnych, zdaje się, że to spowodowało duże zamieszanie w USA. Książka sprawiała wrażenie mocno zużytej, rogi miała pozaginane.
Chciała ją przekartkować kciukiem wspak, ale jej palec natychmiast zatrzymał się na czymś twardym wewnątrz tylnej okładki, otworzyła książkę w tym miejscu. Biblioteka Publiczna w Trondheim, napisane było na pieczęci, przybitej na wąskiej kieszonce z żółtawą, staroświecką kartą wypożyczeń wetkniętą do środka, takie karty pamiętała ze swoich wizyt bibliotecznych w dzieciństwie. Wyciągnęła kartę. Książka miała zostać oddana najpóźniej dziesiątego listopada tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego dziewiątego roku. Szybko odłożyła książkę z powrotem pod banknoty. Raport Kinseya i materac z pianki nie szerszy niż osiemdziesiąt centymetrów. Wymknęła się z pokoju.

[1] Mila norweska – około 10 kilometrów (przyp. tłum.)

 
Wesprzyj nas