Najważniejsza kampania morska w dziejach ludzkości, kluczowa bitwa drugiej wojny światowej, opowieść o heroicznej walce na morzu i pytanie o wielki strategiczny błąd, który mógł zaważyć na losach kontynentu, w tym – naszej ojczyzny.


Bitwa o AtlantykNajnowsza historia bitwy o Atlantyk, pióra znanego fanom BBC i polskim czytelnikom Jonathana Dimbleby, autora bestsellerów, to zaskakująca dynamizmem i ukazana z wielu perspektyw historia najbardziej pasjonującego dla współczesnych czytelników rozdziału wojen morskich.

Wielkie floty aliantów, brytyjska i amerykańska, a nade wszystko sławne niemieckie wilki morskie, U-Booty, które nieomal nie doprowadziły do zwycięstwa III Rzeszy.

Ale nie jest to jedyny wątek książki – wokół bitwy o Atlantyk toczyło się wszak wiele działań o przełomowym znaczeniu i intrygującym obliczu.

***

Niesamowicie barwnie napisany bilans jednej z kluczowych kampanii drugiej wojny światowej, sporządzony przez mistrza
Max Hastings

Ostra, trzymająca w napięciu, jedyna w swoim rodzaju opowieść
„The Independent”

Bezmiar opisanego nieszczęścia, liczba eksplozji i tragedii, a także opisy losów poszczególnych postaci czynią z tej książki doskonały materiał na hollywoodzki film katastroficzny
„Kirkus Reviews”

Jonathan Dimbleby (ur. 1944) – brytyjski prezenter, komentator polityczny i bestsellerowy pisarz. Studiował m.in. filozofię na University College London. Wieloletni pracownik stacji BBC oraz ITV, twórca wielu seriali dokumentalnych o tematyce historycznej. Jest synem korespondenta z czasów drugiej wojny światowej, Richarda Dimbleby.

Jonathan Dimbleby
Bitwa o Atlantyk
Jak alianci wygrali II wojnę światową
Przekład: Michał Ronikier
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 27 kwietnia 2017
 
 

Bitwa o Atlantyk


1.
DZIWNA WOJNA, KTÓREJ NIE BYŁO

W niedzielę 3 września 1939 roku o godzinie 11.15 Nella Last, gospodyni domowa z Barrow-in-Furness, włączyła radio, by posłuchać premiera Neville’a Chamberlaina, który – wypełniając swe zobowiązania wobec Polski – ogłosił, że Wielka Brytania wypowiedziała wojnę Niemcom. Wysłuchała jego mowy w towarzystwie swego męża, stolarza budowlanego, oraz dwóch synów, z których jeden został właśnie wezwany do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Później poszła na miejscową plażę w Walney, żeby patrzeć, jak jej chłopcy wraz z innymi mieszkańcami okolicy napełniają piaskiem worki, które miały zostać wykorzystane do ochrony przed nalotami lotniczymi. „Widząc ich twarze, na których odbijało się pełne zdumienia niedowierzanie, odkryłam, że nie jestem odosobniona w przekonaniu, że wydarzy się «coś», co zapobiegnie wybuchowi wojny…” – napisała w dzienniku, który miała prowadzić przez cały okres działań bojowych, a także po ich zakończeniu[1]. Tego wieczoru starała się odprężyć w gronie rodziny, ale bez skutku. „Próbowałam głęboko oddychać, rozerwać się robotą na drutach i zażywać większe niż kiedykolwiek dotąd dawki aspiryny, ale przez cały czas widziałam tylko tych chłopców i malujący się na ich twarzach wyraz zdumionego niedowierzania”[2].

Tego samego dnia, tuż po transmisji przemówienia Chamberlaina, Winston Churchill wyszedł ze swego apartamentu w towarzystwie żony Clementine i skierował się do oddalonej o niespełna 100 jardów, a położonej przy tej samej ulicy, otwartej piwnicy, która miała służyć mieszkańcom dzielnicy jako schron. Zgromadzili się w niej już lokatorzy kilku pobliskich mieszkań. Gdy dotarł do bramy posesji, ujrzał oczyma wyobraźni „obrazy rzezi i zniszczeń dokonujących się w ogłuszającym huku wybuchów, budynków walących się wśród kłębów pyłu oraz brygad straży pożarnej i ambulansów uwijających się w chmurach dymu przy akompaniamencie warkotu samolotów nieprzyjacielskich”[3]. Po odwołaniu alarmu udał się do Izby Gmin, zajął swoje zwykłe miejsce w jednym z ostatnich rzędów i – jak napisał później – „owładnął mną jakiś ogromny spokój […]. Przepełniała mnie niezwykła błogość i poczucie dystansu do spraw prywatnych i ogólnoludzkich”[4]. Ten podniosły nastrój został zakłócony podczas spotkania z Chamberlainem, który zaprosił wieloletniego adwersarza do swego gabinetu i zaproponował mu stanowisko Pierwszego Lorda Admiralicji. O szóstej po południu Churchill siedział już za własnym biurkiem. Lata jego „wygnania na pustynię” dobiegły końca. Wiadomość o tym wkrótce się rozeszła, gdyż – ku jego wielkiemu zadowoleniu – Rada Admiralicji wysłała do całej floty komunikat: „Winston wrócił”. W ciągu kilku godzin na jego barki spadł pierwszy kryzys związany z drugą wojną światową.

Również tego samego dnia o tym, że Anglia jest w stanie wojny, dowiedziała się trzydziestoczteroletnia córka londyńskiego prawnika Barbara Bailey, płynąca jako pasażerka na statku SS „Athenia”. Gdy tylko kapitan wywiesił na tablicy ogłoszeń deklarację Chamberlaina, przez wszystkie pokłady przebiegł szmer niepokoju. Panna Bailey rozpłakała się nie tyle z przerażenia, ile pod wpływem poczucia osamotnienia i wyobcowania. Dwa dni wcześniej, zanim zmierzający do Montrealu statek wypłynął z Liverpoolu, napisała z hotelu Adelphi list do matki. Załamana nieszczęśliwym zakończeniem przygody miłosnej, postanowiła zacząć nowe życie w Kanadzie. „Kochana, kochana Mamo – pisała – może popełniam błąd, wyjeżdżając z kraju, ale zdaję się na wyroki losu… Wszystko to jest bardzo dziwne, ale dam sobie radę – proszę Cię, nie martw się o mnie – to ja niepokoję się o Ciebie – i proszę Was, żebyście się sobą opiekowali. Jest mi okropnie przykro, że wykazałam się takim brakiem cierpliwości – szczególnie wobec Taty. Zamierzam wrócić w doskonałej formie i być pomocna Wam wszystkim […]. A teraz, drodzy moi, żegnam Was i proszę, żebyście o siebie dbali. Z wielką miłością […]”[5].

Kiedy wieczorne niebo zaczął przyciemniać zmierzch, płynąca z szybkością 15 węzłów „Athenia” znajdowała się w odległości około 200 mil od wybrzeży Irlandii i zmierzała w kierunku potężnego sztormu. Ciemne, groźne chmury, zbierające się nad Europą, skłaniały do ucieczki z kontynentu coraz większą liczbę jego mieszkańców, więc pasażerski statek był wypełniony bardziej niż zwykle. Wśród jego 1102 pasażerów było 311 Amerykanów, 469 Kanadyjczyków i około 150 uchodźców z kontynentu, w tym 34 niemieckich Żydów. Resztę stanowili Brytyjczycy i Irlandczycy, wśród których znalazła się grupa dzieci, wywożonych do Kanady z myślą o ich bezpieczeństwie. Co bardziej spostrzegawczy pasażerowie zauważyli wzmożoną aktywność załogi, zdejmującej pokrowce z dwudziestu sześciu łodzi ratunkowych (bez trudu mogły pomieścić wszystkich obecnych na statku), przygotowującej węże strażackie i montującej osłony na lampach pokładowych. Zanim nadszedł wieczór, wielu pasażerów zapadło na chorobę morską i wycofało się do swoich kajut. Barbara Bailey postanowiła udać się na kolację do sali jadalnej.
O godzinie 19.43, kiedy upłynęło nieco ponad osiem godzin od oświadczenia Chamberlaina, na statku doszło do wybuchu, którego odgłos niósł się wzdłuż kadłuba i dotarł na wszystkie pokłady. Jednostka przechyliła się na lewą burtę. Krzesła i stoły zaczęły się zsuwać w tym samym kierunku, a pasażerowie wpadali na siebie, tracili równowagę i chwytali kurczowo za bariery i klamki, by nie runąć na podłogę. Barbarze Bailey udało się utrzymać na swoim miejscu, choć wokół niej rozbijały się z trzaskiem naczynia, a inni obecni w jadalni ludzie z przerażeniem rzucili się w stronę schodów. Kiedy para jej współbiesiadników zerwała się od stołu, by dołączyć do uciekinierów, usiłowała ich uspokoić i zawołała głośno, by przekrzyczeć wrzaski i odgłosy paniki: „Na miłość boską, siedźcie spokojnie! Zapewne jest już po nas, ale nie stratujmy się na śmierć!”.
Zaraz po uderzeniu torpedy w salonie zgasły światła. Pasażerowie po omacku ruszyli w kierunku schodów prowadzących na wyższe pokłady. Barbara Bailey nadal siedziała w opustoszałej już jadalni, ale nie dlatego, że była jak sparaliżowana po przeżytym właśnie wstrząsie, lecz dlatego, że obezwładniły ją wspomnienia – o utraconym kochanku i nieustannych sporach z ojcem. „Nikt mnie nie kocha – powtarzała sobie w myślach. – Nikt mnie nie kocha”[6]. Z letargu obudził ją głos stewarda, który zajrzał do jadalni i zawołał: „Czy wszyscy już wyszli?”. Wstała z miejsca i przyłączyła się do tłumu stojących na pokładzie współtowarzyszy niedoli.
„Athenia” pogrążała się coraz bardziej w wodach Atlantyku, a załoga szybko i sprawnie usiłowała ustawiać kolejki do łodzi ratunkowych i tłumić objawy paniki ogarniającej niektórych pasażerów. Nie było to łatwe. W wyniku zamieszania mężowie zostali oddzieleni od żon, a rodzice od dzieci. Jakaś kobieta krzyczała: „Błagam, pomóżcie mi odnaleźć moje maleństwo!”. Mały chłopiec rozpaczał: „Już nigdy nie zobaczę tatusia!”. Chaos panujący na zatłoczonych pokładach jeszcze się wzmagał przez problemy językowe. Tylko niewielu anglojęzycznych członków załogi było w stanie zrozumieć Polaków, Czechów, Rumunów lub Niemców. I wzajemnie. Uciekinierzy z okupowanej przez hitlerowców Europy, kurczowo trzymając w rękach walizki, kosze i tłumoki zawierające resztki ich majątku, z determinacją wdzierali się do zatłoczonych łodzi ratunkowych, nie rozumiejąc tego, co wołali do nich inni, szalejący ze strachu pasażerowie. Wkrótce jednak na większości odcinków udało się przywrócić nieco porządek i spokój. Max Caulfield, który przeprowadził później wywiady z licznymi ocalonymi, napisał: „Podczas gdy jedni nadal byli w pewnym sensie owładnięci przez histerię i gorączkowy niepokój, inni, zbyt wstrząśnięci, by przezwyciężyć bezwład, zachowywali się jak kamienne posągi i nie potrafili znieść widoku masy ludzkiej, stłoczonej wokół luku numer 5, w miejscu, w którym jeszcze przed godziną toczyło się normalne życie statku…”[7]. Jakiś młody protestancki duchowny wspiął się w pewnym momencie na podwyższoną część pokładu i wzniósł ręce ku niebu. Grupa pasażerów uklękła wokół niego, on zaś zaczął odmawiać modły za ich zbawienie.
Działająca bardzo sprawnie załoga spuściła na wodę wszystkie łodzie ratunkowe bez poważniejszych problemów. Niemniej ewakuacja okazała się trudna. Isabelle Coullie przebrnęła przez tłum zdezorientowanych, przerażonych pasażerów i dotarła w pobliże łodzi, na której wyznaczone były miejsca dla niej i dla jej męża Johna, lecz nie zdołała utrzymać liny i podobnie jak wiele innych osób wpadła do wody. Mąż natychmiast wskoczył do morza, by ją ratować. Oboje zostali wciągnięci z wielkim trudem do łodzi ratunkowej, a pan Coullie wraz z czterema innymi mężczyznami chwycił za wiosła i zdołał odbić łódź na bezpieczną odległość od tonącego statku. „Zaczerpnęliśmy mnóstwo wody i byliśmy kompletnie przemoczeni – wspominał później. – […] Bell [Isabelle] dostała torsji, a ja po chwili poszedłem w jej ślady – połknęliśmy mnóstwo oleju napędowego, który miał obrzydliwy smak. Potem zrobiło się zimno, a my przeżyliśmy chwile rozpaczy”[8].
Natomiast Barbara Bailey odzyskała siły. Kołysanie łodzi nie robiło na niej żadnego wrażenia, a smagające jej twarz rozbryzgi piany podziałały na nią orzeźwiająco. Kiedy łódź zaczęła nabierać wody i dwie kobiety były bliskie załamania, powiedziała do nich: „Kocham morze. Morze jest bardzo życzliwe. To nie morze wyrządziło wam tę krzywdę. A jeśli czeka nas śmierć, nadejdzie ona bardzo szybko”[9]. Gdy zapadła noc, powierzchnia wody otaczającej „Athenię” była upstrzona łodziami ratunkowymi, pełnymi nieco spokojniejszych, ale wyczerpanych i przerażonych rozbitków, oczekujących na ratunek przed atlantyckim chłodem. Radiooperator, który nadal przebywał na pokładzie statku, zdołał wysłać sygnał SOS – dotarł on do wszystkich przebywających w tym regionie jednostek. Na miejsce wypadku płynęło już pełną parą stado niszczycieli i innych okrętów. Większość z nich dotarła do celu we wczesnych godzinach rannych. Państwo Coullie, po dziewięciu godzinach dryfowania, zostali wraz z innymi pasażerami łodzi wzięci na pokład szwedzkiego okrętu, owinięci kocami i nakarmieni gorącą zupą. Choć coraz bardziej wzburzone morze stwarzało dodatkowe trudności, większość rozbitków została kolejno w podobny sposób przetransportowana w bezpieczne miejsca.
Czternaście godzin po uderzeniu torpedy w jej lewą burtę SS „Athenia” uniosła rufę do góry i niemal bezgłośnie zsunęła się pod wodę. Życie straciło 118 osób, w tym 93 pasażerów, wśród których było 16 dzieci. Gdyby „Athenia” nie utrzymała się tak długo na powierzchni, a w pobliżu nie było jednostek, które mogły szybko przybyć z pomocą, liczba ofiar śmiertelnych byłaby znacznie wyższa.

Zatopienie „Athenii” było tragedią nie tylko dla tych, których dotknęło ono w bezpośredni sposób. Wstrząsnęło również głęboko Admiralicją, gdyż dotychczas błędnie i naiwnie zakładała, że niemieckie łodzie podwodne będą się powstrzymywały od atakowania statków pasażerskich. Na mocy skomplikowanych porozumień, zawartych w drodze negocjacji przez największe potęgi morskie świata, były one bowiem teoretycznie wyłączone z zakresu działań zbrojnych wszystkich zaangażowanych stron. Ten pierwszy cios zadany Wielkiej Brytanii ujawnił też stopień jej nieprzygotowania do konfliktu, w którym okręty podwodne miały stać się główną bronią Niemiec w walce z flotą handlową aliantów.

Radość, jaka zapanowała w szeregach Royal Navy z powodu powrotu Churchilla do Admiralicji, była mniej powszechna, niż zakładał sam Pierwszy Lord. Ci, którzy pamiętali pierwszą wojnę światową, przyjęli jego nominację z mieszanymi uczuciami. Choć agresywna retoryka Churchilla wymierzona przeciwko nieprzyjacielowi budziła pozytywne reakcje, zdobył on w tych latach reputację człowieka wtrącającego się do spraw wykraczających poza kompetencje członka Rady Ministrów lub zbyt błahych, by zasługiwały na jego uwagę. Naraził się w ten sposób sporej grupie wyższych rangą oficerów, którzy musieli uznawać jego zwierzchność wynikającą z pozycji politycznej. Wielkie oburzenie budził zwyczaj wysyłania do floty sygnałów nieuzgodnionych z resztą Rady, a według opinii jednego z jej członków – również wydawanie „apodyktycznych rozkazów” Lordom Admiralicji[10]. Churchill był napuszony, porywczy, nieopanowany i nietaktowny, a wszystkie te cechy skłoniły lojalnego biografa innego Pierwszego Lorda Admiralicji, księcia Louisa Battenberga, do nazwania nowego dowódcy floty „rozpuszczonym sztubakiem”[11].
Churchill, niestrudzenie atakowany przez przeciwników politycznych oraz przez prasę, która domagała się jego dymisji z rządu, obciążając go odpowiedzialnością za klęskę pod Gallipoli w 1915 roku, odzyskał po części swoją polityczną rangę dopiero po pojawieniu się na europejskiej scenie Adolfa Hitlera. Ostro krytykując prowadzoną przez Chamberlaina politykę ustępstw, nie zyskał wielu politycznych zwolenników w Westminsterze, ale jego samotna walka z potęgą establishmentu dała mu ponownie siłę, z którą należało się liczyć. Jako niemal jedyny polityk przewidział wybuch nowej wojny, był zwolennikiem zaangażowania się w nią i tym samym przestał być wewnętrznym emigrantem. Jego talenty polityczne stały się nagle niezbędnym elementem odbudowy nadwątlonej wiarygodności premiera, co zapewniło Churchillowi miejsce w jego gabinecie.

 
Wesprzyj nas