Anne-Marie O’Connor w książce „Złota dama” roztacza przed czytelnikami fascynujący obraz zmierzchu austro-węgierskiego cesarstwa, prowadzi przez lata dwóch wojen światowych, aż po współczesność. Pretekst do tej opowieści stanowią losy tytułowego dzieła sztuki, w których, w symboliczny sposób, zawiera się niemal wiek europejskiej historii.



Finał burzliwej odysei „Złotej damy” jest powszechnie znany: Maria Altmann, prawowita spadkobierczyni tego słynnego dzieła sztuki, zagrabionego jej rodzinie przez nazistów, pozwała rząd austriacki o zwrot portretu swej ciotki Adeli Bloch-Bauer i innych zrabowanych podczas wojny prac, które po zakończeniu działań wojennych zostały znacjonalizowane i wprowadzone do narodowej kolekcji malarstwa.

Sprawa ta zyskała międzynarodowy rozgłos ze względu na to, że chodziło o wyjątkowe arcydzieło, zwane „Austriacką Moną Lisą”; obraz ukończony przez Gustava Klimta w 1907 roku, przedstawiający ciemnowłosą kobietę na tle mieniących się, złotych ornamentów. Cel zastępów turystów z całego świata wręcz pielgrzymujących do Belwederu, gdzie przez ponad sześćdziesiąt lat był eksponowany w ramach Austriackiej Galerii Państwowej, aż do roku 2006 kiedy to Maria Altmann, mając lat 89, wyrokiem sądu odzyskała swoją własność i zabrała płótno do Stanów Zjednoczonych, kraju swego zamieszkania, dokąd uciekła ratując się przed pewną śmiercią w czasie II Wojny Światowej.

Film Woman in goldTa głośna sprawa przyczyniła się do ożywionych dyskusji na temat wojennych grabieży dzieł sztuki, zainspirowała wiele publikacji, a także film „Złota dama” w reżyserii Simona Curtisa z rolami Helen Mirren i Ryana Reynoldsa. Ów koncentruje się przede wszystkim na procesie wytoczonym przez Marię Altmann, toteż wokół działań mających na celu odzyskanie dzieła sztuki rozpostarta jest filmowa narracja, wzbogacona wszakże retrospekcjami z dawnego życia Marii granej przez Mirren. Natomiast w książce Anne-Marie O’Connor, której adaptację film stanowi, relacja z procesu to finał długiej i wielowątkowej historii, jaka rozegrała się z udziałem obrazu, przedstawionej pod postacią niesłychanie wnikliwego i drobiazgowego reportażu historycznego.

Przyznać trzeba, że temat do takiego podejścia wręcz prowokuje. W losach złotego obrazu, w symboliczny sposób, zawiera się niemal wiek europejskiej historii począwszy od olśniewających czasów secesji, poprzez dwie wojny światowe, triumf i upadek zbrodniczych ideologii, aż po powojenne zaszłości, nierzadko wciąż nierozliczone.

„Historia sztuki i odkupienia win po Holokauście została wpleciona w jeszcze jedną opowieść o szalonym, upajającym rynku dzieł sztuki”- napisał o tej sprawie Michael Kimmelman na łamach „New York Timesa” jesienią 2006 roku i to chyba najlepsze jej podsumowanie z puli tych lapidarnych. Anne-Marie O’Connor w swojej książce sięga znacznie głębiej, podejmuje liczne dodatkowe wątki, składające się na całość tak misternie skomponowaną, jak dzieło, o którego losach pisarka opowiada.

Anne-Marie O’Connor najpierw zaznajamia czytelnika ze splendorem cesarskiej stolicy, pokazuje drogę, jaką przeszedł Wiedeń do chwili największego rozkwitu, wnika w środowiska artystyczne i objaśnia konflikt, jaki powstał na granicy starej i nowej sztuki. Od ogólnego nakreślenia sytuacji przechodzi do szczegółów: rozpoczyna snucie opowieści o ubogiej rodzinie Klimtów, która za sprawą wybitnego talentu Gustava znalazła się na ustach całego miasta i bogatej familii Bloch-Bauerów, a nieodzownie także i o tym, jak ich losy się skrzyżowały.

Narracja, postępująca zgodnie z kolejami XX-wiecznej historii, dociera do punktu, gdy Wiedeń traci swój imperialny status, do naznaczonych niepewnością chwil, kiedy Austria zostaje zaanektowana przez Hitlera, a także tych, kiedy niepewność zamienia się w grozę, a na ulice wypełzają demony wojny. Sztuka, sława, miłość, ofiarność, zdrada i służalczość przeplatają się w tej historii, niczym w najbarwniejszej powieści, choć nie ma tu ani krztyny fikcji.

O’Connor sprawnie przechodzi od objaśniania czytelnikom tła historycznego do wspomnień zachowanych przez uczestników tych zdarzeń, a taka kompozycja, zakładająca wyeksponowanie osobistych odczuć na tle wydarzeń w trakcie kolejnych dekad, pozwala ujrzeć splot jednostkowych głosów, wysupłać z ich polifonii własną ocenę opisywanych wypadków.

Autorka ze sprawą Bloch-Bauerów spędziła kilka dobrych lat. Zainteresowała się nią po raz pierwszy w 2001 roku pisząc dla „Los Angeles Times” w kontekście prób odzyskania dzieł sztuki zagrabionych podczas II Wojny Światowej. Ta doświadczona reporterka dostrzegła ogromny potencjał w historii rodziny walczącej o zadośćuczynienie za krzywdy doznane z rąk nazistów: to była, i wciąż jest, opowieść o zwykłych ludziach uwikłanych w tryby wielkiej historii, upadku pewnej epoki i konsekwencjach zbrodniczej polityki XX wieku.

Maria Altmann zadbała o to, by „Złota Adela” powróciła do swojej rodziny, choć nie na długo – odzyskane dzieła zostały przez spadkobierców sprzedane, a Anne-Marie O’Connor postarała się utrwalić pamięć o tej wielowątkowej historii tak starannie, jak tylko to możliwe. Rezultatem jest poruszająca opowieść o pięknie, stracie i walce o sprawiedliwość. Agnieszka Kantaruk

Anne-Marie O’Connor, Złota dama, Przekład: Tomasz Pichór, Wydawnictwo W.A.B., Premiera: 15 czerwca 2016
 

Złota dama

Anne-Marie O’Connor
Złota dama
Przekład: Tomasz Pichór
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 15 czerwca 2016
 

Wstęp

Kiedy zimowym rankiem 2006 roku młody prawnik z Los Angeles pośpiesznie szedł w czarnym płaszczu przez zaśnieżony ogród, by domagać się obrazu, o który walczył od lat, Belweder, pałac boga wojny księcia Eugeniusza, wydawał się baśniową scenerią. Samotny mężczyzna zamaszystym krokiem przeszedł wzdłuż zamarzniętego pałacowego stawu. Lód pokrywał też monumentalne sfinksy stojące na straży ścieżki; ich włosy okręcały się wokół pięknych, dzikich twarzy, nagie piersi uwięzione były w pancerzach. W ich oczach wykuto pewność zwycięstwa.
Prawnikiem był Randol Schoenberg, wnuk znanego wiedeńskiego kompozytora, który wyjechał z tego miasta w chwili, kiedy w Niemczech do władzy dochodził Hitler. Spadkobierca kompozytora nie był serdecznie witany. Obraz, o który starał się Schoenberg, był złotym arcydziełem namalowanym sto lat wcześniej przez Gustawa Klimta. Był to portret piękności z wiedeńskiej socjety, Adeli Bloch-Bauer. Zarówno artysta, jak i modelka od dawna nie żyli, lecz ludzi wciąż ciekawiło, czy byli kochankami. Ich współpraca przyniosła jeden z największych nowożytnych portretów. Austriacy traktowali go jak swoją Monę Lisę.
Schoenberg zatrzymał się, by strzepnąć śnieg z butów przed wejściem do pałacu, w którym teraz mieściła się Galeria Austriacka, najważniejsze narodowe muzeum sztuki. Gmach mimo to nadal nosił nazwę nadaną przez księcia Eugeniusza – Belweder, czyli „piękny widok”. To z tych wzgórz Turcy oblegali Wiedeń w ostatnim wielkim zwarciu Wschodu z Zachodem, strzeliste zielone dachy Belwederu miały przypominać ich niezliczone namioty.
Niedaleko wspinała się ku niebu katedra Świętego Stefana, świadectwo umiłowania Boga. Jej majestatyczne, osmalone iglice górowały nad starożytną fosą wybudowaną przez rzymskich władców nad pozostałościami celtyckiej osady. Tutaj biło odwieczne serce Wiednia. Kamienni bogowie i boginie spoglądali w dół z pałacowych balustrad ponad głową Schoenberga. Cherubini rzucali złośliwe spojrzenia, równie kapryśni jak sama miłość. Grupa japońskich turystów stała i dygotała z zimna, czekając na otwarcie muzeum. Schoenberg minął ich pośpiesznie.
Siwowłosy staruszek w zielonym płaszczu przerwał swój poranny spacer i zatrzymał się na jego widok. Czyżby to był ten amerykański prawnik z gazet i telewizji? „Schoenberg”,wyszeptał Austriak do swojej żony. Wymienili chłodne spojrzenia. To człowiek, który chce odebrać Austrii złoty portret.
W środku Schoenberga chłodno przywitał dyrektor Galerii Austriackiej, Gerbert Frodl. Był to wysoki mężczyzna o czujnym spojrzeniu i nieśmiałym uśmiechu. Schoenberg był ostatnią osobą, którą Frodl (jak i cała Austria) chciałby widzieć, dyrektor miał jednak na tyle taktu, że bardzo się starał uprzejmie traktować wnuka kompozytora. Odesłanie go z kwitkiem mogłoby jedynie pogorszyć sytuację. Całymi latami austriaccy urzędnicy lekceważyli Schoenberga. Teraz Frodl został sprowadzony do roli jego przewodnika, który miał pokazać drogę do cennego obrazu.
Szybko więc oddał Schoenberga w ręce pracownicy, która nie ukrywała swojej niechęci. Zaprowadziła go do przeszklonej windy i nacisnęła guzik. Zjechali w milczeniu. Głęboko w podziemiach winda się zatrzymała. Schoenberg podążył za swoją przewodniczką w głąb labiryntu korytarzy. Zastanawiał się, co to za miejsce. Nie chciał jednak o to pytać. Odpowiedź mogła nie być miła. Bunkrów takich jak ten nie budowano w baśniowych pałacykach.
Wreszcie przewodniczka otworzyła ciężkie drzwi, ukazało się dziwne pomieszczenie, umocnione tak, jakby miało przetrwać koniec świata. Nie zadała sobie trudu, by wyjaśnić przeznaczenie tego niezwykłego miejsca, którego potężne mury, zbudowane w czasie drugiej wojny światowej, były wystarczająco mocne, by wytrzymać nalot dywanowy.
Jak wiele rzeczy i wielu ludzi w Austrii bunkier pod Belwederem miał dosyć tajemnicze pochodzenie. Pracownicy muzeum utrzymywali, że został zbudowany dla Hitlera, lecz nie była to oficjalna informacja. W bunkrze przechowywano teraz skarby sztuki Europy Środkowej. Niektóre z dzieł zostały zgromadzone przez nazistów. Czyli skradzione bądź wyłudzone od żydowskich rodzin, które upokarzano, oszukiwano i wreszcie wygnano z Wiednia. Jeśli tu zostały, spotkał je znacznie gorszy los. Starsi Austriacy starali się o tym zapomnieć. Podobnie kierownictwo muzeum, które nie miało motywacji, by przekopać się przez zakurzone akta w swoich archiwach i wydobyć na światło dzienne listy nazistowskich aparatczyków, z których wynikało, że ten czy inny obraz nie powinien wisieć na ścianach galerii. Nie lubili, kiedy im przypominano, że ich przyjaciele i mentorzy – czy nawet krewni – pracowali dla Hitlera. Niewiarygodne, że teraz Schoenberg przedzierał się przez te wszystkie skarby, zupełnie jak Napoleon.
Przewodniczka zaprowadziła go do słabo oświetlonego sklepionego podziemia. Wytężył wzrok, by przyzwyczaić się do niewyraźnego światła. To, co zobaczył, wprawiło go w osłupienie. Rząd za rzędem stały obrazy oparte o ściany. Dzieła sztuki, które przez stulecia wisiały w klasztorach, pałacach, apartamentach i rezydencjach. Przewodniczka cicho przeszła wzdłuż szeregów złoconych ram i w pewnym momencie się zatrzymała. „Tutaj”, powiedziała zdecydowanie.
Schoenberg podniósł pierwszy obraz w szeregu i światło padło na połyskującą powierzchnię. To było arcydzieło, o które walczył. Zaczął wpatrywać się w twarz Adeli unoszącą się w złotej mgle, bladą i uwodzicielską jak oblicze diwy niemego kina. Przez osiem lat Schoenberg dowodził, że ten obraz nie należy do Austrii. Większość ludzi poddałaby się dawno temu, jednak on miał wyjątkowego klienta, równie wytrwałego jak on sam. Dziewięćdziesięcioletnią emerytowaną właścicielkę sklepu z ubraniami, rozbrajająco dystyngowaną i opanowaną, jak starannie wychowana wiedeńska debiutantka, którą zresztą była przed laty.
Niegdysiejsza wiedeńska piękność, Maria Bloch-Bauer Altmann, była ostatnim żyjącym krewnym Adeli, muzy, a może i kogoś więcej, Gustawa Klimta. Maria Altmann miała niezłomną wolę. Ale nie miała czasu. Nigdy wcześniej skromna starsza żydowska dama z Los Angeles nie sprawiła Austrii tylu kłopotów.

Schoenberg nie był pierwszym adwokatem, który trzymał ten skarb w rękach. Ponad pół wieku wcześniej nazistowski prawnik, znany ze swojej arogancji i starannie skrojonych garniturów, obracał w dłoni klucze do pałacu Adeli Bloch-Bauer na Elisabethstrasse. Wiedniem rządził już syn tego miasta, Adolf Hitler. Prawnik Erich Führer płynął na szczycie wznoszącej się triumfalnie fali. Nawet nazwisko miał odpowiednie. Był dumny ze swojej surowej, zdecydowanej twarzy i długiej blizny na policzku, która potwierdzała jego przynależność do elitarnej antysemickiej uniwersyteckiej korporacji szermierczej. Führer pochodził z tak zwanej dobrej rodziny, lecz kiedy otworzył potężne drewniane drzwi pałacyku Blochów-Bauerów, wyglądał jak złodziej w garniturze. Była to poza, która sprawiała mu przyjemność, i tak jak Hitler była nader popularna.
Czteropiętrowy pałacyk Blochów-Bauerów znajdował się tuż przy Ringstrasse, „ulicy Pierścienia”, szerokiej, okalającej miasto arterii zbudowanej w 1857 roku, kiedy w Wiedniu zaczęto rozbierać masywne mury obronne, które powstrzymały Turków. Żydowskim baronom, takim jak Rothschildowie i Scheyowie, pozwolono wybudować na pasie ziemi, na którym niegdyś wznosiły się umocnienia, reprezentacyjne rezydencje, przez wiedeńczyków nazywane palais. Ringstrasse stała się siedzibą nowej elity zwanej „drugą socjetą”.
Teraz znakomite żydowskie rodziny jak Blochowie-Bauerowie zniknęły. Salon spowijała cisza. Opuszczono zasłony w wielkich oknach wychodzących na plac Schillera i pomnik poety udekorowany girlandami złotych róż. Jego Oda do radości była „pocałunkiem dla całego świata”. Aniołowie spoglądali uważnie z Akademii Sztuk Pięknych, która znajdowała się po drugiej stronie placu. Stojący przy Elisabethstrasse pałacyk był świadkiem tego, jak akademia upokorzyła Hitlera, odrzucając go, kiedy był wyrostkiem bez grosza.
Dziś jednak w Wiedniu nie odmówiono by Hitlerowi niczego.
Führer zamaszystym krokiem przeszedł po perskich dywanach i dotarł do sypialni Adeli Bloch-Bauer, nieżyjącej już żony człowieka, który musiał uciekać ze swojego pałacu. Adela zmarła siedem lat temu, lecz w wazonie na stoliku wciąż jeszcze stały kwiaty, tak suche, że rozpadały się pod dotknięciem, a obok oprawiona fotografia niedźwiedziowatego, uśmiechniętego mężczyzny trzymającego w ręku czarno-białego kotka.
Klimt.
Co w nim widziały?
Führer wszedł w głąb zacienionego, zimnego pokoju. I wtedy spostrzegł swoją zdobycz. Przez chwilę stał przed nią i patrzył. Portret, który olśnił Wiedeń przełomu wieków. Obraz ozdobny jak czasy Mozarta, lecz nowoczesny jak nadchodząca era Freuda. W tym obrazie złota przeszłość Wiednia łączyła się z bratobójczą teraźniejszością.
Teraz spotykała się ze swoją przyszłością.
Führer wiedział, że dzieło Klimta nie jest całkowicie zgodne z nazistowskimi gustami. Hitler nie cierpiał modernistów, co więcej, Klimt był znanym filosemitą, przyjacielem Żydów. Jednak jego portrety pań z towarzystwa były symbolem blasku Wiednia. To, że kobieta na złotym obrazie jest Żydówką, stanowiło niedogodność, której da się zaradzić. Portret Adeli został umieszczony w samochodzie i przewieziony przez miasto. Ostrożnie, by chronić delikatne złote płatki. Führer nie oddał obrazu brutalnym nazistowskim bojówkarzom w buciorach i z karabinami, sprezentował go kuratorom Galerii Austriackiej, okularnikom, którzy porobili olśniewające kariery pod rządami nazistów. To tym właśnie skażonym estetom Führer ofiarował piękną Adelę, zupełnie jak piracki łup czy wojenną zdobycz, wraz z listem, który zaczynał się od pozdrowienia „Heil Hitler!”.
Tabliczka na ścianie w Belwederze nie zawierała żadnych informacji dotyczących sportretowanej kobiety. Jakakolwiek wzmianka o jej żydowskim pochodzeniu mogłaby zdradzać fałsz nazistowskiego mitu o supremacji rasy. Przygotowano więc jedną z największych kradzieży tożsamości w historii sztuki, przebiegle usuwając wszelkie ślady życia i spuścizny Adeli. Pierwsza informacja o pozyskaniu jej złotego portretu została napisana w 1942 roku przez starego przyjaciela Klimta. On doskonale wiedział, kim była Adela, jednak w drobnym geście współpracy, jednym z tych, które popychały do przodu nazistowską maszynerię, uprzejmie nazwał złoty portret Adeli Bloch-Bauer Damą w złocie.
Dama w złocie.
Adela spoglądała milcząco na świetnie ubranych odwiedzających, jak zdetronizowana królowa wiedeńskiego fin de siècle’u, zapomnianego epizodu narodzin nowoczesności. Jej usta były lekko uchylone, jak gdyby chciała coś powiedzieć. Miały minąć lata, zanim prawda o niej wyszła na jaw, lecz jej tajemnica nie została ukryta na zawsze.

***

Kobieta, która miała klucz do tajemnicy, ostrożnie bawiła się filiżanką aromatycznej wiedeńskiej kawy z bitą śmietaną, siedząc przy stole w zalanym słońcem salonie w Los Angeles na początku następnego stulecia. Maria Altmann była uprzejma i ciepła – typ kobiety, którą w innych czasach określono by mianem wielkiej damy. Jej twarz była pomarszczona, lecz jasne brązowe oczy ciągle patrzyły z zachwytem.
„To bardzo skomplikowana opowieść – zaczęła z akcentem ze Starego Świata, nieistniejącego już świata Mitteleuropy. Zamilkła na chwilę, zastanawiając się, od czego zacząć. – Ludzie zawsze mnie pytali, czy moja ciotka miała romans z Klimtem. Moja siostra była o tym przekonana. Moja matka, która miała bardzo wiktoriańskie poglądy, powiedziała: «Jak możesz coś takiego mówić? To była intelektualna przyjaźń»”. Maria spojrzała na kopię portretu Adeli wiszącą na ścianie i w zamyśleniu zatrzymała wzrok na jej twarzy. „Kochana – powiedziała wreszcie. – Adela była nowoczesną kobietą żyjącą we wczorajszym świecie”.

 
Wesprzyj nas