W książce “Podboje Boya” Jarosław Molenda przedstawia portrety kobiet, które stały się damami serca słynnego Boya-Żeleńskiego. Wśród jego wybranek znalazły się m.in. Dagny Juel-Przybyszewska, natchnienie Strindberga, Muncha i Przybyszewskiego, Jadwiga Mrozowska, aktorka, śpiewaczka i podróżniczka czy Irena Krzywicka, największa „gorszycielka” międzywojnia.


Podboje BoyaBoya przez całe życie ciągnęło do artystek. Wśród jego wybranek była choćby Dagny Juel – natchnienie nie byle kogo, bo Strindberga, Muncha, Przybyszewskiego.

Żoną zostanie muza Wyspiańskiego i Witkacego. Słabość Żeleńskiego do sceny obrazuje zauroczenie kilkoma aktorkami, np. siostrą reżysera teatralnego Leona Schillera.

Serce złamała mu Jadwiga Mrozowska, aktorka, śpiewaczka i… podróżniczka, której imieniem nazwano jedną z przełęczy w Pamirze. Drugą młodość przeżywał z największą „gorszycielką” epoki – Ireną Krzywicką, dziennikarką i feministką.

Interesowały go więc kobiety nieprzeciętne, o których warto chyba dowiedzieć się więcej.

Jarosław Molenda (ur. 1965 w Pobiedziskach) – polski pisarz, publicysta i podróżnik. Absolwent filologii klasycznej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Członek South American Explorers i Polskiego Klubu Przygody, w ciągu ćwierć wieku odwiedził cztery kontynenty i kilkadziesiąt krajów. W latach 1996-1997 był członkiem kolegium redakcyjnym „Encyklopedii Geograficznej Świata”. Zajmuje się szeroko rozumianą publicystyką popularnonaukową, jego teksty ukazywały się między innymi na łamach takich pism jak: „Focus Historia”, „Mówią Wieki”, „Nieznany Świat”, “Odkrywca”, “Rzeczpospolita”, „Voyage”, „Wiedza i Życie”. Jest dziennikarzem magazynu podróżniczego „Dookoła Świata”.

Jarosław Molenda
Podboje Boya
Wydawnictwo Bellona
Premiera: 4 maja 2017
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 

Podboje Boya

Wstęp

Wydaje się, że Tadeusza Żeleńskiego znali wszyscy, ale czy znali go dobrze? Wątpliwe, bo prawdziwych przyjaciół miał niewielu, chociaż sam „Boy znał wszystkich, tj. całą intelektualną Warszawę, ale nie przyjaź­nił się z nikim (poza żoną i mną – wyznaję to z dumą) – twierdziła Irena Krzywicka, którą z Boyem połączył gorący romans. „Nie przyszłoby mu nawet do głowy, aby z kimkolwiek innym rozmawiać o swoich sprawach osobistych, przykrościach czy radościach, żeby się dzielić pomysłami czy wątpliwościami. Niezwykle uprzejmy i miły, trzymał jednak ludzi na pewien dystans od swoich spraw osobistych”.
Należy pamiętać, że Żeleński wychował się w dostatnim, kulturalnym domu, że studia ukończył z sukcesem (który spowodował wysłanie go jako stypendysty do Paryża), że ożenił się, miał syna… A co opisuje Boy? Zamiast szkoły – pierwsza wódka w dorożkarskiej knajpie, zamiast studiów – karty, zamiast pierwszych uczuć – romans na schodach. Wniosek? Wbrew pozorom, wbrew szerokiej korespondencji z czytelnikami, wbrew niejako famie i popularności, Żeleński był pisarzem-samotnikiem.
Czasami przyznawał, że żyje tak na uboczu, tak z dala od świata, że, „[…] dalibóg, nie wiem, co kogo dziś interesuje”. Innym razem podkreśla, że tkwi w sprawach, które porusza, lub że bawi go owo zanurzanie się «w życie». Pierwszy chyba w niepodległej Polsce starał się przerwać zaklęty krąg stołecznych odbiorców. Potrzebę kon­taktu z prowincją, czy jak się to mówiło kiedyś, «z terenem», tłumaczył przy pomocy dobrego dowcipu: «Czym był­by Aleksander Wielki, gdyby był siedział u siebie w stolicy? Niczym, prowincjonalnym królikiem. A przez co stał się światowym monarchą? Przez to, że się puścił na prowincję»”.
Tadeusz Boy-Żeleński miał albo namiętnych zwolenników i entuzjastów, albo nie mniej zdecydowanych, niczym nie przejednanych wrogów. Kiedy jedni unosili się nad szerokością i głębokością wiedzy, mnogością zainteresowań, benedyktyńską pracowitością i śmiałym, męskim, bezkompromisowym poszukiwaniem prawdy tego demaskatora wszelkich przestarzałych mitów, drudzy obrzucali go wyzwiskami, od „ignorantów” i „dyletantów” zaczynając, a na nie nadających się do powtórzenia epitetach kończąc.
Ale nawet wobec wrogów był człowiekiem niezwykle uprzejmym. Zofia Żeleńska opowiadała, że kłaniał się Irzykowskiemu na wszystkich premierach, chociaż ten nie szczędził mu krytyki i to często przesadzonej. A mimo to pozostawał wciąż człowiekiem o niezwykle ciepłym usposobieniu, a swoją grzeczność starał się okazywać na każdym kroku.
Boy wyżywał się w pisaniu, podczas gdy w towarzystwie znany był jako siedzący w kącie milczek. „Pełen niezwykłego wdzięku, dowcipu «z cicha pękł» i niespodziewanych powiedzeń, kiedy był w dobrym humorze – zastrzegała Irena Krzywicka, która poznała go od podszewki nie tylko garnituru – najczęściej jednak bywał za­myślony i to tak bardzo, że nie słyszał, kiedy się do niego mówiło, często bardzo smutny, no i bardzo zapracowany”.
Jak takiemu człowiekowi udawało się przyciągnąć zainteresowanie pięknych kobiet? W czasach gdy już zdobył rozgłos, jest to zrozumiałe, ale Boy nie od razu był przecież sławny. Trzeba przyznać, że przynajmniej pod względem urody miał gust. Jego żoną zostanie urokliwe dziewczę z Wesela Stanisława Wyspiańskiego – Zofia Pareńska, która w dodatku była kobietą z ogromną klasą. Wielki wpływ na Tadeusza miała oczywiście jego matka Wanda z domu Grabowska, dzięki której zaraził się bakcylem literatury.
Boya przez całe życie ciągnęło do artystek. Wśród jego wybranek była choćby Dagny Juel – muza nie byle kogo, bo Augusta Strindberga, Edwarda Muncha, Stanisława Przybyszewskiego, by wymienić tych najsławniejszych. Słabość Tadeusza Żeleńskiego do sceny obrazuje zauroczenie kilkoma aktorkami, w tym między innymi siostrą Leona Schillera, jednego z najwybitniejszych polskich reżyserów teatralnych i twórcy idei polskiego teatru monumentalnego.
Serce autora Słówek złamała też Jadwiga Toeplitz-Mrozowska, aktorka, śpiewaczka i… pierwsza kobieta, która przeszła przez wiecznie zaśnieżony Dach Świata. Jej imieniem nazwano jedną z przełęczy w Pamirze. Pod koniec życia drugą młodość przeżywał z największą „gorszycielką” epoki – Ireną Krzywicką, dziennikarką i feministką. Ten lapidarny przegląd fascynacji uczuciowych Boya dowodzi, że interesowały go kobiety nieprzeciętne, o których warto chyba dowiedzieć się więcej.

Rozdział I
Wanda Grabowska

Ojciec Boya, Władysław Żeleński zaliczany jest do najwybitniejszych polskich muzyków i kompozytorów. Był również autorem podręczników muzycznych, a także kontynuatorem twórczości Moniuszki. Skomponował cztery polskie opery narodowe: Konrad Wallenrod, Goplana, Janek, Stara Baśń, dwie symfonie oraz liczne pieśni i utwory fortepianowe, więc nic dziwnego, że cieszył się wielką sławą i powszechnym uznaniem.
Tadeusz Żeleński odziedziczył niewiele cech po ojcu. Nadwrażliwość, nerwowość, skłonność do melancholii były raczej spadkiem po matce. Rzeźbiarka Wanda Ładniewska-Blankenheimowa, która poznała go w ostatnich miesiącach życia we Lwowie wspominała: „Często mawiał, że jest smutny, że jest melancholikiem i człowiekiem nieśmiałym. Kiedy spojrzałam na niego z niedowie­rzaniem, dodał: «To przecież jest klasyczne, wszyscy humoryści są melancholikami»”.
Ale pracowitość łączyła tych dwóch na ogół różnych artystów. Boy – nie otaczający zresztą ojca kultem bałwo­chwalczym – wspominał, że nieraz komponował przez całą noc aż do świtu. Ba, już po ukończeniu jedenastego roku życia Włady­sław Żeleński tworzył polonezy, mazury i pol­ki, ale w środowisku ziemiańskim uwa­żano to za społeczną degradację. Rodzina protestowała, uważając, że dla szlacheckiego dziecka nie ma innych alternatyw, jak urząd, wojsko, czy gospodarowanie na wsi. Matka, pani Marcjanowa, tylko częściowo przyznawała swemu synowi rację.
Koniec końców uparta latorośl osiągnęła swój cel, ale aby nie dawać pożywki małopolskim kołtunom, Władysław pojechał do Pragi. Oczywiście głównym powodem była chęć doskonalenia się w muzyce i napisania doktoratu z filozofii. Zawitał również do Drezna, gdzie miał okazję wysłuchać po raz pierwszy w życiu IX Symfonii Beethovena. Fakt ten w dobie Internetu czy telewizji wydaje się błahostką, ale w tamtych czasach trzeba było jeździć za granicę, żeby usłyszeć symfonię czy zobaczyć obraz.
W 1865 roku przebywał kilka miesięcy w Wiedniu, gdzie poznawał bliżej dzieła Wagnera. Tu zaprzyjaźnił się z Arturem Grottgerem i z nim przebywał później w Paryżu. Wrócił do Krakowa, skąd w 1871 roku przeniósł się do Warszawy, gdzie w następnym roku ożenił się z Wandą Grabowską herbu Dołęga. Z tego związku na świat przyszli trzej synowie: Stanisław, Tadeusz i Edward. Starszy brat Boya, Stanisław, urzędnik Namiestnictwa, słynął swego czasu jako lew salonowy. Stał się też modelem dla tytułowego bohatera w Wodzireju Gabrieli Zapolskiej.
Młodszy brat Boya, tragicznie zmarły Edward, był jedną z najbardziej ujmujących postaci w młodzieńczej cyganerii Krakowa z lat 1905-1910, słynął ze skłonności do żartów, a ten z nabraniem Wilhelma Feldmana na „nieśmiałego początkującego poetę” zapadł szczególnie w pamięć. Posłał mianowicie autorytetowi literackiemu „próbkę swego talentu”, a było nią – ni mniej, ni więcej – tylko… Do Laury Słowackiego. Feldmana zawiodła widocznie pamięć, bo w odpowiedziach od redakcji pojawiła się opinia, że autor „próbki” jest zwyczajnym grafomanem, a na dowód… przytoczono całe Do Lauryii.
Przyszły teść ojca Boya, jeden z założycieli Towarzystwa Kredytowego, był dość zamożnym człowiekiem, który stracił sporo po stłu­mieniu powstania styczniowego. Nagła rewizja policyjna wykryła wtedy w piwnicach jego domu przy ulicy Miodowej skład broni. Jan Grabow­ski i jego krewny, Seweryn Markiewicz, zostali aresztowani. Tego ostatniego wywieziono na Sy­bir, Grabowski został jednak zwolniony.
Na początku lat 70. XIX wieku mieszczański dom, z pewną przesadą nazywany „pałacem”, cieszył się dość dużym powodzeniem. Budynek ten – poprzednio „kamienica Teppera, bankiera z czasów Stanisława Augu­sta” – mieścił wiele lokali. Właściciel, wcześnie owdowiały syn krawca wojskowego, potem właściciela sklepu tekstylnego, mieszkał tutaj z czterema córkami, Wandą, Julią, Marią i Zofią.
Skąd się wziął Galicjanin Żeleński w warszawskim mieszczańskim domu? Najprawdopodobniej przyprowadził go Adolf Tetmajer, mąż Julii, zaprzyjaźniony niejako po sąsiedzku z rodziną Żeleńskich, od stuleci osiadłych w Grodkowicach u brzegów Puszczy Niepołomickiej. Młodemu, ale już głośnemu kompozytorowi, który właśnie wrócił z Paryża, spodobało się w tym domu tak niezwykłym, więc zaczął tam często bywać, zwłaszcza że w oko wpadła mu najstarsza latorośl pana domu. Na późniejszym wspólnym zdjęciu narzeczonych zwracają uwagę ciemne oczy Wandy – widać w nich głębokie spojrzenie jej syna. To samo zamyślenie i cień melancholii.
Córki pana Grabowskiego rosły bez matki, ale wszystkie odegrały pewną rolę w umysłowym życiu kraju. „Matkowała” im trochę Narcyza Żmichowska, ale w życiu Wandy pojawiła się dość późno, gdy ta wciąż była bardzo dziecinną siedemnastolatką, podczas gdy Narcyza kobietą… czterdziestoletnią. Mogła służyć dorastającej pannie mądrością, wiedzą i doświadczeniem. I uczuciem, którego dziewczyna na pewno łaknęła.
Panny Grabowskie pobierały nauki w pensji dla panien, prowadzoną przez Julię Bąkowska, która mieściła się w domu Grabowskich. Boy twierdził, że pensja „Juluty”, bo tak nazywali niektórzy jej właścicielkę, wyrosła na ro­dzaj wolnego uniwersytetu, a jedną z najwybitniejszych nauczycielek okazała się pisarka, która odegrała ogromną rolą najpierw w życiu matki Boya, a potem i jej syna – Narcyza Żmichowska, której imię niekiedy pisano jako Narcyssa. Jej mieszkanie w domu Grabowskich, na trzecim piętrze, zwano powszechnie Miodogórzemiv.
Zdaniem Józefa Hena, biografa Boya, była kobietą o rysach grubych, pospolitych (ku jej rozpaczy), ale z umysłem niepospolitym, fascynującym. I sercem spragnionym uczucia. Niestety nikt nigdy nie obdarzył jej miłością. Dojrzewała w kraju ogołoconym z mężczyzn. Ci, którzy nie zginęli na polach powstańczych bitew, albo nie zostali wy­wiezieni, bądź nie uszli na tłumną emigrację, lub też, machnąwszy na wszystko ręką, nie zaszyli się na wsi – stanowili lichy materiał, nie na miarę żeńskiej elity intelektualnej.
Takie inteligentne, ambitne i zazwyczaj piękne kobiety, nie napotykały godnych siebie partnerów, więc długo, nieraz bardzo długo trwały w staropanieństwie. Tak właśnie było z Wandą Grabowską. Tak narodził się – przynajmniej według syna Wandy – rodzaj duchowego matriarchatu. „Kobieta urasta – spuentuje w swoim stylu – mężczyzna kurczy się, maleje. Gdy obywatelski synek poluje, pije i gra w karty, siostra jego czyta, myśli i sądzi”.
Mimo to, a może dzięki temu wszystko, co w Warszawie ambitne, ciągnęło nomen omen jak do miodu na trzecie piętro do Miodogórza. Były to dwa skromne pokoiki, ale dobrze znane Warszawie w owej epoce przedpowstaniowej. Tam biło serce Warszawy, tam toczyły się nieraz ważne dyskusje. „Rozmowy, które się słyszało na Miodogórzu, upamiętniały się doniosłością poruszanych zagadnień – twierdził Boy – poziom ich był tak znacznie wyższym od otaczającego świata, że samo dopuszczenie do przysłuchiwania się kształci­ło, podnosiło ducha i otwierało umysłowi szersze horyzonty”.
Rzeczywiście Żmichowska zgromadziła koło siebie grono słuchaczek nie przekraczające w zasadzie dwudziestu osób. Uczestniczkami pogadanek były jej bliskie krewne i znajome, a przede wszystkim jej uczennice z pensji Baranowskiej. Pisarka chciała wywołać ożywienie umysłowe wśród ko­biet, dyskutując z nimi o przeczytanych książkach i planach życiowych. Był to jeden z odcinków jej walki o eman­cypację kobiet, choć jeszcze w bardzo umiarkowanym zakresie:
„Nie ma obawy – pisała w tonie, z którego przebijała gorycz – żeby się kobieta wkradła na stanowisko mężczyzny, żeby zagarnęła jego prawa. Nie będzie pewnie prawodawcą, filozofem, rządcą; tym już jest mężczyzna. Kobieta da początek nowym prawom, będzie strzegła religij­ności i stanie na straży ogólnego zbawienia. Nauka więc kobie­cie potrzebna dla lepszego pojęcia prawdy, dla korzystniejszego wpływu na drugich”.
W swoim domu Wanda również zaszczepi zwyczaj takich spotkań, dlatego może nieco dziwić jej późniejsza niechęć do planowanego przez Tadeusza związku z Zofią Pareńską. „To nie jest rodzina pożądana” – wtórowała jej Julia Tetmajerowa, a Wanda „cierpła na samą myśl”. To dlatego Narcyza Żmichowska starała się, niestety bezskutecznie, zniszczyć w matce Boya „konwencjonalizm”, skłonność do „pruderii” i „dydaktyzmu”.
Dzieliła się każdą przeczytaną książką: uczyła ją czuć i myśleć. Z kronikarskiego obowiązku wypada dodać, że Narcyza była autorką pierwszego opracowania dotyczącego życia jej kuzyna Pawła Edmunda Strzeleckiego, opublikowanego już trzy lata po śmierci wybitnego podróżnika i badacza między innymi Australii. Była to niebanalna edukacja, ponieważ gdy zwykle starszy stara się kiełznać zuchwalstwo młodo­ści, tutaj, ta nauczycielka musiała ośmielać Wandę, która wyrosła w pętach towarzyskich konwenansów. Być może dlatego zaciężyła w niej pewna wrodzona nieśmiałość, skłonność do „poczciwości”, do dydaktyzmu, do chowania głowy przed rzeczywistością.
„Charakter Wandy?” – zastanawiał się syn i sam odpowiadał: „Można powiedzieć, że rysem jej była melancholia. Straciła wcześnie matkę, dora­stała w gorączkowej, żałobnej atmosferze ówczes­nej Warszawy z roku 1863, wcześnie dostała się pod wpływ Żmichowskiej, który pogłębił ją, ale zarazem kazał sobie stawiać wysokie wymagania i tym samym wciąż ocierać się o zwątpienie. Na szlaki myśli, w których Narcyza bujała swobod­nie, Wanda nieśmiało dała się pociągać”.
Potem jednak „zdryfowała” w stronę przyszłego narzeczonego: „A co mu dodaje wdzięku najistotniejszego w moich oczach, to wyemancypowanie się z przesądów, z ciasnoty arystokratycznej swojego otoczenia. Stworzył własną siłą swój świat – zdobył się odważnie na karierę artystyczną – i odbiegł daleko duchem. – Bo mój orzeł szybuje po wyżynach!” – zapewniała Żmichowską. „Gdyby Pani słyszała jego wczorajszą improwizację albo wykonanie Beethovena – albo jego własne piosenki!”.
Istotnie miał coś z orła, szczególnie, gdy zgolił brodę i zapuścił sumiaste wąsy. Widać to na fotografiach i portretach z tego okresu. Dawna uczennica Alina Świderska utrzymywała, że: „Był po­stacią […] bardzo popularną. Wszyscy znali i widzieli z sympatią tę fizjonomię typowego szlagona, która miała jednak w so­bie coś orlego. Sprawiało to nie tylko spojrzenie niezmiernie prze­nikliwe, ale także szczególne linie wysokiego czoła uciekającego w tył. Przypominam sobie, jak mówił kiedyś do mamy: – Rzeźbi mnie teraz Daun, ale strasznie ma dużo kłopotu z moim czołem”.
W przedmowie do nowej edycji książki Żmichowskiej Czy to powieść?, Boy twierdził, że przy­jaźń jego matki ze Żmichowską (pisującą pod imieniem ,,Gabryelli”) miała charakter literacki. Żmichowska nazywa ją „rozpieszczoną dewotką ideału”. I oto, kiedy zdawałoby się, że Wanda na całe życie pozostanie cieniem swej nauczycielki, że położyła już krzyżyk na swym życiu osobistym, na swym powołaniu kobiety, naraz zjawia się królewicz z bajki, człowiek, który spełnia i przewyższa najśmielsze jej marzenia.
Nazywa się Żeleński, Władysław Żeleński. Muzyk. „Już od dwóch tygodni Władysława Żeleńskiego za narzeczonego uważam – pisała do Żmichowskiej – a jednak, oprócz sióstr i ojca, nikt jeszcze nie wie o tym. Zrazu czekaliśmy odpowiedzi jego matki, którą w sam dzień św. Cecylii, po koncercie wspólnie wysłuchanym, o zamiarach swoich uwiadomił. Mnie nie zależało na rozgłosie, lecz gdy nie ma powodu robić tajemnicy z rzeczy ustanowionej dziś, jutro całą rodzinę i wszystkich życzliwych uwiadomimy o tym”.
Ponieważ najstarsza córka Jana Grabowskiego była nie tylko najładniejsza z rodzeństwa, to w dodatku miała zainteresowania literackie, szybko wpadła w oko Władysławowi, którego malarz romantyczny Artur Grottger, określał mianem „miłej bestii”. Dobijająca 30-tki piękna, ale dumna i mało dostępna panna zakochała się z wzajemnością w 35-letnim profesorze warszawskiego konserwatorium. Znali się już od kilku miesięcy, gdyż muzyk bywał prawie codziennie w domu Grabowskich.
Władysław wysłał do swej matki list, zawiadamiający o zamiarze poślubienia panny Grabowskiej. Żeleńska, pamiętająca o dawnych kłopotach z przesądami dotyczącymi artystycznej kariery syna, zajęła stanowisko przychylne. Wandzie wyznał miłość pod koniec listopada, czując, że zdobył wzajemność. W dniu Świętego Andrzeja, oświadczył się ojcu panny. W Wigilię 1872 roku Wanda i Władysław zaręczyli się oficjalnie, by w kwietniu 1873 roku wziąć ślub. Małżeństwo było szczęśliwe, ale nie wszystko było różowe. W 1881 roku, po przeniesieniu się Władysława do Krakowa, część rodziny Żeleńskich ozięble przyjęła dziedziczkę rodziny mieszczańskiej.

 
Wesprzyj nas