Żyję w Korei Północnej jak mówiący automat, jak człowiek zaprzęgnięty w jarzmo. Moim przeznaczeniem jest świecić w ciemnościach – pisze we wstępie autor. Niewiele więcej o nim wiemy. Nigdy nie stawił otwarcie czoła reżimowi, bo gdyby to zrobił, trafiłby do obozu pracy lub przed pluton egzekucyjny.


Oskarżenie. Opowieści totalitarneJego opowiadania to krótkie wycinki z życia zwyczajnych mieszkańców Korei Północnej. Ci ludzie zachowują się jak roboty: klaszczą, śmieją się, płaczą na zawołanie. Nie buntują się, nie uprawiają sabotażu, nie drukują ulotek, nie spiskują. Służą państwu ze wszystkich sił, nawet kosztem najbliższych.

Przeglądają na oczy dopiero, gdy dotknięci jakąś osobistą tragedią, przekonują się jak bezduszny, okrutny i zakłamany jest reżim, który dotąd wspierali z takim oddaniem.

Klasycznie skonstruowane opowiadania nie są pozbawione rysów satyrycznych, chociaż przy ich lekturze chce się raczej płakać niż śmiać, bo opisywana przez Bandiego paranoiczna rzeczywistość nie jest wytworem wyobraźni autora, ale światem, w którym nadal żyje.

Nie tracąc nadziei, że któregoś dnia ponad dwadzieścia milionów jego rodaków ocknie się z letargu, w którym tkwił przez dziesiątki lat również on sam.

***

Bandi sam siebie określa mianem rzecznika mieszkańców Korei Północnej zmuszonych znosić katastrofalne skutki socjalistycznej gospodarki tego kraju, kastowego reżimu i systemu zbiorowej odpowiedzialności – najbardziej okrutnej praktyki w całych dziejach ludzkości. Pisarz zbiera więc dramatyczne historie, jakie jego rodacy przeżywają każdego dnia (nie mogąc się nikomu poskarżyć na swój los), po czym nadaje każdej z nich zupełnie nowe życie. Pogłoski, autentyczne wydarzenia, wszystko, co widzi i słyszy, stanowi dla niego inspirację.
ze wstępu Do Hee-youn

Bandi
Oskarżenie. Opowieści totalitarne
Przekład: Małgorzata Tryc-Ostrowska
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 1 marca 2017

Oskarżenie. Opowieści totalitarne


SPIS TREŚCI
Stać się świetlikiem, który rozjaśni mrok Korei Północnej,
tej pogrążonej w ciemnościach ziemi…

Wstęp . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 13
Bezcenny wiąz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 15
Miasto widm . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 43
Tak blisko, tak daleko . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 70
Ucieczka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 101
Pandemonium . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 136
Scena . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 165
Czerwony grzyb . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 197
Jak dotarł do nas rękopis Bandiego . . . . . . . . . . . . . 247
Biedni ludzie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 261

Stać się świetlikiem, który rozjaśni mrok Korei
Północnej, tej pogrążonej w ciemnościach ziemi…

Bandi, Świetlik (takiego pseudonimu używa autor), przychodzi na świat w 1950 roku. Podczas wojny koreańskiej jego rodzice znajdują schronienie w Chinach. Tam chłopiec spędza dzieciństwo, jednak później cała jego rodzina wraca do Korei Północnej. Dziś Bandi jest członkiem Komitetu Centralnego Federacji Pisarzy Joseonu*.

* Joseon (Choson, Chosun) – historyczna nazwa Korei używana wyłącznie w Korei Północnej (przyp. tłum.). Część przypisów pochodzi z francuskiej wersji opowiadań Bandiego, pozostałe – od polskiej tłumaczki. Adnotacją (przyp. tłum.) opatrzone zostały te ostatnie.

Jego wrodzony talent zostaje zauważony w tamtejszym środowisku literackim już na początku lat siedemdziesiątych, kiedy w wieku zaledwie dwudziestu lat udaje mu się opublikować w północnokoreańskich pismach pierwsze teksty. Pracując ciężko jako robotnik, jest zmuszony porzucić na jakiś czas marzenia o zostaniu pisarzem, jednak jego pasja w końcu bierze górę: mimo zmęczenia znowu chwyta za pióro i pisze, kiedy tylko ma po temu sposobność. Powstałe w takich warunkach utwory potwierdzają, że ma talent, wiele z nich trafi a na łamy oficjalnego pisma Federacji Pisarzy Joseonu.
W latach wielkiego głodu, który zaczyna się w roku 1994, roku śmierci Kim Ir Sena*, Bandi traci wiele bliskich mu osób. Część umiera z niedożywienia, inne uciekają z kraju w nadziei na lepsze życie. Wskutek tych bolesnych doświadczeń pisarz dokonuje dogłębnej rewizji swoich dotychczasowych poglądów na temat funkcjonowania społeczeństwa północnokoreańskiego i postanawia przekazać te przemyślenia światu za pośrednictwem swojej twórczości.

* Przy tłumaczeniu nazwisk i nazw koreańskich na język polski zastosowano w tej książce transkrypcję McCune’a-Reischauera. Wyjątki stanowią przywódcy z dynastii Kimów (Kim Ir Sen, Kim Dzong Il, Kim Dzong Un) – ich nazwiska i imiona pozostawiono w wersji, do której przywykł polski czytelnik – czy spolszczona nazwa północnokoreańskiej stolicy – Pjongjangu (przyp. tłum.).

Bandi sam siebie określa mianem rzecznika mieszkańców Korei Północnej zmuszonych znosić katastrofalne skutki socjalistycznej gospodarki tego kraju, kastowego reżimu i systemu zbiorowej odpowiedzialności – najbardziej okrutnej praktyki w całych dziejach ludzkości. Pisarz zbiera więc dramatyczne historie, jakie jego rodacy przeżywają każdego dnia (nie mogąc się nikomu poskarżyć na swój los), po czym nadaje każdej z nich zupełnie nowe życie. Pogłoski, autentyczne wydarzenia, wszystko, co widzi i słyszy, stanowi dla niego inspirację.
Niestety, realia Korei Północnej, kraju odseparowanego od reszty świata, jakby był od niego odgrodzony murem nie do sforsowania, uniemożliwiają zapiskom Bandiego ujrzenie światła dziennego. Mimo to nie rezygnuje, nadal pisze i gromadzi, jedno po drugim, opublikowane w tej książce opowiadania, przekonany, że kiedyś musi nadejść właściwy moment. I oto któregoś dnia pewna mieszkająca w Hamhungu kobieta, spokrewniona z jego rodziną i darzona przez Bandiego wielkim zaufaniem, odwiedza go, by wyznać, że postanowiła przejść granicę i dostać się do Chin. On chciałby móc zrobić to samo, ale nie pozwalają mu na to rodzinne zobowiązania, inaczej niż w przypadku owej krewnej, która nie ma na utrzymaniu żadnych bliskich osób. Pisarz dostrzega jednak w jej decyzji pewną szansę. Kiedy po trzech dniach spędzonych w jego domu kobieta szykuje się do wyjazdu, pisarz wręcza jej dwa rękopisy, które dotąd starannie ukrywał. Ona jednak natychmiast mu je zwraca, mówiąc, że na razie nie ma żadnych gwarancji, iż zdoła cała i zdrowa opuścić kraj. Obiecuje wrócić po jego zapiski, kiedy tylko znajdzie bezpieczny sposób ucieczki.
Bandi jest rozczarowany, ale nie ma innego wyjścia, musi czekać. Kilka miesięcy później pojawia się w jego domu młody mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widział. Bez słowa wręcza mu umieszczony w kopercie i w plastikowej koszulce list następującej treści:

Witaj Starszy Bracie, to ja, Myeong-ok. Przykro mi, że nie mogłam przesłać Ci wcześniej żadnych wiadomości o sobie. Jestem już w bezpiecznym miejscu. Osoba, która mi pomogła, wyśle do Ciebie kogoś z tym listem. Kiedy go przeczytasz, daj mu to, co chciałeś mi wtedy powierzyć. Możesz mu zaufać. Wiemy o tym tylko Ty i ja. Wydaje mi się, że chodziło o dwie paczuszki.
Bardzo bym chciała, żeby także i Wam było kiedyś dane żyć w lepszym świecie. Za każdym razem, kiedy myślę o mojej rodzinie, która tam została, mam łzy w oczach. Starszy Bracie, obiecajmy sobie, że jeszcze się kiedyś spotkamy… Z całego serca wierzę, że ten dzień nadejdzie. Dbaj o zdrowie.
Myeong-ok

Po przeczytaniu tego listu Bandi przez moment się waha, po czym wyjmuje rękopisy dobrze ukryte w głębi szafki i wręcza je młodemu mężczyźnie, jakby chciał powiedzieć, że on tak czy inaczej wkrótce umrze, że to już bez znaczenia, że nie ma innego wyboru. Młody człowiek pospiesznie odchodzi, a długo ukrywane rękopisy trafiają do Korei Południowej, kraju wolności i nadziei. Tak jak Sołżenicyn, pisarz dysydent ze Związku Radzieckiego, autor Archipelagu Gułag, który potajemnie przemycił swoją powieść na Zachód, by została tam opublikowana, pisarz dysydent z Korei Północnej, Bandi, stał się świetlikiem, który niecierpliwie czeka na wyjście z kryjówki, by rozjaśnić mrok swojego pogrążonego w ciemnościach kraju.
Pozostaje tylko sobie życzyć, by nie rezygnował z pisania, w nadziei, że skończy się komunizm, i oczekując z ogromną niecierpliwością na dzień, kiedy obydwa państwa koreańskie wreszcie się zjednoczą, a on sam będzie mógł w pełni korzystać z wolności i pisać, co zechce.
Do Hee-youn
Szef organizacji pozarządowej Solidarność i Prawa Człowieka dla Północnokoreańskich Uchodźców

WSTĘP

Tamten europejski brodacz
twierdził, że kapitalizm jest światem ciemności,
podczas gdy komunizm jest światem światła.
Ja, Bandi, żyję w tym świecie światła,
moim przeznaczeniem jest świecić wyłącznie w ciemnościach.
Oznajmiam więc głośno, krzycząc ile sił,
że jeśli ta ciemność jest bezksiężycową nocą,
świat światła tamtego brodacza to przepaść,
w której panuje nieprzenikniona czerń.
Żyję w Korei Północnej od pięćdziesięciu lat,
jak gadający automat,
jak człowiek zaprzęgnięty w jarzmo.
Piszę opowiadania,
popychany do tego nie przez talent,
lecz przez oburzenie.
Nie posłużyłem się do ich spisania piórem ani atramentem,
ale moimi kośćmi i moimi krwawymi łzami.
Są suche jak pustynia,
zwyczajne jak dzika łąka,
żałosne jak chory człowiek,
siermiężne jak prymitywne narzędzie z kamienia,
jednak proszę Cię, Drogi Czytelniku,
przeczytaj je!

BEZCENNY WIĄZ

Było zimno. Śnieżyca wypełniała przestrzeń pomiędzy niebem i ziemią milionami migocących płatków. Wypływające z kominów kłęby dymu wznosiły się w górę, gwałtownie wirując, po czym zaraz umykały w pośpiechu, nie wiadomo dokąd.
Jeon Yeong-il równie szybko pomknął do swojego biura, otworzył kluczem drzwi i wpadł do środka, jakby ktoś go ścigał. Natychmiast przyłożył dłonie do kaloryfera. Cały trząsł się z zimna. Zadzwonił stojący na stole telefon, ale on się tym nie przejął. Uwagę skupił na kaloryferze, który niestety grzał tyle co oddech umarlaka. Do pieca, niegdyś opalanego węglem, ładowano teraz wyłącznie wilgotne wióry, a i tych zaczynało brakować.
Czy w takich warunkach można było liczyć na odrobinę ciepła? Państwo nie dawało już sobie rady z zaopatrzeniem w węgiel zakładów pracy ani ludności, a to oznaczało, że los rodzin ponad tysiąca osób zatrudnionych w fabryce, w której pracował także Yeong-il, zależał teraz od uzyskiwanych w niej trocin. Dlaczego pogrążają się w takiej nędzy? To doprawdy żałosne…
Jasna cholera! – zdenerwował się Yeong-il. Telefon nadal dzwonił, a jego dłonie rozgrzewały się bardzo wolno. Oddech mężczyzny topił pokrywający szyby szron, który spływał wielkimi, czarnymi od brudu kroplami, co go jeszcze bardziej zirytowało. To nie kaloryfer ogrzewa ludzi, to ludzie przynoszą do pokoju ciepło. Skoro tak wygląda sytuacja w jedynym biurze zakładu zajmowanym przez uprawnionych do noszenia broni policjantów, to co dopiero mówić o innych fabrycznych pomieszczeniach!
Jasna cholera! – ponownie mruknął Yeong-il, po czym gwałtownie podniósł słuchawkę telefonu, który nadal czynił nieznośny raban.
– Halo, czy dodżwoniłem szę do biura fabrycznej policzji?! – wykrzyknął po drugiej stronie świdrujący głos, będący w stanie rozsadzić bębenki w uszach.
Po charakterystycznej wadzie wymowy Yeong-il poznał, że dzwoni Chae Gwang, kierownik działu policji do spraw łączności. Był jednak zbyt zdrętwiały z zimna, by mieć ochotę odpowiedzieć na jego pytanie, czekał więc na ciąg dalszy.
– Halo, tu mówi Chae Gwang!
– Aha, dzień dobry, towarzyszu kierowniku działu do spraw łączności – przywitał go Yeong-il, siląc się na radosny ton. – Czemu zawdzięczam zaszczyt…
– Dżysz – przerwał mu Chae Gwang – dżwonię do czebie nie jako szef dżału do szpraw łącznoszczy, żamierzam wysztąpicz w roli szefa dżału nadżoru.
– Szefa działu nadzoru? Czy coś się stało?
– Jak on szę tam nażywa…? Aha, już wiem! Irya Madya! Jeszt w tej fabrycze człowiek, który nażywa szę Irya Madya, prawda?
– Tak, owszem, ale Irya Madya to przezwisko, jego prawdziwe nazwisko brzmi Seol Yong-su…
– Szeol Yong-szu?
– No wie pan, to ten człowiek, który jeszcze jakieś dziesięć lat temu był świetnie znany miłośnikom walk ssirum*… Prawdziwy mocarz. Przewracał przeciwników, krzycząc „Irya Madya!”. Teraz to starszy mężczyzna, niedługo przejdzie na emeryturę.

* Koreańska sztuka walki.

Mimowolnie zaciekawiony obrotem, jaki przyjęła ta rozmowa, Yeong-il naszkicował w skrócie swojemu rozmówcy sylwetkę Seol Yong-su, który cieszył się wielką sławą w okresie, gdy on sam, jako młody człowiek, odbywał służbę wojskową.
– No czóż, szam wiesz, że jesztem tu od niedawna, nie mam żelonego pojęcza o tych hisztoriach szprzed dżeszęczu lat! Daj więcz szobie szpokój ż takimi detalami!
– No tak, ma pan rację, nie pomyślałem o tym.
– Czyli sztąd szę wżęło to dżywne przeżwiszko Irya Madya, czy jak mu tam?
– No nie, niezupełnie. Ten człowiek przez całe życie pracował jako woźnica, słowa zachęty „Irya Madya!”, które wykrzykiwał, by skłonić konia do szybszego galopu, stały się dla niego czymś w rodzaju zawołania. Pewnego dnia, podczas zebrania pracowników fabryki, pierwszy raz w życiu miał zabrać głos w dyskusji, ale ponieważ nie był w stanie przypomnieć sobie nawet jednego słowa z kwestii, którą zamierzał wygłosić, wymamrotał: „Irya Madya, jak to szło… Irya Madya…”. To wzięło się stąd…
– Ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha…
– Hi, hi, hi, hi, hi…
Chae Gwanga ogarnął niepohamowany śmiech, Yeong-il nie mógł się powstrzymać od pójścia w jego ślady.
– Nie ma w tym nic dziwnego. Już jako dzieciak był zbudowany z samych mięśni. Nigdy nie chodził do szkoły. Ale kiedy powozi wyładowaną po brzegi furą, stojąc za końskim zadem, i przejeżdża z prędkością wiatru, wrzeszcząc „Irya Madya!”, wszyscy się zatrzymują i patrzą na niego z otwartymi ustami, bo naprawdę robi wrażenie.
– W każdym raże to muszy bycz żabawny goszcz! Ale kim on tak naprawdę jeszt?
– Tak naprawdę?
Yeong-il zamilkł. Rozmowa na pewno będzie się przedłużać w nieskończoność. Złapał jedną ręką biurowe krzesło i przysunął je do kaloryfera, żeby usiąść dokładnie na wprost niego. Trzymając słuchawkę między brodą a ramieniem, wyciągnął do tyłu rękę, by dotknąć grzejnika. Rozciągnięty maksymalnie kabel zaczął drgać. Dialog dwóch mężczyzn, który zaczął się od banalnego pytania, nabrał większego ciężaru gatunkowego, kiedy przeszli do analizy osobowości Seol Yong-su. To sprawiło, że Yeong-il poczuł się nieswojo. Wszyscy w fabryce wiedzieli, że obaj mężczyźni są sobie bardzo bliscy. Seol Yong-su i ojca Yeong-ila połączyło braterstwo krwi w czasach, kiedy musieli razem harować na placu budowy podczas japońskiej okupacji. Pozostali bardzo silnie związani aż do śmierci ojca Yeong-ila, który zmarł kilka lat wcześniej. Nie było dla nikogo tajemnicą, że Yeong-il nazywał Seol Yong-su „wujkiem”, a syn tego ostatniego, teraz oficer sił zbrojnych, zwracał się tak samo do ojca Yeong-ila. Nic więc dziwnego, że młody mężczyzna siedział jak na rozżarzonych węglach, podczas gdy Chae Gwang próbował wysondować, jakim typem człowieka jest Seol Yong-su.
Yeong-il podniósł słuchawkę, którą na moment odłożył na bok, i zaczął na nią dmuchać. Chae Gwang dotąd wykazywał cierpliwość, teraz też tylko zakasłał. Pewnie myślał, że jego rozmówca przerzuca kartki w teczkach Seol Yong-su.
– Proszę posłuchać, tak czy inaczej, my nie mamy nic do zarzucenia robotnikowi nazwiskiem Seol Yong-su – uciął stanowczym tonem Yeong-il.
– Ująłesz to tak, że niczego ż tego nie żrożumiałem! Chczę konkretów!
– Dobrze. No więc konkrety są takie, że po wyzwoleniu kraju jako jeden z pierwszych wstąpił do Partii. To weteran wojenny. Podczas walk wykazał się bohaterstwem jako woźnica. Od zakończenia wojny po dziś dzień, powożąc swoją furmanką, poświęcił wszystkie siły budowie systemu socjalistycznego. Kilka minut temu wyszedłem z budynku fabrycznego ośrodka kultury, gdzie uczestniczyłem w uroczystości wręczenia odznaczeń. Seol Yong-su znowu został nagrodzony, otrzymał Order Flagi Narodowej drugiej klasy. To jego trzynasty medal.
– W takim raże dlaczego taki człowiek jak on tak sze żachował?
– A cóż on takiego zrobił? – Yeong-il w końcu zadał pytanie, które chodziło mu po głowie od dobrych paru minut.
– Wiesz, że na podwórku u tego sztaruszka rosznie wiąż.
– Tak, to prawda, to bardzo duże drzewo.
– Podobno bardżo bliszko tego wiążu przebiega linia telefoniczna policzji.
– No tak, i co z tego?
– Przedwczoraj naszy ludże poszli tam szprawdżycz linię, a ponieważ drzewo im przeszkadżało, chczeli uczącz jedną ż gałęży.
– No i?
– Wiesz, jak żareagował ten przeklęty Irya Madya? Najpierw doształ ataku hiszterii, a póżniej żagrożył wszysztkim, mówiącz: „Żnakomicze, jeszli tkniecze choczby najmniejszy lisztek ż tego drzewa, porąbię wasz szekierą!”. Poszunął szę nawet do tego, że naprawdę żaczął wymachiwacz szekierą!
– Naprawdę to zrobił?
– Tak, i moi chłopczy nie mogli ż tego powodu wykonacz szwojej roboty. Czy idioczy, żwykle waleczni niczym rysze, nie żdołali go żmuszycz do usztąpienia. Żdrowo ich ża to żbeształem, choczaż byli niewinni. Ten sztaruch szę ż tego tak łatwo nie wywinie!

 
Wesprzyj nas