„Uczeń Alvin” to trzeci tom cyklu Opowieści o Alvinie Stwórcy, wznowienie kolejnych części w nowej szacie graficznej ukażą się wkrótce nakładem Prószyński i S-ka.


Uczeń AlvinAlvin powraca do miejsca swych narodzin, aby podjąć naukę u kowala. Nie wszystko dobrze się układa w Hatrack River.

Alvin musi nauczyć się wykorzystywać magiczne umiejętności, którymi został obdarzony. Niszczyciel czeka tylko na okazję, aby go zabić.

Ale jest tam też ktoś, kto czuwa nad Alvinem z daleka – żagiew.

Orson Scott Card (ur. 1951) – jeden z najbardziej popularnych autorów science fiction. Zadebiutował w wieku 26 lat opowiadaniem „Gra Endera”; zostało ono później rozbudowane do rozmiarów powieści, która zapoczątkowała jeden z najpopularniejszych cykli powieściowych autora – “Sagę o Enderze”. Równie popularną i powiązaną z nią fabularnie jest “Saga Cienia”.

Orson Scott Card
Uczeń Alvin
Przekład: Piotr W. Cholewa
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 16 lutego 2017

Uczeń Alvin


Uwagi tłumacza

Do wieku XVIII – a nawet później – istniał w krajach anglojęzycznych zwyczaj nadawania imion, które coś znaczyły, niezależnie od swej funkcji wskazywania konkretnej osoby.
W Polsce i krajach słowiańskich działo się podobnie (np. Bogumił, czyli Bogu miły), choć z czasem znaczenie imienia zostało zapomniane. Jednak w dobrych prezbiteriańskich czy purytańskich rodzinach zasada ta obowiązywała jeszcze w czasie zasiedlania Ameryki, choć nie była regułą obowiązującą bez wyjątków (zdarzały się „zwykłe” imiona, jak choćby David, Alvin czy Eleanor). Tłumaczenie imion wydało mi się niezbyt rozsądne, ponieważ o ile w języku angielskim konwencja ta jest dość naturalna, to po polsku brzmiałoby to dziwacznie (choćby Armor-of-God Weaver stałby się kimś w rodzaju Tkacza-Boskiej-Zbroi, Wastenot Miller byłby Oszczędnym Młynarzem, albo – odwrotnie – Bogumił Kowalski Kowalem Bożej Miłości). Jednak, dla informacji czytelnika, podaję znaczenie imion głównych bohaterów powieści. Część nazwisk pochodziła od zawodów wykonywanych przez osoby te nazwiska noszące, co jest chyba regułą na całym świecie (jak np. wspomniany wyżej Kowalski).
Armor-of-God – dosł. tarcza boża czy pancerz boży
Calm – spokój
Dowser – różdżkarz
Faith – wiara
Ferryman – przewoźnik
Guester – ktoś, kto przyjmuje gości; oberżysta
Hickory – gatunek amerykańskiego orzecha, rodzaj leszczyny
Larner – od słowa learner, co obecnie znaczy uczeń, jednak – rzadziej – może też oznaczać nauczyciela
Lashman – człowiek z batem
Makepeace – czyniący pokój
Measure – umiar
Miller – młynarz
Modesty – skromność
Physicker – pochodzi od słowa physician, czyli lekarz
Plantor – tu: plantator
Smith – kowal
Vigor – wigor
Wastenot i Wantnot – imiona bliźniaków – tworzą razem przysłowie (Waste not, want not), odpowiadające w przybliżeniu polskiemu „oszczędnością i pracą ludzie się bogacą” (dosłownie: „kto nie marnuje, nie potrzebuje”)
Weaver – tkacz (zapewne przodkowie Armora-of-God Weavera zajmowali się tkactwem)
Wiseman – mędrzec, ale też (w przypadku szeryfa) mądrala
Piotr W. Cholewa

W książce wykorzystano fragmenty Elegii napisanej na wiejskim cmentarzu Thomasa Graya w przekładzie Stanisława Barańczaka oraz cytaty z Psalmów wg Biblii Tysiąclecia.

Rozdział 1
NADZORCA

Swoją opowieść o nauce Alvina rozpocznę od dnia, kiedy sprawy zaczęły się źle układać. Działo się to daleko na południu, u człowieka, którego Alvin nigdy nie widział i nigdy nie miał zobaczyć. A jednak to właśnie ten człowiek skierował wypadki na długą ścieżkę, która doprowadziła Alvina – dokładnie tego dnia, kiedy zakończył naukę i stał się mężczyzną – do czynu przez prawo uznawanego za morderstwo.
Działo się to w Appalachee przed rokiem 1811 – zanim jeszcze Appalachee podpisało Traktat o Zbiegłych Niewolnikach i przyłączyło się do Stanów Zjednoczonych – niedaleko granicy z Koloniami Korony. Nie znalazłby się tam ani jeden Biały, który by nie chciał posiadać gromady pracujących dla niego Czarnych. Niewolnictwo było dla tych Białych czymś w rodzaju alchemii. Opracowali sobie sposoby przemiany każdej kropli potu czarnego mężczyzny w złoto, a każdego jęku rozpaczy czarnej kobiety w słodki, czysty dźwięk srebrnej monety padającej na stół bankiera. Sprzedawało się tam i kupowało dusze. A jednak mało kto zdawał tam sobie sprawę, jaką cenę płaci za posiadanie ludzi.
Słuchajcie uważnie – opowiem wam, jak wygląda świat oglądany z głębi serca Cavila Plantera. Ale upewnijcie się najpierw, że dzieci już śpią, albowiem tej historii słyszeć nie powinny. Mówi ona między innymi o pragnieniach, których sensu jeszcze nie rozumieją. A nauczanie ich nie jest jej celem. Cavil Planter był człowiekiem pobożnym, chodził do kościoła i dawał na tacę. Wszyscy jego niewolnicy byli ochrzczeni – dostawali chrześcijańskie imiona, gdy tylko poznali angielski na tyle dobrze, by nauczyć ich modlitwy. Zakazywał im praktykowania czarnej magii – nie pozwalał nawet na zabicie kurczęcia, a co dopiero na zamianę tego niewinnego aktu w składanie ofiary jakiemuś ohydnemu bóstwu. We wszystkim Cavil Planter służył Panu, jak najlepiej potrafił. I jaką nagrodę otrzymał ten nieszczęsny człowiek za swoją prawowierność? Jego żonę Dolores dręczyły straszliwe bóle, przeguby zaś i palce miała pokrzywione jak staruszka. Już w wieku dwudziestu pięciu lat prawie każdej nocy zasypiała z płaczem, aż wreszcie Cavil nie mógł znieść przebywania z nią w jednym pomieszczeniu.
Próbował jej pomóc. Okłady z zimnej wody, kompresy z gorącej, proszki i mikstury – więcej, niż mógł sobie pozwolić, wydawał na tych szarlatanów-doktorów z dyplomami Uniwersytetu w Camelocie. Przez jego dom przewinęła się nieskończona parada kaznodziejów z ich wiecznymi modlitwami i księży z magicznymi inkantacjami. A wszystko to całkiem na nic. Co noc, leżąc w pościeli, słuchał jej płaczu, potem szlochu, aż ten szloch zmieniał się w równomierny oddech z cichym jękiem przy wydechu, niby delikatną smużką cierpienia. Doprowadzało to Cavila do szału rozpaczy i litości. Miał wrażenie, że nie spał już od miesięcy. Praca przez cały dzień, a potem cała noc modłów o ulgę w cierpieniu – jeśli nie dla niej, to przynajmniej dla niego.
Dopiero sama Dolores ofiarowała mu spokój nocami.
– Musisz pracować za dnia, Cavilu, a nie możesz, jeśli nie sypiasz. Nie potrafię milczeć, a ty nie możesz znieść moich jęków. Proszę cię, śpij w innym pokoju.
Cavil mimo wszystko chciał zostać przy niej.
– Jestem twoim mężem i moje miejsce jest tutaj – oświadczył, ale ona nie ustępowała.
– Idź – powiedziała. A nawet podniosła głos: – Idź!
Odszedł więc, zawstydzony własną ulgą. Tę noc przespał spokojnie: pełne pięć godzin do samego świtu. Spał dobrze po raz pierwszy od miesięcy, może lat… I wstał rano zżerany wyrzutami sumienia, ponieważ opuścił swoją żonę.
Po pewnym czasie przyzwyczaił się do spania samotnie. Żonę odwiedzał często, rankami i wieczorami. Razem jedli posiłki: Cavil na krześle, z talerzem na małym stoliku obok łóżka, Dolores na leżąco. Jej dłonie spoczywały na kołdrze nieruchomo – jak martwe kraby – a czarna kobieta ostrożnie podawała jej jedzenie łyżeczką prosto do ust. Nawet sypiając w innym pokoju, Cavil nie uwolnił się od cierpień. Nie będzie miał dzieci: synów, których mógłby wychować na dziedziców plantacji, ani córek, którym wyprawiłby wspaniałe wesela. Sala balowa na dole… Kiedy pierwszy raz wprowadził Dolores do pięknego domu, który dla niej zbudował, powiedział:
– Nasze córki spotkają swych ukochanych w tej sali. Tu pierwszy raz zetkną się ich dłonie, jak nasze się zetknęły w domu twojego ojca.
Teraz Dolores nie oglądała tej sali. Schodziła na dół tylko w niedzielę, żeby pojechać do kościoła. I po zakupie nowych niewolników, żeby dopilnować ich chrztu. Wszyscy patrzyli na nich wtedy i podziwiali oboje za odwagę i wierność w obliczu przeciwieństw losu. Ale podziw sąsiadów był niewielkim pocieszeniem, gdy Cavil spoglądał na ruiny swych marzeń. Wszystko, o co się modlił… Zupełnie jakby Pan spisał listę jego próśb, po czym na marginesie każdej linii wypisał „nie, nie, nie”.
Rozczarowania mogłyby zniechęcić kogoś słabszej wiary. Ale Cavil Planter był człowiekiem pobożnym, człowiekiem prawym. Kiedy tylko przez głowę przemknęła mu myśl, że Bóg źle go traktuje, zatrzymywał się natychmiast, wyjmował z kieszeni mały psałterz i głośnym szeptem czytał słowa mędrca.

Panie, do Ciebie się uciekam;
Skłoń ku mnie ucho;
Bądź dla mnie skałą mocną.

Koncentrował się. Zwątpienie i żal znikały szybko. Pan nie opuszczał Cavila Plantera nawet w nieszczęściach. Aż do owego ranka, gdy czytając Genesis, Cavil trafił na dwa pierwsze wersy rozdziału 16.

Saraj, żona Abrama, nie urodziła mu jednak potomka. Miała zaś niewolnicę Egipcjankę, imieniem Hagar. Rzekła więc Saraj do Abrama: „Ponieważ Pan zamknął mi łono, abym nie rodziła, zbliż się do mojej niewolnicy; może z niej będę miała dzieci”.

Wtedy właśnie przyszła mu do głowy pewna myśl. Abram był człowiekiem pobożnym, i ja też taki jestem. Żona Abrama nie rodziła mu dzieci, i moja też nie ma nadziei. W ich domu była niewolnica z Afryki i w moim są takie kobiety. Dlaczego nie miałbym postąpić jak Abram i nie spłodzić dziecka z jedną z nich?
I ledwie o tym pomyślał, wstrząsnął się ze zgrozy. Słyszał plotki o Białych – Hiszpanach, Francuzach, Portugalczykach – którzy na porośniętych dżunglą wyspach otwarcie żyją z czarnymi kobietami. Zaprawdę, byli najniżsi ze wszystkich stworzeń, podobni do tych, co grzeszą ze zwierzętami. A zresztą, jak dziecko czarnej kobiety mogłoby zostać jego następcą? Mieszańcowi łatwiej by przyszło latać, niż odziedziczyć plantację w Appalachee.
Cavil po prostu przestał o tym myśleć.
Ale kiedy zasiadł z żoną do śniadania, myśl powróciła. Zdał sobie sprawę, że obserwuje czarną niewolnicę, która karmiła Dolores. Tak jak Hagar, i ta kobieta była przecież Egipcjanką. Zauważył, jak giętko skręca ciało, przenosząc łyżkę z talerza do ust żony. A kiedy się pochyla, żeby przytknąć kubek do ust chorej, jej piersi opadają i napinają bluzkę. Delikatne palce ocierają z warg Dolores krople napoju i okruchy. Wyobraził sobie, że to jego te palce dotykają, i zadrżał – lekko, a jednak miał wrażenie, że nastąpiło trzęsienie ziemi. Niemal bez słowa wybiegł z pokoju. Przed domem ścisnął w dłoniach psałterz.

Obmyj mnie zupełnie z mojej winy
i oczyść mnie z grzechu mojego!
Uznaję bowiem moją nieprawość,
a grzech mój jest zawsze przede mną.

Ale zanim jeszcze wypowiedział te słowa do końca, podniósł głowę i zobaczył robotnice, które myły się w korycie. Była wśród nich młoda dziewczyna, kupiona ledwie parę dni temu. Niewysoka, ale dał za nią sześćset dolarów, bo prawdopodobnie nadawała się do rozrodu. Świeżo zeszła ze statku i nie nauczyła się jeszcze chrześcijańskiej skromności. Stała tam naga jak wąż – i pochylona nad korytem oblewała wodą głowę i szyję. Cavil znieruchomiał, zapatrzony. To, co w sypialni żony było ledwie przelotną myślą o grzechu, teraz zmieniło się w trans pożądania. Nigdy jeszcze nie widział czegoś tak pełnego gracji, jak te ocierające się o siebie niebieskoczarne uda, tak pociągającego, jak jej drżenie, gdy woda spływała po skórze.
Czy to była odpowiedź na jego gorący psalm? Czy Pan mówił mu w ten sposób, że w istocie jest z nim właśnie tak jak z Abramem?
Ale równie dobrze mogły to być czary. Kto wie, co potrafią ci Czarni prosto z Afryki? Wie, że się jej przyglądam, i kusi mnie. To naprawdę dzieci Szatana, skoro budzą we mnie takie grzeszne myśli. Oderwał spojrzenie od nowej dziewczyny i zagłębił się w Piśmie. Tyle że strony jakoś się przewróciły – a może to on sam je przewrócił? Zobaczył wersy Pieśni Salomona.

Piersi twe jak dwoje koźląt,
bliźniąt gazeli,
co pasą się pośród lilii.

– Wspomóż mnie, Boże – wyszeptał. – Zdejmij ze mnie ten czar.
Codziennie powtarzał tę samą modlitwę, a jednak codziennie się przekonywał, że z pożądaniem spogląda na swoje niewolnice. A zwłaszcza na niedawno kupioną dziewczynę. Dlaczego Bóg nie chce go wysłuchać? Czyż nie jest człowiekiem prawym? Czyż nie jest dobry dla żony? Czyż nie składa dziesięciny, nie daje na tacę? Czyż nie traktuje dobrze swoich niewolników i koni? Dlaczego Pan Bóg w Niebiosach nie chroni go przed tym czarnym zaklęciem? A jednak nawet słowa modlitwy układały się w grzeszne obrazy. Panie, wybacz mi, że wyobrażam sobie, jak ta nowa niewolnica staje w drzwiach mojej sypialni, płacząc, wychłostana przez nadzorcę. Wybacz, że widzę, jak układam ją w moim własnym łożu, jak unoszę jej sukienkę, by posmarować rany maścią tak silną, że ślady na jej udach i pośladkach znikają w oczach, jak ona śmieje się, porusza wolno w pościeli, spogląda na mnie przez ramię, odwraca się z uśmiechem, wyciąga do mnie rękę i… Panie, wybacz mi, zbaw mnie!
I kiedy tak się działo, nie mógł zrozumieć, dlaczego takie myśli przychodzą do niego w czasie modlitwy. Może jestem pobożny jak Abram; może to Pan zsyła na mnie te żądze. Czy pierwszy raz nie pomyślałem o tym, kiedy czytałem Pismo? Pan może czynić cuda… A gdybym wszedł w tę nową dziewczynę, ona poczęła, a Pan sprawił cud i dziecko przyszłoby na świat białe? Dla Boga wszystko jest możliwe. Ta myśl była równocześnie cudowna i straszna. Gdybyż okazała się prawdziwa… Abram ciągle słyszał głos Boga, nie musiał się więc zastanawiać, czego Bóg żąda od niego. Ale do Cavila Plantera Bóg nigdy nie przemówił wprost.
Dlaczego nie? Dlaczego Bóg nie powie mu: „Weź tę dziewczynę, jest twoja”? Albo: „Nie dotykaj jej, jest ci zakazana!”?

Daj mi usłyszeć Twój głos, Panie, żebym wiedział, co robić.
Do ciebie, Panie, wołam, skało moja,
nie bądź wobec mnie głuchy,
bym wobec Twojego milczenia nie stał się
jak ci, którzy zstępują do grobu.

I pewnego dnia roku 1810 jego modlitwa została wysłuchana. Cavil klęczał w suszarni, prawie pustej, jako że plon zeszłego roku został już dawno sprzedany, a nowy zielenił się jeszcze na polach. Walczył ze sobą w modlitwie, spowiedzi i mrocznych wyobrażeniach, aż wreszcie zawołał:
– Czyż nikt mnie nie wysłucha?
– Słyszę cię doskonale – odpowiedział mu surowy głos.

 
Wesprzyj nas