Pierwsza biografia reżysera, scenarzysty i pisarza Janusza Majewskiego. Biografia, a może jedynie zarys skutku talentu oraz charakteru artysty i człowieka różnych czasów: ustrojów, nurtów, mód, upodobań.


Janusz Majewski. Film – kobieta jego życiaW ruchomym obrazie zadurzył się, potem zakochał, wreszcie rozmiłował i trwa w tej miłości, z którą jest mu dobrze. To kobieta jego życia…

Od dzieciństwa towarzyszy mu przeczucie, że kino to będzie jedna z najlepszych rzeczy, jakie go spotkają. W zasadzie jego drugie życie. Jako siedmiolatek dostał na gwiazdkę dziecięcy projektor filmowy, później chciał zdawać do filmówki, ale skończył architekturę w Krakowie.

Miłość do kina okazała się jednak silniejsza. W 1960 ukończył wydział reżyserii w Łodzi. Dziś ma swoją gwiazdę w Alei Gwiazd na ulicy Piotrkowskiej. W 2012 roku został uhonorowany nagrodą „Orła” w kategorii „Za Osiągnięcia Życia”, a w 2013 otrzymał Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.

Bez niego kinematografia polska byłaby smutniejsza, gorsza. To on dał nam “Zbrodniarza, który ukradł zbrodnię” (1969), “Zazdrość i medycynę” (1973), “Zaklęte rewiry” (1975), “Sprawę Gorgonowej” (1977), “C.K. Dezerterów” (1985), serial “Siedlisko” (1998), “Małą maturę 1947” (2010) czy “Excentryków” (2015).

O wyjątkowym uczuciu jest ten portret. Biografia, a może jedynie zarys skutku talentu oraz charakteru artysty i człowieka różnych czasów: ustrojów, nurtów, mód, upodobań. Z takim twórcą filmu, słowa i życia jak Janusz Majewski warto podróżować…

Książka uzupełniona jest o bogaty materiał fotograficzny.

***

„Od pierwszego seansu w lwowskim kinie „Chimera” urzeka mnie atmosfera sali kinowej. Gaśnie światło, widzowie wstrzymują oddech, następuje więź wspólnego oglądania: wszyscy się razem śmieją, boją, są uczestnikami tajemnicy i magii ruchomego obrazu. Od tamtego czasu należę do grupy tych, którzy wierzą, że filmy warto robić, pokazywać, oglądać. Złapaliśmy wirusa kina, tę infekcję, która wtrąciła nas w przewlekłą, odporną na leczenie chorobę. Oczywiście jest to choroba psychiczna, a nas, wariatów, obłąkańców, zakażonych wirusem gorszym od aids nie da się izolować. Dlatego filmy są wciąż potrzebne, to jedyne lekarstwo dla zarażonych wirusem kina. Zakosztowałem tej przyjemności, magii kręcenia filmu, która dla mnie balansuje na granicy doznań zmysłowych. Film pozwolił mi też stworzyć samego siebie: stałem się tym gościem z amerykańskich tygodników, które czytywałem jako chłopiec. I do dziś mi z tym dobrze.”

***

Zofia Turowska – absolwentka wydziału dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Dziennikarka „Magazynu Filmowego”, łódzkiego oddziału „Trybuny Ludu”, Łódzkiego Ośrodka Telewizyjnego i Krajowej Agencji Wydawniczej. Członkini ZAiKS. Autorka bestselleru “Agnieszki. Pejzaże z Agnieszką Osiecką” i sagi rodziny Onyszkiewiczów Gniazdo; współautorka kultowego reportażu – dokumentu o wydarzeniach w Stoczni Gdańskiej w 1980 roku “Kto tu wpuścił dziennikarzy?”, faktograficznych powieści: o łódzkiej Szkole Filmowej Filmówka oraz Zespole Filmowym TOR, biograficznej opowieści Beaty Tyszkiewicz “Nie wszystko na sprzedaż”. Dla Marginesów napisała opowieść o Zofii Nasierowskiej “Fotobiografia”, a literacką opieką otoczyła książkę Magdaleny Zawadzkiej “Gustaw i ja”.

Janusz Majewski – ur. w 1931 roku, lwowiak, arystokrata polskiego kina, reżyser wielu kultowych filmów, rektor Warszawskiej Szkoły Filmowej, prezes honorowy Stowarzyszenia Filmowców Polskich, pisarz. W latach 1987–1991 był członkiem Komitetu Kinematografii. W latach 1969–1991 był wykładowcą w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej w Łodzi. Jego studentami byli m.in.: Feliks Falk, Andrzej Barański, Filip Bajon i Juliusz Machulski. W 2001 r. odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, w 2012 roku został uhonorowany nagrodą Orła w kategorii „Za Osiągnięcia Życia”, a w 2013 roku odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
Wybrane tytuły z filmografii: “Błękitny pokój” (1965), “Sublokator” (debiut pełnometrażowy – 1966), “Markheim” (1971), “Zaklęte rewiry” (1975), “Sprawa Gorgonowej” (1977), “Królowa Bona” (1980), “C.K.Dezerterzy” (1985), “Mała matura 1947” (2010), “Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy” (2015), nagrodzony Srebrnymi Lwami na Festiwalu Filmowym w Gdyni.
W wydawnictwie Marginesy ukazały się dotąd jego następujące książki: “Mała matura” (Książka roku 2011), “Siedlisko”, “Zima w Siedlisku”, “Ekshibicjonista”, “Glacier Express 9:15”.

Zofia Turowska
Janusz Majewski. Film – kobieta jego życia
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 1 lutego 2017

Janusz Majewski. Film – kobieta jego życia


„Kiedy wracam pamięcią w przeszłość – dzieli się refleksją Janusz Majewski w książce “Retrospektywka” – widzę wydarzenia jakby z boku, z najlepszych punktów widzenia, w odpowiednim oświetleniu, w określonym rytmie, jak gdyby to były zarejestrowane na taśmie filmowej ciągi ujęć, scen i sekwencji opowieści, w której los kazał mi uczestniczyć”. Owe zdarzenia, sceny i sekwencje ceniony reżyser i autor literackich opowieści opisał już w szeregu swoich książek. Ta opowieść jest dopełnieniem dokonań zawodowych i życiowych zdarzeń reżysera.
Jak utwór jazzowy ma tematy główne i improwizacje, jak film ma kolejne „klapsy” i „duble”. Tak jak każdemu, chronologicznie lub nieprzewidzianie, montują się bohaterowi obrazy życia i ukazują następne odsłony…
Poglądy i przekonania, ambicje i złudzenia, ukryte czy jawne znaczenia, podatność na urazy i wstydliwość, cnoty, skłonności, wybory moralne i upodobania estetyczne, literackie, malarskie, filmowe – materia nad wyraz delikatna. Jak to się toczy w życiu, jaką drogą lub wieloma ścieżkami to idzie…

Scenopis, ujęcia, oświetlenie, sceny, montaż, przyglądanie się aktorom, wypowiadanie zaklęcia: „kamera”, kiedy pada pierwszy klaps. Rozkochanie w filmie. To kobieta jego życia. Dba o nią każdego dnia, przygląda się jej z uczuciem, ale i rozwagą. Wyraźnie widzi jej twarz, oczy, włosy. Jest jak matka, opiekunka, koleżanka, przyjaciółka, ukochana, żona, córka. W każdym wcieleniu inna forma. Inny rodzaj uczucia, oglądu, czułości, zaangażowania. I tylko o nią inna kobieta mogła i może być zazdrosna. Pierwsze drgnienie serca odczuwa w ostatnią przedwojenną Gwiazdkę: pod choinką czeka od rodziców dziecięcy projektorek. Niedługo potem z zapartym tchem ogląda w kinie Chimera we Lwowie Królewnę Śnieżkę Disneya. „Takie filmy chcę robić” – myśli z naiwnością siedmiolatka. To pierwsze kino zajmuje mu umysł i serce na całe istnienie. A kiedy jest studentem architektury, z zazdrością patrzy na ekipę kroniki filmowej, która robi zdjęcia z pochodu pierwszomajowego: fajni faceci, wyróżniający się w bezbarwnym tłumie, jadą wojskowym dżipem, ubrani w niebanalne wiatrówki i bejsbolowe czapeczki z dużymi daszkami. Inni, jakby lepsi. Imponują mu swoją prezencją, zblazowanym pozerstwem, ale także wielkimi kamerami, które mogą „zobaczyć” tak wiele, niemal wszystko.
Myśli: pokazać magię, bajkę lub dramat, historię dotąd nieodkrytą dla ludzkiego oka, żeby fikcja przemieniła się w prawdę, a prawda w fikcję. I tak zawód staje się jego życiem, a życie zawodem. Żyje, jak sobie zamarzył…

We środę, 5 sierpnia 1931 roku, w dniu narodzin Janusza Majewskiego, dacie odpowiadającej znakowi zodiaku Lew, „Gazeta Lwowska”, ukazująca się codziennie o godzinie trzeciej po południu z wyjątkiem dni poświątecznych, na pierwszej stronie, na tak zwanej czołówce, w artykule Wojna lub pokój wieści zawieruchę dziejową:

W niewielkiej, przyciemnionej sali Vredespaleis w Hadze zasiadło 16 sędziów świata, by rozstrzygnąć sprawę, która stała się ośrodkiem szczególnego zainteresowania i zamętu w międzynarodowych stosunkach – sprawę projektowanej unii celnej między Austrią a Niemcami […]. Popłoch w kołach niemieckich i austriackich wywołała mowa znakomitego znawcy prawa międzynarodowego, profesora Scialoji. Niby groźne ostrzeżenie brzmią jego słowa: „Nie chodzi tu o sprawy, które można ujmować jako grę słów. Te sprawy, powtarzam, mogą oznaczać wojnę lub pokój”.*

Zdecydowanie lżejszy ton nadają redaktorzy rubryce Ostatnie wiadomości z miasta. Pod tytulikiem Sprytny Poldek i łatwowierna Magda opisują, ku przestrodze, w jaki sposób Poldek Ciągajło naciągnął Magdę Żurawczyk na kilkaset ciężko przez nią zapracowanych złotych, udając kawalera gotowego do ożenku.
W tym dniu w lwowskich kinoteatrach wyświetlają: w kinie Apollo film dźwiękowy Zbrukana lilia z uroczą Corinne Griffith, a w Chimerze Noc po zdradzie z węgierską gwiazdą kina niemego, wampem Lyą de Putti.
Według założeń tradycyjnej kabały – przeświadczenia o istnieniu związku między literami hebrajskiego alfabetu a przypisaną każdej z nich wartością liczbową – imię Janusz odpowiada cyfrze pięć: namiętności i pasji, zmysłowej rozkoszy, niepoddawaniu się rutynie i schematom ani małej stabilizacji. „Piątki” próbują w życiu wielu zajęć i sztuk, żyją pełnią życia, ale są trudni jako życiowi partnerzy. Wspiera ich potęga przynależąca do planety Mars, a wszystko, co wyraża aktywną siłę, jest z „piątką” w harmonii. Pewnie dlatego moc kina, owa możliwość opowiedzenia ruchomym obrazem o człowieku, jego pasji, miłości i wolności bez względu na historyczny czas, oczarowała Janusza Majewskiego.
Ten stan czerpie z korzeni lwowskich, a przedwojenny okres II Rzeczypospolitej uważa za swoją krainę szczęśliwości.

Kiedyś, przed wiekiem, istniał w Europie taki kraj zwany Galicją – przypomina w tekście na konferencję „Dwie Europy, jedna kultura” organizowaną przez Istituto di Filologia Romanza dell’Università w Udine. – Była to część dawnej Polski zagarnięta pod koniec XVIII wieku przez Austrię w haniebnym procesie rozbiorów naszego państwa przez trzech potężnych wówczas sąsiadów: Austrię, Rosję i Prusy. Galicja w latach, o których mówię, była najuboższą częścią monarchii Austro-Węgierskiej. Kraj w większości rolniczy, cywilizacyjnie zacofany, borykał się z problemami społecznymi i narodowościowymi, ale w tym pełnym sprzeczności układzie rozwijała się bujnie kultura, kwitły nauka i sztuka. Dwa stare polskie ośrodki uniwersyteckie, Kraków i Lwów, ogniskowały ten żywy rozwój. Szczególnie Lwów, w którym obok żywiołu polskiego stapiały się w jedność wpływy kultury ukraińskiej (ruskiej), austriackiej, węgierskiej, czeskiej, rumuńskiej (wołoskiej), ormiańskiej, a przed wszystkim żydowskiej. Właśnie to przenikanie kultur, to wzajemne oddziaływanie wytworzyło glebę, z której wyrosło wiele zjawisk do dziś ważnych dla światowej kultury, to tu biło jedno ze źródeł Mitteleuropy. O tej krainie, dziś już mitycznej, z której zresztą sam się wywodzę, myślę teraz jako o pewnym modelu, wzorcu dla naszej przyszłości.
Jak na prawdziwego Galicjanina urodzonego we Lwowie przystało, skrupulatnie obliczył, że oprócz krwi polskiej, niemieckiej, czeskiej, węgierskiej i austriackiej ma jedną szesnastą lub jedną trzydziestą drugą krwi żydowskiej.

Schyłek bezpiecznej epoki – złudnego dobrobytu i rozleniwiającego poczucia pokoju – spędza na letniskach w najbardziej wysuniętym na południe zakątku II Rzeczypospolitej, na „polskiej Riwierze”, czyli w kurorcie Zaleszczyki. – Wspaniały, południowy klimat, winogrona, soczyste brzoskwinie – Majewski pamięta, jakby to było dziś. – Biały piasek parzy stopy, szeroki Dniestr płynie z dyskretnym poszumem, a na drugim brzegu przesuwają się małe figurki rumuńskich pograniczników. Kryją się za krzakami, żeby lornetować polskie letniczki w śmiałych kostiumach. W upalnym, jeszcze beztroskim sierpniu pamiętnego roku 1939 rodzice ze znajomymi grają w brydża na tarasie plażowej kawiarni o szumnej nazwie Lido.

Drewniany stolik nakryli gazetą – wprost z fotograficzną pamięcią powraca do tamtej chwili w swoich zapiskach – żeby karty nie wpadały w szpary między listewkami blatu, a nudzący się chłopiec, przekrzywiając głowę, odczytywał fragmenty tytułów: Minister Beck nie zamierza…, Kanikuła w Jastar… Ojciec podśpiewywał modny kuplecik Lopka Krukowskiego Ten wąsik, ach, ten wąsik, ale pod adresem swego brydżowego partnera, który snobował się na angielskiego dżentelmena, nosił spodnie z białej flaneli, tenisową rakietę od rana do wieczora i wąsy à la Douglas Fairbanks, a grał te swoje wszystkie role jak noga. Poza tym był moim wujem i mawiał: „Miej oczy szeroko otwarte, chłopcze, ucz się grać w brydża i mówić po angielsku. To wszystko, czego potrzebujesz w życiu, aby mieć świat u swoich stóp. O kobietach porozmawiamy później…”.

W ostatnią wakacyjną noc śpi niespokojnie. „Była pełnia, w świetle księżyca błękitniał nowy, odświętny mundurek przygotowany na krześle. Jego umęczone serce napełniało się obawami, że będzie w tym mundurku wyglądał na prymusa, którym w istocie był, ale tego nie cierpiał” – powraca do tamtego czasu w swojej wspomnieniowej książce “Retrospektywka”. Ma iść do drugiej klasy, ale szkoła go nudzi, pociesza go jedynie myśl, że znów zobaczy złote loki Basi z pierwszej ławki, w które wpatruje się codziennie tak uporczywie, aż wreszcie: „[…] się odwracała i jej kości policzkowe zaczynały się rumienić”.
– Ujrzałem ją pierwszego dnia, na pierwszej lekcji – wspomina tę chwilę zauroczenia. – Miała oczy niebieskie jak bławatki. Przypomniała mi aniołka z choinkowego cukierka. Wpatrywałem się w nią z bezgranicznym zachwytem, kiedy oto nasza wychowawczyni zaczęła odczytywać nazwiska z katalogu (tak nazywano dziennik klasowy). Pierwszy był niejaki Abrahamowicz Adam. Nauczycielka przeczytała następne nazwisko: Armata Barbara. Klasa gruchnęła natychmiast salwą śmiechu i chyba tylko dlatego nikt nie usłyszał huku mego pękającego serca: z pierwszej ławki podniosła się ta zachwycająca blondyneczka, ten śliczny aniołek choinkowy i wdzięcznym głosikiem powiedziała: „Jestem”. O mało nie oszalałem z rozpaczy, chciałem wejść ze wstydu pod ławkę, bo czy mogłem kochać kobietę, która oświadczyła publicznie, że jest armatą? Może to było małoduszne, ale cóż, odkochałem się na całe życie. Na drugim końcu tego życia poznałem świetnego krytyka filmowego i przeuroczego człowieka Jerzego Armatę, który z humorem i autoironią nosi swoje, skądinąd historyczne, nazwisko. Opowiadał mi kiedyś o zdarzeniu w pewnym hotelu, gdzie recepcjonistka na widok jego nazwiska doznała ataku niepohamowanego śmiechu. Zapytana, jak może pracować w takim zawodzie, jeśli tak reaguje na rzadkie nazwiska, odpowiedziała: „Przepraszam, ale ja się nazywam Działo”. Potem jeszcze odkryłem, że w redakcji, którą pan Jerzy kieruje, pracuje także pani Salwa…
Za szczęśliwe dzieciństwo uważa życie w umiarkowanym dostatku inteligenckiej, niewielkiej rodziny zasiedziałej w niemałym mieście Lwowie, ale przez emigracje, I wojnę światową i inne wypadki losu odciętej od tradycji wcześniejszych pokoleń.

Wychowałem się więc bez dziadków czy licznych ciotek – czytam w archiwalnych tekstach Majewskiego – ale na statusie jedynaka (siostra urodziła się pięć lat później, no i nie była chłopcem), dość rozpieszczanego, ale niesprawiającego większych problemów. Rodzice moi pracowali na posadach średnich urzędników państwowych, chociaż z wykształcenia byli nauczycielami, toteż ich niezaspokojonym zapałom pedagogicznym zawdzięczam umiejętność czytania, więcej – nawyk czytania od piątego roku życia. Całymi dniami pochłaniałem górę książek i książkowe fikcje zaczęły grać równorzędną rolę, a może nawet ważniejszą niż otaczająca mnie autentyczna codzienność.
Książki zaczęły też wyrabiać we mnie zamiłowanie do samotności, spokoju, porządku wewnętrznego i harmonii.

 
Wesprzyj nas